Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Nasza Twórczość -> Myśli Księżycowe (FF do HP)
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post Myśli Księżycowe (FF do HP) - Wysłany: Nie 19:02, 19 Mar 2006  
Ava Ingray
Wędrowiec
Wędrowiec


Dołączył: 17 Mar 2006
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: prawie Kraków :P


(Opowiadanko napisane do pojedynku w ZF. Wygrałam - ale głównie dzięki czystości stylistycznejXD Ogólnie rzecz biorąc, to nic nadzwyczjanego - taki mały, przeciętny romansik....)

- Chant, Gabriella!
Z tłumu pierwszoroczniaków wystąpiła szczupła, jasnowłosa istotka. Przemknęła koło profesor McGonnagal i usadowiła się na trójnogim krześle, doskonale wiedząc, że uwaga wszystkich skupia się na jej osobie.
Początek roku szkolnego. Sklepienie Wielkiej Sali stało się na tę okazję wieczornym niebem. Gwiazdy migotały. Ciekawe ilu czarodziejów pracowało nad tak niezwykłym efektem? Sufit musiał być dziełem prawdziwego artysty. Pod tym względem czarodzieje nie mieli żadnych zahamowań. Można było odnieść wrażenie, ze na głowy zebranych spadnie zaraz świetlisty deszcz.
Dziewczynka pewnym ruchem wcisnęła Tiarę Przydziału na czuprynę jasnych włosów. Nie czuła strachu; jedynie miłe podekscytowanie.
Wielka Sala zamarła w skupieniu. Gabriella wstrzymała oddech.
- Ciekawe, ciekawe… - mruknął głosik. – Interesujący z ciebie egzemplarz, moja panno… tak, tak… Tu trzeba się głęboko zastanowić… Co to za myśli kłębią się w twojej głowie? Oho! Jedno już wiem. Z całą pewnością nie do Slytherinu. Za mało w tobie egoizmu… Niewinne dziewczątko? W takim razie… może Hufflepuff? – nastąpiła długa pauza.
Gabriella poczuła cień rozczarowania. Czyżby to miał być ten nieciekawy, nudny Hufflepuff…?
- Nie, to też odpada - zdecydował po chwili głos, ku wielkiej uldze dziewczynki. – Tak niewinna i słodka to ty nie jesteś. Ale, ale… chyba już wiem, co będzie dla ciebie dobre…
- RAVENCLAW!
Dziewczynka zerwała Tiarę z głowy i podniosła się z krzesła z okrzykiem radości. Drugi stół po lewej stronie wybuchł burzą oklasków.
***
W cieplarni było wilgotno i pachniało ziemią. Na samym środku stał długi stół zastawiony cała masą doniczek. Posadzone w nich rośliny wyglądały mało zachęcająco – sprawiały wrażenie mięsożernych. Patrząc na ich ostre zęby trudno byłoby uwierzyć, że grzecznie piją wodę, jak każdy przyzwoity kwiatek.
- A więc nazywasz się Chant? Interesujące… z TYCH Chantów?
- Zależy, co pani profesor rozumie przez „tych” Chantów – roześmiała się Krukonka perliście, poprawiając szatę.
Jedna z dziwnych roślin kłapnęła szczęką. Wielka, tłusta i pożywna mucha została schwytana.
Profesor Sprout zacmokała z dezaprobatą, ścierając ziemię z rękawiczek.
- Jesteś może córką Arvida i Eleny?
Dziewczynka skinęła głową, potwierdzając. Delikatnie odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk. Na drobnym, lekko zadartym nosku błąkało się kilka piegów.
Ma oczy swojego ojca, pomyślała Sprout. Tak samo bladoniebieskie. Ten mały Gryfon, Arvid Chant… zabawny był z niego dzieciak.
Ale, ale, dość tych wspomnień, skarciła się w myślach. Czas zacząć pierwszą lekcję.
- Popracujesz z… Małemu Farrelowi chyba przyda się pomoc.
***
O ile Gabriella uważała się za dość wysoką jak na swój wiek, o tyle chłopiec był na jedenaście lat zdecydowanie niewyrośnięty. Wręcz – malutki. Gdyby stanął na palcach, ledwie sięgałby dziewczynce do połowy ucha.
- Jak masz na imię? – Gabriella zagadnęła go uprzejmie.
- Lance… Lancelot – wymamrotał, patrząc na dziewczynkę swoimi wielkimi, brązowymi oczyma. – Ty jesteś Gabriella…?
- Mów mi: Gabi. Po prostu.
Chłopiec szybko pokiwał głową; przydługa czarna grzywka przysłoniła mu czoło i spadła na śliczne oczy. Wyglądał słodko, ale dosyć infantylnie.
„Dzieciak” – pomyślała Gabriella, biorąc się do karmienia muchożerów. - „Mógłby być całkiem miły, ale to tylko dzieciak.”
Dziewczynka oczywiście czuła się wyjątkowo dorosła.
***
Kiedy muchożer ugryzł chłopca po raz kolejny, Gabriella grzecznie, ale stanowczo poprosiła niedorajdę, żeby się odsunął. Lance nawet nie śmiał zaprotestować. Patrzył z bezgranicznym podziwem, jak dziewczynka sprawnie wpycha do paszczy rośliny kolejnego owada. Muchożer kłapał szczękami, ale nie udało mu się ugryźć Gabi.
- Jak ty to robisz? – Nie wytrzymał dzieciak. – Przecież to nadzwyczajne… ty jesteś…
Dziewczynka z roztargnieniem kiwnęła głową. Farrel coś tam paplał, próbując zwrócić na siebie uwagę. Gabi słuchała tego jednym uchem; dużo bardziej zajmujące było zadanie od pani Sprout. Wreszcie dzieciak zakończył swój wywód. Wydawało się, że postawił jakieś pytanie.
- Nie. – mruknęła Gabi odruchowo, wykazując totalny brak zainteresowania. W gruncie rzeczy nawet nie wiedziała, o co chłopiec zapytał. – Nie przeszkadzaj mi, dobrze? – nakaz zabrzmiał trochę zbyt agresywnie, ale nie zastanowiła się nad tym.
Chłopiec skulił się w sobie, jakby ktoś go uderzył. W brązowych oczach błysnął zawód i rozczarowanie. Chciał tylko być miły…
Już nigdy więcej, obiecał sobie. Już nie będzie próbował. Przenigdy.
***
Znad kociołka unosiła się cienka smużka fioletowego dymu. Intensywny zapach wiercił w nosie. Gabriella zmarszczyła brwi i nachyliła się nad nie skończonym eliksirem, niemal maczając w nim końcówki jasnych włosów.
Dobrze. Na razie wszystko szło dokładnie według zaleceń Snape’a. Może dzisiaj o nic się nie przyczepi. Przynajmniej miała taką nadzieję.
Właściwie lubiła lekcje w lochach. Nie lubiła jedynie Severusa. Ale nawet Snape, przez prawie siedem lat nauki, nie zdołał jej zniechęcić do eliksirów. Musiał to zresztą uważać za swoją osobistą klęskę.
Podniosła głowę znad kociołka i ukradkiem spojrzała na nauczyciela. Tłustowłosy złośliwiec. Ciekawe, nad kim będzie się znęcał tym razem?
Hmm, Vivie Icehill? Przez tę wiecznie wystraszoną dziewczynę Hufflepuff tracił średnio dziesięć punktów tygodniowo – oczywiście, na lekcjach Snape’a. Drań właśnie wbijał wzrok w Vivie z drwiącym uśmieszkiem na twarzy. Wszystko wskazywało na to, ze zaraz rzuci jakiś zgryźliwy komentarz…
Ale nie. Jeszcze nic nie powiedział. Z naciskiem na „jeszcze”.
Gabriella zostawiła Snape’a w spokoju i na powrót zainteresowała się zawartością własnego kociołka. Fioletowo-szara ciecz bulgotała zachęcająco. Na tym etapie wszystko się zgadzało. Jeszcze tylko sok z nyrgusa i szczurzy ogon…
Sięgnęła po buteleczkę z przezroczystą cieczą i schwyciła ją najdelikatniej jak umiała, żeby przypadkiem nie zgnieść cienkiego szkła. Z pewną dozą sceptycyzmu przyjrzała się zawartości. Jeśli to był ów sok z nyrgusa, podejrzanie przypominał wodę.
Ułamek sekundy później buteleczka wysunęła się z jej palców, uniosła kilka cali w górę… i spadła. Uderzyła o stół, rozbijając się na małe kawałeczki i pryskając cieczą dookoła.
Głównie na dłonie Gabrielli.
Zapiekło. Mocno.
- Cóż ty wyrabiasz, Chant? – odezwał się głos tuż za jej uchem. Zesztywniała na moment.
- Stłukłam sok z nyrgusa, panie profesorze. Przepraszam.
- Stłukłaś, tak? Ach, doprawdy, to żaden problem. Wspaniale. Cudownie wręcz. – głos Snape’a ociekał jadem. - Ravenclaw traci przez ciebie pięć… nie, dziesięć punktów, Chant. Dziesięć. Wyraźnie mówiłem, że coś takiego nie ma prawa się wydarzyć. Jesteś zwyczajnie żałosna, Chant; bardziej bezużyteczna niż zdechły gumochłon.
- Tak, panie profesorze.
Schowała dłonie w rękawach i zagryzła wargi. Bolało coraz bardziej.
Dobrze wiedziała czyja to sprawka.
Wingardium Leviosa. Takie proste zaklęcie.
Lance Farrel popatrywał na nią ze złośliwą satysfakcją.
***
- Na łapy błotoryja! Coś ty najlepszego zrobiła?
Na dłoniach Gabrielli widniały białe wybroczyny, a od nadgarstka w górę wiodły sine pręgi. Wyglądało to dość makabrycznie.
- Boli cię? Nie próbuj mówić, ze nie. Doskonale wiem, od czego to masz – madam Pomfrey była wściekła. – A tyle razy powtarzałam Snape’owi, żeby dawał wam do tej roboty rękawice ze smoczej skóry! Ale nie! Cóż za nierozwaga!
- To nic takiego, pani Pomfrey. Naprawdę nic.
Madam Pomfrey tylko wymownie zacisnęła wargi. Sięgnęła po słoiczek o mętnej zawartości i posmarowała dłonie Gabi nieprzyjemną, ostro woniejącą maścią. Starała się to robić jak najdelikatniej, choć i tak sprawiała dziewczynie ogromny ból. Gabi nie odezwała się ani słowem, ale mocno zagryzła wargi i zbladła.
- Ferula…! – Wokół obrzękniętych rąk owinął się bandaż.
- To zawsze długo się goi – mruknęła pani Pomfrey. – Na razie tutaj zostań…
Ale dziewczyna wymknęła się przy pierwszej lepszej okazji.
***
Wieża była nadzwyczaj wysoka. Woźny Flich czasami wchodził na jej niższe kondygnacje; miał tam swój stary stryszek. To Gabriella odkryła już wcześniej. Myszkowanie po składziku zajęło sporo czasu trzynastoletniej wówczas dziewczynie. Było dobrym sposobem na nudę; tak samo atrakcyjnym jak straszenie pani Norris i dużo lepszym, niż odwiedzanie biblioteki.
Wejście na wyższy poziom Gabi znalazła dużo, dużo później. Nie szukała już wtedy dobrej zabawy, ale samotności.
Stary Flich prawdopodobnie nawet nie wiedział o tych drzwiach. Zostały zastawione dużą, podejrzanie wyglądającą beczką. Gabi odsunęła ją z trudem; zawartości wolała nie sprawdzać. Za małymi drzwiami były kręte, wąskie schody, których chyba nikt nie używał od kilkunastu lat. Prowadziły do małej klitki tuż pod dachem.
To miejsce było idealne. Jakby stworzone właśnie dla niej. Dla Gabrielli.
Pomieszczenie miało rozmiar mniej więcej komórki na miotły. Jedno, jedyne okno wychodziło na północ. Kiedy Gabi pierwszy raz wychyliła się przez nie i spojrzała w dół, poczuła zawroty głowy. Ale tylko przez moment.
Niesamowite miejsce. Tak blisko księżyca.
I tak daleko od reszty świata.
Chłód mógł doskwierać. Zwłaszcza w grudniowe noce. Ale Gabi nie czuła zimna; nauczyła się nie zwracać na nie uwagi.
Wreszcie miała swoją samotnię.
Kiedyś zastał ją tutaj duch Bladego Młodzieńca. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem zjawa oddaliła się – nie mówiąc ani słowa. Gabriella odniosła wrażenie, że widziała smutny uśmiech Młodzieńca, ale… ale przecież ten duch nigdy się nie uśmiechał.
Dziewczynie nie przeszkadzało, że nie ma z kim porozmawiać. Nie tego tutaj szukała. Rozmawiała z pamiętnikiem; zapełniała białe kartki drobnym, jakby nieśmiałym pismem. To wystarczało. Pamiętnik nie protestował.
Czasami przerywała pisanie i patrzyła w księżyc. On też należał do niej…tak czuła.
Teraz też.
Pamiętnik leżał na kolanach. Nie mogła pisać. Nie była w stanie trzymać pióra w obandażowanych dłoniach, sprawiało to zbyt wiele trudności. A poza tym – bolało.
Właściwie niepotrzebnie tu przyszła, ale pokój wspólny Krukonów aż huczał od gwaru. Akurat tego wieczoru wszyscy świętowali zwycięski mecz Quidditcha z Slytherinem. Gabriella nie potrafiła myśleć w takim hałasie.
Stłumiła ziewnięcie. Dosyć bujania w obłokach o tej porze. Chyba chciało jej się spać.
Szepnęła jeszcze parę słów w przestrzeń i zeszła do dormitorium.
***
Chłopak pojawił się przy niej znienacka, niczym duch.
- Znów włazisz mi w drogę, Chant.
- Nie sądzę – Gabriella cofnęła się o krok.
- Nie sądzę – sparodiował ją, wykrzywiając się złośliwie. Ciemne, brązowe oczy zalśniły; na krótko. Próbowała odejść, ale zaszedł jej drogę. Najwyraźniej ciągle nie miał dość.
Och, nie, Lancelot Farrel właściwie nigdy nie robił Gabrielli Chant wielkiej krzywdy. Czasem rozsypał papiery prostym zaklęciem. Czasami w dziwnych okolicznościach ginęły jej pióra i książki, żeby znaleźć się w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach. Czasami musiała odpowiadać za drobne przewinienia, których nie popełniła.
I to właściwie wszystko.
Niewiele. Nic, prawie nic.
- Próbujesz się stawiać, Chant?
Milczała.
Farrel zaczął znacząco bawić się swoją różdżką. Dziewczyna wolała się nie zastanawiać, co wymyślił tym razem.
To już nie był ten mały chłopaczek o przestraszonym spojrzeniu. Cała nieśmiałość gdzieś znikła, szybko zastąpiona niezachwianą pewnością siebie i zuchwalstwem. Niewiarygodne, że Lancelot Farrel mógł się aż tak zmienić. I dlaczego właściwie…? Dobre pytanie.
Mnóstwo było uczennic gotowych na wszystko za jeden uśmiech diablo przystojnego Krukona o długich, czarnych włosach. A on? Wielbicielki traktował z lekceważeniem; bawił się nimi. Serca łamał hobbystycznie. I, jak się wydawało, robił to z wyjątkowo złośliwą satysfakcją.
A jego oczy… jego oczy naprawdę potrafiły uwodzić.
- Diffindo…!
Ramię torby urwało się z trzaskiem. Uwolniona od ciężaru książek Gabriella potknęła się, ledwo tłumiąc okrzyk. Próbując zamortyzować upadek, zahaczyła ręką o ścianę i zdarła bandaż z dłoni. Zabolało; łzy stanęły jej w oczach. Ale wytrzymała.
Zawartość torby rozsypała się po podłodze. Gęsie pióro pękło w samym środku. Czarny atrament zaplamił podręcznik do zielarstwa i rolkę pergaminu z pracą dla profesora Flitwicka.
- A cóż to mamy? – Lance wyszczerzył się złośliwie, podnosząc coś ze stosu książek.
Pamiętnik. Jej pamiętnik.
Patrzyła, jak Farrel niedbale wrzuca go do swojej torby. Nie zaprotestowała. Zza rogu nadciągnęła grupka rozwrzeszczanych Gryfonow; Lance zaśmiał się i wmieszał w tłum. Szybko zniknął z oczu Gabrielli Chant.
Przez chwilę pocierała bolącą rękę, potem podniosła się i zaczęła zbierać rozsypane rzeczy.
Życie było tylko odrobinę bardziej beznadziejne niż zwykle.
***
Szalik w barwach Ravenclawu załopotał na wietrze. Gabi schowała dłonie w rękawach. Nie czuła zimna, ale palce powoli zaczynały kostnieć.
Zima na błoniach Hogwartu była inna niż gdziekolwiek indziej. Jakby… pełniejsza. Bardziej biała, bardziej czysta, bardziej… zimowa. W Greyhill było zupełnie inaczej. Szaro. Mokro. Brzydko. Każde Boże Narodzenie tonęło w strugach deszczu.
Krukonka szła jak w transie, brnąc przez śnieg coraz dalej i dalej. Z nieba powoli zaczęły sypać białe płatki, wciskając się w oczy, włosy i za kołnierz.
Jakby to było: położyć się na śniegu i tak już zostać…? Leżeć w miękkim puchu i patrzeć na niebo… tak bezgranicznie szare i tak nieosiągalne.
Za pięknie.
Ale tak cholernie melodramatycznie, pomyślała z ironią.
***
Intruz?
Nie, to tylko kot. Siedział na parapecie okna w jej samotni i bawił się szklanymi kuleczkami, które Gabi kiedyś tam zawiesiła. W świetle księżyca biała kocia sierść połyskiwała na niebiesko. Tylko jedna osoba w szkole – o ile Gabriella wiedziała – posiadała tak niezwykłe i tak nieziemsko drogie magiczne zwierzę.
Farrel Lancelot.
Czyżby zrządzenie losu?
Kot zauważył Gabriellę dopiero, kiedy stanęła tuż obok. Zwierzę momentalnie zaprzestało zabawy i rzuciło jej przestraszone spojrzenie.
- Spokojnie – szepnęła. – Drop… ty jesteś Drop? Nie zrobię ci krzywdy, nie bój się…
Stworzenie obserwowało ją nieufnie. Ostrzegawczo zamachało ogonem, potrącając szklane kuleczki.
- No, już, już – szepnęła do kotki uspokajająco. – Nie masz się czego bać, malutka… oddam cię twojemu panu…
Wyciągnęła dłoń i dotknęła lśniącego futra. Było delikatniejsze niż aksamit. Dziewczyna wyczuła pod palcami szybciutko bijące małe kocie serce. Zwierzątko było takie ciepłe… Wzięła je ostrożnie na ręce, choć mogło boleśnie podrapać.
Ale kotka przytuliła się do Gabi. I zamruczała.
***
Dormitorium chłopców było nadzwyczaj czyste. Jako, że robienie bałaganu jest z reguły domeną mężczyzn, spodziewała się raczej widoków nieciekawych. Bezładnie porozrzucanych po podłodze ubrań ze szczególnym wskazaniem na brudne skarpetki. Obdartych plakatów rozwieszonych na ścianach. Kilku (w porywach do kilkunastu) stosów pomieszanych podręczników i całej masy plam z kremowego piwa na dywanie.
Tymczasem w sypialni chłopców było zupełnie inaczej. Wręcz obłędnie czysto.
Weszła do środka, zostawiając lekko przymknięte drzwi. Zupełnie jakby nosiła się z chęcią natychmiastowej ucieczki.
- Co ty tutaj robisz? – usłyszała czyjś głos.
Lance. Siedział tutaj, zupełnie sam.
- Znalazłam twoją Drop.
Kotka zgrabnie zeskoczyła z rąk dziewczyny i błyskawicznie znalazła się przy swoim właścicielu. Gabriella cofnęła się w stronę drzwi.
- Za…zaczekaj… Nie chcesz nic w zamian?
Z zażenowaniem wyciągnął ku niej rękę z pamiętnikiem.
- Nie dlatego tu przyszłam. Po prostu twoja kotka trafiła tam, gdzie nie powinna.
- Weź go. – powiedział głucho, spuszczając wzrok. - Nie czytałem.
- Nie? – Gabriella zdziwiła się lekko. I nagle nie wytrzymała: – Aż się zastanawiam, dlaczego. Pewnie miałbyś nową okazję do wdeptania mnie w podłogę. Zresztą, przypuszczam, ze i bez tego coś wymyślisz. Jak zawsze. – Odwróciła się na pięcie, mając najszczerszy zamiar stąd uciec. Poczuła dławienie w gardle, to cholerne uczucie zdradzające wszystko. A z całą pewnością nie chciała się rozpłakać. Nie przy nim.
- No… nie idź – jego głos pobrzmiewał determinacją.
Wzięła głęboki oddech, by uspokoić serce
- Zostań, może… może porozmawiamy.
Równie dobrze mogła oczekiwać, ze profesor McGonagall kupi jej trolla górskiego na urodziny. Mniej więcej tak samo nierealne.
Wskazał jej miejsce koło siebie, na starannie zaścielonym łóżku. Usiadła, nie mając pojęcia, dlaczego właściwie to robi. Po co? W jakim celu? To bez sensu… Nieświadomie zacisnęła palce na rzeźbionym oparciu łóżka.
- Te blizny na rękach… to moja wina? – spytał Lance niepewnie.
- Twoja. Ale to mało istotne.
Nastąpiła pełna skrępowania cisza.
- Nigdy mnie nie zauważałaś – wyrzucił z siebie chłopak, nie wytrzymując. – Te inne - tak, a ty nie.
- Grunt to gromadka fanek, tak? – spytała gorzko Gabriella, usilnie wbijając wzrok w podłogę. – Nie dołączyłam do twojego stadka, przykro mi. Czyżby to aż tak bardzo uraziło twoją dumę? Dlatego się mściłeś?
- Nie! – Lance prawie krzyknął. – To nie o to chodzi…! – urwał nagle i zamilkł na dłuższą chwilę..
- Przepraszam – mruknął w końcu zupełnie bez związku. - Jestem idiotą… głupi jak dzieciak. Zawsze byłaś zajęta. Zawsze gdzieś znikałaś. To wszystko… było tylko po to, żeby zwrócić twoją uwagę.
- Słucham…? – głos Gabrielli pobrzmiewał bezgranicznym zdumieniem.
- No… - mruknął chłopak, uciekając wzrokiem. – Powiedz, czy…czy ty mnie nienawidzisz…?
- Nie – powiedziała cicho. – Nie…. – Zerwała się nagle, kierowana nagłym impulsem. - Pamiętnik. Otwórz, na którejkolwiek stronie i przeczytaj. Zrozumiesz, dlaczego tak jest.
I wybiegła.
***
…i kiedy już myślę, ze potrafię go znienawidzić, nagle napotykam jego wzrok. Oczy, w których się tonie… Oczy, które przyciągają jak księżyc. I wtedy nie mam już złudzeń. Wszystko jest jak dawniej. Wszystko znów jest jasne… i znów trudne. Wewnątrz szaleje burza…Chyba go kocham, tylko czy mogę tak nazwać to uczucie? Czy mi wolno…?
Lance nawet nie zauważył, kiedy pamiętnik wysunął mu się z rąk.
Serce biło zdecydowanie za szybko.
***
Palce Gabrielli bawiły się szklanymi kuleczkami.
Czuła się inaczej. Jakoś lżej.
Czy to możliwe…? Małe ziarenko nadziei…
Nagle ktoś oplótł ją rękoma, opierając brodę na jej ramieniu. Ciepły oddech musnął jej twarz.
- Zmarzłaś… - szepnął Lance.
- Troszeczkę – przyznała. I przytuliła swój policzek do jego.
KONIEC
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Nasza Twórczość -> Myśli Księżycowe (FF do HP) Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin