Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Pozostałe regały -> Ulubione fragmenty Powieści itd.
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post Ulubione fragmenty Powieści itd. - Wysłany: Pon 14:52, 02 Sty 2006  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Wklejajcie tutaj wasze ulubione fragmenty opowieści, powieści, cytaty itd. jakies autorów z waszych ulubionych książek.
Cóż... ja wkleję, strasznie obszerne, ale moje ulubione, "wyczytane" chyba z 10 razy...
z Quo Vadis

Jakoż Petroniusz nie mylił się. W dwa dni później młody Nerw zawsze mu życzliwy i oddany, przysłał do Cumae swego wyzwoleńca z wiadomościami o wszystkim, co działo się na dworze cezara.
Zguba Petroniusza była już postanowiona. Nazajutrz wieczór zamierzano wysłać do niego centuriona z rozkazem, aby zatrzymał się w Cumae i czekał tam dalszych rozporządzeń. Następny posłaniec, wyprawiony w kilka dni później, miał przynieść mu wyrok śmierci.
Petroniusz wysłuchał wieści wyzwoleńca z niezmąconą pogodą, po czym rzekł:
- Zaniesiesz swemu panu jedną z waz moich, którą ci wręczą przed drogą. Powiedz mu też ode mnie, że mu dziękuję z całej duszy, gdyż w ten sposób będę mógł uprzedzić wyrok.
I nagle począł się śmiać jak człowiek, który wpadłszy na doskonałą myśl cieszy się z góry jej wykonaniem.
A tegoż jeszcze wieczora jego niewolnicy rozbiegli się zapraszając wszystkich bawiących w Cumae agustianów i wszystkie augustianki na ucztę do wspaniałej willi arbitra elegancji.
On zaś sam pisał w godzinach popołudniowych w bibliotece, po czym wziął kąpiel, po której kazał się ubrać westyplikom, i świetny, strojny, podobny do bogów, zaszedł do triclinium, by rzucić okiem znawcy na przygotowania, a następnie do ogrodów, gdzie pacholęta i młode Greczynki z wysp wiły z róż wieńce do wieczerzy.
Na twarzy jego nie było widać najmniejszej troski. Służba poznała tylko z tego, że uczta będzie czymś nadzwyczajnym, iż rozkazał dać niezwykłe nagrody tym, z których był zadowolony, zaś lekką chłostę wszystkim, których robota nie przypadła mu do smaku, lub którzy przedtem jeszcze zasłużyli na naganę i karę. Cytarzystom i śpiewakom polecił z góry hojnie zapłacić, a w końcu siadłszy w ogrodzie pod bukiem, przez którego liście przedzierały się promienie słoneczne pstrząc ziemię jasnymi plamami, wezwał do siebie Eunice.
Przyszła, ubrana biało, z gałązką mirtu na włosach, cudna jak Charyta, on zaś posadził ją koło siebie i lekko dotknąwszy palcami jej skroni począł patrzeć na nią z takim rozmiłowaniem, z jakim znawca patrzy na boski posąg, który wyszedł spod dłuta mistrza.
- Eunice - rzekł do niej - czy ty wiesz, że od dawna już nie jesteś niewolnicą?
A ona podniosła na niego swoje spokojne, błękitne jak niebo oczy i poczęła zaprzeczać ruchem głowy.
- Jestem, panie, zawsze - odrzekła.
- Lecz może tego nie wiesz - mówił dalej Petroniusz - że ta willa i ci niewolnicy, którzy tam wiją wieńce, i wszystko, co w niej jest, i pola, i stada należą od dziś do ciebie.
Eunice usłyszawszy to odsunęła się nagle od niego i głosem, w którym zabrzmiał nagły niepokój, zapytała:
- Czemu mi to mówisz, panie?
Następnie zbliżyła się znów i poczęła patrzeć na niego, mrugając z przerażenia oczyma. Po chwili twarz jej stała się blada jak płótno, on zaś uśmiechał się ciągle i wreszcie rzekł jedno tylko słowo:
- Tak!
Nastała chwila milczenia, tylko lekki powiew poruszał liśćmi buku.
Petroniusz mógł istotnie sądzić, że ma przed sobą posąg wykuty z białego marmuru.
- Eunice! - rzekł. - Chcę umrzeć pogodnie.
A dziewczyna, spojrzawszy nań z rozdzierającym uśmiechem, wyszeptała:
- Słucham cię, panie.
Wieczorem goście, którzy bywali już nieraz na ucztach Petroniusza i wiedzieli, że w porównaniu z nimi nawet uczty cezara wydają się nudne i barbarzyńskie, poczęli się schodzić tłumnie, nikomu zaś ani przez myśl nie przeszło, by to miał być symposjon ostatni. Wielu wiedziało wprawdzie, że nad wykwintnym arbitrem zawisły chmury niechęci cezara, ale zdarzało się już to tyle razy i tyle razy Petroniusz umiał je rozproszyć jakimś jednym zręcznym postępkiem lub jednym śmiałym słowem, że naprawdę nikt nie przypuszczał, by miało mu grozić poważne niebezpieczeństwo. Jego wesoła twarz i zwykły niedbały uśmiech utwierdziły do reszty wszystkich w tym mniemaniu. Śliczna Eunice, której powiedział, że chce umrzeć pogodnie, a dla której każde jego słowo było jakby słowem wyroczni, miała w boskich rysach spokój zupełny i jakieś dziwne światła w źrenicach, które można było za radość poczytać. We drzwiach triclinium pacholęta z włosami w złotych siatkach kładły wieńce z róż na głowy przybyłych, ostrzegając ich zarazem wedle zwyczaju, by przestępowali próg prawą nogą. W sali rozchodził się lekki zapach fiołków; światła płonęły w różnokolorowych szkłach aleksandryjskich. Przy ławach stały greckie dziewczątka, mające zwilżać woniami stopy gości. Pod ścianami cytrzyści i śpiewacy ateńscy czekali znaku swego chorowoda.
Nakrycie stołu jaśniało przepychem, lecz przepych ów nie raził, nie ciężył nikomu i zdawał się sam przez się wykwitać. Wesołość i swoboda rozlewały się wraz z wonią fiołków po sali. Goście, wchodząc tu, czuli, że nie zawiśnie nad nimi ni przymus, ni groźba, jak to bywało u cezara, gdzie nie dość górne lub nawet nie dość trafne pochwały śpiewu lub wierszy można było życiem przypłacić. Wraz też, na widok świateł, bluszczowych kruż, win lodowaciejących w śniegowej pościeli i wyszukanych potraw, rozochociły się serca biesiadników. Rozmowy poczęły brzęczeć raźnie, jak brzęczy rój pszczół nad okrytą kwiatami jabłonią. Czasem tylko przerywał je wybuch wesołego śmiechu, czasem szmer pochwał, czasem zbyt głośny pocałunek, złożony na białym ramieniu.
Goście, pijąc wino, strącali z czasz po kilka kropel bogom nieśmiertelnym, by zjednać ich opiekę i przychylność dla gospodarza. Nic to, że wielu nie wierzyło w bogów. Tak kazał obyczaj i przesąd. Petroniusz, leżąc obok Eunice, rozmawiał o nowinach rzymskich, o najnowszych rozwodach, o miłości, miłostkach, o wyścigach, o Spikulusie, który w ostatnich czasach wsławił się na arenie, i o najnowszych książkach, jakie ukazały się u Atraktusa i Sozjuszów. Strząsając wino mówił, że strząsa tylko na cześć Pani Cypryjskiej, która jest starszą i większą od wszystkich bogów, jedynie nieśmiertelną, trwałą, władnącą.
Rozmowa jego była jak promień słońca, który coraz to inny przedmiot oświeca, lub jak letni powiew, który porusza kwiaty w ogrodzie. Wreszcie skinął na chorowoda i na ten znak zabrzękły lekko cytry, młode zaś głosy ozwały się im do wtóru. Potem tancerki z Kos, rodaczki Eunice, poczęły migotać spod przezroczystych osłon różowymi ciałami. W końcu egipski wróżbita począł przepowiadać gościom przyszłość z ruchu tęczowych dorad, zamkniętych w kryształowym naczyniu.
Lecz gdy już tych zabaw mieli do syta, Petroniusz uniósł się nieco na swym syryjskim wezgłowiu i rzekł z niechcenia:
- Przyjaciele! Wybaczcie mi, że na uczcie z prośbą do was wystąpię: oto niech każdy przyjmie ode mnie w darze tę czarę, z której najpierwej strząsnął na cześć bogów i na pomyślność moją.
Czary Petroniusza lśniły od złota, klejnotów i rzeźb mistrzowskich, więc jakkolwiek rozdawanie podarków było rzeczą zwykłą w Rzymie, radość zalała serca biesiadników. Jedni poczęli mu dziękować, i sławić go głośno; drudzy mówili, że nawet sam Jowisz nie uczcił nigdy bogów w Olimpie darem podobnym; byli na koniec i tacy, którzy wahali się z przyjęciem, tak rzecz przechodziła miarę powszednią.
On zaś podniósł w górę krużę mirreńską, do tęczy z blasku podobną i wprost bezcenną, po czym rzekł:
- A oto jest ta, z której ulałem na cześć Pani Cypryjskiej. Niechaj jej odtąd niczyje usta nie dotkną i niechaj żadne ręce na cześć innej bogini z niej nie uleją.
I rzucił kosztowne naczynie na posypaną liliowymi kwiatami szafranu posadzkę, a gdy rozbiło się w drobne szczątki, rzekł widząc naokół zdumione spojrzenia:
- Drodzy, weselcie się, zamiast zdumiewać. Starość, bezsilność smutni to towarzysze ostatnich lat życia. Ale ja wam dam dobry przykład i dobrą radę: można, widzicie, na nich nie czekać i nim nadejdą, odejść dobrowolnie, jak ja odchodzę.
- Co chcesz uczynić? - spytało z niepokojem kilka głosów.
- Chcę się weselić, pić wino, słuchać muzyki, patrzeć na te oto boskie kształty, które obok mnie widzicie, a potem zasnąć z uwieńczoną głową. Już pożegnałem się z cezarem i czy chcecie posłuchać, com mu na pożegnanie napisał?
To rzekłszy wydobył spod purpurowego wezgłowia list i począł czytać, co następuje:
"Wiem, o cezarze, że wyglądasz z niecierpliwością mego przybycia i że twoje wierne serce przyjaciela tęskni dniami i nocami za mną. Wiem, że obsypałbyś mnie darami, powierzył mi prefekturę pretorii, a Tygellinowi kazał być tym, do czego stworzyli go bogowie: dozorcą mułów w tych twoich ziemiach, któreś po otruciu Domicji odziedziczył. Wybacz mi jednak, bo oto przysięgam ci na Hades, a w nim na cienie twej matki, żony, brata i Seneki, że przybyć do ciebie nie mogę. Życie jest wielkim skarbem, mój drogi, jam zaś z owego skarbu umiał najcenniejsze wybierać klejnoty. Lecz w życiu są także rzeczy, których już dłużej znieść nie potrafię. Och, nie myśl, proszę, że mnie zraziło to, iżeś zabił matkę i żonę, i brata, iżeś spalił Rzym i wysłał do Erebu wszystkich uczciwych ludzi w twym państwie. Nie, mój prawnuku Kronosa. Śmierć jest udziałem ludzkiego pogłowia, po tobie zaś innych postępków nie było się można spodziewać. Ale kaleczyć sobie uszy jeszcze przez lata całe twoim śpiewem, widzieć twe domicjuszowskie cienkie nogi, miotane tańcem pirrejskim, słuchać twej gry, twej deklamacji i twoich poematów, biedny poeto z przedmieścia, oto co przewyższyło moje siły i wzbudziło do śmierci ochotę. Rzym zatyka uszy słuchając ciebie, świat cię wyśmiewa, ja zaś dłużej już za ciebie płonić się nie chcę, nie mogę. Wycie Cerbera, mój miły, choćby do twego śpiewu podobne, mniej będzie dla mnie dotkliwe, bom nie był mu nigdy przyjacielem i za głos jego wstydzić się nie mam obowiązku. Bądź zdrów, lecz nie śpiewaj, zabijaj, lecz nie pisz wierszy, truj, lecz nie tańcz, podpalaj, lecz nie graj na cytrze, tego ci życzy i tę ostatnią przyjacielską radę posyła ci Arbiter elegantiae."
Biesiadnicy struchleli, wiedzieli bowiem, że gdyby Nero państwo utracił cios byłby dla niego mniej okrutny. Zrozumieli też, że człowiek, który taki list napisał, musi umrzeć, a przy tym ich samych obleciał strach blady, że takiego listu słuchali.
Lecz Petroniusz rozśmiał się tak szczerym i wesołym śmiechem, jak by o najniewinniejszy żart chodziło, po czym powiódł oczyma po obecnych i ozwał się:
- Weselcie się i odpędźcie daleko trwogę. Nikt nie potrzebuje się chwalić, że tego listu wysłuchał, ja zaś pochwalę się nim chyba Charonowi w chwili przeprawy.
Po czym skinął na Greka lekarza i wyciągnął doń ramię. Biegły Grek w mgnieniu oka przewiązał je złotą przepaską i otworzył żyłę na zgięciu ręki. Krew trysnęła na wezgłowia i oblała Eunice, która podparłszy głowę Petroniusza pochyliła się nad nim i rzekła:
- Panie, czyś ty myślał, że ja cię opuszczę? Gdyby bogowie chcieli mi dać nieśmiertelność, a cezar władzę nad światem, poszłabym jeszcze za tobą.
Petroniusz uśmiechnął się, podniósł się nieco, dotknął ustami jej ust i odpowiedział:
- Pójdź ze mną.
Potem zaś dodał:
- Tyś mnie naprawdę kochała, boska moja!...
A ona wyciągnęła ku lekarzowi swe różane ramię i po chwili krew jej poczęła się zlewać i łączyć z jego krwią.
Lecz on dał znak chorowodowi i znów ozwały się cytry i głosy. Śpiewano naprzód Harmodiosa, a potem zabrzmiała pieśń Anakreonta, w której poeta skarży się, że znalazł raz pod drzwiami zziębłe i zapłakane dziecko Afrodyty: zabrał je, ogrzał, wysuszył skrzydełka, a ono, niewdzięczne, przeszyło mu za nagrodę serce swym grotem i odtąd opuściła go spokojność...
Oni zaś wsparci o siebie, piękni jak dwa bóstwa, słuchali uśmiechając się i blednąc. Petroniusz po skończonej pieśni polecił roznosić dalej wino i potrawy, potem zaczął rozmawiać z siedzącymi w pobliżu biesiadnikami o rzeczach błahych, ale miłych, o jakich zwykle rozmawiano przy ucztach. Wreszcie przywołał Greka, by mu podwiązał na chwilę żyły, albowiem mówił, że morzy go sen i chciałby jeszcze oddać się Hypnosowi, zanim Tanatos uśpi go na zawsze.
Jakoż usnął. Gdy się rozbudził, głowa dziewczyny leżała już, podobna do białego kwiatu, na jego piersiach. Wówczas oparł ją na wezgłowiu, by się jej raz jeszcze przypatrzeć. Za czym znowu rozwiązano mu żyły.
Śpiewacy na jego skinienie zanucili nową pieśń Anakreonta, a cytry towarzyszyły im cicho, tak aby słów nie zagłuszać. Petroniusz bladł coraz bardziej, gdy jednak ostatnie dźwięki umilkły, zwrócił się raz jeszcze do biesiadników i rzekł:
- Przyjaciele, przyznajcie, że razem z nami ginie...
Lecz nie mógł dokończyć; ramię jego objęło ostatnim ruchem Eunice, po czym głowa opadła mu na wezgłowie - i umarł.
Biesiadnicy jednak patrząc na te dwa białe ciała, podobne do cudnych posągów, zrozumieli dobrze, że z nimi razem ginie to, co jedynie jeszcze pozostało ich światu, to jest jego poezja i piękność.


To, co jest kursywa, jest poprostu GENIALNE!
Zapraszam do wpisywania i którkich i obszenych fragmentów....
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:17, 09 Cze 2006  
rzeźniątko
Rzeźnik na urlopie
Rzeźnik na urlopie


Dołączył: 05 Cze 2005
Posty: 797
Przeczytał: 0 tematów




To może te kilka zapisanych na dysku, bo przepisywać mi sie nie chce^^

P. Coelho (drugi i trzeci z "Podrecznika wojownika światła")
Istnieją dwa powody, które nie pozwalają ludziom spełnić swoich marzeń. Najczęściej po prostu uważają je za nierealne. A czasem na skutek nagłej zmiany losu pojmują, że spełnienie marzeń staje się możliwe w chwili, gdy się tego najmniej spodziewają. Wtedy jednak budzi się w nich strach przed wejściem na ścieżkę, która prowadzi w nieznane, strach przed życiem rzucającym nowe wyzwania, strach przed utratą na zawsze tego, do czego przywykli.

Nie zawsze wiedzą, co właściwie robią na świecie i często spędzają bezsenne noce, myśląc, że ich życie nie ma sensu. Dlatego właśnie są wojownikami światła. Ponieważ się mylą. Ponieważ zadają sobie pytania. Ponieważ poszukują sensu i - z całą pewnością - kiedyś go odnajdą.

Pewnego dnia, bez żadnej wiadomej przyczyny, wojownik odkrywa, że nie walczy już z tym samym, co niegdyś, zapałem. Wprawdzie nadal wykonuje wszystko tak jak dawniej, jednak każdy jego gest wydaje mu się pozbawiony sensu. Pozostaje tylko jedno wyjście - nadal prowadzić Dobrą Walkę. Modli się z obowiązku, z lęku albo pod innym pozorem, lecz nie zbacza ze swojej drogi. Wie, że anioł Tego, który mu zsyła natchnienie, poszedł sobie gdzieś na spacer. Wojownik skupia uwagę na walce i obstaje przy swoim, nawet wtedy, gdy wszystko wydaje mu się jałowe. Anioł wkrótce powróci i najcichszy szelest jego skrzydeł sprawi, że radość znów będzie żywa.

J. Chmielewska,
"Trudny trup"
W kwestii puchu łabędziego posiadałam własne zdanie, pochodzące z praktyki. Chciałam go kiedyś zdobyć. Po pierwsze strasznie śmierdział, a po drugie wiatr mi go wyrwał z ręki. Wiatr miał rację.

To, co przeżywałam w trakcie pisania, nosiło wzniosłą i od wieków ugruntowaną nazwę: męki twórcze. Szlag żeby trafił męki twórcze.

"Wszystko czerwone"
Po bardzo długiej chwili, w czasie której wydawało się, że osiągnięcie jakiegokolwiek porozumienia w tej materii będzie niemożliwe, wyszło wreszcie na jaw i dotarło do niego, że Alicja nie życzy sobie żadnych zwłok. Nie tylko moich, ale w ogóle niczyich. Po prostu ma dość zwłok. Jej potrzeby w tym zakresie zostały zaspokojone w nadmiarze i dalsze tego typu podarunki uważałaby za nietaktowne natręctwo niezależnie od tego, czy zwłoki okazują się żywe, czy nie.

A. Ziemiański "Achaja" Tom I
"Patrol patrolujący rejon patrolowania okolic Króleskiego parku... (...)
...napotkał sześć trópów należących do obcokrajowców. (...)
Wszyscy oni dnia dzisiejszego postanowili targnąc się na żywot własny, co niniejszym uczynili. (...)
Pięciu z nich zastrzeliło się z własnych kusz, w tym trzech za pierwszym razem nie wycelowało dobrze i musieli ponownie założyć bełty, by nimi się razić. A jeden to strzelił do siebie aż cztery razy, zanim wycelował dobrze i się ubił... (...)
Jeden natomiast z obcokrajowców musiał czuć do siebie szczególny żal. Najsampierw raził sie z kuszy, chcąc pewnie ugodzić się w samo serce, ale nie wycelował dobrze, raniąc swą nogę od tyłu w łydkę. Następnie zaczął okładać się kolbą kuszy, a potem zadał sobie siedemnaście ciosów własnym nożem, godząc w klatkę piersiową, ale głównie, właściwie, to w plecy... (...)
następnie wyrwał z płotu pozłacaną sztachetę i dalejże się nią okładać okrutnie, co zeznali jak następuje świadkowie... (...)
następnie zawzięty okrutnie na swój żywot samobójca wdrapał się na mur okalający park i skoczył na trawę, oddając ducha..."
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
"Samotność i zły los często do samobójstwa przywodzą, nawet i sześciu ludzi naraz - zerknął na swojego podwładnego. - Mniemam jednak, że po stronie samotności i złego losu żadnych strat nie zanotowano, co?
- A gdzie tam, szefie. Te samotności i złe losy poszli później chlać do knajpy."

I ze cztery z Pratchetta (chociaż tutaj powinno być o wiele, wiele więcej i pewnie wiele lepszych niż te)
– Wytłumacz mi jeszcze raz, co to za ludzie – poprosił o, bóg.
– Jedni z najbardziej inteligentnych na świecie – odpowiedziała Susan.
– A ja jestem trzeźwy, tak?
– Inteligentny to nie to samo co rozsądny. I jest takie powiedzenie, że kto chce kroczyć
ścieżką mądrości, w pierwszym kroku musi się stać małym dzieckiem.
– Myślisz, że słyszeli kiedyś o drugim kroku?

Wkrótce potem zadźwięczała muzyka, zapłonęło bardzo jasne światło, i dwaj urażeni aniołowie zjawili się u wylotu alei. Albert rzucał w nich śnieżkami, aż sobie poszli.

Cyryl wytrzeszczył krótkowzroczne oczka na wypisane ciężkim gotykiem "Kuku-Ryku-Ku". Gdzieś w jego szalonym kurzym móżdżku pojawiła się lodowata, ale wyraźna myśl, że powinien nauczyć się czytać. I to szybko.

- Nie, to stanowczo musi być bonsai - zapewnił. Pomyślał chwilę i rozpromienił się nagle. - Bo wszystko to jest częścią bushido. To skrócona forma "w busz idą", bo ci wojownicy idą w busz i przycinają drzewa. Żeby przejść. Mieczami. Rozsądne, jeśli się chwilę zastanowić.

:roll:
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 17:15, 29 Cze 2006  
Siri
Królowa Piekła
Królowa Piekła


Dołączył: 20 Sie 2005
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Reikland (1 LO)


Zielone pola Avalonu - Damian Kucharski
- Wróci? - chwyciła ja za rękę.
- Nie, Deidre - pani Rice spojrzała na nia tym razem poważnie - i lepiej, żeby nie wracał.
- Dlaczego?
- Bo Artur jest tylko tam, gdzie zagraża Mordred. Tylko kiedy przybywa cudak z Gisbourne, pojawia sie Robin. Tylko kiedy atakuje cię drapieżnik, musisz wezwać myśliwego. Rozumiesz, co mam na mysli, kochanie, prawda?
- Rozumiem - powiedziała i zamknęła za nia drzwi.

Siewca wiatru - Kossakowska
- Załatw bestie! - darł się w oko dnia Michael. - Niech ktoś uderzy w bestie! Mnożą się! Dżinny Sophii nie przybyły. Potrzebuję posiłków!
- Nie mam! - zachrzęścił klejnot głosem Gabriela.
- Pusć trony!
- Utknęły!
- Chalkedry?
- Walczą ze smokami!
- Ku*wa!
- Ku*ew też nie mam! - wrzasnął wściekle Gabriel, a oko zachrzęściło i zamarło.
- Fajnie - mruknął Pan Zastępów.

- Pan osadził Jaldabaota na stanowisku Wielkiego Archonta. Widocznie miał swoje powody, chociaż ciężko mi zrozumieć, jakie.
- Wiec zasuwaj i spytaj Go o to, Gabrysiu - warknął Samael.
- Więcej szacunku - syknął Michał. - Za chwilę przegniesz pałę i...
- Wiem, pozbieram zęby w podłogi.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 19:25, 15 Paź 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


- A czego pragniesz ty, Galadrielo? – spytał [Frodo] po chwili.
- Aby się stało, co się stać musi – odpowiedziała. – Miłość elfów do rodzinnego kraju głębsza jest niż morze, ich żal nie umrze nigdy i nigdy się nie ukoi. A przecież elfy wszystkiego raczej się wyrzekną, niżby się miały poddać Sauronowi: znają go bowiem dobrze. Ty nie dźwigasz odpowiedzialności za losy Lothlorien, lecz masz własny obowiązek do spełnienia. Gdyby takie życzenie mogło się ziścić, pragnęłabym, żeby Pierścień Jedyny nigdy nie został wykuty albo żeby zginął na zawsze.
- Jesteś mądra, nieustraszona i piękna, pani Galadrielo – rzekł Frodo. – Tobie dam ten Pierścień, jeżeli o to poprosisz. Dla mnie to brzemię jest za ciężkie.
(...)
- Nie wypieram się, że gorąco pragnęłam poprosić o to, co mi ofiarowałeś. Od wielu lat rozmyślam, czego bym dokazała, gdybym dostała w swoje ręce Wielki Pierścień, i oto przyniosłeś go! Wystarczyłoby mi po niego sięgnąć! Zło, z dawna uknute, działa na rozmaite sposoby, niezależnie od tego, czy Sauron tryumfuje czy upada. Przyznaj, że byłby to szlachetny czyn do policzenia między zasługi Pierścienia, gdybym go przemocą albo strachem odebrała mojemu gościowi. Nareszcie się stało! Chcesz dobrowolnie oddać mi Pierścień! Na miejscu Czarnego Władcy postawić królową! A ja nie będę ponura, lecz piękna i straszna jak świt i jak noc. Czarodziejska jak morze, słońce i śnieg na szczytach. Groźna jak burza, jak grom. Potężniejsza niż fundamenty ziemi. Wszyscy kochaliby mnie z rozpaczą!
Podniosła ręce i od Pierścienia, który miała na palcu, strzelił jasny blask, rozświetlając tylko jej postać, a wszystko inne pogrążając w ciemności. Wydała się teraz Frodowi wysoka ponad wszelką miarę i nieodparcie piękna, straszna i godna czci. Opuściła ramiona, światło przygasło, Galadriela zaśmiała się znowu i – o dziwo! – skurczyła się, zmalała; stała przed hobbitem znów smukła pani elfów, w prostej, białej sukni, a głos jej brzmiał łagodnie i smutno.
- Wytrzymałam próbę – rzekła. – Wyrzeknę się wielkości, odejdę na zachód, pozostanę Galadrielą.

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia



Bóg nie mieszkał w tym kościele, te figury przedstawiały tylko obraz nicości. W tej katedrze ja byłem jedyną postacią nadprzyrodzoną. Ja byłem jedyną nadprzyrodzoną istotą, która stała świadomie pod tym dachem! Samotność, samotność aż do granic obłędu. Katedra rozsypała się w mojej wizji, święci poprzechylali się i upadli. Szczury zjadły świętą hostię i usadowiły się wygodnie na parapetach.. Samotny szczur z bardzo długim ogonem stał, podgryzając gnijący obrus ołtarzowy, aż lichtarze stojące na ołtarzu przewróciły się i potoczyły po pokrytej mułem posadzce. Stałem nadal. Nieporuszony. Wyciągnąłem nagle rękę do gipsowej dłoni Maryi Panny i obserwowałem, jak kruszy się w moim uścisku, jak mój kciuk zamienia ją w proszek.
I wtedy nagle przez otwarte okno, przez które widać było rozciągające się we wszystkich kierunkach pustkowie, ujrzałem kondukt pogrzebowy podążający przez ruiny i zgliszcza. Grupę bladych mężczyzn i kobiet, potworów o błyskających oczach, w furkoczących na wietrze czarnych sukniach. Trumnę ciągnięto na drewnianych kołach. Szczury skakały po strzaskanym marmurze. Procesja zbliżała się i wkrótce dostrzegłem w niej Claudię – szła obok trumny. Spoglądała spod cienkiego, czarnego welonu, jedną dłonią w czarnej rękawiczce zaciskała czarny modlitewnik, drugą położyła na trumnie. A w trumnie – pod szklanym wiekiem – przerażony dostrzegłem szkielet Lestata, jego pomarszczoną skórę opinającą wystające kości, puste oczodoły, jasne włosy rozrzucone na białym atłasie.
Procesja zatrzymała się. Żałobnicy rozpierzchli się, bezgłośnie zapełnili zakurzone ławy, a Claudia, obracając się z modlitewnikiem, otworzyła go i podniosła welon. Patrzyła na mnie, gdy palcem dotknęła otwartej strony.
- A teraz jesteś przeklęty na tej ziemi – szepnęła. Jej szept stawał się coraz głośniejszy, powtarzany przez echo w ruinach. – A teraz jesteś przeklęty na tej ziemi, która otworzyła swe usta, aby odebrać krew brata twego z rąk twoich. Gdy znajdziesz się w ziemi, odtąd nie podda się tobie jej siła. Wygnańcem będziesz i wiecznym wędrowcem na ziemi... a ktokolwiek cię powali, zemsta dosięgnie go siedmiokrotna.

Wywiad z wampirem, wizja Louisa


Podniosłem głowę i ujrzałem siwego księdza.
- Czy chcesz przystąpić do spowiedzi świętej? – zapytał. – Właśnie miałem zamknąć kościół.
Przymrużył oczy przesłonięte okularami o grubych szkłach. Było ciemno. Dochodziło do nas jedynie pełgające światełko lampek ustawionych przez wizerunkami świętych. Cienie tańczyły na wysokich ścianach.
- Martwisz się synu, prawda? Czy mogę ci pomóc?
- Już za późno, za późno – szepnąłem i wstałem, żeby odejść.
Cofnął się, nie zdając sobie sprawy z niczego w moim wyglądzie, co mogłoby go zaalarmować, i odrzekł uprzejmie:
- Nie, jest jeszcze wcześnie. Czy chcesz przejść do konfesjonału?
Przez chwilę po prostu gapiłem się na niego bez słowa. Mimowolnie uśmiechnąłem się. I wtedy przyszło mi na myśl, że mogę to zrobić, ale nawet gdy szedłem za nim boczną nawą, wiedziałem, że nic z tego nie będzie i że to czyste szaleństwo. Mimo wszystko jednak przyklęknąłem, ze złożonymi dłońmi, podczas gdy on usadowił się w konfesjonale i otworzył okienko kratownicy z boku. Ujrzałem w przyciemnionym świetle zarys jego profilu. Przez moment po prostu patrzyłem na niego. Po chwili zacząłem mówić, podnosząc dłoń, by uczynić nią znak krzyża.
- Pobłogosław mnie, ojcze, bo zgrzeszyłem. Grzeszę od tak dawna i tak często, że nie wiem już nawet, jak się zmienić ani jak wyznać przez Bogiem, co uczyniłem.
- Synu, w swojej zdolności do wybaczania Bóg jest nieskończony – wyszeptał do mnie. – Powiedz mu, najlepiej jak potrafisz i z głębi twego serca, czym zgrzeszyłeś.
- Morderstwa, ojcze, zabójstwo po zabójstwie. Ta kobieta, która zginęła dwa dni temu na Jackson Square – to ja ją zabiłem i tysiące innych przed nią, jedną lub dwie w ciągu nocy, ojcze, przez siedemdziesiąt lat. Przez siedemdziesiąt lat spaceruję ulicami Nowego Orleanu jak śmierć z kosą i zabijam ludzi po to, by samemu przeżyć. Nie jestem istotą śmiertelną, ojcze, ale jestem nieśmiertelny i potępiony, jak aniołowie strąceni przez Boga do piekieł. Jestem wampirem.
Ksiądz obrócił się do mnie twarzą.
- Co to jest? To cię bawi? Kawał jakiś? Żartujesz sobie ze starego człowieka! – Poczerwieniał. Zatrzasnął okienko konfesjonału.
Szybko wstałem i wyszedłem z konfesjonału. On tam już stał.
- Młody człowieku, czy ty nie boisz się Boga? Czy wiesz, co to świętokradztwo?
Wlepiał we mnie wzrok. Przysunąłem się bliżej, wolno, bardzo wolno. Początkowo tylko oburzony patrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma. Zaraz jednak lekko zaniepokojony zrobił krok do tyłu. Kościół był pusty, głuchy, ciemny, zakrystiana już nie było. Jedyne światło dawały świece na ołtarzu. Ich upiorny blask tworzył wokół głowy księdza wieniec delikatnych złotych włókienek.
- Zatem nie ma miłosierdzia – odezwałem się do niego, kładąc dłonie na jego ramionach i zaciskając je. Trzymałem go w tak nienaturalnym uścisku, że nie miał szansy się ruszyć. Przyciągnąłem jego twarz do mojej. Jego usta otworzyły się z przerażenia. – Widzisz, kim jestem! Dlaczego, jeśli Bóg istnieje, znosi moje istnienie?! – rzekłem. – I ty mówisz o świętokradztwie!
Wbił paznokcie w moje dłonie, próbując się uwolnić, brewiarz upadł na podłogę, a różaniec pobrzękiwał w fałdach sutanny. Równie dobrze mógłby się siłować z kamiennymi posągami świętych.
Odsłoniłem wargi i pokazałem mu moje zęby.
- Dlaczego On znosi moje istnienie?! – powtórzyłem. Jego twarz rozwścieczyła mnie, strach malujący się na niej, jego pogarda, bezsilna złość. Dostrzegłem taką samą nienawiść, jak kiedyś w oczach Babette.
- Puść mnie! Diable! – wykrztusił w śmiertelnym przerażeniu.
Zwolniłem uścisk i przyglądałem się ze złośliwą fascynacją, jak się potykał, uciekając do nawy głównej, z trudnością, jak gdyby brnął przez śnieg. Dogoniłem go tak szybko, że nawet nie zdążył zdać sobie sprawy, kiedy znów znalazłem się przy nim. Popchnąłem go w ciemność. Nadal próbował uciekać. Przeklinał mnie i wzywał Boga. Ponownie dopadłem go przy ołtarzu, na samych schodach, przy balaskach. Przewróciłem go na wznak i zatopiłem zęby w jego szyi.

Wywiad z wampirem


- A te wampiry z teatru...? - zapytałem cicho.
- Odzwierciedlają tylko cynizm tego wieku, który nie potrafi pogodzić się ze śmiercią. To wyszukane, lecz bezmyślne oddawanie się parodii tego, co nadprzyrodzone, dekadencja, której ostatnim schronieniem jest samoośmieszanie i zmanierowana bezradność. Widziałeś ich, poznałeś dobrze. Ty odzwierciedlasz swój wiek w zupełnie inny sposób. Ty odzwierciedlasz jego złamane serce.

Wywiad z wampirem, rozmowa Louisa i Armanda

***
To tylko niektóre z moich ulubionych, podobały mi się też wymienione przez Moony i Siri fragmenty "Achai" i "Siewcy wiatru":>
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Pozostałe regały -> Ulubione fragmenty Powieści itd. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin