Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> WO fantasy [treść]* Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Nie 15:57, 11 Maj 2008  
Presea
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 233
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Lublin


- Słucham? – Aleesha z niedowierzaniem wpatrywała się w Desiree.
Elfka siedziała na pniu złamanego drzewa. Wcześniej nie była całkiem pewna, jednak dzięki swoim uzdrowicielskim zdolnościom i odrobinie leczniczej magii mogła potwierdzić swoje przypuszczenia.
- Jesteś w ciąży – powtórzyła osłupiałej Aleeshy. Dziewczyna jeszcze przez chwilę milczała, jakby ta informacja nadal do niej nie dotarła.
- Jesteś pewna? – zapytała w końcu, a głos jej się nieco załamał.
- Tak, jestem pewna – odpowiedziała Desie, chociaż nie wiedziała już, czy dobrze zrobiła informując o tym Aleeshę. W końcu i tak by się zorientowała, ale…
- To niemożliwe – jęknęła Aleesha i usiadła obok Desiree, nagle bardzo zbladła.
Elfka przyglądała jej się z troską.
- Aleesha, dobrze się czujesz? – zapytała, kładąc rękę na ramieniu dziewczyny.
- A jak myślisz? – zapytała Aleesha, po czym dodała: - Desie, zostaw mnie samą, proszę…
- Dobrze. – Elfka kiwnęła głową i oddaliła się kilka kroków. Przystanęła jednak na skraju polanki. – Powiedzieć Garethowi, żeby tu przyszedł?
Aleesha pokręciła przecząco głową, nie odezwała się.
- W porządku – powiedziała cicho Desie i znikła wśród drzew.

~*~

Desiree wyszła z lasu i uniosła dłoń, aby osłonić oczy przed szalejącym słońcem. Do tej pory pogoda była w sam raz, jednak wszystko wskazywało na to, że tegoroczne lato będzie wyjątkowo upalne. Elfka podeszła do stojących w cieniu drzew towarzyszy. Szarka trzymała swojego konia za uzdę, jakby była gotowa w każdej chwili ruszyć w drogę, a Erredin i Gareth studiowali rozłożoną na ziemi mapę.
- Gdzie Aleesha? – zapytał Gareth zauważywszy Elfkę.
- Zaraz przyjdzie – odpowiedziała spokojnie Desie, po czym spojrzała na mapę. – No i? Gdzie jesteśmy?
- Gdzieś tu. – Erredin stuknął palcem w obszar leżący niedaleko granicy z Aeviss.
- A reszta?
Erredin bezradnie wzruszył ramionami.
- Gdzieś między nami a Ancelstierre. Chociaż Feainne, skoro nie spotkaliśmy jej po drodze, zapewne jedzie lasem.
- Szalenie odkrywcze – mruknęła Szarka. Erredin spojrzał na nią chłodno, widać było, że traci do niej cierpliwość.
- A skąd wiesz, że nie minęliśmy jej przechodząc przez portal? – wtrąciła szybko Desie, aby zmienić temat.
- Trupy za świeże – odpowiedział Gareth spoglądając w kierunku, gdzie znaleźli martwych wspólników Aëlvego. – Nie zdążyłaby przebyć takiej odległości.
- Sądzę, że nie mogła dotrzeć dalej niż gdzieś tu – Erredin wskazał niezbyt odległy punkt na mapie. – Przeniosę nas trochę, ale niezbyt daleko, bo możemy ją minąć.
Szarka kiwnęła głową.
- No, to ruszajmy – powiedziała z zapałem. – Nie ma na co czekać.
Erredin rozejrzał się po okolicy w nadziei, że zobaczy jakieś nowe ślady, coś, co wcześniej przeoczył, a co mogłoby pomóc wcześniej znaleźć Feainne. Nie zauważył jednak nic takiego, więc powoli skinął głową.

~*~

Od czasu spotkania z Alseidami Feainne była bardzo spięta. Myśl, że po tak krótkim czasie od ucieczki może znowu trafić w ręce Aëlvego, bardzo jej się nie podobała. W dodatku bała się o Taniela – Feainne nawet nie śmiała sobie wyobrażać tego, co zrobi z nim Aëlve, kiedy ich dorwie.
- Fea? – odezwał się w pewnym momencie Taniel. Elfka otrząsnęła się z zamyślenia.
- Co takiego?
- Mogę cię o coś spytać?
- Już to robisz – zauważyła. – Ale proszę bardzo, chociaż nie obiecuję, że odpowiem, to zależy od pytania.
- Co zrobisz, kiedy dojedziemy do Canterroy?
Twarz Feainne spochmurniała.
- Odszukam moich przyjaciół i będę ich błagać, żeby pozwolili mi wrócić.
- Skoro to twoi przyjaciele, to nie masz się chyba o co martwić, prawda?
Feainne wzruszyła ramionami.
- Zresztą ja nie do tego zmierzam – kontynuował Taniel. – Chciałem zapytać, czy będę mógł do was dołączyć.
Elfka spojrzała na chłopaka z szeroko otwartymi oczami.
- Do nas? – zapytała. – Czemu?
Taniel odwrócił wzrok.
- Przecież i tak nie mam się gdzie podziać – wyjaśnił. – A w grupie to zawsze raźniej i bezpieczniej, rozumiesz.
- Bezpieczniej – prychnęła Fea. – Nawet środek karczmianej rozróby jest bezpieczniejszy od naszego towarzystwa. Szalona wiedźma, miłośniczka broni białej, najpierw nasyła na nas jakichś zakapturzonych zbirów, a potem mordercę z powołania. Nie ma co, bezpieczna kompania.
- Czyli nie mogę – stwierdził Taniel chłodno.
- Tego nie powiedziałam – przyznała niechętnie Fea. – Chciałam powiedzieć, że na twoim miejscu wykopałabym sobie przytulną norkę w ziemi i przesiedziała tam jakiś czas. Ale pewnie cię tym nie przekonam, więc… Oczywiście jeśli pozostali się zgodzą, mógłbyś się do nas doczepić.
- Dzięki, Fea – Taniel uśmiechnął się szeroko. Przez pewien czas jechali w milczeniu. Fea po raz kolejny skupiła się na wychwytywaniu niepokojących dźwięków, które mogłyby wskazywać na czyjąś obecność. Nic takiego jednak nie słyszała, więc rozluźniła się odrobinę.
- Taniel?
- No?
- Mogę cię o coś zapytać?
- Już to robisz – zauważył przytomnie i posłał jej wesoły uśmiech. Feainne nie zareagowała.
- Dlaczego Aëlve wziął cię do swojej drużyny? – zapytała patrząc przed siebie. Taniel spojrzał na nią z wyrzutem, po czym również odwrócił wzrok. Przez chwilę Fea myślała, że nie odpowie, jednak w końcu chłopak się odezwał.
- Polecono mu mnie.
- Kto cię polecił i jako kogo?
- Mój brat. Jako dobrego szermierza.
Feainne ze zdumieniem przeniosła na niego wzrok.
- Tak, wiem jak to brzmi – Taniel uśmiechnął się gorzko. – Ale naprawdę jestem całkiem niezły. W ramach sprawdzianu walczyłem z takimi dwoma z szajki Aëlvego, pokonałem ich i zostałem przyjęty.
- No proszę… - Fea z niedowierzaniem pokręciła głową. – Musiałeś mu zaimponować.
- Wątpię. – Taniel wzruszył ramionami. – Jemu się nie da zaimponować. Jest przekonany, że sam jest najlepszy i niewiele rzeczy robi na nim wrażenie.
- Może i racja – przyznała Elfka.

~*~

Odgłos kopyt narastał. Kaan jechał kłusem, mimo iż odległość dzieląca go od towarzyszy nie była duża.
- Co jest? – zapytał Aëlve, kiedy Kaan dopadł grupy.
- To ona, mistrzu – rzucił Kaan obracając konia, teraz jechał tuż obok Aëlvego. W oczach mordercy pojawił się złowieszczy błysk.
- I faktycznie – kontynuował Kaan – jest z nią Taniel. Widziałem ich przy wyjeździe ze starego lasu. Nie jadą głównym traktem, ale między drzewami.
Aëlve uśmiechnął się drapieżnie.
- Dobra robota – pochwalił i odwrócił się do pozostałych. – W las!

~*~

-Witaj, Feainne – odezwał się Aëlve.
Pojawili się niewiadomo skąd. Otoczyli ich zaraz po tym, jak wjechali do lasu. Bełt kuszy wbił się w pierś jej konia, który najpierw stanął dęba, rżąc przeraźliwie, a później opadł na kolana. Feainne zaś siłą ściągnięto z siodła i od razu odebrano jej broń.
- Widzę, że znasz już Taniela – stwierdził morderca zsiadłszy z konia. Feainne zerknęła w bok – klacz chłopaka oszczędzono, jednak i jego trzymało dwóch zbirów.
- Tylko doprawdy nie rozumiem, dlaczego wolisz jego, niż mnie – zapytał Aëlve z urazą. – Tłumaczyłem ci przecież, że dołączę do ciebie, jak tylko załatwię twoich towarzyszy, a ty uciekłaś z tym dzieciakiem.
- Zostaw go – powiedziała Feainne starając się panować nad głosem. – On nie ma z tym nic wspólnego.
Aëlve spojrzał na nią z lekceważeniem.
- Słońce – powiedział. – Nie wtrącaj się, dobrze? To sprawa między nami. Myślę, że honorowy pojedynek wyjaśni, komu się bardziej należysz.
Feainne zamarła. On go przecież zabije, pomyślała i tych ponurych przewidywań wcale nie rozjaśniał fakt, że Taniel był, jak sam twierdził, całkiem niezły. Poza tym jakoś wątpiła, czy ten pojedynek naprawdę będzie honorowy.
Aëlve zdjął elegancką podróżną kamizelkę i rzucił ją jednemu ze swoich towarzyszy, drugi podał mu miecz Taniela.
- Łap – powiedział Aëlve rzucając chłopakowi jego broń.
- Nie będę z tobą walczyć – powiedział cicho Taniel zerkając na Feainne. Aëlve podążył za jego spojrzeniem i uśmiechnął się złowieszczo.
- Ależ będziesz – powiedział wyjmując miecz z pochwy. – Nasza dziewczyna nie miała do tej pory okazji zobaczyć mnie w akcji, a chciałbym mieć w miarę godnego przeciwnika.
Taniel zacisnął zęby i poprawił miecz w dłoni. Jeszcze raz zerknął na Feainne – Elfka ledwo zauważalnie pokręciła głową.
Nie było jednak innego wyjścia.
Zaczęli niemal w tej samej chwili. Doskoczyli do siebie jak dwa wściekłe wilki. Szczęk metalu rozbrzmiał nad polaną. Atakowali na zmianę i Feainne musiała to przyznać – nigdy nie widziała takiej walki. Obserwowała walczących z mocno bijącym sercem, ale nie był to skutek podniecenia, lecz raczej przerażenia. W miarę upływu czasu widziała, że Taniel zaczyna popełniać błędy, zaś Aëlve jak gdyby wcale się nie męczył.
W pewnej chwili Taniel zamachnął się i spróbował ciąć Aëlvego w ramię. Mężczyzna jednak odskoczył zwinnie, a Taniel stracił równowagę i upadł, upuściwszy miecz. Aëlve w mgnieniu oka znalazł się przy nim i docisnął go kolanem do ziemi. Taniel szarpnął się jednak nic to nie dało.
- Mógłbym cię zwyczajnie zabić – wysyczał Aëlve przypierając chłopaka do ziemi. – I zrobię to, owszem. Ale tak, żebyś nie umarł zbyt szybko, bo to by było zbyt łaskawe z mojej strony.
Taniel jeszcze raz szarpnął się próbując zrzucić z siebie napastnika, jednak był zbyt zmęczony. Aëlve podniósł miecz.
- Nie! – krzyknęła z przerażeniem Fea, jednak Kaan zaraz ją uciszył, uderzając w twarz. Przed oczami Elfki pojawiła się szara mgła, w ustach poczuła metaliczny smak krwi. Słyszała tylko krzyk Taniela.
Niedaleko, między drzewami, dwie przytulone do siebie Alseidy płakały cicho.

~*~

- Kiedy ich dogonimy? – jęknął Melvi znudzonym głosem.
Essi zastanowiła się.
- Już niedługo – powiedziała i zawahała się. – Chyba, że przeszli przez portal.
Trubadur skrzywił się.
- Przez portal… Znowu. Wiesz, nie wiem jak ty, ale ja za tą całą magią nie przepadam. A podróżowanie przez portal jest bardzo stresujące. Dla koni, ma się rozumieć.
Essi jęknęła w duchu. Melvi rozkręcił się i zaczął wykład na temat szkodliwego wpływu magii na życie, na temat tego, że ludzie niewiele robią sami, a w magii dopatrują łatwego sposobu na wzbogacenie się. On do wszystkiego musiał dojść sam, „tymi rękami, znaczy się głosem”. A teraz to byle kupiec, byle szewc, grabarz czy prostytutka mają od groma mniej lub bardziej skutecznych amuletów.
- Melvi, przestań – przerwała mu nagle Verissa, a w jej głosie było coś takiego, że trubadur nie miał ochoty się sprzeciwiać. Spojrzał na Essi, a potem w kierunku gdzie patrzyła.
Na środku polany leżał nieruchomo młody chłopak. Przyszpilony do ziemi mieczem.
- O matko… - jęknął Melvi odwracając wzrok. Nie było to dobre posunięcie, gdyż na drugim końcu polanki leżał martwy koń.
- Był tu – orzekła Essi. - Aëlve tu był.
Melvi skinieniem głowy potwierdził, że i on tak uważa.
- Pytanie tylko, kim jest ten nieszczęśnik. – Zerknął w kierunku nieruchomego ciała chłopaka.
- Nie wiem – przyznała Essi. – Ale musiał go bardzo zdenerwować. Chodź, rozejrzymy się.
Szybkie oględziny polanki niewiele dały. Essi mogła jedynie stwierdzić, że stało tu kilka koni. Podeszła więc do martwego chłopaka, aby spróbować zorientować się, kiedy Aëlve opuścił to miejsce.
Uklękła przy ciele i przyjrzała mu się uważnie – krwi było niewiele, przynajmniej na zewnątrz, ale Essi mogła się założyć, że wystąpił krwotok wewnętrzny.
Delikatnie dotknęła twarzy chłopaka i odsunęła się gwałtownie kiedy domniemany denat zakaszlał i otworzył oczy.
- Melvi! – krzyknęła Verissa przez ramię. – Moja torba, szybko!
Ranny oddychał płytko, Essi podejrzewała, że może mieć uszkodzone płuco. Nie miała ze sobą wszystkich potrzebnych środków, a nawet gdyby je miała, nie była pewna, czy udałoby jej się go uratować.
W tej sytuacji miała jedno wyjście.
Dotknęła skroni chłopaka z obu stron i spojrzała mu głęboko w oczy. Zamierzała po raz kolejny użyć swoich zdolności, było to o tyle łatwiejsze, niż z Aëlvem, że chłopak był półprzytomny, więź mogła więc zostać nawiązana szybciej. Nie mogła tylko pozwolić mu stracić przytomności.
- To robota Aëlvego? – zapytała.
- Tak – szepnął chłopak ledwie słyszalnym szeptem.
- Kiedy tu był?
Melvi przybiegł z lekami i stanął obok, niezbyt pewny co ma zrobić.
- Ma ją… - Więź była coraz słabsza, chłopak powoli odpływał. – Feainne…
Essi zaniemówiła na chwilę słysząc to imię, jednak zaraz powtórzyła pytanie.
- Kiedy tu był?
Chłopak spojrzał na nią nieco przytomniej.
- W… południe… - powiedział z trudem. – Ma ją…
- Gdzie… - zaczęła Essi, jednak urwała wpół zdania. Kontakt się zerwał. Martwe oczy wpatrywały się w nią. Verissa odwróciła wzrok i wstała, podnosząc z ziemi torbę.
- Nic nie dałabym rady zrobić – odpowiedziała na nieme pytanie Melviego. – Jedźmy.

~*~

Szarka wyszła z portalu jako druga. Wyciągnęła rękę i pogładziła konia po grzywie, aby go nieco uspokoić. Dziewczyna pomyślała, że powinien się przyzwyczaić do takiego sposobu podróżowania, bo zapewne to nie był ostatni raz.
Rozejrzała się po okolicy. Byli na skraju lasu, przed nimi rozciągała się trawiasta równina, a za nią kolejna ściana lasu. Podczas podróży w tamtą stronę ominęli to miejsce przechodząc przez portal.
- Myślę, że nie może być daleko – powiedział Erredin stając obok niej. – Teraz ma nad nami tylko kilka godzin przewagi, sądzę, że nie więcej jak dwie, może trzy.
Szarka kiwnęła głową.
- No to jedziemy.
- Jedziemy – potwierdził czarodziej. – Tylko usunę ślad po portalu.

~*~

Melvi pierwszy zobaczył pozostałą część drużyny. Jechali ku nim przez równinę, a kiedy ich zobaczyli, zwiększyli tempo.
- W końcu! – cieszył się Melvi. – Daruj, Essi, ale jak się zamartwiasz, to nie da się z tobą pogadać.
Essi nie odpowiedziała. Nie podzielała entuzjazmu Melviego, wręcz przeciwnie, im bliżej było spotkania z drużyną, z Erredinem, tym bardziej była spięta.
Kiedy wszyscy spotkali się na skraju lasu, zapadła niezręczna cisza, która trwała jednak tylko chwilę.
- Jak dobrze was widzieć! – rozpłynął się Melvi.
- Was też – odpowiedział Erredin patrząc uważnie na Verissę.
- Udało wam się? – zapytała Desiree zeskakując z konia. – Dowiedzieliście się czegoś?
Essi pokiwała głową.
- Niewiele, ale to zawsze coś.
- Zaraz… - zaczęła niepewnie Szarka. – To… To wy nie spotkaliście Feainne?
Melvi spojrzał na Essi i powoli pokręcił głową. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak Szarka nie zwracała już na niego uwagi.
- Minęliśmy ją! – krzyczała do Erredina. – Musieliśmy ją minąć!
Erredin spojrzał na nią zimno, jednak zanim zdążył odpowiedzieć, odezwała się Essi.
- Nie minęliście… Przynajmniej nie kiedy wracała.
- Co?
- Niedaleko stąd, w lesie, znaleźliśmy ciało młodego chłopaka – wyjaśniła. – Żył jeszcze, ale nie miał żadnych szans. Cudem udało mi się coś z niego wyciągnąć. To Aëlve tak go poharatał i to on znowu porwał Feainne.
Szarka zaklęła paskudnie.
- Kiedy to było?
- Dzisiaj, koło południa.
- I gdzie ją zabiera?
Essi pokręciła głową.
- Tego nie wiem, ale nie sądzę, aby zmienił plany. Pewnie jedzie do Sequisse.
- Ten chłopak, to musiał być ten, który pomógł jej uciec poprzednim razem – zasugerował Gareth, a Melvi z namysłem podrapał się w głowę.
- Essi, może to był ten cały Daniel, czy coś, no wiesz, ten, o którym rozmawiali ludzie Aëlvego?
- Możliwe – przyznała Essi po czym zerknęła na niebo, zaczynało się ściemniać. – Nie wiem, czy możemy sobie pozwolić na dłuższy postój, ale musimy trochę odpocząć i wyjaśnić to i owo.
- Owszem – odezwał się Erredin. – Musimy.

~*~

Przy wszystkich Essi przedstawiła tylko efekty swojego śledztwa, metody pomijając milczeniem. Podejrzewała, że wszyscy aż skręcają się z ciekawości, jednak nie miała zamiaru mówić im prawdy. Melvi za to nie miał takich oporów, szczegółowo przedstawił swoją część śledztwa, czyli rozmowę zbirów w karczmie. W porównaniu z tym, co później dodał Erredin, było więcej niż prawdopodobne, że to właśnie Daniel-czy-jakoś-tak, pomógł Feainne w ucieczce, za co przyszło mu zapłacić najwyższą cenę.
Aëlve musiał jechać teraz do Sequisse, a to oznaczało, że grupa minęła go, kiedy przeszli przez portal.
To była kolejna sprawa, o której Essi musiała porozmawiać z Erredinem. Podczas swojej opowieści zupełnie pominęła spotkanie z Cainem i Veą Claire. Rozmowa z nimi za bardzo łączyła się z jej prywatnymi sprawami, a o tych, choć niechętnie, mogła porozmawiać tylko z Erredinem. Dlatego, kiedy wszyscy już się rozeszli, poprosiła go jeszcze o chwilę rozmowy.

~*~

Erredin i Essi, która nadal była pod postacią Lajili, rozmawiali na skraju obozu przyciszonymi głosami. Desiree robiła przegląd swoich medycznych ziół i lekarstw, a Szarka i Gareth w ciszy siedzieli przy ognisku. W pewnej chwili krzaki zaszeleściły i z lasu wyszedł Melvi.
- Dobrze wyglądam? – zapytał stając w kręgu światła rzucanego przez ognisko.
- A coś ty się taki próżny zrobił? – zapytał Gareth zaczepnie.
- Nie zgrywaj się – rzucił z wyrzutem Melvi. – Chodzi mi o to, czy wyglądam jak ja, a nie jak Vico.
- Jak kto? – wtrąciła Szarka na moment przerywając przeżuwanie suchego chleba.
- Mój konspiracyjny pseudonim – wyjaśnił cierpliwie trubadur. – Essi wymyśliła. To jak wyglądam?
- Normalnie – uspokoił go Gareth dorzucając do ognia kilka gałązek. – Widziałeś Aleeshę?
Melvi zerknął na Szarkę, jednak ta była ponownie pochłonięta próbą nie połamania sobie zębów na twardym pieczywie, więc trubadur przykucnął naprzeciwko Garetha i wwiercił się w chłopaka spojrzeniem.
- Tam. – Ruchem głowy wskazał kierunek. – Na sąsiedniej polance. Ale powiedz mi, Gareth, coś ty jej zrobił?
Chłopak spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem.
- Co? Jak to co JA jej zrobiłem? – zapytał.
- No chyba bez powodu nie siedziałaby tam sama i nie pogrążałaby się w otchłani rozpaczy, wybacz poetyckie określenie.
Gareth zamyślił się na chwilę.
- Od rana mnie spławia – powiedział cicho.
- No, to jej łatwo poszło. – Melvi uniósł brwi.
- Dobra, daruj sobie, zrozumiałem aluzję – mruknął Gareth, wstał od ogniska i ruszył we wskazanym przez Melviego kierunku.

~*~

Aleesha leżała na trawie wpatrując się w gwiazdy. Od czasu do czasu z kącików oczu spływały jej dwie łzy i ginęły we włosach.
Cały dzień dzwoniły jej w uszach słowa Desiree. Owszem, gdzieś w głębi duszy dopuszczała myśl o dzieciach ale, do cholery, nie teraz! Teraz miała inne sprawy na głowie, przede wszystkim trzeba było odbić Feainne i nie dopuścić, aby ta wiedźma Bellatriks zdobyła sztylet. A przecież w tym stanie nikt nie pozwoli jej walczyć, dla grupy stanie się ciężarem… Poza tym była jeszcze jedna sprawa – Aleesha bała się powiedzieć o tym Garethowi. Nie miała pojęcia, jak zareaguje i czy jej aby nie zostawi. Przez to wszystko zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie poprosić Desie o jakiś specjalny środek, jednak uznała, że to by było nie w porządku. Poza tym Desiree raczej by się na to nie zgodziła. Dlatego właśnie Aleesha była załamana. I kiedy usłyszała odgłos kroków, humor bynajmniej jej się nie poprawił. Przeczuwała, kto nadchodzi.
- Aleesha, co się dzieje? – zapytał Gareth siadając obok niej. Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała, wzruszyła tylko ramionami.
- Nic – odpowiedziała. Nie sądziła jednak, by ta odpowiedź usatysfakcjonowała chłopaka. Nie myliła się.
- Nie próbuj mnie znowu zbyć – westchnął Gareth.
- Nie próbuję – odpowiedziała. – Po postu chcę być sama.
- Byłaś sama przez cały dzień – zauważył sucho.
- Widać tyle mi nie wystarczyło. – Aleesha wstała, otrzepała ubranie i szybkim krokiem ruszyła w stronę lasu. Gareth jednak nie zamierzał się tak łatwo poddać. Dogonił ją i złapał za ramiona.
- Uspokój się – powiedział, kiedy usiłowała się wyrwać.
- Puść mnie! – Aleesha czuła, że łzy znowu napływają jej do oczu.
- Puszczę jak powiesz o co chodzi.
- Nie!
- Aleesha!
- Jestem w ciąży! – wypaliła w końcu.
Uścisk Garetha zelżał, jednak i ona stała nieruchomo, wpatrując się w chłopaka załzawionymi oczami. Gareth patrzył na nią ze zdumieniem. Aleesha cofnęła się o kilka kroków i opadła na kolana. Serce biło jej jak oszalałe. Nie była w stanie już dłużej powstrzymywać płaczu.
W pewnym momencie poczuła, że Gareth siada koło niej. Ostrożnie objął ją ramieniem, a Aleesha przytuliła się do niego, zaciskając palce na jego koszuli.

~*~

- Nie dołączymy do nich? – spytała Vea Claire szeptem.
- Na razie nie – odpowiedział równie cicho Cain. – Jeśli podróżowalibyśmy z nimi, to sami moglibyśmy szybko wpaść w kłopoty. A w razie czego będziemy mogli im pomóc.
Vea pokiwała głową, ostrożnie odgarnęła gałązki i spojrzała na polanę.
- Powie mu o naszym spotkaniu? – zapytała jeszcze patrząc na Verissę rozmawiającą z Erredinem.
- Być może… Ale to i tak nic nie zmieni. Musimy mieć ten sztylet.

~*~

Jechali, dość szybko, mało uczęszczanym gościńcem. Aëlve wysłał jednego ze swoich towarzyszy przodem, aby miał baczenie, czy nie natkną się na kogoś z przyjaciół Feainne, jednak na razie nic na to nie wskazywało.
Feainne, paradoksalnie, żałowała, że tym razem nie siedzi w powozie, lecz na jabłkowitej klaczy Taniela. Z rękami przywiązanymi do siodła nie było jej zbyt wygodnie, a poza tym, teraz miała o wiele mniejsze szanse na udaną ucieczkę.
- Tęskniłaś, Słońce? – zapytał Aëlve podjeżdżając bliżej Elfki.
- Chyba śnisz – syknęła, jednak w głębi duszy musiała przyznać, że było to kłamstwo, przynajmniej w połowie.
Aëlve uśmiechnął się do niej.
- Ja tęskniłem – powiedział. – Ale na szczęście ktoś mnie pocieszył.
Feainne milczała, bezsilnie zaciskając pięści.
- Kaan – Aëlve zwrócił się tymczasem do jadącego obok Feainne chłopaka. – Przestań się szczerzyć i pilnuj jej. Nie chcemy, żeby nam się tym razem zawieruszyła – rzucił i odkłusował na przód kolumny.


Ostatnio zmieniony przez Presea dnia Czw 20:43, 22 Maj 2008, w całości zmieniany 3 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 20:11, 22 Maj 2008  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Melvi dorzucił do ognia kilka gałęzi. Po ciepłych, suchych dniach lata zajęły się szybko wśród cichych trzasków. Jęzory płomienia wystrzeliły wyżej, jakby chciały wydostać się spod gęstych koron drzew i polizać niebo.
Essi odmówiła posiłku, wzbudzając tym lekki niepokój barda. Uświadomił sobie, że już od paru dni nic nie jadła. Chyba od momentu kiedy znaleźli tamtego dogorywającego chłopaka, a może jeszcze wcześniej? Obserwował spod oka jak przeczesuje palcami jasne loki, pogrążona w rozmowie z Erredinem. Oboje siedzieli w pewnym oddaleniu od reszty.
Z ulgą przyjął powrót do swojej postaci. Twarz należąca do Vico, której odbicie miał okazję zobaczyć w strumieniu, ani trochę mu się nie podobała. Tym bardziej dziwił się, że Essi zwleka z przemianą. Ona też w rzeczywistości wyglądała o wiele lepiej. W tej drobnej, dziewczęcej i nader pospolitej twarzy jej oczy sprawiały wrażenie drogich kamieni, zatopionych w niewłaściwej oprawie przez pijanego jubilera.

~*~

Essi patrzyła bezmyślnie w ogień. Milczała. Czuła w głowie jakąś ociężałość, z trudem zbierała myśli. Najchętniej zasnęłaby i przespała ciągiem kilka dni. Z ubytkiem Mocy połączyło się rozbicie po nieoczekiwanym spotkaniu w Ancelstierre i nieprzespane noce, które przestała już liczyć. Nie pozwalali sobie z Melvim na wiele odpoczynku, od czasu do czasu tylko zasypiając w siodłach.
Przypomniała sobie o obecności Erredina, wyrwana z zamyślenia przez jego głos.
- Essi? Chciałaś mi coś powiedzieć?
- Mhm. – Otrząsnęła się w końcu i zmusiła do myślenia. – Kto ma teraz sztylet, ty czy Dessie?
- Ja.
- Nie możemy się z nim teleportować, Erredin. Koniec z magią, kiedy sztylet jest w pobliżu. Magia zdradza naszą obecność. To chyba przez aurę tego ostrza, musi być bardzo silna.
- Skąd wiesz takie rzeczy?
- Od Aëlvego. Sądzę, że to wiarygodne źródło.
Czarodziej uniósł brwi.
- Ciekaw jestem, jakim to sposobem zdołałaś wyciągnąć z niego takie informacje. Powiedział ci z czystej sympatii?
Rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
- Niepotrzebnie kpisz. Jaka to dla ciebie różnica, skoro masz informację? Gdzie się podziało twoje do mnie zaufanie? – syknęła. – Wyparowało, odkąd przestałam z tobą sypiać?
Wstała, nie czekając na odpowiedź. Erredin coraz bardziej ją irytował. Zachowywał się, jakby kompletnie nie docenił jej wysiłku. Ani tego, że sama się zaoferowała. Mogła przecież zostawić to zadanie Desiree. Ciekawe, jak elfka by sobie poradziła.
- Poproszę o antidotum na wygląd, jeśli łaska – powiedziała z ironiczną uprzejmością.
Wypiła łyk, zwalczyła pokusę wyplucia tego ohydztwa i oddaliła się z godnością między drzewa.
Erredin zerknął na Desiree, która odprowadzała anielicę wzrokiem. Spojrzenia dwojga elfów zetknęły się na chwilę i czarodziej niemal niezauważalnie pokręcił głową.
Nie wiedzieli, że ktoś zauważył to krótkie porozumienie i wyciągnął własne wnioski.

~*~

Aleesha pochlipywała, wtulona mocno w Garetha.
Będzie miała dziecko! Myślała, że mówiąc mu, uświadomi sobie to w końcu, ale wciąż czuła się, jakby grała w teatrze. Tak jak wtedy, z Ravenem... Oboje wcielali się w różne role. Ta, która czekała ją teraz, była tym trudniejsza, że prawdziwa.
- Gareth... – szepnęła, mocząc mu łzami koszulę.
Kołysał ją lekko, jakby usypiał dziecko.
- Co teraz? – zapytała, myśląc, że musi to brzmieć strasznie głupio.
- Jak to co? Oszczędzasz się, Aleesha. – Zastanawiał się przez chwilę, jakby zbierał wiedzę z różnych zakamarków umysłu. – Więcej jedzenia, mniej wysiłku. W nocy będę brał twoją kolejkę w czuwaniu. A jeśli... przyszłoby do jakiejś walki... trzymasz się z tyłu.
- Ale... – zaczęła rozpaczliwie. – Na bogów, będę takim ciężarem...
- Trzymasz się z tyłu – powtórzył stanowczo. – Obiecujesz?
Skinęła głową. Jego opanowanie działało na nią uspokajająco. Niezależnie od sytuacji, Gareth zawsze rozumował trzeźwo i logicznie. Była mu za to wdzięczna.
- Za jakieś siedem, osiem dni dotrzemy do Sequisse – kontynuował. – Tam będziesz miała lepsze warunki. Jeśli pójdzie dobrze, może nawet tam zostaniemy. Bezpiecznie, bez ciągłych pościgów i chowania się po lasach i krzakach.
Odsunęła się trochę i spojrzała mu w oczy.
- Ale ty kłamiesz – powiedziała z politowaniem. – Wiesz przecież, że pewnie znowu będziemy wiać.
Oboje parsknęli śmiechem. Aleesha chichotała, ocierając łzy. Tak się przyzwyczaiła do ciągłej zabawy w kotka i myszkę z handlarzami niewolników, szalonymi wiedźmami i bogowie wiedzą kim jeszcze, że trudno byłoby wrócić nagle do spokojnego życia.
- Wiesz co? – spoważniała nagle. – Bałam się trochę, że będziesz na mnie zły. Że mnie odtrącisz albo coś.
- Żartujesz chyba.
- A co z resztą? Gareth, oni się w końcu zorientują. Desiree wiedziała wcześniej ode mnie. Erredin jest czarodziejem, Essi też pewnie zauważy... Już dziwnie na mnie patrzą, bo rzygam co chwila i spowalniam tempo podróży.
- Z tym też sobie poradzimy. Ciemno już, chodźmy do obozu... Aleesha?
- Co? – Zatrzymała się, słysząc zmianę w jego głosie.
- Skąd ci przyszło do głowy, że... em... mogę cię odtrącić? Do cholery, kocham cię przecież. Nie maż się już. Dzielne dziewczynki nie płaczą.
Aleesha uśmiechnęła się w ciemnościach i wspięła się na palce, żeby go pocałować.

~*~

Szarka układała jakąś budowlę z kamyków, słuchając jednym uchem smętnego brzdąkania na lutni. Jej myśli były jednak daleko. A dokładniej, o jakiś dzień drogi od miejsca, w którym właśnie popasali. W wyobraźni dotykała długich, lśniących włosów Feainne, mieniących się wszystkimi odcieniami płomienia. Tu połyskiwała czerwień, tam złocił się odbity promień słońca...
Gdyby Fea była tu, obok, czuć byłoby zapach konwalii. Może by ją przytuliła, tak jak wtedy, w drodze do Ancelstierre. Może nawet...
Caerme zaklęła głośno, przerywając natrętny tok myśli i panującą wokoło ciszę.
- Gdzie Essi? – spytała nagle. – Nie powinna już wrócić?
Przypomniała sobie, że Essi nie było już od dłuższego czasu i z ulgą zepchnęła poprzednie rozmyślania na dalszy plan.
- Melvi! – szturchnęła zadumanego trubadura. – Czy ta cała przemiana nie zajęła ci mniej czasu?
- Może poszła się wykąpać w strumieniu?
- Akurat. Oddaliliśmy się teraz od tej rzeczki. Miałaby za daleko.
- Może...
- Szsz! Ktoś idzie.
Tuż przy polance zaszeleściły liście i trzasnęła jakaś gałązka. Do uszu dziewczyny dobiegła rozmowa dwóch głosów, a chwilę później w krąg światła weszli Aleesha i Gareth. Trzymali się za ręce, ale on był dziwnie zamyślony, a ona miała ślady łez na twarzy. A przynajmniej takie wrażenie odniosła Caerme w słabym oświetleniu.
- Widzieliście Essi? – spytała, żeby tylko czymś się zająć.
Gareth już chciał odpowiedzieć, ale jego spojrzenie padło za plecy Szarki. Stamtąd też dobiegło ciche przekleństwo, w którym rozpoznała głos anielicy.
- Zaczynaliśmy się o ciebie niepoko... Co się stało?!
Essi była blada jak upiór i miała fioletowo podkrążone oczy. Do tego sprawiała wrażenie jakby nogi nie dawały jej stabilnego oparcia. Pomijając te oznaki wyczerpania, wydawało się, że przemiana powrotna przebiegła pomyślnie.
- Nic takiego... – mruknęła niewyraźnie. – Chyba straciłam przytomność na kilka chwil...
Gareth wykazał się refleksem i zdążył ją złapać, zanim osunęła się bez czucia na ziemię. Z pomocą Caerme położył ją ostrożnie obok ogniska.
- Co z nią, do cholery? Wydawała się taka silna.
- Nic nie mogę zrobić – zawyrokował Erredin po kontrolnym przebadaniu i ostrożnym sprawdzeniu stanu jej umysłu. Obawiał się, że mogła to być wina eliksiru, nie przystosowanego do organizmu anielicy. Jednak ku niewypowiedzianej uldze czarodzieja, magia nie wykazała nic podejrzanego.
- Jest po prostu wycieńczona – dodał.
- Żadne z nas nie jest wypoczęte – nie ustępowała Szarka. – A jakoś nikt inny nie mdleje... Tylko Aleesha rzyga. Nie możesz jej chociaż ocucić?
- Szkoda magii.
Dziewczyna otworzyła już usta do ostrej riposty, ale problem cucenia rozwiązał się sam. Po przełknięciu kilku łyków mocnej nalewki, którą Melvi wygrzebał z dna tobołka, Verissa zapewniła, że absolutnie nic jej nie jest i musi się tylko wyspać.
Erredin usiadł przy niej, tknięty wyrzutami sumienia.
- Dobrze się czujesz?
- Chwilowe osłabienie. Zawsze tak jest przy utracie resztek Mocy. Przez parę dni brak apetytu, potem omdlenia, ogólne złe samopoczucie, a później już wraca do normy.
- A co z... mocą magiczną?
- Znajdę jakieś miejsce do czerpania – odparła lakonicznie i zniżyła nagle głos. – Erredin... Muszę ci coś jeszcze powiedzieć.
Utkwił w niej badawcze spojrzenie zielonych oczu.
- Nie wyjmuj sztyletu, nie mów głośno nic na jego temat. Jeśli to możliwe, pilnuj, czy nikt nie penetruje ci myśli. Oprócz Bellatrix jest jeszcze ktoś, kto na niego dybie.
- Wiem, że nie ona jedna go szuka. Masz na myśli kogoś konkretnego?
- Tak. Nie pytaj, bo nie wiem nic na pewno. Jestem przekonana o jednym: nie jest to przeciwnik, którego można lekceważyć.
Tym razem nie zadawał żadnych pytań. Widział, że nie ostrzegałaby, gdyby nie miała powodu.

~*~

Lustro, które odbijało twarz ciemnowłosej kobiety, było magiczne. Oczywiście, poza nią samą nikt nie miał o tym pojęcia. Do kilku prywatnych pokoi czarodziejki Bellatrix, znanej miastu Sequisse jako Bellatrix Balzini, stateczna małżonka zamożnego kupca, nie miał wstępu nawet jej mąż. On jednak nie przejmował się zbytnio zainteresowaniami żony, przypisując je kaprysom znudzonej mieszczanki. Rzadko zresztą się widywali. Zbyt byli zajęci własnymi sprawami.
Czarodziejka zapaliła dwie świece stojące po obu stronach lustra i postawiła między nimi figurkę z jadeitu. Wzięła oddech i monotonnym szeptem zaczęła mówić zaklęcie. Jej odbicie zamazywało się powoli, ukazując wnętrze jakiegoś pomieszczenia. Wszystko było szare i lekko niewyraźne.
- Saraniel – powiedziała głośno. Nie było odpowiedzi. – Saraniel!
Skrzypnięcie drzwi gdzieś poza polem widzenia.
- Bella? Do jasnej cholery, przestraszyłaś mnie. Co się stało?
- To już nie można porozmawiać z przyjaciółką?
Oczom czarodziejki ukazała się postać, która zaczęła energicznie machać ręką tuż przed jej nosem. Pole widzenia zyskało na ostrości i Bellatrix zorientowała się, że jej rozmówczyni wyciera ze swojego lustra pokrywającą je warstwę kurzu.
W jej twarzy już na pierwszy rzut oka raziła jakaś dysproporcja. Włosy miała obcięte krótko, do brody, i dość niedbale. Z jednej strony odgarnęła je za spiczaste ucho, w którym tkwiła nieprzeliczona ilość małych kolczyków. Dopiero po chwili do widza docierało, skąd brała się owa dysproporcja twarzy. Jedno oko było duże, niebieskie, w kształcie migdała. Z drugiego pozostał już tylko oczodół. I sztucznie wprawiona, niewielka kulka, która, choć zrobiona przez samą Bellatrix, nie była niczym więcej jak tylko substytutem utraconego oka.
- Jak oko? – rzuciła zwyczajowe pytanie czarodziejka.
- Trzyma się – parsknęła zapytana. – Nie to, co prawdziwe, ale lepsze niż nic. Tylko po to się pofatygowałaś, przyjaciółko?
- Nie łudź się. Przyjaciele sobie pomagają, a ty masz wobec mnie dług.
- Jasne. Odsetki narastają z latami?
- Wiesz, że od jakiegoś czasu staram się o zdobycie pewnego... sztyletu o wartości magicznej. – Bellatrix zignorowała drwinę. – Niedługo poszerzę swoją wiedzę na temat jego lokalizacji... i nie tylko. Możliwe, iż zjawi się tu całkiem niedługo osoba, która jest w jego posiadaniu.
- Któż taki? Znów jakiś biedny, podrzędny czarownik, po którym ślad zaginie?
- Tym razem nie będzie aż tak łatwo. To Erredin Gláedyve aep Aevall.
Elfka zmrużyła oczy, przez co lewe, zastępcze, zyskało jeszcze bardziej makabryczny wygląd.
- No, no – powiedziała przeciągle. - Stary znajomy, co, Bella? To ten sam, nie mylę się chyba? Zamierzasz odnowić znajomość?
- Złożę mu propozycję. Jeśli odmówi, postawię warunek. Nie mogę przewidzieć jego reakcji. Zmienił się... – Czerwono umalowane wargi czarodziejki skrzywiły się lekko.
- A moja w tym rola...
- ...polega na działaniu na tyłach wroga. Szpiegowaniu. Erredin cię zna?
- Z wyglądu? Nie sądzę.
- Dobrze. Ach, jeszcze jedno... Nasz znajomy ciągnie z sobą całą świtę, dziwaczne zbiorowisko. Młody Gareth, do niedawna działał razem z Hornem na zlecenie mojego męża. Jakiś jego koleżka, o tym niewiele wiadomo. I pięć kobiet, które najpierw pozbawiły Garetha zarobku, a potem zaszlachtowały mu towarzysza. Jedna z nich miała sztylet, i to właśnie nią się posłużę. Ta przyjedzie pierwsza. Z Aëlvem.
Saraniel uśmiechnęła się paskudnie.
- No, proszę. Twój ulubieniec wciąż niezawodny? Pewnie płacisz mu majątek. Podobno wysoko postawieni wśród was, ludzi, cenią sobie jego usługi.
- Aëlve to profesjonalista. – Bella odwzajemniła uśmiech. – Wart każdej ceny.
- Nie wiem, czy potrzebnie mnie fatygujesz. Jeśli go na nich nasłałaś, ta banda nie zobaczy już murów Sequisse.
- Zobaczy... ale nie nacieszy się nimi długo. Łatwiej zwabić ich tutaj. Tym razem już się nie wymkną. W tym pomożecie mi ty i Aëlve.
- Rozumiem. A pozostała czwórka? Co o nich wiadomo?
- Wilczyca Szarka, zbiegła ludziom mego szanownego małżonka. Dwa znaki zapytania, z których jedna, według moich informatorów, „wygląda trochę jak elfka, ale mówi z nieelfim akcentem”. A czwarta... Może zainteresuje cię fakt, że jest nią twoja siostra, Desiree de Tenebres. Przygotuj się na odnawianie więzi rodzinnych, moja droga.
Rozszerzone ze zdziwienia oko rozmazywało się stopniowo i zlewało z tłem, a po chwili lustro znów odbijało bladą twarz Bellatrix.

~*~

- Castor – polecił Aëlve. – Rozejrzyj się za jakimś dobrze ukrytym miejscem na nocleg. Dama nie może jechać tak długo bez odpoczynku. – Uśmiechnął się szeroko do związanej Feainne, która odpowiedziała fuknięciem i pogardliwym spojrzeniem.
Cały dzień podróżowali bez wytchnienia. Ściemniało się i Aëlve wolał nie ryzykować zgubienia drogi w niezbyt przyjaznych lasach An’doru.
- Las się przerzedza, mistrzu – zameldował jakiś czas później Castor. – Już jutro się z niego wydostaniemy. W głąb, na południe jest mała polanka.
Była rzeczywiście malutka, ale za to dogodnie położona. Nieopodal drogi znajdowała się niewielka stromizna, przesłonięta gęstymi krzewami tak, że polanka na dole była niewidoczna dla ewentualnych podróżnych.
Feainne została zdjęta z konia i położona na ziemi. Nie szarpała się tym razem – jazda w siodle w tak niewygodnej pozycji nie należała do przyjemności. Na trawie przynajmniej będzie mogła się wyspać.
- Kaan, rozwiąż Feainne nogi – powiedział Aëlve ze złośliwym uśmieszkiem. – Wszak dbamy o jej wygody. Owiń ją w pasie tym sznurem i przywiąż do drzewa. Przykro mi, kochanie – zwrócił się do milczącej uparcie elfki – że muszę uciekać się do takich środków. Ale skoro nie wykazujesz chęci współpracy, to sama rozumiesz, że jest to konieczne.
Patrzył, jak poddawała się biernie wiązaniu, ze spojrzeniem utkwionym gdzieś przed siebie. Była naprawdę ładna. Nic dziwnego, że ten gówniarz stracił dla niej głowę, pomyślał morderca, taksując wzrokiem swojego jeńca. Powinienem był za karę wyłupić mu oczy.
Postanowił, że musi jeszcze staranniej selekcjonować sobie pomocników. Mistrzowskie opanowanie szermierki najwyraźniej nie wystarczy.

~*~

Feainne z trudem powstrzymywała się przed wlepianiem w Aëlvego bezmyślnego spojrzenia. Udawała całkowite lekceważenie, ale chciwie łowiła każde jego słowo w nadziei, że uzyska jakąś wskazówkę, która pomoże jej w ucieczce, albo chociaż dowie się, czy przyjaciele jadą jej z pomocą. W czasie jazdy oglądała się co kilka chwil i nasłuchiwała, czy nie usłyszy przypadkiem tętentu kopyt na ubitej ścieżce.
Była w niej jeszcze jedna, przekorna strona, podtrzymująca, że wszystko to halucynacja, złudzenie. Obudzi się za chwilę w tamtym zajeździe w Ancelstierre i jedno spojrzenie w te zielone oczy przekona ją, że złe sny mijają... Dziwiła się samej sobie, jak można tak uparcie trwać w głupocie.
Ktoś podsunął jej kromkę chleba i kawałek suszonego mięsa.
- Jak ma jeść, mistrzu? – dotarł do jej uszu głos któregoś z morderców. Chyba tego nierozgarniętego, Natana. – Toż ręce związane.
- Żaden problem. – Aëlve przysiadł się do elfki. – Osobiście jej pomogę. Powinna docenić ten zaszczyt.
Gwałtownie odwróciła się od podsuniętego chleba.
- Cóż to? Unosimy się honorem? Do Sequisse kilka dni, moja droga. Nie zdążysz się zagłodzić, zapewniam cię. Musisz mieć siłę... żeby znieść gościnę Bellatrix.
Kątem oka zobaczyła na jego twarzy zniewalający uśmiech, ten sam, któremu uległa w noc Belleteyn. Wiedziała jednak, że tym razem nie wróżył on nic dobrego.
Aëlve odwrócił jej głowę gwałtownym szarpnięciem za włosy.
- Bellatrix życzy sobie mieć cię u siebie całą i zdrową – powiedział, napawając się jej upokorzeniem. – Ale widzisz... są sposoby zadawania cierpienia, które nie pozostawiają zewnętrznych śladów.
Miał rację. Były. Kiedy Aëlve z pomocą Kaana wmuszał w nią kolejne kęsy w obecności pozostałych morderców, nie krępujących się bynajmniej przed wygłaszaniem uwag i komentarzy, Fea pojęła, że poniżeniu, jakim jest bycie czyjąś zabawką, nie dorównuje żaden ból. A nie był to bynajmniej koniec upokorzeń.

~*~

- Mam dość – oznajmił Melvi. – Dorobię się odcisków na tyłku.
Znów byli w siodłach od białego rana. Musieli jechać stępa, żeby nie zamęczyć koni, które z założenia miały ich dowieźć do Sequisse. Po rewelacjach dotyczących portali uczestnikom wycieczki zrzedły miny, a nadzieje o szybkim dopędzeniu Aëlvego ulotniły się gdzieś nad zielone sklepienie puszczy.
- To zmień pozycję – poradziła mu Essi.
- Też mi rada – obruszył się poeta. – Co ja jestem, w łóżku?
Essi parsknęła.
- Kiedy ja ostatnio spałem bezpiecznie w łóżku? – perorował Melvi. – Bez zastanawiania się, czy nikt mnie nie zerwie szarym świtem i nie każe się pakować, bo mordercy depczą nam po piętach? Że też musiałem wpakować się akurat w wasze towarzystwo... Nie żebym miał coś przeciwko wam, jesteście bardzo fajni i w ogóle, ale o takich przygodach to ja wolę śpiewać ballady...
- Kiedyś, za wiele lat, możesz ułożyć o tym balladę – zaproponowała Szarka.
- Będzie wiarygodniejsza, jeśli opiszesz to, co sam przeżyłeś – podchwyciła anielica. – Jeśli przeżyjesz, oczywiście.
- Po tylu dniach z wami sztuka przeżycia nie jest mi obca, jak sądzę.
- Na twoim miejscu nie byłabym tak pewna siebie. Najgorsze dopiero nas czeka, mój drogi. Teraz w Sequisse będzie jeszcze goręcej niż wtedy.
- Potrafisz człowieka pocieszyć.
Pod wieczór las wydawał się trochę rzadszy. Pomarańczowe promienie, przesiane przez korony drzew, ginęły w gęstym poszyciu. Liście osiki drżały przy delikatnym powiewie, zapowiadającym ciepłą noc.
Według Erredina, którego zaakceptowano już jako przewodnika, następnego dnia powinni dotrzeć do pasma wzgórz i poszukać najłatwiejszego do przebycia przesmyku. Problem tkwił w tym, że mieli przebyć owe góry w innym, trudniejszym miejscu niż podczas wcześniejszej podróży. A to bynajmniej nie poprawiło nikomu humoru.

~*~

Na prośbę Garetha, który niepokoił się o Aleeshę, zatrzymali się wczesnym wieczorem. Dziewczyna przez cały dzień była zła jak osa i nie odzywała się prawie, rzucając tylko ostrym tonem odpowiedzi na zadane pytania. Zapuścili się więc w las i ulokowali dogodnie w pobliżu strumienia.
Essi, jeszcze słaba i szara na twarzy, od razu zarzuciła torbę na ramię i pierwsza poszła szukać odpowiedniego miejsca na kąpiel. Szybko ustalono kolejność, żeby na wszelki wypadek nie zostawiać w „obozie” zbyt małej liczby osób. Do anielicy dołączyły Caerme i Desiree. Ta druga skręciła gdzieś na ubocze w połowie drogi, tłumacząc, że woli najpierw rozeznać się w okolicy. Verissa wzruszyła ramionami, ale szarooka nie spuszczała z elfki podejrzliwego spojrzenia, dopóki nie straciła jej z oczu. Zastanawiała się, czy nie podzielić się z Essi swoimi domysłami. Doszła do wniosku, że może lepiej poczekać aż mgliste przypuszczenia się potwierdzą.
Musiała jednak przyznać, że możliwość zrobienia na złość Erredinowi była bardzo kusząca.
Szum już z daleka oznajmiał o wartkim nurcie i istotnie, zza przybrzeżnych krzaków wyłonił się nie tyle strumień, ile mała rzeczka. Niedaleko na północny zachód kobiety znalazły płytsze miejsce z łagodnym brzegiem. Zrzuciły ubrania i zanurzyły się w nagrzanej w ciągu dnia, ale wciąż chłodnej wodzie.
- Essi? Bellatrix i ten... Aëlve – Szarka skrzywiła się, wypowiadając to imię – potrzebują Fei, żeby nas zaszantażować, prawda? Czy ten sztylet jest naprawdę aż tak cenny?
Essi odgarnęła z twarzy mokre włosy.
- Być może – powiedziała wymijająco.
- Po wyciągnięciu z Fei informacji nie będą jej już potrzebować. Zaproponują wymianę. Trudno będzie wyrwać rudą z łap czarownicy, jeśli nie chcecie stracić tego magicznego cacka. Nie sądzisz, że najlepiej byłoby odbić ją przed Sequisse?
- Nie dopędzimy ich. To cały dzień i noc drogi. Mają lepsze konie.
- Jest jeszcze droga przez portal. Dlaczego, do cholery, aż tak wam zależy na pieprzonym sztylecie?! – wrzasnęła. – Raz-dwa jesteśmy dzień drogi dalej, rozprawiamy się z mordercami, a potem możemy się przenieść choćby na koniec świata... Essi? Co ci jest?
- Nic... – anielica przetarła oczy. Przez chwilę widziała tylko kłębiące się wszędzie szare i beżowe plamy. Kręciło jej się w głowie. – Chyba wyjdę już na brzeg.
Usiadła na trawie i zaczęła rozczesywać włosy wyjętym z tobołka grzebieniem. Szarka trzepała krótką czupryną, próbując ją osuszyć. Kropelki wody rozpryskiwały się na wszystkie strony, osiadały na liściach drzew i paprociach, spływały po białej skórze Verissy. Świerszcze zaczęły swój koncert, a nad wodą i nagimi ciałami unosiło się coraz więcej żądnych krwi komarów.
- Ile razy trzeba ci powtarzać, że magia nas demaskuje? – podjęła anielica. - Twój głupi plan jest dobry dla narwanych samobójców. Myślisz, że można przeskoczyć portalem w tak dokładnie określone miejsce? Zapytaj Erredina, to ci powie, że tu nie ma na to żadnych warunków. Magia to nie jedno pstryknięcie palcami.
- Jasne. A Bellatrix jest pewnie z pięć razy potężniejsza od twojego Erredina. Boi się jej po prostu!
- Kto wie – parsknęła Essi. – Tym bardziej należy się posługiwać sprytem, a nie głupotą. Aëlve to też nie pierwszy lepszy rębacz. Nie stracił naszego śladu w An’dorze, przechytrzył elfkę i zabił czarodzieja. Myślisz, że tak łatwo wyeliminować jego i tą całą bandę?
Dziewczyna wyciągnęła się obok na trawie.
- Ten morderca, Aëlve... Jaki on jest? Co się tak dziwnie uśmiechasz? Ciekawa jestem i tyle. Jeśli naprawdę jest taki bezwzględny jak mówią, to dlaczego Fea się w nim zakochała? Ma jakieś zalety poza wyglądem?
- Wygląda na kogoś, kto podchodzi z zamiłowaniem do własnej pracy. Powiedziałabym nawet, z finezją. To chyba najbardziej niebezpieczna cecha u płatnych morderców. Jest bardzo inteligentny i ma duże doświadczenie.
- Musiał wcześnie zaczynać. Dziwne, bo nie wygląda na dziecko ulicy, zmuszone do przeżycia na własną rękę. Widziałam go tylko raz, w Belleteyn, ale przyjrzałam się dobrze.
- Z tego co zauważyłam, pochodzi z arystokracji. Potrafi być naprawdę ujmujący. Trudno go rozgryźć do końca. W zasadzie nie dziwię się, że udało mu się oszukać Feainne. Ma w sobie coś... pociągającego.
Szarka nachmurzyła się i nie drążyła dłużej tematu. Ubrała się, bo komary nie miały litości, i wróciła do obozowiska. Essi wyszukała w torbie puzderko z jakimś kremem i zaczęła się nim smarować. Po chwili zjawiła się Desiree.
- Byłam w pobliżu – wyjaśniła, sprawdzając stopą temperaturę wody – i usłyszałam przypadkiem waszą rozmowę...
- Ciekawe – przerwała jej chłodno Verissa. – Podobno wybrałaś się na spacer. Nie wiedziałam, że elfi słuch ma taki zasięg.
Elfka przygryzła wargę.
- Szarka ma rację, że Fei nie uda się odbić w Sequisse – podjęła po chwili. – Nie tam, nie pod nosem Bellatrix. Essi, czy masz pojęcie, jak ogromną wartość ma ten sztylet?
- Mówisz, jakbyś ty je miała. Co zatem proponujesz?
- Nie możemy go narażać. Nie możemy pozwolić się zaszantażować. Musimy być silni. Od tych sztyletów wiele zależy. Nie brak ci mądrości, wiesz, że niektóre ważkie sprawy wymagają poświęcenia.
Anielica patrzyła na nią długo. Potem wstała i zaczęła się ubierać. Ciszę przerywało tylko przejęte cykanie świerszcza i głuche stuk-stuk-stuk dzięcioła gdzieś w lesie.
- Idź, powiedz to Szarce – rzekła lodowato. – Mam nadzieję, że da ci do zrozumienia, co o tym myśli.
- Co ma Szarka do tego?
- Nie sądziłam, że jesteś tak ślepa, Desiree. I waż słowa, jeśli mówisz o poświęceniu.
Desiree otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zamknęła je zaraz, bo Essi w oczywisty sposób nie zamierzała jej słuchać. Zebrała manatki i poszła w ślady Szarki. Nie wiedziała co o tym myśleć, elfka zaskoczyła ją.
A robi wrażenie łagodnej, dobrej duszyczki, pomyślała i doszła do wniosku, że przysłowiowym nieszczęściom chyba nudzi się w parach. Zaczęły preferować grupy, i to całkiem spore.

~*~

- Dessie? Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
- Przecież potrafisz czytać w myślach – mruknęła z przekąsem. – I zazwyczaj się przed tym nie krępujesz. Myślisz, że nie zauważyłam?
Westchnął tylko i odczekał chwilę.
- Więc?
- Nie twoja sprawa. Przestań, co robisz? Odsuń się.
- Okrutna.
- Odezwał się! Wstrętny uwodziciel. Najpierw Essi, potem ja, tylko patrzeć jak o mnie zapomnisz dla kolejnej. Essi chociaż wie o nas?
- A po co ma wiedzieć? Już jej nie obchodzę. Nie zauważyłaś?
- Rozbrajający jesteś.
- Desiree, na ciebie nie można pozostać obojętnym.
- Przestań, mówiłam. Żałuję teraz, że ci uległam.
- Żałujesz? Czyżby?
- Erredin...!
Przerwał jej pocałunkiem. Resztki wyrzutów, które pozostały w niej gdzieś na dnie, ulotniły się prędko. Nie widziała powodu, by odmawiać sobie przyjemności, nawet wiedząc, że pełni tylko rolę „pocieszenia”. Było jej to w zasadzie obojętne. Z jakimś nieznanym sobie dotąd uporem pomyślała, że ze wszystkiego można wyciągnąć dla siebie korzyści.
Uśmiechnęła się do Erredina i zaczęła powoli rozpinać bluzkę. Pogrążyli się w tej ekstazie ciał, którą ludzie czasem bezmyślnie nazywają miłością. Ci, którzy żyją dłużej, wiedzą jednak, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje. Wiedzą też, że są chwile, które nie potrzebują szczerości.

~*~

- Oj – ziewnęła Szarka, rozkładając pled na ziemi. – Pora spać. A Dessie i Erredin coś długo nie wracają... Może się zgubili? Co za pech.
Essi uniosła brwi.
- Las tu taki gęsty – paplała dalej dziewczyna, napawając się własnymi słowami – że trudno znaleźć drogę w ciemnościach. Można się jeszcze z kimś zderzyć... Prawda, Dessie? – zagaiła do elfki, która wyłoniła się właśnie zza otaczających polankę drzew.
- Hm?
- Mówię, że łatwo się tu zgubić. Albo na kogoś wpaść. Nie wpadłaś na Erredina przypadkiem? Może dalej błądzi.
- Może. – Desiree wzruszyła ramionami. Wiercona spojrzeniami szarych i granatowych oczu, w końcu odwróciła wzrok.

~*~

Po kilku dniach Fea postanowiła się odezwać.
- Ile jeszcze do tego Sequisse? – Starała się nadać głosowi brzmienie możliwie najbardziej obojętne.
Aëlve przerwał ściszoną rozmowę z Kaanem i zwrócił na nią przenikliwe spojrzenie. Nie spuściła wzroku.
- Blisko – rzucił krótko. – Nie zdążysz już zaplanować ucieczki.
Nadjechali Ostry i Natan, którzy na rozkaz „mistrza” zostali w tyle, by móc poinformować o ewentualnej pogoni. Aëlve nie mógł przewidzieć, co strzeli do głów kompanom elfki. Niby nie powinni mieć pojęcia o niebezpieczeństwie, w jakim się znalazła, ale z czarodziejami i elfkami nigdy nie wiadomo. W zasadzie był już niemal przekonany o swoim powodzeniu, straże wysyłał tylko dla ostrzeżenia przed podróżnymi. Zdawał sobie sprawę, że związana elfka o charakterystycznej powierzchowności w towarzystwie grupki mężczyzn zostałaby zauważona, a w Sequisse plotki i pogłoski rozchodziły się wyjątkowo szybko.
- Aëlve. – Elfka doszła do wniosku, że warto się znów przełamać. Czuła, ze to imię brzmi w jej ustach obco i, paradoksalnie, sztucznie. Wolałaby móc z powrotem nazywać go Lainwenem. – Wiesz, że nie mam już szans na ucieczkę. Mogę chyba wiedzieć, po co jestem potrzebna Bellatrix?
Morderca uśmiechnął się lodowato.
- Myślisz, że zwierza mi się ze swoich planów?
Fea milczała. Była pewna, że wiedział. I że absolutnie nic nie uda się z niego wyciągnąć.

~*~

Desiree pochyliła się nad mapą, przysuwając ją bliżej ogniska.
- Jutro musimy jechać szybciej. Dotrzemy wtedy do Sequisse przed zamknięciem bram.
- Rozdzielimy się na trzy grupy – dodał Erredin. – Jedna wjedzie południową bramą jeszcze tego samego dnia. Dwie pozostałe nie zdążą do zachodniej i północnej przed zamknięciem, więc zanocują w okolicznych gospodach. Pośpiech nie jest ani potrzebny, ani nawet wskazany. Bella chyba przypuszcza, że jesteśmy w okolicach Ancelstierre.
- A jak się spotkamy w Sequisse bez budzenia podejrzeń? Najlepiej by było zawczasu wybrać miejsce, w którym się zatrzymamy.
- „Czarny kot” raczej odpada.
- Raczej tak – parsknął Melvi. – Chyba że go odbudowali.
- Fakt, zapomniałam... – Caerme wyglądała, jakby mocowała się z myślami. – Chyba że... Jest takie miejsce na czwartym poziomie miasta... Nikt nie ma pojęcia o jego istnieniu, oprócz mnie i dwóch innych osób.
- Co to takiego?
Dziewczyna spuściła głowę i grzebała patykiem w ziemi.
- Kryjówka Wilków – szepnęła w końcu.
- Tylko ty i dwie osoby? – czarodziej wiercił ją spojrzeniem. – Wilków było chyba więcej.
- Było. – Głowa Szarki pochyliła się jeszcze niżej. – Oni prędzej umrą niż mnie zdradzą. Tak samo moich przyjaciół. Zresztą, może nawet nie ma ich już w Sequisse.
- Byli, kiedy wyjeżdżaliśmy – wtrąciła Aleesha.
Caerme patrzyła na nią długą chwilę. Przypomniała sobie to, co tamta opowiadała kiedyś o Ravenie. I wieczór w Sequisse, gdy podsłuchała ich rozmowę. Carmen i Ichaer chcieli ją zabić, ale nie była niczemu winna.
- Jeśli nadal są, narażasz ich na niebezpieczeństwo.
- Wiem, Essi. Ale oni przywykli do niebezpieczeństw. Potrafią się skryć i umieją się bronić. W razie potrzeby staną po naszej stronie. To chyba nie bez znaczenia?
- To ma znaczenie – odparł z powagą Erredin. – Choć najważniejsza jest kryjówka. Pomyśli się nad tym. Dziękujemy, Caerme.
- Jesteś pewna – spytała szeptem Essi, nachylając się do ucha dziewczyny – że chcesz aż tyle dla niej poświęcić? Zawód jest gorszy niż niepewność.
- Zdecydowałam się. – Wilczyca unikała jej wzroku. – Wiesz, że moje pobudki są w dużej mierze egoistyczne, ale co poradzę. To chyba ludzkie.
- Jasne – mruknęła ponuro Essi. – Nawet nie tylko ludzkie.
Caerme nie dostrzegła, że mówiąc te słowa, anielica spojrzała na Desiree.

~*~

Obozowali w możliwie najbardziej ukrytym miejscu pośród niewielkich wzniesień księstwa Meader. Za dnia majaczyły już w oddali wierzchołki kilku skalistych wzgórz, z których jedno unosiło na północno-zachodnim stoku Sequisse. Miasto ukryte więc było przed wzrokiem podróżujących od strony An’doru.
Wokoło rozsiane były wsie, pola i pomniejsze miasteczka. Kluczyli tak, by trzymać się od nich z daleka. Tego dnia minęli rozwidlenie dróg na wschód i zachód. Wschodni gościniec prowadził do górskiego miasta-twierdzy Rochers i dalej, do Królestwa Ivre, będącego w stanie milczącej wojny z Seuille i Linron. Powodem konfliktu było Meader i kilka innych pomniejszych księstw uzależnionych handlowo od państw północy. Tereny te należały przed wiekami do ogromnego Ivre, lecz sprzymierzone Seuille i Linron skorzystały z dwóch innych wojen prowadzonych przez wielkie królestwo, by zagarnąć to i owo. Ivre wciąż podupadało, zgubione przez własne rozmiary.
Droga zachodnia skręcała nieco na południe, do Colline-Verte i Est-Est, dwóch idyllicznych miejscowości słynnych z produkcji win.
Większość śpiącej drużyny marzyła pewnie w tej chwili bardziej o bezpiecznym, dobrym posłaniu niż o winie. Nie spał tylko Erredin, najwyraźniej roztrząsający w myślach jakieś ważne sprawy, i Essi, która wyczuwała coś dziwnego, co natarczywie nie pozwalało jej zasnąć. Ciekawość walczyła w niej ze zmęczeniem, aż w końcu wygrała. Anielica podniosła się i okrążyła porośnięte rzadkimi krzakami wzgórze. Potrafiła stąpać po suchej trawie, nie płosząc nawet nocnych ptaków.
Zawrót głowy, cienie zaczęły wirować.
Przebłysk. Strzeliste śnieżnobiałe wieżyczki na tle błękitu nieba.
Błękitu? Przecież jest noc...
Nogi ugięły się pod nią, czuła stopniową utratę władzy nad własnym ciałem. Zachowała na tyle przytomności, by zdążyć usiąść na trawie. Wiedziała, że wystarczy przeczekać.
Zapoznano ją kiedyś z Wiedzącym, który zaoferował się pomóc jej odzyskać tożsamość, dowiedzieć się o sobie więcej ponad to, że nie była jedną z elfów, wśród których mieszkała. Zgodziła się – nie miała nic do stracenia. Wiedzący dostał się do najgłębszych pokładów świadomości, uprzedziwszy lojalnie, że nie należy bezwarunkowo wierzyć wizjom z transów, i że nie może przewidzieć wszystkich skutków.
Stracił nad nimi kontrolę szybciej, niż się spodziewał.

Piegowata kobieta tuli dziecko, podśpiewując kołysankę.
- Tindriel – wzdycha jej towarzyszka, odgarniając na plecy smoliście czarne, falowane włosy. – Czemu ona nie chce spać? Patrzy tylko na mnie tymi oczami. Ma jego spojrzenie, wiesz?
- Oddaj mu ją, póki nie jest za późno.
Ciemnowłosa tylko kręci głową.
Wizja zmienia się. Tindriel płacze, gwałtownymi ruchami szarpie za ubranie stojącego przy niej mężczyznę.
- Mój brat, mój brat! Za co go wygnali? Co wiedział?
Anioł na wrzosowisku krztusi się krwią, powieki drgają mu w ostatnim wysiłku.
- Myślałam, że ona nie żyje.
- Mieszana krew!
- To córka tej zdrajczyni.
Drobna postać stoi wyprostowana, wiatr targa jej srebrzystobiałe włosy. Wąskie oczy mają barwę zimnej, źródlanej wody. Patrzą prosto na Essi.
Nie dostaną go, mówi, nie poruszając wargami. Jej głos rozlega się w umyśle Verissy. Ani ci, co pragną siły, ani ci, co pragną władzy, ani nawet ci, co chcą tylko spokoju. Nie dostaną nic, Elore. Ty też nie.
Mieszana krew, wiesz co to znaczy?
Kobieta potrząsa nią, dwa sople oczu wbijają się w jej twarz. Essi nie spuszcza wzroku. Ból.


- Nie szarp się, z łaski swojej.
- Daj jej w twarz, może poskutkuje.
Głosy dobiegały z oddali, jakby znajdowała się pod wodą. Nabrała gwałtownie powietrza, próbując się wynurzyć.
- Nie jestem... Elore – wysapała między jednym wdechem a drugim.
Leżała na trawie, chyba w tym samym miejscu, w którym wcześniej przezornie usiadła. Właściciele głosów, a mówiąc ściślej, właściciel i właścicielka, znajdowali się gdzieś w pobliżu. I z pewnością nie był to nikt z drużyny.
- Już? – dopytywała się dziewczyna, zwolenniczka nieco drastycznych metod cucenia. – Jesteśmy tutaj, żeby poważnie porozmawiać.
- Vea, mówiłem ci już, że poważne rozmowy to nie twoja działka.
Vea? Opary nieświadomości momentalnie wywietrzały. Towarzyszącym jej mężczyzną był oczywiście Cain. Essi poczuła irytację.
- Śledzicie nas – stwierdziła, nie zapytała.
Cain nie odrywał od niej wzroku.
- Ciekaw byłem, jak naprawdę wyglądasz.
- Aha. I dlatego leziesz za mną przez pół An’doru i jeszcze dalej? Interesujące.
- Niestety nie. – Zagadkowy półuśmiech, lekkie skrzywienie warg, którego wyrazu nie potrafiła do końca rozszyfrować. I to uważne, taksujące spojrzenie. – Choć przyznam, że jest na co popatrzeć. Nie bardzo wierzyłem paru naszym informatorom, którzy rozwodzili się nad twoją urodą. Gdzie sztylet?
- Nie twoja sprawa – wycedziła, hamując złość.
- Taaak – powiedział przeciągle. – Jasne, że nie moja. Ale zastanów się dobrze.
Verissa wstała i zaczęła się przechadzać tu i tam między rzadko rosnącymi drzewami.
- Mogę wiedzieć, dlaczego ścigacie Aëlvego?
Milczała. Mężczyzna podszedł i zastąpił jej drogę.
- Widzisz, my się prędzej czy później dowiemy. Dla nas lepiej prędzej. A dla ciebie, Verisso, lepiej, jeśli to właśnie ty udzielisz nam informacji. Nic, tylko obopólne korzyści. Coś pominąłem?
- Owszem. Zapomniałeś o tym, że można czasem spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa. Jak by ci to powiedzieć, żebyś zrozumiał? To są moi przyjaciele, ta cała grupka. Mam prawo narazić siebie, ale nie ich.
- A więc narazisz siebie. I całą twoją rasę.
Anielica parsknęła głośno.
- Którą rasę?
Czar paraliżujący zadziałał tak szybko, że nie zdążyła go odbić. Pewnie zresztą i tak nie miałaby szans. Cain chwycił ją pod brodę delikatnie, ale stanowczo, unosząc nieco jej głowę. Nie musiał robić nic więcej, zaklęcie było tak silne, że każdy ruch mięśni sprawiał ból.
- Mówiłem już, że łatwo tracę cierpliwość?
- Puszczaj... – wykrztusiła z trudem.
Zaklęcie puściło momentalnie, a Essi, nie tracąc czasu, uderzyła go z rozmachem w twarz. To go zaskoczyło.
- No, to jesteśmy kwita. – Opanował się szybko. – Skoro mamy za sobą wymianę uprzejmości, to może zaczniemy kulturalną rozmowę?

~*~

- I jak? – Vea przysiadła obok Caina, który leżał wyciągnięty na trawie i patrzył w niebo. Tym razem dziewczyna nie brała udziału w rozmowie.
Noc była chmurna i słała na ziemię groźbę deszczu.
- Nie da się zbyć jej byle czym.
- A czego się spodziewałeś? Cornel mówił, że nie będzie łatwo...
- Cornel to, Cornel tamto. Nudna jesteś. Zdążył już sto razy o tobie zapomnieć. Idź lepiej spać.
- Nie śpię o takich barbarzyńskich porach! Te ludzkie zwyczaje... Spać w nocy, też coś. Powiedz mi lepiej, czego się dowiedziałeś.
- Bellatrix nie ma ich sztyletu. Ta kobieta, którą porwał Aëlve, też nie.
- To po cholerę ją zgarnął? – prychnęła Vea. - Nie wiedział o tym, czy jak? Głupi chyba nie jest. Coraz mniej z tego rozumiem... Nie nadaję się do takich skomplikowanych misji.
- Zaraz zrozumiesz – jej towarzysz uśmiechnął się tajemniczo. – Powód jest całkiem prozaiczny. Porwana jest ich przyjaciółką, a oni jadą ją odbić.
Dziewczyna szeroko otworzyła oczy.
- Coś ty...? To nie po sztylet Caerme tak pędzą? To gdzie on jest w takim razie?
- Może go gdzieś ukryli. Mam nadzieję szybko się dowiedzieć. Vea, nie możemy dopuścić, żeby wpadł w łapy tej czarownicy. Aine i Caerme dadzą jej wystarczającą pewność siebie, by sięgnąć po trzeci. I wtedy wojna gotowa. Teraz już wiesz, dlaczego wysłano tylko nas dwoje?
- Jasne. Załatwiamy sprawę bez hałasu. A mając Caerme, łatwiej będzie wydrzeć jej ten drugi. Mam rację?
Wyszczerzyli się do siebie jak dwa wilki, osaczające ofiarę. Na widok tych uśmiechów większość śmiertelników uciekłaby z wrzaskiem.
- A dlaczego akurat ona? Może łatwiej by było przekabacić kogoś innego z tej bandy?
- Handel wymienny, mała. Dla nikogo innego nie mielibyśmy tak dobrej zapłaty... Nie kryję, że to dwie pieczenie na jednym ogniu. Mówi ci coś określenie „mieszana krew”?
- Na moje kły... Ona jest idealnym materiałem! To te eksperymenty? Droga do... czego, Cain? Czego można jeszcze chcieć, mając moc i życie tak długie jak my?
Cain nie odpowiedział.


Ostatnio zmieniony przez Ettariel Ancalimë dnia Śro 22:03, 18 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 21:36, 20 Cze 2008  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Las rzedł. W oddali majaczyły śnieżnobiałe mury Sequisse, ponad którymi wyrastała mozaika różnokolorowych dachówek domostw. Gdzieniegdzie strzelały w górę smukłe iglice, piętrzyły się budynki co znaczniejszych mieszkańców miasta. Wzrok Aëlvego powędrował dalej, ku łagodnie nachylonym stokom, gdzie znajdowały się wille i pałacyki możnowładców, w tym także siedziba Bellatrix.
Elfka jechała tuż obok niego, wodząc dookoła niewidzącym wzrokiem. Aëlve zlustrował jej podniszczony, brudny strój, poszarzałą twarz, ułożone w nieładzie, poszarpane włosy.
- Kaan, Dieter – rzucił krótko. Gdy obaj podeszli, wydał szybko rozkazy. Chwilę później obserwował z wysokości ostatniego dzielącego ich od Sequisse pagórka, jak dwoje jego podwładnych wjeżdża przez jedną z bocznych bram miasta. Sam natomiast – wraz z Fenne i resztą najemnych zabójców – ukrył się w pobliskich zaroślach, skąd miał dobry widok na drogę i ewentualnych podróżnych.
Przed nimi został już tylko ostatni etap drogi. Aëlve był pewien swojego sukcesu. Teraz należało tylko dopracować szczegóły i trzymać się planu. Zdawał sobie sprawę, że jakikolwiek pośpiech nie był tu wskazany.
Niecałe pół godziny później, niedaleko ich kryjówki, zatrzymała się kolebka. Dieter ściągnął mocno lejce, rozglądając się dookoła. Kaan zeskoczył zręcznie i ruszył w stronę zarośli. Przez bark miał przerzuconą zieloną, prosto skrojoną sukienkę.
Aëlve wyłonił się pierwszy.
- W porządku – powiedział, lustrując wzrokiem solidnie zbudowany, zbity z dębowych desek powóz. Przy drzwiczkach tkwiła zasuwka. – Elfkę do środka.
- A co z tym? – Kaan pomachał zielonym materiałem. W głowie wciąż słyszał pochwałę mistrza. Bo w końcu „w porządku” z pewnością było pochwałą. Usłyszeć coś takiego od samego Aëlvego było swoistego rodzaju zaszczytem.
- Ubierz się w to – rzucił blondyn z irytacją w głosie.
- Ubrać się, Mistrzu?
- Daj to jeńcowi, kretynie.
Twarz chłopaka rozjaśnił nagle błysk zrozumienia. Ze wstydem zawrócił w stronę powozu, przysięgając sobie nie zadawać więcej bezsensownych pytań.
Aëlve pokręcił z politowaniem głową, po czym ostatni raz spojrzał na roztaczającą się z pagórka panoramę Sequisse.


*
Ktoś szarpnął ją za ramię, ktoś inny popchnął ją mocno w stronę niedużej kolaski. Na jej widok Feainne doświadczyła dziwnego déjà vu. Niepokój spłynął na nią, wyrywając z odrętwienia. Wchodząc po małych, wysuwanych stopniach, poczuła czyjś oddech na szyi.
- Sukieneczka dla ciebie – usłyszała chrapliwy głos Dietera. – Kaan, idź sprawdzić uprzęże, a ja jej pomogę. Ze związanymi rączkami chyba sama sobie nie poradzi.
Chłopak pozornie obojętnie wzruszył ramionami, po czym odszedł w stronę koni. Kątem oka obserwował jeszcze, jak zamykają się drzwiczki powozu.
Nie zaprotestował, chociaż domyślał się dalszego rozwoju wydarzeń. Jednak staż u Aëlvego nauczył go jednej, bardzo ważnej w tym fachu rzeczy. Całkowitego braku współczucia. Zwłaszcza dla przedmiotów, jakimi byli jeńcy.


*
Jakimś kawałkiem szmaty zakneblował elfce usta. Fenne poczuła dotyk jego zimnych dłoni, błądzących po jej ciele. Chwilę później rozległ się dźwięk rozrywanego materiału, a palce Dietera zaczęły schodzić coraz niżej. Szarpała się i krzyczała, jednak knebel skutecznie tłumił jej głos. Morderca przyparł ją do jednej z drewnianych ścian malutkiego powozu. Jedną ręką ściskał ją mocno, drugą zaś zerwał dalszą część materiału.
Fea jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnęła, by nagle znalazł się tu Aëlve. Lub Gwen. Gwen? To jakiś absurd, przecież on już nie żyje, skonstatowała. Niech przyjdzie ktokolwiek, niech to poniżenie i ból wreszcie się skończy, błagała w myślach.
Chwilę później zabójca rozwiązał jej ręce. Fea czuła, że drży. Chciała go uderzyć, jednak zdrętwiałe palce nie potrafiły złożyć się w pięść. Dieter zobaczył to i znów chwycił ją mocno. Potem pomógł jej założyć, a raczej brutalnie wciągnąć szatę. Mówił coś do niej, chyba drwił. Jednak sens jego słów nie docierał do elfki już od dłuższego czasu. Zupełnie jakby przestała rozróżniać słowa w jakimkolwiek języku. Milczała, próbowała zobojętnieć na wszystko.
A gdy drzwi znów otworzyły się, ukazały jej po raz ostatni zieleń liści, błękit nieba i błysk słońca. Szczęknęła zasuwka, przypominając znów o wcześniejszych dniach niewoli. Fea była gotowa oddać wszystko za jej jak najszybszy, jakikolwiek koniec. A najbardziej na świecie pragnęła nie być teraz w swoim brudnym, skażonym ciele. Które, o ironio, ubrane było w czystą, zieloną sukienkę.


*
Długie, lśniące w blasku słońca włosy Fei rozwiewał wiatr. Stała wpatrzona w góry, odwrócona tyłem do Szarki. Miała na sobie prosto skrojoną, zieloną sukienkę.
Caerme czuła jak serce tłucze się jej w piersi. Zawołała ją, elfka jednak nie zareagowała. Szarooka nie dała za wygraną i wbiegła na pagórek. Teraz już widziała, jak ruda odwraca się. Padły sobie w ramiona, Szarka wtuliła twarz w jej włosy. Zapach konwalii otulił ją delikatnie niczym płaszcz.
Wilczyca płakała, były to jednak łzy radości. Spojrzała Fenne w twarz, chcąc ujrzeć jej niesamowite, złote oczy. I wtedy krzyknęła. Zelektryzował ją chłód jego zielonych oczu; oczu, które pierwszy raz zobaczyła wtedy w Ancelstierre.


*
- Szarka, uspokój się! – to był głos Aleeshy, pochylającej się nad dziewczyną. Zdezorientowana, dopiero co wybudzona z koszmaru Caerme usiadła gwałtownie, niemal zderzając się z nią czołem.
- To tylko sen – kontynuowała dalej Aleesha, chcąc objąć szarooką ramionami. Caerme jednak odtrąciła ją i wstała. Poczuła, że jej policzki wciąż są mokre od łez (psiamać, szczęścia!), otarła je szybko wierzchem dłoni. Co za wstyd!
- Wiem – odburknęła, odwracając się na pięcie. Już chciała odejść, pobiec byle jak najdalej od tego miejsca. I byle jak najdalej od powracających każdej nocy koszmarów.
- Dokąd idziesz? - Pytanie zawisło w powietrzu. Caerme na moment zatrzymała się, zastanawiając się nad jakąkolwiek odpowiedzią. W końcu wzruszyła tylko ramionami, oddalając się. Nagle ujrzała wyłaniającego się zza drzew czarodzieja, ruszyła w jego stronę.
- Erredin. Ja muszę wiedzieć.
- Co znowu? – odparł nieco zaskoczony tonem jej głosu, w którym pobrzmiewała desperacja.
- Wieczorem wjeżdżamy przez południową bramę, prawda? Zdecydowaliście już coś? Kto jedzie, gdzie będzie kryjówka? Erredin, nie rób takiej miny, tylko powiedz!
- Jesteśmy w trakcie ustalania. Jakkolwiek kryjówka, którą zaproponowałaś wczoraj ma pewne szanse.
- Ma pewne szanse? – prychnęła. – Jest chyba na razie jedynym, co udało nam się wymyślić.
- W drodze ustalimy wszystko dokładnie.
- Pewnie, że my ustalimy – rzuciła gniewnie. - I tak tylko ty wszystko ustalasz. Ty i Desiree... Ostatnio.
- Siodłaj konia, zaraz wyruszamy – przerwał jej wywody czarodziej.
- Oczywiście – Szarka uśmiechnęła się złośliwie, widząc jego zmieszanie. – W każdym razie zrozum, że ja muszę dziś wjechać tą południową bramą. Weź to pod uwagę przy ustalaniu grup.
Odchodząc w stronę swojego wierzchowca, mruknęła cicho „biedna Essi”. Z mściwą satysfakcją pomyślała, że on na pewno to usłyszał.


*
Powóz, w którym umieścili Feę, nie zwracał niczyjej uwagi. Utonął wśród innych pojazdów, miejscowej ludności, podróżnych oraz konnych. Co jakiś czas „woźnicy” z przypadku klęli, zmuszani do zatrzymywania się; już to z powodu otaczającej ich z każdej strony ciżby, już to przez strażników. Kilku szczególnie ciekawskich udało się odwieść od zaglądania do kolaski paroma drobnymi monetami. Pieniądz, pomyślał Kaan, naprawdę otwiera wszystkie drzwi i zaspokaja każdą ciekawość. Raz po raz zerkał w stronę jadącego niedaleko Aëlvego. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy jego samego, już za kilka lat, jadącego w chwale zwycięstwa, ubranego jak szlachcica, z fantazyjną szablą, otoczonego przez najemników podziwiających jego zdolności. Ha, jego, mistrza. Mistrz Kaan, czyż to nie brzmi pięknie?
Teren już dawno przestał być płaski, serpentyny uliczek wiodły ich coraz wyżej i wyżej. Wokół rzedł tłum. Także budynki wyglądały na bardziej zadbane, były i piękniej zdobione, a coraz częściej należało mówić raczej o małych pałacykach niż o domach. Młodzieniec chłonął otaczające ich widoki, zachwycając się. W tej dzielnicy znać już było bogactwo. A był to dopiero czwarty poziom, gdzież tam piąty? W głowie chłopaka nie mieściło się żadne wyobrażenie o włożonych w to wszystko kwotach. Wiedział tylko, że też chce być tak bajecznie bogaty.
Na najbliższym przecięciu dwóch głównych ulic skręcili w lewo. Wokół słychać było tylko turkot kół powozu i stukot kopyt. Teraz jechali wciąż prosto, droga nie wiła się już jak wąż w agonii. Nawet kamienie były ułożone równo.
- O, tu budowali na trzeźwo – skwitował ten fakt Natan, jadący z tyłu razem z Ostrym. Aëlve wysforował się na przód, więc można było wreszcie normalnie pogadać.
- A bo co?
- A bo już mnie dupa rozbolała od tych wertepów – pożalił się po raz nie wiadomo który.
- Aż żal dupę ściska, że ci poduszeczki nie wziąłem...
- Ostry...
- Nie przerywaj! – zdenerwował się najstarszy z morderców. Nie lubił, gdy ktoś wcinał się w jego wypowiedź. – Żal ściska, ale za niedługo przestanie. Bo, widzi mi się, dojeżdżamy.
- Ooo. To czwarty poziom. Tu mieszka...
- Ciii. To miasto ma oczy i uszy. Wszędzie.
Natan zmełł w ustach jakieś przekleństwo.
- Nasz mistrz – wyszczerzył radośnie zęby, szczególnie akcentując ostatnie słowo – da nam wolne. A skoro znasz Sequisse bardzo dobrze... Od tej najlepszej strony...
- Na drugim poziomie znajdziemy kogoś, kto Ci z pewnością, he he, dogodzi. Zwłaszcza na bolącą dupę znajdzie się lekarstwo.
Obaj zaśmiali się, ucichli jednak zaraz pod spojrzeniem Aëlvego.
Chwilę później ich oczom ukazała się siedziba Bellatrix.


Ostatnio zmieniony przez Feainne dnia Wto 20:26, 29 Lip 2008, w całości zmieniany 4 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 19:49, 03 Sie 2008  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Ostry podjechał bliżej Aëlvego, przywołany skinieniem ręki.
- Słucham, mistrzu.
W głosie wąsatego mordercy był szacunek i respekt. W przeciwieństwie do pozostałych, pozbawiony jednak strachu i kornego uniżenia. Nie była to ich pierwsza współpraca, gdyż Aëlve cenił go nie tylko jako najemnika, ale wręcz jako „kolegę po fachu”, choć „równego sobie” byłoby już przesadnym określeniem.
- Odeślij tę zgraję, nie będą już potrzebni. Zapłatę dostaną najpóźniej jutro. Ty pojedziesz dalej ze mną.
Nastroje kompanii poprawiły się wyraźnie, kiedy Ostry powtórzył im, że zadanie skończone. Nie śmieli szemrać na odwlekanie zapłaty. Było zresztą powszechnie wiadomo, że mistrz Aëlve uczciwie rozlicza się z najemnikami, więc rozsądnie nie tracili czasu na marudzenie. Karczmy i zamtuzy na niższych poziomach miasta czekały tylko, by przyjąć ich z otwartymi ramionami.
Aëlve nie poświęcił im nawet spojrzenia. Ostry wiedział dobrze, że mistrz, choć ceni umiejętność i wprawę, gardzi tymi chamami. Nigdy tego nie ukrywał.
Nie wjechali frontową bramą, czemu Ostry wcale się nie dziwił. Tylne wejście, ukryte między skałami, z prowadzącą do niego krętą i niezbyt wygodną dla powozu ścieżką, z pewnością także nie było jedynym takim. Odźwierny musiał znać Aëlvego, bo skłonił się głęboko i bez słowa wpuścił ich na mały dziedziniec, otoczony zewsząd murami bez okien.
- Pani oczekuje – powiedział cicho, kiedy zamknęła się brama, i zniknął w jedynych drzwiach w rogu podwórca.
Ostry odblokował ciężkie, metalowe zasuwki powozu, otworzył drzwiczki.
Z powozu nie dobiegł nawet pojedynczy szmer. Aëlve wszedł, a Ostry postąpił za nim, zaciekawiony. Zabiła się? Niemożliwe, nie miała czym... Mogła co najwyżej pokaleczyć się jakimś kawałkiem drewna.
Elfka leżała bez ruchu. Nie zareagowała nawet na snop światła, który wpadł przez otwarte drzwiczki. Rude włosy skłębiły się w brudny kołtun i kontrastowały teraz z czystą, nieskażoną zielenią nowej sukienki. Aëlve przyklęknął obok i potrząsnął nią łagodnie.
- Feainne! Jesteśmy na miejscu.
Szarpnął mocniej, podnosząc ją do pozycji siedzącej. Złote oczy spojrzały na niego z przerażeniem.
- Zobacz, Słońce, jaki piękny dzień dzisiaj. Niestety, nie przyniosłem ci śniadania, ale Bella o to zadba. Jej jeńcy nie umierają z głodu – dodał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Elfka dała się wyprowadzić na zewnątrz. Osłoniła dłonią oczy przed bijącym światłem słońca i rozejrzała się po dziedzińcu. Ostry widział, jak wyraz jej twarzy zmienił się nagle, stracił swoją obojętność. Wargi zaczęły drżeć, a palce kurczowo zacisnęły się na ramieniu Aëlvego. Dopiero kiedy morderca rzucił jej na pół rozbawione spojrzenie, zmitygowała się i dumnie zadarła podbródek.
- Poczekaj tu.
Ostry skinął głową, odprowadzając spojrzeniem jeńca. Na krótką chwilę napotkał jej pusty wzrok. Lata przepracowane w swoim fachu nie były w stanie do końca wytrzebić w nim współczucia dla ofiar. Było mu jej żal, bo z tego co nasłuchał się o czarodziejce Bellatrix można było wywnioskować, że jeśli ta śliczna elfka kiedykolwiek wyjdzie stamtąd żywa, to na pewno nie cała i zdrowa. I raczej nie w pełni władz umysłowych.

~*~

- Pętla czasu – mruknęła Desiree, bardziej do siebie niż do reszty kompanii. Patrzyła na południowe stoki góry, gdzie widniały zabudowania Sequisse. – Nie czeka nas w tym miejscu nic dobrego. To chyba jakieś fatum.
Erredin skrzywił się lekko na dźwięk słowa „fatum”. Nie skomentował jednak, choć drażnił go trochę fatalizm elfki. Większość jego pobratymców beztrosko zrzucało wszystko na Przeznaczenie, ale on nie lubił uznawać nad sobą niepewnej władzy losu. Zawsze na miarę swoich możliwości kierował wydarzeniami, na których mu zależało. Nie mógł pogodzić się z tym, że coś wymykało mu się spod kontroli.
Od jakiegoś czasu dyskretnie przyglądał się elfce, zastanawiając się, ile może mieć lat. U elfów wygląd był tylko biernym świadkiem upływu czasu, a nie jego poddanym. Pamiętała wojny, które toczyły się trzy wieki temu, a może jeszcze dawniejsze czasy. Być może rasy, którym dano przywilej długiego życia, wycofują się z wiekiem, zdając się na fatum. Możliwe, że mnie też to czeka, pomyślał czarodziej. Ale jeszcze nie teraz.
Nie obyło się bez kłótni przy dzieleniu drużyny. Szarka przeforsowała swój pomysł na kryjówkę i wywalczyła, że razem z Melvim wjedzie pierwsza do miasta. Wiedziała, co robi. Trubadur zapewne nie powstrzyma jej przed popełnianiem głupot. Erredin ustąpił, samemu nie wiedząc, co z tego wyniknie. Nie mógł jednak wycofać się z danego słowa. On i Desiree mieli zdążać w kierunku zachodniej bramy, a pozostała trójka – Essi, Aleesha i Gareth, który twardo oświadczył, że nie da się rozdzielić z dziewczyną – pokona najdłuższą drogę i stanie przed północną bramą jutro po południu. Przez całą drogę omawiali szczegóły utajenia się w mieście. Jedne niegłupie, inne zupełnie pozbawione sensu.

~*~

- Musisz mieć chustkę na głowie – upierał się bard. – I nie jechać okrakiem na siodle, bo to nie przystoi przyzwoitym niewiastom.
- Głupi jesteś – skwitowała Szarka. – Sam sobie chustę zakładaj, mądralo.
- Musi być kamuflaż! Ludzie tego Balziniego znają na pamięć twój rysopis, smarkulo. Ukryjesz te krótkie kudły, włożysz porządną, długą kieckę i możesz uchodzić za stateczną małżonkę statecznego mieszczanina.
- A czym się zajmujemy, mój małżonku? Statecznym rozbojem na drogach?
Melvi machnął ręką i zajął się przeliczaniem pieniędzy, chowając sakiewkę przed wzrokiem Essi. Nie chciała takiego bogactwa? Same złote monety. Ma gest ten Aëlve. Spojrzał na anielicę i z niedowierzaniem pokręcił głową. Wyobraźnia poety podsuwała mu takie obrazy, że szybko odwrócił wzrok.
Dziwne uczucie, jakby ktoś przesunął mu zimnym palcem po karku, pojawiło się nagle i znikło. Rozejrzał się niespokojnie. Jadący za nim Erredin obojętnym wzrokiem patrzył w dal.
Trubadur zatrzymał wierzchowca z boku i pozwolił się minąć czarodziejowi, zrównując się z Aleeshą i Garethem.
- Wam to będzie łatwiej udawać małżeństwo – parsknął. – Gdyby jeszcze Aleesha z brzuchem była, to już w ogóle byłoby wiarygodniej... Co tak dziwnie patrzycie? Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, skąd – mruknęła słabo Aleesha. – Wszystko w porządku.
- A ty, Essi? – bard odwrócił się do anielicy. – Będziesz jako druga żona?
- Zwariowałeś? W Seuille, Linron i podległych im księstwach poligamia jest karana. Przynajmniej oficjalnie. Mieszkasz w Sequisse i nie wiedziałeś?
- Nie mieszkam, byłem przejazdem. Na własną zgubę. Mam wyjątkowy talent do wpadania w tarapaty. Ale się wtedy zdziwiłem, jak mnie Gareth grzecznie poprosił o popilnowanie więźnia. – Bard pokosił wzrok na przyjaciela. – Wchodzę, patrzę, a tam Aleesha! Jak to się losy dziwnie plotą. W życiu nie przypuszczałem, że cię spotkam w takich okolicznościach, mała.
- Skąd się znaliście?
- Z objazdowego teatru. Ona ze swoim Ravenem grywała główne role. Ciekaw jestem, gdzie go teraz nosi. Miły był chłopak, ale dziwny trochę i mało rozmowny. Nigdy nie było wiadomo, co tam mu do głowy strzeli... Ale jak Aleeshę zobaczyłem uwięzioną, to wiedziałem, że coś się święci. Ile to już minęło, miesiąc? A wydaje się, że to było tak dawno...
- Melvi! – dobiegł od przodu krzyk Szarki. – Przyspiesz trochę, musimy zdążyć przed zachodem. Oni mogą się wlec, jeśli chcą.
Bard dołączył do dziewczyny i po kilku chwilach oboje wysforowali się daleko przed resztę kompanii. Jak sobie życzysz, pomyślał z nagłym uczuciem niepokoju. Chociaż nie wiem, czy najbardziej szaleńczy galop mógłby uratować Feainne. Nie wiem, czy jeszcze cokolwiek jest w stanie jej pomóc. Odwrócił się i pomachał pięciu sylwetkom, roztapiającym z wolna się w popołudniowym słońcu.
Ani on, ani Szarka, ani nikt z pozostałej w tyle drużyny nie dostrzegł dwóch postaci, które skrywały się wśród drzew na stoku pobliskiego wzgórza. Migotliwe cienie szarpanych wiatrem liści tańczyły na długich włosach dziewczyny i ciemnym ubraniu wysokiego mężczyzny, myląc wzrok każdemu, komu przyszłoby do głowy spojrzeć w tamtą stronę.

~*~

- Co za piękny, słoneczny dzień – zżymała się dziewczyna, ściągając wodze wierzchowca. Cofnęła się kilka kroków w poszukiwaniu cienia. – Wprost wymarzony.
- Powinnaś się już przyzwyczaić. – Mężczyzna oderwał wzrok od znikających za wzgórzami jeźdźców i zmierzył ją spojrzeniem. – Przebierz się. Nie zamierzasz chyba wjeżdżać w tym do miasta?
- Co nie tak z moim ubraniem?
Cain wziął głęboki oddech. Trudno przekonać tę upartą dziewczynę, żeby raz w życiu zrobiła coś rozsądnego. Zawsze taka była. Na szczęście on, jako jeden z nielicznych, radził z nią sobie nadzwyczaj dobrze.
- Vea, jesteś wśród ludzi. Oni mają inne zwyczaje. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale przyjmuje się, że publicznie kobiety noszą spódnice, które... hm... więcej zakrywają niż odkrywają. Mi osobiście twój strój nie przeszkadza – jego spojrzenie niespiesznie przesunęło się po jej nogach - ale konspiracja wymaga kamuflażu.
Vea prychnęła, ale posłusznie poszperała w tobołku.
- Nie mam takiej długiej spódnicy – skonstatowała po chwili. – Spodnie mogą być? Kupię coś w Sequisse. Spójrz łaskawie w drugą stronę, przebieram się.
Zeskoczyła z konia, zrzuciła buty i pospiesznie wciągnęła spodnie pod krótką, podróżną sukienkę.
- Jedziemy za dziewczyną i grajkiem? Jaka jest twoja decyzja, panie i władco?
- Moja decyzja – Cain ostentacyjnie zignorował jej ironiczny ton – jest taka, że jedziemy za nimi.
Wskazał ruchem głowy kierunek, gdzie widać było odległe postacie pięciorga jeźdźców.
- Po zapadnięciu zmroku przeniesiesz się do Sequisse. Namierzysz siedzibę Bellatrix i przepytasz kogoś z ludzi Aëlvego. Nie waż się skrewić – dodał ostro – bo zajmę się tobą osobiście.
- O. Zaczyna się robić ciekawie. Ty, jak rozumiem, podążasz dalej za czarodziejem, anielicą i resztą. Ciekawa jestem, co oni kombinują. Może dowiemy się w końcu, gdzie ukryli sztylet. Liczysz, że Verissa powie ci coś jeszcze?
Na twarzy Caina pojawił się drapieżny uśmiech.
- Jeśli nie po dobroci… istnieją inne sposoby.
- No. Za to cię lubię. – Nachyliła się konspiracyjnie do jego ucha. – Tylko nie przesadzaj. Gotowa nas wydać czarodziejowi.
- Poradzę sobie z czarodziejem, jeśli zajdzie taka potrzeba…
Vea uśmiechnęła się promiennie.
- Nie wątpię.
- …ale w swoim czasie.
Spiął wierzchowca i wyjechał spomiędzy drzew. Vea podążyła za nim.

~*~

- Nie zechcesz zobaczyć jeńca?
Bellatrix dystyngowanym ruchem założyła nogę na nogę i od niechcenia uniosła do okna kryształowy kielich z winem. Promień słońca wdarł się do naczynia i rzucił na jej dłoń czerwone odblaski, które z daleka wyglądały jak plamy krwi.
- Wierzę ci na słowo, że ją przywiozłeś. Moja wiara w ciebie została wprawdzie zachwiana, ale przeżyła ten wstrząs. A jeniec niech się najpierw ogarnie po podróży. A potem cierpliwie poczeka.
Kąciki ust Aëlvego uniosły się lekko w uśmiechu. Czarodziejka lubiła sprawiać wrażenie osoby nie liczącej się z czasem. Nawet jej wygląd był zawsze nieskazitelny, choć morderca w myślach wysoko szacował jej wiek. Nie wątpił, że na porządku dziennym były czary upiększające i różne mazidła, a ceny ich składników przekraczały zapewne wyobrażenia przeciętnych handlarzy w Sequisse.
- Taak – powiedziała przeciągle. – Zwiali ci, mówiąc trywialnie.
- Gdybym posiadał moc magiczną, nie zostałyby po nich nawet zwłoki.
Mierzyli się spojrzeniem dwóch par zielonych oczu. Jedne błyszczące, wąskie, okolone ciemnymi rzęsami, drugie zimne jak oczy węża.
- Możesz sobie darować aluzje – syknęła Bellatrix, przechylając się przez elegancki, mahoniowy stoliczek. – Mam widać powody, dla których zatrudniłam ciebie, nie rzucając się w pogoń osobiście.
Uśmiech Aëlvego dawał do zrozumienia, że morderca zna niejeden z tych powodów, ale nie obchodzą go one na tyle, by ciągnąć temat. Spojrzał na dno swojego kielicha, lśniące jeszcze od czerwonych kropli. Czarodziejka zaklaskała na służącego.
- Bernie! Wina.
Aëlve pojął, że to nie koniec rozmowy. Czekał.
- Będziesz mi jeszcze potrzebny, Aëlve. Wyeliminujesz naszą drużynę marzeń. Po kolei, w odstępach czasu. Będę prowadzić negocjacje. Ty tylko pomożesz im dojrzeć do odpowiedniej decyzji.
- Oczywiście za dodatkową opłatą, pani. Umowa nie obejmowała wyrżnięcia siedmiu osób, w tym czterech kobiet – dodał nie bez ironii.
- Obejmowała sztylet. To będzie w zamian.
- Pozbawienie ich życia to nie to samo co odebranie magicznej zabawki.
- Od kiedy to cenisz życie innych?
- Nie cenię, tylko przeliczam na pieniądze. Wszystko ma swoją wartość.
Palce czarodziejki niemal bezwiednie gładziły kosztowną rubinową kolię.
- Zgoda, wygrałeś – wzruszyła ramionami. Jak zwykle targowała się tylko dla utrzymania fasonu. Przy jej bajecznym bogactwie kilka sztuk złota nie sprawiało większej różnicy. – W niedługim czasie zaufana osoba przekaże ci szczegóły. Zapłata za wykonane zadanie jest już przytroczona do twojego wierzchowca. Może być mu trochę ciężko.
- Poradzi sobie. – Aëlve wstał i skłonił się z właściwym sobie wdziękiem. Podświadomie rejestrując cichutki, głuchy odgłos zamykanych drzwi, Bellatrix zastanowiła się, jak udało mu się zachować dobre maniery i subtelność obejścia przy tak lekceważącym podejściu do większości ogólnie obowiązujących zasad. Specyfika tego zawodu wykluczała zazwyczaj jakiekolwiek walory towarzyskie. Mordercy zmieniali się z czasem w wyniosłych, chamskich odludków, gubiło ich zbytnie zaangażowanie w pracę. Aëlve potrafił oddzielić życie zawodowe od prywatnego, czerpiąc przyjemność z jednego i drugiego. Był jednocześnie ujmujący i niebezpieczny, opanowany i nieprzewidywalny, a przy tym nie wahał się korzystać ze swego uroku osobistego. Nic dziwnego, że tyle kobiet za nim szalało. Bellatrix nie należała do tej grupy, choć musiała przyznać przed sobą, że na niej też robił wrażenie. Obawiała się z początku, że będąc tak bystrym i znając tyle jej sekretów, spróbuje wykorzystać to przeciwko niej, ale jego nie kusiła ani nadprzyrodzona moc, ani władza. Chciał tylko zapłaty.
Może nadejdzie kiedyś taki dzień, pomyślała przelotnie czarodziejka, że to za mnie mu zapłacą. Ciekawe, kto okaże się silniejszy?
Niecierpliwym ruchem ręki odprawiła krzątającego się służącego.
- Nie ma mnie dla nikogo, Bernie – rzuciła za nim. – Dopilnuj, by zaprowadzono jeńca do wyznaczonego pokoju i przyniesiono coś do jedzenia. Jeśli nie będzie chciała jeść, zmusić. Nie muszę wam chyba mówić, że służba z części mieszkalnej nie może się o niej dowiedzieć? Powiedz Karlowi, że odpowiada za nią głową.
Podstarzały, siwy służący skinął głową i oddalił się bezszelestnie, pełen ulgi, że jego pani po raz pierwszy od wielu dni poprawił się humor.
Bellatrix przekręciła za nim klucz i zbliżyła się do przeciwległej ściany. Jedno dotknięcie dźwigni, ukrytej przemyślnie w dłoni rzeźby stojącej przy kominku i przed ciemnowłosą kobietą rozsunął się fragment muru, ukazując tajemny korytarz. Przestąpiła próg, zdjęła świecznik z przytwierdzonego do ściany uchwytu. Przejście zamknęło się z ledwie słyszalnym kliknięciem.
Gruby dywan tłumił kroki, a wylot wąskiej, ciemnej przestrzeni rozpływał się w mroku. W prawo i w lewo rozchodziły się dwie równie mroczne odnogi, ale czarodziejka minęła je. Kręte schodki zaprowadziły ją w dół do kolejnego korytarza, który kończył się niedużymi, lecz solidnymi z wyglądu drzwiami. Te z kolei otwierał mały kluczyk, z powodzeniem mieszczący się w skrytce przy pasku sukni.
Kolejny pokój, przypominający stary, zapuszczony składzik, rozjaśniony pełnym pajęczyn oknem, kolejne drzwi, korytarzyk, schody i znów drzwi, każde otwierane innym kluczem. W takim labiryncie każdy przypadkowy śmiałek zawróciłby ze trzy razy, a na tych mniej przypadkowych czekały jeszcze magiczne pułapki i osłony. Nieraz zdarzyły się włamania, które determinowały konieczność zakładania coraz to nowych zabezpieczeń.
Była u celu. Zapaliła od świecznika porozstawiane lichtarze, bo do komnatki nie docierało światło dzienne. Dwa z nich ustawiła przy niewielkich rozmiarów lustrze i rozpoczęła inkantację zaklęcia.
- Bella, kochanie, co za cudowna niespodzianka - prychnęła Saraniel, kiedy kontakt został pomyślnie nawiązany. – Uprzedzając twoje troskliwe pytania, oznajmiam, że moje oko nigdy nie miało się lepiej. Przejdź do rzeczy.
- Rzecz polega na tym, że obiekty mojego zainteresowania mogą niedługo pojawić się w okolicy. Uruchom wszystkie swoje kontakty. Masz ich wyśledzić i obserwować z ukrycia. Albo odegrać przed siostrzyczką rodzinną scenkę spotkania po latach. Czy to nie wzruszające? Rozdzieliła was wojna, śmierć… a teraz się spotkacie. Może niezupełnie całe i zdrowe, ale czym jest jedno oko w porównaniu do ogromu siostrzanej miłości?
- Nie pieprz. Czego mam się dowiedzieć?
- Najpierw uzyskaj jej zaufanie. Uważaj na Erredina, na pewno będzie podejrzliwy. Możliwie najszybciej zorientuj się, kto z nich ma sztylet i co zamierzają z nim zrobić. Przyślę kogoś zaufanego do negocjacji, postaraj się wpłynąć na siostrę. Żywię nadzieję, że razem z Aëlvem osiągniecie pożądany cel.
Usta elfki rozciągnął kpiący uśmiech.
- Nie podejrzewałam cię o używanie Aëlvego do negocjacji.
- Nie bezpośrednio. Aëlve będzie czynnikiem zewnętrznym, żeby wiedzieli, z kim mają do czynienia. Nie frasuj się, kochana, zdążysz nacieszyć się siostrą. Wydam polecenie, by ją na razie oszczędzić. Popatrzy tylko na śmierć przyjaciół. Powinna być do tego przyzwyczajona.

~*~

Gareth przepchnął się przez tłum hałaśliwych klientów oberży, dokonując cudów zręczności, by nie wylać piwa z dwóch niesionych kufli. Dwa poprzednie przyniósł przed chwilą Erredin i teraz popijali powoli, nie licząc Aleeshy, która stanowczo odmówiła jedzenia i picia, poza kilkoma kiszonymi ogórkami z razowym chlebem, oraz Essi, która nie weszła jeszcze do środka.
- Mają izbę, w której zmieścimy się w piątkę – obwieścił chłopak znad swojego kufla. - Są dwa łóżka, oberżysta obiecał przynieść sienniki. Ma to jedną zaletę, zaoszczędzimy na kosztach.
Pozostała trójka tylko pokiwała głowami. Byli zmuszeni zatrzymać się tutaj, w jedynej karczmie w okolicy. Essi wprawdzie nalegała z uporem, by jechać dalej i przenocować pod gołym niebem, ale nikt jej nie słuchał, zwłaszcza że nie podała żadnej konkretnej przyczyny. W końcu musiała dać sobie spokój, bo skończyły jej się argumenty przeciwko zbiorowej tęsknocie za jakimkolwiek dachem nad głową. Sama też padała z nóg, ale nie odmówiła sobie zlustrowania wtulonego między wzgórza zakątka, w którym zbudowano zajazd. Gdy już znalazła się w zadymionym wnętrzu i namierzyła przyjaciół na drugim końcu zatłoczonej sali, jej wzrok zaczął swobodnie błądzić w półmroku. Podpite głosy i twarze mieszały się ze sobą, zionęły zapachem kiepskich trunków. Słuch anielicy łowił pojedyncze fragmenty zdań.
- …mówiłem, że Sereto podniesie cenę! To szczwany lis, obrobi was, zanim zdążycie powiedzieć „ku*wa mać”.
- No i prawię jej, co by mi dupy zaraz dała, bo do wojska idę na służbę na trzy roki, a ona nie, zawzięta dziewka! Do ślubu, gada, poczekasz. Tom ją olał! Mało to bab na świecie?
- Trzy luidory chciała! – jazgotała jakaś staruszka. – Po moim trupie takie zdzierstwo!
- … w Montfermeil – mówił cichy, monotonny głos. - …ludzi wymarło, w mieście niepokój…
- …straszna choroba?
Essi nadstawiła uszu, zatrzymała się na chwilę.
– Człowiek kaszle okrutnie, krew wypluwa, gorączkuje, chudnie… umiera powoli. Medycy mają pole do popisu…
Anielica pamiętała kaszlącą dziewczynkę, która w Montfermeil sprzedawała amulety i wyraz twarzy Aleeshy, kiedy zapłaciła małej co najmniej trzykrotną wartość przedmiotu. Gruźlica, powiedziała wtedy. Moi rodzice na nią umarli.
Essi znała na pamięć objawy i wiedziała, że gruźlica u dziecka nie wróży dobrze. Wzruszyła ramionami, odsuwając tę myśl. Niektórym wydaje się, że uzdrowiciele przejmują się zdrowiem całego świata, ale tak naprawdę każdy ma swoje sprawy na głowie.
Jej wzrok przykuł przystojny mężczyzna siedzący kilka stołów dalej. Patrzyła na jego ostry profil, kiedy bez entuzjazmu popijał rozcieńczone wino, obserwując spod oka Erredina, Desiree, Aleeshę i Garetha. Musiał znów wyczuć obecność anielicy, bo spojrzał w jej stronę.
Nie wiedziała, jak to się dzieje, że odbierała pojawianie się Caina i Vei w postaci bardzo delikatnych drgnień powietrza, jakby wibrowała w nim dziwna moc. Oni musieli mieć jeszcze bardziej wyraziste odczucia, skoro zawsze potrafili ją bezbłędnie zlokalizować. Wyglądali na ludzi, ale otaczająca ich magia mało miała wspólnego z ludzką.
Cain przyglądał się jej tym swoim intensywnym spojrzeniem. Tym razem był sam. Sukinsyn, pomyślała. Chce skorzystać z tłumu, by podsłuchać czegoś o sztylecie, może niepostrzeżenie zajrzeć w myśli. Przechodząc obok niego, pochyliła się, jakby chcąc poprawić rzemyki przy bucie.
- Policzę się z tobą za te sztuczki – syknęła.
Uniósł lekko brwi.
- Nie mogę się doczekać.
- A jeśli powiem Erredinowi?
- Tylko ty na tym stracisz, aniołku.
Odparła pokusę, by wydrapać mu oczy i odpychając po drodze jakiegoś zataczającego się brodacza, który najwyraźniej próbował zagaić rozmowę, usiadła obok Garetha na drewnianej ławie. On i Aleesha siedzieli w całkowitym milczeniu. Essi była ciekawa, czy chłopak dowiedział się o ciąży i jak zareagował. Nie była do końca pewna, czy to o to chodzi, ale rozpoznawała większość objawów. Lata spędzone na nauce u elfiego mistrza-uzdrowiciela zrobiły swoje. Pokręciła głową, skubiąc paznokciem nadłamany kawałek drewnianego blatu. W jej mniemaniu przypadkowe, nieprzemyślane macierzyństwo równało się niemal zmarnowaniu życia. Nie tylko życia matki, pomyślała gorzko. Dziecka też. Ludzie mają tak mało czasu by dojrzeć, choć jednocześnie zdają się radzić sobie z trym problemem lepiej niż inne, bardziej długowieczne rasy. Co sprawiło, że to akurat moja matka nie dała rady? Cain zasugerował, że była szantażowana i terroryzowana.
Miała jednak wybór, a wybory jednostki mogą zmienić przeznaczenie wielu osób.
Była więcej niż pewna, że Cain nie powiedział całej prawdy, bo sama się z nią mijała. Oboje oszukiwali się wzajemnie i przykrywając istotne sprawy błahymi szczegółami, próbowali dokopać się do tego, na czym im zależało. Błędne koło, pomyślała. Ktoś musi pierwszy je przerwać.
Kątem oka dostrzegła, że Desiree wpatruje się intensywnie w Erredina, który siedział naprzeciw.
- Nie wiem, czy powinnaś – szepnął czarodziej. Essi zrozumiała, że odbywała się między nimi jednostronna wymiana myśli. Elfka zmarszczyła brwi i lekko przygryzła wargę, jakby się przy czymś upierała.
- Dobrze – ustąpił Erredin. - Dam ci go później, bez świadków.
- Zostawcie ten temat – syknęła anielica, zirytowana trochę, bo Cain mógł usłyszeć i domyśleć się, o co chodzi. Nie spojrzała nawet w jego stronę, obawiając się, że go tym zdradzi. – Nie tutaj.
Czarodziej zmierzył ją uważnym spojrzeniem, ale zachowała kamienną twarz. Sama nie mogła wywnioskować z wyrazu jego oczu, czy wiele się domyślał. Kłopotliwe milczenie przerwał Gareth, który wstał właśnie z ławy, biorąc Aleeshę pod ramię.
- My idziemy spać – powiedział szeptem. Dziewczyna ziewała, przykrywając usta rękawem. – Pokój na końcu korytarza, z prawej strony.
- Przypomnij gospodarzowi o siennikach – rzuciła za nim Desiree.
- Jeśli chcecie porozmawiać o czymś ważnym – odezwała się cicho Essi – to wyjdźmy chociaż na zewnątrz.
Czyste powietrze uderzyło ich nozdrza po wydostaniu się z niskiej, zadymionej sali. Noc była chłodna, przejrzysta. Po ubitej ziemi podwórza kręcił się pachołek, oporządzając wierzchowca jakiegoś zapóźnionego podróżnego. Z prawej strony, najwyraźniej kuchni, dochodziły zapachy pieczeni i pokrzykiwania kucharzy, a z lewej, od stajni, potupywanie i chrapanie koni.
Wszystko to sprawiało wrażenie zamkniętego, przytulnego świata przykrytego rozgwieżdżoną czapką nieba.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś przejmowała nad nim pieczę – mruknął niechętnie czarodziej.
- Jeśli ktoś nas ściga lub śledzi, podejrzenie pada na ciebie – zaoponowała elfka. – Zresztą otoczenie magiczne ponoć nie sprzyja, hm… obiektowi. Jeśli wierzyć rewelacjom, które objawiła nam Essi.
- Jeśli nie wierzysz, sprawdź – zaproponowała anielica. - Myślałam, że w twoim wieku nie trzeba popełniać błędów, by się czegoś nauczyć.
- Jestem po prostu nieufna. Nie wiem nawet, jak ci się udało zdobyć takie informacje.
- Cóż to, nie ma już mowy o zaufaniu? Czyżby uleciało z wiatrem? Wcale ci się nie dziwię, Desiree. Ci którzy nadużywają czyjegoś zaufania, zwykle oczekują tego samego od innych.
Erredin przewrócił oczami.
- Proszę, porozmawiajmy jak dorośli. Zachowujecie się jak dzieci, wyrywające sobie zabawkę. Co cię tak rozbawiło, Essi?
- Trafiłeś w sedno z tą zabawką – parsknęła zapytana. – Ale mi już na niej nie należy. Desiree może ją sobie zatrzymać.
Tym razem milczenie, które zapadło, było ciężkie jak ołów.
- My wyjeżdżamy jutro nad ranem – powiedział w końcu Erredin. – Nie jedźcie prosto do kryjówki Wilków. Zostawię wiadomość u Klaudii de Valois. Jeśli nie będzie wiadomości, to znaczy że coś poszło nie tak. Dobrze by było, gdybyście mieli na oku Aëlvego, a my w tym czasie zorientujemy się, co z Feą.
- Erredin. Zostaw sztylet u Valois.
- Mowy nie ma. To zbyt niebezpieczne.
- Jak chcesz. – Essi wzruszyła ramionami. – Ostrzegałam.
Została sama. Desiree i Erredin skierowali się do izb noclegowych, gdyż zrobiło się późno. Sama też czuła zmęczenie. Już miała pójść w ślady towarzyszy, kiedy ktoś chwycił ją stanowczo za ramię i pociągnął w cień.
- Miałaś się ze mną policzyć.
- Nie omieszkam. Na dobry początek mogę ci zapowiedzieć, że nie dowiesz się nic więcej o sztyle… - urwała, zaczerpnęła gwałtownie powietrza, którego nagle zrobiło się jakby mniej. Zakręciło jej się w głowie, szukała rękami jakiegokolwiek oparcia. Podwórze rozmigotało się, a potem rozmyło w ciemności. Gwiazdy rozlały się w srebrzyste smugi, a latarnia, niesiona przez służącego, przypominała kometę. Trwało to chwilę, po czym wszystko uciekło gdzieś w dół, w bezdenną przestrzeń.

~*~

Dusiła się. Pokój był ładnie urządzony, a brak okien zastępowały zapalone lichtarze. Drzwi wyglądały na zwykłe, drewniane, nawet niespecjalnie grube, z tylko jednym zamkiem. Nawet podawano jej noże do jedzenia.
A jednak nie mogła uciec. Coś wokół blokowało ją, obezwładniało tak, że ledwo mogła utrzymać w palcach kromkę chleba. Co tu więc mówić o rzuceniu się z jakimś ciężkim przedmiotem na służącego, gdy wchodził do pokoju, czy choćby podcięciu sobie żył. Miała jeszcze na tyle jasny umysł, by zrozumieć, że to magia, a nie jej własna bezsiła. Skondensowana magia robiła jednak swoje – myśli stawały się ciężkie jak kula u nogi, zanikało poczucie czasu.
Ile czasu tu siedziała? Dwa dni, może pięć? Przytłaczał ją widok tych wszystkich przedmiotów, które mogłyby pomóc w odzyskaniu wolności, gdyby tylko miała siłę je podnieść.
Zgodziłaby się nawet na dożywotnią niewolę u Aëlvego, by się stąd wydostać.
Aëlve. Lainwen. Kiedy prowadził ją za rękę obitym drewnianą boazerią korytarzem, szła obojętnie, jak skazany na śmierć, który po wielu latach w lochu może wreszcie uwolnić się od życia.
On też był obojętny. Nie mogła darować sobie myśli, że gdyby spotkali się w innych okolicznościach… gdyby nie przeklęty sztylet…
Wybrałem właśnie ciebie, Feainne, dźwięczało jej w uszach w tamte bezsenne noce, kiedy ostrze parzyło ją poprzez skórzaną pochwę i materiał tuniki, sączyło jad zwodniczych obietnic. Będziesz wybranką Przeznaczenia. Pomożesz nam odzyskać nasze dziedzictwo. Pomścisz nasze krzywdy. A my damy ci moc, o jakiej świat jeszcze nie słyszał. Jesteśmy sobie pisani, Feainne.
Katem oka dostrzegła, że drzwi otwierają się. Do pokoju bezszelestnie wkroczyła kobieta. Fea widziała ją po raz pierwszy w życiu, ale od razu zgadła z kim ma do czynienia. Wyniosła postawa, dumnie uniesiona głowa, pięknie skrojona czarna suknia, kolczyki lśniące ametystami – nie mógł to być nikt inny poza panią domu.
- Feainne. – Kobieta odsłoniła w uśmiechu białe zęby. – Niezmiernie miło mi cię poznać. Tak długo bawiłyśmy się w kotka i myszkę, że prawie poczułam się twoją siostrą. Domyślasz się pewnie, kim jestem, ale przedstawię się z grzeczności. Bellatrix Balzini, witaj w moich skromnych progach.
Fea nie raczyła odpowiedzieć. Zmierzyła właścicielkę skromnych progów pogardliwym spojrzeniem i kontynuowała zeskrobywanie wosku z wysokiej, smukłej świecy.
- Przyszłam porozmawiać – nie zrażała się czarodziejka. – Mam nadzieję, że uporządkowałaś sobie wiedzę, która będzie mi potrzebna.
- Nie prowokuj mnie, wiedźmo – wycedziła przez zęby elfka.
- Nic nie możesz mi zrobić. Jesteś tak słaba, że nie uda ci się nawet unieśc tego świecznika i zdzielić mnie w głowę. Trzymam cię w ręku jak rannego wróbla.
Feainne zacisnęła usta w bezsilnej złości. Bellatrix miała rację. Przez te cholerne czary miała trudności z podniesieniem się z twardego łóżka.
- Moi przyjaciele dorwą cię szybciej niż myślisz.
- Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna.
Magia zgęstniała tak, że elfka czuła teraz ucisk w piersi przy każdym oddechu. Zrobiło jej się niedobrze.
- Co zrobiłaś ze sztyletem Caerme? – usłyszała tuż przy uchu.
Pod przymkniętymi powiekami widziała zielone oczy Aëlvego. Uchyliła je ostrożnie, ale zielone tęczówki nie zniknęły. Miała wrażenie, że przewiercają jej myśli na wylot. To był on, Lainwen. Jej wymarzony kochanek z Belleteyn.
- Lainwen. - Spróbowała się uśmiechnąć. – To ty…
On się nie uśmiechał.
- Co zrobiłaś ze sztyletem? – zapytał ostro.
- Sprzedałam… Jestem wolna. Powietrza…
Zabierz mnie stąd, chciała powiedzieć, ale zabrakło jej sił, by wydusić z siebie jakikolwiek dźwięk. Za wszelką cenę próbowała myśleć jasno. Lainwen nie istnieje. Przestał istnieć, gdy w Ancelstierre powiedziała mu, że sprzedała sztylet. Wtedy po raz pierwszy pojawił się Aëlve. Może zresztą był tam cały czas, tylko zaślepienie nie pozwoliło jej tego zauważyć.
- Nie wywiniesz się kłamstwami, elfko – mówiły zielone oczy. – Twoi przyjaciele go mają. Nie wiem wprawdzie, gdzie teraz są… ale ty pomożesz mi ich odnaleźć. W najbliższym czasie będziesz mi bardzo pomocna, Feainne. Co ty na to? Och, nie wysilaj się na odpowiedź. Wiem, że się zgodzisz. Nie masz wyboru.

~*~

Essi przetarła oczy. Przez jedną krótką chwilę wydawało jej się, że całkiem oślepła, ale powoli z ciemności zaczęły wyłaniać się kształty i zarysy. Ściana z desek, wyglądający zza niej ciemny łeb konia, w którym rozpoznała swoją Elaine. Zapach zwierząt i siana, pojedyncze źdźbła pod palcami.
Co się dzieje, pomyślała z irytacją. Co ja tu robię? Uniosła się na łokciach do pozycji siedzącej, spróbowała wstać. Zawrót głowy podciął jej nogi, ale zdążyła przytrzymać się niskiej ścianki dzielącej boksy. Czuła się słaba jak niemowlę.
- Usiądź lepiej. Sama duma nie utrzyma cię na nogach.
Momentalnie wróciła jej pamięć chwili sprzed omdlenia.
- Dzięki za propozycję, Cain. Dbasz o mnie. Po jakie licho mnie tu przyniosłeś?
Wzrok przyzwyczajał się do mroku, jaki panował w stajni. Widziała teraz wyraźnie jego twarz i to utkwione w sobie śmiałe spojrzenie. Przyznała mu w duchu rację i usiadła na klepisku, opierając plecy o ścianę.
- Kiepskie z ciebie źródło informacji – powiedział nie bez ironii. – Ciągle przytrafiają ci się jakieś niespodzianki.
- Przyciągam chyba dziwne wydarzenia. Zwłaszcza pechowe... Cain! Co ty zrobiłeś z moją bluzką?!
- Trochę poluźniłem – wyjaśnił beztrosko. – Tak się robi, jak ktoś straci przytomność, nie wiedziałaś? Żeby nie utrudniać dopływu powietrza. Sądziłem, że jako uzdrowicielka posiadasz tak elementarną wiedzę.
- Nie rób ze mnie idiotki – parsknęła.
- Z ciebie? Gdzieżbym śmiał.
- Ze śmiałością nie masz akurat problemów.
Uśmiechnął się, nie spuszczając wzroku, po czym usiadł obok niej na klepisku. Jego bezczelność była niemal irytująca.
- Nie poradzicie sobie z Bellatrix – odezwał się po kilku chwilach milczenia.
- Skąd takie przypuszczenie?
- Stąd, że jestem nie najgorszym obserwatorem i potrafię wyciągać wnioski. Bellatrix jest najpotężniejszym magiem wśród ludzi. Wie o sztyletach więcej, niż cała wasza drużyna razem wzięta, bo latami zgłębiała ten temat. Ma siatkę szpiegów w całym Meader i poza jego granicami. I ma władzę nad wami, dzięki temu, że wzięła w niewolę waszą przyjaciółkę. Może zaproponuje wam wymianę, i może uczciwie jej dotrzyma. Co wtedy zrobicie?
- Nie damy sobie w kaszę dmuchać. Przystaniemy tylko na takie warunki, jakie będą nam odpowiadały. Jeśli Bellatrix chce wojny, to się jej doczeka.
- Oddacie jej sztylet za darowanie życia tej kobiecie?
- Kto powiedział, że go mamy?
- Uważam to za prawdopodobne. Inaczej nie bralibyście pod uwagę żadnych negocjacji z tej prostej przyczyny, że nie mielibyście nic do zaoferowania. A ona nie wysyłałaby za wami Aëlvego.
- Do czego jestem ci potrzebna, skoro tyle wiesz?
- Nikt nie jest wszechwiedzący, Verisso. Ty na przykład nie wiesz, że twoja matka zdradziła swoją rasę. Już wcześniej miała niepoprawne przekonania, a jej rozgoryczenie tym, jak potraktowano ją po twoim narodzeniu dolało oliwy do ognia. Może to jej właśnie zawdzięczacie fakt, że giniecie jeden po drugim, a może to przez sztylety… Nie przyszło ci nigdy do głowy, by powiązać te wydarzenia? Te trzy przedmioty, za którymi uganiają się magowie, narobiły większego zamieszania niż sobie wyobrażasz.
Essi milczała długo. Czuła, że musi ułożyć sobie to wszystko w głowie, choćby po to, żeby nie zwariować. Czy to możliwe, że sztylet Caerme był także jej Przeznaczeniem? Dzięki niemu może znajdzie to, czego szukała, do tej pory bezskutecznie.
- Co to miało na celu, Cain? Czego ode mnie chcesz?
- Powiedz mi, kto z was trzyma przy sobie sztylet i co zamierzacie z nim zrobić – szepnął, pochylając się do jej ucha. - Powiedz, po co właściwie przybyliście do Sequisse i co zamierzacie tam robić. Informuj mnie na bieżąco, a wszyscy wyjdziecie z tego cało. Co do ciebie osobiście… pamiętasz, co mówiłem ci w Ancelstierre. Nie wszystko jeszcze stracone, Verisso.
Mierzyli się z bliska wzrokiem. Anielica wiedziała, że zabrnęła daleko w tej potajemnej wymianie informacji. Twoja matka zdradziła swoją rasę. Miała wrażenie, że zarzut nie dotyczył Elore, tylko jej samej. Nie wiedziała, co jest gorsze, zdradzić współplemieńców, czy przyjaciół.
Nie wiedziała też, czy gorzej zdradzić, czy pozwolić na ich śmierć.
Cain i Vea z pewnością są magami, podpowiadał rozsądek. Jeśli opłaca im się pomóc, pomogą.
Zbyt dobrze jednak pamiętała rozmowy z Erredinem, by nie zdawać sobie sprawy, jak ważne jest dla niego uchronienie sztyletu przed wpadnięciem w łapy Bellatrix.
Zbyt dobrze pamiętała wieczór nad strumieniem sprzed kilku dni i słowa Desiree.
Ale nie to ją wstrzymywało. Miała wielką ochotę zrobić na złość tej dwójce. Śmiać jej się chciało, że byli tak naiwni, by przypuszczać, że nie wiedziała o ich romansie.
Tym co powstrzymywało ją przed kategoryczną odmową współpracy, była obawa, że zgubi tę nić, która mogła poprowadzić ją w stronę przeznaczenia. Bardzo egoistyczna obawa, musiała przyznać.
- Więc?
Wstała z zamiarem wyjścia, ale Cain był szybszy. Zerwał się błyskawicznie, chwycił ją za ramiona na tyle silnie, że nie mogła się wyrwać i przyciągnął ku sobie.
- Czekam na twoją odpowiedź – wycedził jej w twarz. – Bardzo cierpliwie czekam.
Ciemne plamki uparcie latały jej przed oczami. Zamrugała.
- Potrzebuję czasu.
- Ile?
- Do jutra.
- Trzymam za słowo.

~*~

- Gareth.
- Mhm?
- Boję się o dziecko. Śniło mi się wczoraj, wiesz? Płakało i wyciągało do mnie rączki, chciałam je wziąć na ręce, ale ogarnął mnie jakiś taki bezwład… I tylko patrzyłam, jak ono tonie…
- Aleesha… - chłopak wyczuł w jej tonie płaczliwe nuty, wstał z siennika i usiadł przy niej na łóżku. – Jesteś przemęczona. Nic mu nie grozi. Nie pozwolimy, żeby stała mu się krzywda. Śpij.
Jej palce zacisnęły się kurczowo na jego dłoni.
- Zostań tu ze mną. Nie chcę być sama.
Przesunęła się, żeby zrobić mu miejsce. Gareth położył się obok i objął ją mocno.
- Dobranoc, kochanie. Jestem przy tobie.
Aleesha uśmiechnęła się sennie, oparła głowę o jego ramię. Szybko zapadła w sen, ale on nie mógł zasnąć. Patrzył na jej ładną, owalną twarz, rzęsy rzucające cień na wysokie kości policzkowe i drgnienia ust, kiedy szeptała coś przez sen. Pojawiła się w jego życiu tak nagle, że nie było czasu na zastanowienie, ale teraz był pewien, że ją kochał. Jej obecność otworzyła mu oczy na fakt, że istnieje coś więcej niż przyjmowanie zleceń razem z Hornem, ściganie wskazanego człowieka i przeliczanie zapłaty. Że jest coś poza zamkniętym światkiem łowców nagród, pełnym bezwzględności i chciwości.
Skrzypnęły drzwi, do izby wsunęła się postać ze świecą. Chłopak uniósł się na łokciu, próbując wyłowić z ciemności rysy twarzy.
- To tylko my – uspokoiła go Desiree. Erredin wszedł za nią i cicho zamknął drzwi. Gareth zerknął z troską na Aleeshę i położył się z powrotem. Wiedział, że dobrze jest wykorzystać na sen każdą chwilę, póki jest to możliwe. W końcu zasnął niespokojnym, przerywanym snem. W rojeniach sennych dziecko patrzyło na niego ciemnobrązowymi oczami Aleeshy.


Ostatnio zmieniony przez Ettariel Ancalimë dnia Wto 16:00, 03 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 17:27, 01 Lut 2009  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Dachówki domostw płonęły w świetle ostatnich promieni zachodzącego słońca. Niebo barwiło się już purpurą, zapadał zmierzch. Strażnicy zaczęli właśnie zamykać potężną, południową bramę Sequisse, gdy z gościńca rozległ się tętent kopyt. Dwóch podróżnych, mających na sobie zielono-szare opończe, minęło w galopie drewniany most i skierowało się wprost ku wejściu do miasta.
- Brama jest już zamknięta – odparł szorstko jeden ze stróżów. – To czego tu jeszcze chceta, hę?
Mężczyzna, ten chudszy, o drobniejszej budowie ciała, zacisnął nerwowo palce na rękojeści miecza. Efekt był raczej komiczny niż groźny; wszystko psuła za duża, przynajmniej o jeden rozmiar, szata i naciągnięty zbyt mocno kaptur. Drugi z podróżnych, ten z brązowym kapeluszem przechylonym zawadiacko na bok, położył mu rękę na ramieniu. Odezwał się pokornym głosem:
- Hej, panowie, nocka zapada, żonka w domu czeka... A toć z poselstwa wracam, ni żaden wróg, ni szpieg. Wpuśta do miasta.
- Do diabła, kręcić łańcuchem, a żwawo! – krzyknął stróż, ponaglając zamknięcie bramy. – Ci dwaj obcy są, nie wiadomo, co tam bajdurzą.
Młodszy jeździec musiał pojąć o co chodzi, bo zbliżył się ku zwężającej się coraz bardziej szczelinie między wrotami, pogrzebał chwilę w sakiewce i podał najbliżej stojącemu strażnikowi garść monet.
- O – mruknął tamten z zadowoleniem. – Teraz mówicie, Panie, po mojemu.
Odwrócił się do stojących na górze wartowników i wrzasnął:
- Otworzyć bramę, psy! Jaśnie Wielmoże chcą wjechać!
Z góry dobiegły ich przekleństwa i hałas spuszczanych łańcuchów. Po chwili wrota uchyliły się i dwóch jeźdźców dostało się do Sequisse, zostawiając za sobą pogrążający się w mroku, nieprzyjazny gościniec i las. Na niebie błyszczały już pierwsze gwiazdy.
- Jedziemy, Melvi – szepnęła Szarka, spinając wodze swojej klaczy. Koń stanął na tylnych nogach, zarżał przeraźliwie. Coś musiało go spłoszyć. Wilczyca pogładziła go uspokajająco po szyi, rozejrzała się dookoła. – Tędy!
Ruszyli galopem w stronę drugiego poziomu miasta. Dudnienie kopyt, uderzających o kamienny bruk, odbijało się echem.
Tymczasem pozostająca dotąd w cieniu wieży wartowniczej postać uśmiechnęła się. Wdrapała się sprawnie na kalenicę jednego z domów i z nadludzką szybkością podążyła ich śladem, przeskakując bez trudu dachy oraz przerwy między budynkami.
Zza chmur błysnął sierp księżyca.

*
Szarka i Melvi minęli kolejną ulicę pełną karczm i zamtuzów. Zewsząd dochodziły ich dźwięki nocnego życia; przekleństwa, rozmowy i muzyka mieszały się, tworząc hałaśliwy gwar. Dziewczyna skierowała się pewnie w stronę opuszczonego budynku, znajdującego się niedaleko rzeźni. Dwupiętrowy dom z zewnątrz nie wyróżniał się niczym szczególnym; tonął w morzu podobnych, szarych domostw i zakładów rzemieślniczych.
Caerme zeszła, a raczej zeskoczyła z konia, to samo uczynił także Melvi.
- To tu? – szepnął.
- Tu – odparła dziewczyna, rozglądając się uważnie dookoła. Przez chwilę miała wrażenie, że coś poruszyło się na dachu. Zaraz jednak odpędziła od siebie myśl, że mógł być to jakiś człowiek. Zapewne był to tylko kot.
- Zostawimy konie w środku budynku. Dopiero później wejdziemy do podziemi.
- Do podziemi? – powtórzył niewyraźnie trubadur, czując że robi mu się trochę słabo.
- Boisz się szczurów, czy jak? – prychnęła dziewczyna, kończąc przywiązywanie uprzęży swojej klaczy. Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Ci mężczyźni... No, chodź.
Poprowadziła go w głąb budynku. Zatrzymała się wreszcie niedaleko schodów, prowadzących na górę. Wokół znajdowało się mnóstwo gruzu, desek oraz kilka, o dziwo nie ukradzionych do tej pory mebli. Szarka wyszukała małą klapę, ukrytą dobrze pod ciężkim, brudnym dywanem. Trudno byłoby ją znaleźć przypadkowej osobie.
- Jest – powiedziała na głos, odwracając twarz w stronę poety. Oczy zapłonęły jej dziwnym blaskiem. – Wchodzimy!

*
Podziemia zdecydowanie wykraczały poza teren dwupiętrowego budynku. Melvi uświadomił to sobie, idąc za Szarką długim labiryntem korytarzy. Rozglądał się dookoła, starając się zobaczyć cokolwiek w mroku. Jednak poza delikatnym zarysem kamiennych ścian, wokół panowała tylko ciemność. W duchu dziękował bogom, że Caerme do tej pory pamiętała każdy zakamarek kryjówki Wilków.
Nagle dziewczyna zatrzymała się i puściła rękę barda. Tuż przed nimi znajdowała się jakaś ciężka, purpurowa zasłona, wyszywana złotymi koronkami. Caerme odsłoniła ją zdecydowanym ruchem i weszła do pomieszczenia. Melvi wyjrzał ciekawie zza jej ramienia. Sala, w której się znajdowali, była z pewnością Salą Łupów. Wilczyca westchnęła mimowolnie. Jakże tu się zmieniło! Stare meble i fotele zastąpiono całkowicie nowymi. Pomieszczenie, przynajmniej jak na Wilki, wyglądało schludnie. Za wyjątkiem pozostawionej w jednym z kątów sterty nowych łupów i rozrzuconych ubrań, panował względny porządek. Komnata emanowała ciepłem bijącym z rozpalonego kominka. Przesuwające się po ścianach cienie zdawały się tańczyć do dźwięków niesłyszalnej dla nich muzyki.
Szarka zmrużyła oczy, przyglądając się dwóm postaciom, siedzącym do nich tyłem na obitej zielonym materiałem kanapie; nie znała ich. Jeden z nich, mężczyzna o krótkich, jasnych włosach gładził delikatnie kasztanowe włosy jakiejś kobiety.
Nagle Melvi trącił nogą srebrny puchar, który przewrócił się i z brzękiem upadł na kamienną posadzkę. Siedząca na kanapie para zerwała się natychmiast i wycelowała w nich ostrza pospiesznie wyciągniętych sztyletów. Caerme spojrzała na kasztanowłosą kobietę i nagle zrozumiałą swoją pomyłkę. To był młody chłopak, o wyjątkowo dziewczęcych rysach twarzy. Długie włosy spływały mu na plecy. Oświetlane z tyłu żarem kominka wyglądały jak płonąca aureola.
- Wynocha stąd – rzucił krótkowłosy, otrząsając się z zaskoczenia.
- Co z Wilkami? Z Ichaerem, Carmen? – spytała spokojnie Szarka, całkowicie ignorując groźbę blondyna. Czuła, jak Melvi zaciska nerwowo palce na jej ramieniu.
- Szpiedzy – mruknął młodzieniec, mijając mebel i zbliżając się do nich niebezpiecznie. Drugi z lokatorów kryjówki zrobił to samo.
- Zostawcie te sztylety – zaczęła znów pojednawczo Caerme, odrzucając do tyłu kaptur. Założyła ręce na ramiona. – Nie skrzywdzicie Wilka w swoim własnym lokum. Tym bardziej, jak przypuszczam, jako nowi członkowie hanzy?
- To prowokacja, Lanne – stwierdził kasztanowłosy pewnym siebie głosem. – Zabijmy ich i po sprawie.
Nagle z korytarza dał się słyszeć czyjś perlisty śmiech. Coraz wyraźniej dochodził ich też dźwięk kroków i szuranie jakiejś ciężkiej skrzyni po posadzce. Caerme uśmiechnęła się; wiedziała już, kto nadchodzi.
- Łupy! – rozległo się na korytarzu. Po chwili do komnaty, tuż pod nogi Melviego wysypały się złote i srebrne monety, sznury pereł oraz inne kosztowności.
- Pozdrowienia od hrabiny de Voirness!
- Szarka?! – krzyknęła zaskoczona Carmen, odsłaniając kotarę. Rzuciła się na dziewczynę i zaczęła ją ściskać. – Szarka, ty mendo, ty cholerna mendo!
- Ominęła cię zabawa – dodał Ichaer, także przytulając ją. – Ale jednak wróciłaś. Jak prawdziwy wilk do swojego stada. I bynajmniej nie sama, jak widzę – dodał, lustrując uważnie Melviego. Trubadur tymczasem zdjął kapelusz i z przesadną gestykulacją skłonił się.
- Melvelin.
- Ale się sentymentalnie zrobiło – zakpił jeden z chłopaków, zbliżając się do nich.
- Myśleliśmy, że to szpiedzy – dodał drugi. – Omal nie przypłacili tego życiem.
Carmen znów roześmiała się.
- Faeren, mój drogi, to jest Szarka – odparła wciąż z uśmiechem, kręcąc z politowaniem głową. - Więc zastanów się najpierw, kto naprawdę mógł to przypłacić życiem.
Szarka spojrzała jeszcze raz na dwóch chłopaków.
- Więc znów werbujecie nowych?
- Znów, nie znów... Byliśmy im coś winni – odpowiedziała Carmen, wzruszając ramionami. Caerme wiedziała, że wyjaśni jej to później, gdy zostaną już same.
- A ty, Szarka, co? Jak zwykle kłopoty? – mruknął Ichaer, przyglądając jej się uważnie.
- No, małe – przyznała niechętnie dziewczyna.
Ichaer parsknął.
- To usiądźmy, pogadajmy. Już stęskniłem się za twoimi tarapatami.

*
Wszyscy siedzieli na dwóch zielonych sofach wokół małego, prostokątnego stołu. Szarooka Wilczyca skończyła właśnie opowiadać o drużynie i intrygach, w jakie się wplątali.
- A więc miałoby tu się zwalić jeszcze pięć osób? – stwierdził raczej niż zapytał Ichaer, pociągając spory łyk wina. – Cholera, w co ty nas wrabiasz, siostrzyczko?
Szarka milczała wymownie; podała Melviemu krążący między nimi bukłak. Trubadur, w odróżnieniu od dziewczyny, chętnie skorzystał z trunku.
- Zmieścić się zmieścimy, z tym nie ma kłopotu – zaczęła Carmen. – Ale... Nie będziecie tu siedzieć jak w kamiennym więzieniu. Będziecie wychodzić na miasto, szpiegować... Przy takiej liczbie osób trudno o dyskrecję. A jak wpadniemy, to będą chcieli wyrżnąć nas wszystkich. Wiedźma nie będzie pytała, kto w waszej drużynie, a kto z hanzy.
- Nie damy się wyrżnąć – oburzył się Lanne. – I jeśli wierzyć jej relacji – dodał, kładąc nacisk na ostatnie słowa – to też będziemy mieć czarodzieja po swojej stronie. Szanse wyrównane.
- Nic nie pojmujesz – odpowiedział Ichaer, wpatrując się w gasnące polana. – To jest zbyt...
- Niebezpieczne, co? Starzejesz się, czy jak? – dodał zaczepnie Faeren. Najstarszy z Wilków zignorował jednak jego uwagę. Westchnął tylko.
- Cóż, nie odmówimy ci, to pewne. Carmen?
- Na pewno nie – zgodziła się po chwili wahania. – Więc... Sprowadź tu tych swoich przyjaciół. Obmyślimy jakiś sposób i na ochronę, i na to wasze szpiegowanie.
Faeren chrząknął.
- My, jak rozumiem, nie mamy nic do powiedzenia? – rzucił, spoglądając chłodno na Ichaera. – Wydawało mi się, że jesteśmy w bandzie już od miesiąca. O ile, oczywiście, dobrze liczę – dodał tonem, który sugerował raczej, że jest tego wyjątkowo pewien.
Gdyby wzrok Ichaera mógł zabijać, to pewnie w tej chwili w komnacie leżałby trup kasztanowłosego.
- Robisz niepotrzebne sceny – odparł, starając się zachować spokój.
- To traktuj mnie jak członka hanzy, a nie przypadkowy dodatek – odpowiedział chłopak butnie.
- Zaczyna się... – mruknął Lanne, przewracając oczami. Faeren już miał dogryźć przyjacielowi, gdy Carmen spytała przesadnie uprzejmym głosem:
- To jak, pasuje wam?
Faeren splótł ręce na klatce piersiowej, uśmiechnął się.
- Może być – odparł.
- Lanne?
- A co ma nie pasować? Niech się zwalą – odparł.
- Widzicie, ustalone. Na co były te kłótnie? – dodała Carmen. – Jak dzieci... – Westchnęła.
Przez chwilę panowała cisza.
- A szlag... Napijmy się – skwitował to zniecierpliwiony już całym posiedzeniem Lanne. Odrzucił pusty bukłak, sięgnął po dwie butelki wina i rozlał je do skradzionych pucharów. Srebro i drogie kamienie połyskiwały delikatnie, rozjaśniane gasnącym światłem drewna w kominku. Sześć postaci, o dziwo zgodnie, podniosło do góry napełnione kielichy.

*
Drugi poziom miasta, jak zauważył z zadowoleniem Natan, rozkwitał tuż po zmroku. W Sequisse najwyraźniej także panowała powszechna, swojska zasada – im ciemniej, tym więcej ludzi w karczmach i zamtuzach, więcej gwaru i hałasu, więcej pijanych mężczyzn, więcej prostytutek kręcących się po ulicach i liczących na zarobek, i niestety także więcej czatujących na podpite towarzystwo rzezimieszków. Istny raj, westchnął zabójca, mierzwiąc swoje ciemnobrązowe włosy. Po skończonym zleceniu tym przyjemniej było spędzać czas w kolejnej oberży, przy następnym kuflu piwa. Ostry okazał się dobrym przewodnikiem, przemknęło mu przez myśl. Zresztą, chyba nie tylko on tak uważał. Kątem oka obserwował z rozbawieniem wysiłki pijanego Castora, usiłującego namówić karczemną dzieweczkę „na sianko”. Tuż obok niego siedział sam Ostry, dyskutując o czymś zawzięcie z jakimś mężczyzną w obszarpanym płaszczu. Natan rozejrzał się wokół, szukając wzrokiem Dietera. Kręciło mu się już trochę w głowie. Gdzie on, u diabła, jest? Może zniknął gdzieś z tą rudowłosą dziwką, oferującą swoje usługi dosyć tanio? Zresztą, Dieter ostatnio uganiał się za wszystkim, co miało rudy łeb, zauważył Natan. Zboczenie jakieś go dopadło, czy co?
Brakowało tylko jednego zatrudnionego przez Aëlvego mordercy. Kaana. Cóż, kontemplował dalej najemny morderca, spoglądając na dno kufla, pewnie poszedł szukać swojego Mistrza i błagać go o jakąś robotę. Albo pracę z nim, praktyki, psia jego mać i niedoczekanie.
Parsknął, mając w wyobraźni wizję Aëlvego wysłuchującego zdesperowanych słów Kaana, błagającego o pozwolenie na przyłączenie się do jasnowłosego zabójcy.
Wciąż śmiejąc się, wstał i ruszył chwiejnym krokiem ku drzwiom wyjściowym.
- Dokąd to, Natan? – zapytał Ostry.
- Odlać się – odparł, zgarniając po drodze czyjś kufel z piwem. - Martwisz się o mnie jak mamuśka o córeczkę-niewydymkę.
- Nie martwi się. Tylko chce wiedzieć gdzie będziesz, jak ci kuśkę odetną – odpowiedział jakiś głos za jego plecami. – I oddaj ten trunek z łaski swojej, synu. Chyba, że mam ci pomóc.
Oszołomiony Natan z oburzeniem na twarzy odwracał się w stronę nieznajomego, gdy ten wyrwał mu kufel z ręki, podstawił nogę, po czym najzwyczajniej w świecie usiadł z powrotem przy stoliku. Morderca stracił równowagę i upadłby, gdyby nie jakaś kobieta. Miała bardzo długie czarne włosy, splecione teraz w dwa warkocze. O dziwo, uśmiechała się do Natana. Mężczyzna zmierzył wzrokiem jej sylwetkę, dłużej zatrzymując się na dekolcie i krótkiej spódniczce. Wyszczerzył radośnie zęby.
- Proponuję stajnię – szepnęła mu do ucha. – Chyba, że masz tu wynajęty pokój.
- Taaak, stajnia... Stajnia... Będzie dobra – wyjąkał, wpatrując się w jej nogi.
- Chodźmy – rzuciła jego nowa znajoma i poprowadziła go w stronę drzwi. – Tam, gdzie nikt nas nie usłyszy.
Natan stanowczo był już zbyt pijany, żeby uznać jej chichot i dziwny błysk oczu jako zdecydowanie nienaturalny.

*
Czarnowłosa kobieta poprowadziła Natana w stronę olbrzymiego stogu siana. Gdzieś po drugiej stronie dało się słyszeć nerwowe tupanie koni i ich rżenie. W stajni znajdowało się tylko jedno okno, wpuszczające niewielki snop księżycowego światła. Wokół roztaczał się smród końskich szczyn i obornika. Zza ściany dochodził gwar ludzkich rozmów i pierwsze dźwięki skocznej melodii, wygrywanej przez jakiegoś skrzypka. Vea rozejrzała się uważnie; byli sami.
- No, kochasiu – zaczęła, odpychając usiłującego się do niej dobrać mężczyznę. – Najpierw kilka pytań, później przyjemność.
Natan spojrzał na nią niezbyt przytomnym wzrokiem. Wampirzyca westchnęła, unosząc głowę ku górze w całkowicie ludzkim odruchu.
- Tylko kilka pytań, nic więcej. Rozumiesz? – zerknęła na niego, bawiąc się prowokująco haftką bluzki. – Więc jak będzie?
- Ty... Szpiegujesz? – wydyszał Natan, wygrzebując się ze stogu siana.
- Skądże. Myślisz, że byłabym zdolna? Ja, niemądra białogłowa? – odparła z ironią, po czym zatrzepotała rzęsami, parodiując pewnie niejedną słodką blondynkę. Na szczęście pijany zabójca nie rozumiał w tej chwili pojęcia ironii. Vea nie była też całkiem pewna, czy rozumiał ją na trzeźwo.
- W porządku – odparł w końcu, opierając się o ścianę. Wampirzyca postanowiła działać szybko, póki mężczyzna trzymał się jeszcze na nogach.
- Gdzie jest siedziba Bellatrix Balzini?
- Czwarty poziom.
- Wygląd domu.
- A skąd mam wiedzieć? – odburknął niewyraźnie Natan. – Ostry jechał dalej, nas Aëlve odprawił...
No proszę, przemknęło wampirzycy w myślach, ten cały Aëlve nie jest taki głupi. Spryciarz, wiedział, komu zaufać.
- Co mieliście zrobić z elfką? – kontynuowała.
- Dostarczyć wiedźmie... Ale umowa była na sztylet, nie na dziewczynę... – odparł, po czym zarechotał - Bellatrix na pewno się wkurwiła.
- Więc jej przyjaciele mają sztylet?
- No... Chyba tak. Inaczej sam paniczyk Aëlve by się za nimi po lasach nie uganiał, tak mi się to przedstawia. Czarownica też pewno swoje wie...
Vea przez chwilę zastanawiała się, jakie informacje mogłaby jeszcze z niego wyciągnąć.
- Wiesz, co stanie się z dziewczyną?
- Pewnie jak się nią to wiedźmisko zajmie, to od zmysłów odejdzie. Podobno na tortury to ona ma pomysły...
Nagle Natan podparł się o ramię wampirzycy. Musiała go odepchnąć, bo znów próbował się do niej dobierać. Mamrotał coś pod nosem o „przyjemności”.
- Już, zaraz, jeszcze chwilka... – odparła, przygważdżając go do ściany. Przez moment zabójca szamotał się bezradnie, usiłując uwolnić się z jej uścisku.
- Widziałeś kiedyś Bellatrix? – spytała w końcu.
- Ja... nie... Ale Ostry... Ostry u niej bywał.
- Który z was to Ostry?
- W karczmie teraz siedzi... Piwo chleje. Puszczaj! – krzyknął wreszcie. Wampirzyca syknęła cicho. – No, postawny taki, ciemne włosiska, wąsy. Szare ciuchy – uzupełnił charakterystykę.
Czarnowłosa puściła go, układając sobie w myślach informacje. Mężczyzna położył się na sianie i niespodziewanie pociągnął ją mocno ku sobie. Bez większego rezultatu.
- Ach, prawie zapomniałam – Vea wyrwała się z zamyślenia. Szybkim, umykającym ludzkiemu oku ruchem wyciągnęła ręce i znów chwyciła Natana za ramiona. Przyciągnęła go do siebie.
- Na coś się jednak przydałeś się. Więc... Czas na przyjemność – zachichotała. Zacisnęła palce na szyi mężczyzny i przekrzywiła ją, aby uzyskać najkorzystniejszy dostęp do tętnicy. Morderca zawył, gdy wyszczerzyła zęby i wgryzła się w jego ciało. Później zatrząsł się jeszcze w nagłym paroksyzmie bólu i strachu. Wampirzyca poczuła bicie jego serca i szum przepływającej krwi. Ten dźwięk był jak najwspanialsza muzyka. Kołysała się lekko, poddając się ogarniającej ją ekstazie.
Chwilę później ciało mężczyzny stało się bezwładne i zwiotczałe, całkowicie pozbawione krwi. Vea jeszcze przez krótką chwilę wpatrywała się w nie z fascynacją. Później odrzuciła je gdzieś w kąt jak szmacianą lalkę.
Nie był im już potrzebny, usprawiedliwiała się w myślach. Dobrze, że go zabiła. Mógł zapamiętać jej wygląd. Stałby się tylko kolejny problemem. A problemy, jak zwykł mawiać Cain, powinno się eliminować przy każdej możliwej okazji.
Teraz tylko, myślała dalej, trzeba zobaczyć tego Ostrego.

*
Feainne leżała na wąskim, twardym łóżku, przykryta szczelnie grubym kocem. Chłód emanował z kamiennych ścian; był najdotkliwszy zwłaszcza tu, w podziemiach rezydencji Balzinich. Elfka pewnie by o tym pomyślała, gdyby była w stanie zachować jakąkolwiek świadomość.
Magia w tym pokoju przypominała stężony, gęsty syrop. Początkowo obezwładniała więźnia trudnością wykonywania jakichkolwiek ruchów. Później myśli stawały się leniwe, zanikało poczucie czasu. Dopiero po dwóch dniach następowała niemal całkowita utrata świadomości. Służący przychodzili do niej zawsze o tych samych porach, aby ją nakarmić. Fea była zbyt otępiała magią, aby myśleć, śnić lub odczuwać cokolwiek.
Bellatrix wyciągnęła z niej już wszystkie możliwe informacje i wspomnienia. Dbała o nią tylko dlatego, że była kartą przetargową. Absolutnie niczym więcej.

*
- Ta dziewczyna, Szarka... Nie podoba mi się – mruknął z niezadowoleniem Lanne, wodząc palcami po twarzy Faerena. – Wcale mi się nie podoba.
- To dobrze, że ci się nie podoba – parsknął chłopak. – Z całą pewnością lepiej dla mnie.
Na moment, w jednym z wielu podziemnych komnat kryjówki Wilków, zapadła cisza. Jasnowłosy przewrócił się na plecy i westchnął cicho. Czuł, że przez tę dziewczynę i grajka czekają ich same kłopoty. Nagle Faeren wyciągnął lewą rękę i przysunął bliżej swoją podróżną torbę. Pogrzebał w niej chwilę, po czym wyciągnął małe pudełeczko. Otworzył je i drżącym palcem nabrał trochę białego proszku. Przyglądał mu się przez chwilę, po czym wtarł go w dziąsło. Poczuł znajomy, gorzki smak.
- Znowu to bierzesz? – dobiegł go zrezygnowany głos Lanne. Obserwował kasztanowłosego spod półprzymkniętych powiek.
- Chcesz trochę?
- Nie chcę żadnych prochów – odparł, kręcąc głową. - Zresztą, na co ci to?
- A próbowałeś kiedyś? – odpowiedział pytaniem. Widząc, że blondyn przeczy ruchem głowy, dodał – To spróbuj, a zrozumiesz.
Znów na moment zapadła cisza.
- Ichaer cię zabije. Mówił, żebyś przestał. Już raz cię z tego wyciągał.
- Iiii...?
- Co: i?
- I co z tego? – Faeren usiadł na posłaniu. – Co ty się go tak słuchasz?
- Bo wie, kiedy się wtapiasz w bagno i wie, jak cię z niego wyciągnąć– zaczął Lanne. Odkrył koc i zaczął się ubierać. – Mówisz, jakbyś nie pamiętał, kto nas przyjął do hanzy. W końcu on tu jest głową, co nie?
Kasztanowłosy oparł się o kamienną ścianę i roześmiał. Zaczął już czuć działanie narkotyku. Wszystko znów było takie cudowne. Życie było cudowne. I ta parszywa, zimna sala. I nawet jego towarzysz, pieprzący jakieś nonsensy.
- A ty mówisz, jakbyś nie pamiętał, kto tu kogo uratował – odparł. – I kto zabił swojego ojca. – zachichotał.
Lanne przewrócił oczami. Zaczynało się.
- Idę – stwierdził sucho. – Nie będę znów słuchał bredni naćpanego paniczyka. Nawet, jeśli jest moim przyjacielem.
- Heej, hej – zaintonował chłopak. – A idź w cholerę.
Znów się roześmiał.
Lanne był już w drzwiach, gdy nagle zatrzymał się. Spojrzał w kierunku ściany, gdzie siedział Faeren. Westchnął cicho, po czym zawrócił.
- Albo wiesz – dodał, podchodząc bliżej. – Lepiej mieć cię na oku.

*
Tymczasem Szarka i Carmen zostawiły w Sali Łupów Melviego i Ichaera. Zresztą, poeta nie nadawał się w tej chwili do żadnej rozmowy czy spaceru. Z trudem udało mu się dojść do najbliższego posłania. Wcześniej natomiast zabawiał jeszcze pozostałych członków wilczej hanzy swoimi pieśniami, a później sprośnymi żartami. Bo trubadur, pomimo kuksańców i znaczących spojrzeń Caerme, spił się. Ostatecznie nie pomogła nawet uwaga dziewczyny, że dzień z kacem i Bellatrix w jednym mieście to ostatni kretynizm, jakiego może się dopuścić w swoim życiu. Bard wyłożył jej jednak swoją filozofię korzystania z chwili. Argumentował też, że pijanych artystów strzeże bogini. Szarka była wściekła; pewnie dlatego Carmen wyciągnęła ją z komnaty na przechadzkę po kryjówce. Wysłuchała cierpliwie narzekań dziewczyny i jej obaw. Pocieszała, radziła lub po prostu przytakiwała.
- Wszyscy żyjecie w ciągłym napięciu – odparła, gdy Caerme znów żaliła się zachowaniem barda. – Niektórzy są zbyt słabi, aby to wytrzymać. Łatwo wtedy po prostu się upić i nie myśleć o następnym dniu. Podejrzewam, że tak jest z twoim przyjacielem. Zresztą, nie tylko z nim – westchnęła. Przez chwilę zamyśliła się. - Cóż, lepiej by było, gdyby o tym pieśni śpiewał, a nie z wami przeciw tej czarodziejce walczył. Chociaż... Kto wie, może na coś się wam przyda...
- Tu nawet nie chodzi o to, czy się przyda – odparła Szarka, idąc tuż obok ciemnowłosej Wilczycy. – Ani na co. Ja go po prostu lubię. Jak ciebie. Ichaera. Feainne. Ajj – zakończyła niezgrabnie. Mogła nie wspominać o Fenne.
- To ta porwana? – zainteresowała się Carmen. – Opowiedz o niej – poprosiła.
Szarooka przymknęła oczy. Przez chwilę jej towarzyszka miała wrażenie, że dostrzegła na jej twarzy grymas bólu.
- To wysoka, rudowłosa elfka – zaczęła w końcu, skręcając w następny róg korytarza. – I ma takie ładne, złote oczy. Właśnie tak, złote – przytaknęła, widząc zdziwione spojrzenie swojej przyjaciółki. – Wyglądają jak promienie słońca. I hmm... W ogóle... Jest bardzo charakterystyczna...
- A usposobienie?
- Porywcza. Czasem nawet bardzo – odparła, przypominając sobie niezliczone sytuacje, gdy Fei puszczały nerwy. – Często niezbyt poważna. Czasem, jak ja, lekkomyślna. Iii... Naprawdę fajna – zakończyła. Po chwili dodała z nutą goryczy w głosie:
- Zakochała się w tym najemnym zabójcy, który oddał ją w łapy Bellatrix. Nawet nie wiem, czy... To znaczy, mam tylko nadzieję, że jeszcze żyje.
Szarka poczuła spływające po jej policzku łzy. Co się z nią dzieje? Kiedy w ogóle ostatni raz płakała? Wilczyca nawet nie pamiętała. Odwróciła głowę; nie chciała, żeby Carmen zobaczyła jej chwilę słabości.
Dziewczyna objęła ją delikatnie i pogładziła uspokajająco po włosach. Jednak Caerme niespodziewanie odtrąciła ją.
- Cholera, co ze mną? – szepnęła. Wierzchem dłoni otarła powieki. – Już, już, nic mi nie jest, możesz darować sobie te przytulanki.
Przez chwilę szły w milczeniu. Pochodnia, którą wzięły, aby oświetlić sobie drogę, powoli gasła. Zawróciły z powrotem w stronę Sali Łupów.
- Carmen?
- Mhm?
- Kim są ci dwaj? – spytała. - Opowiedz coś o nich. Myślałam, że z hanzą był już koniec... Tak ostatnio mówiliście... – dodała odrobinę z wyrzutem.
- Bo miał być koniec – przytaknęła. – I właściwie stwierdziliśmy z Ichaerem, że się nawet może i ustatkujemy – dodała, uśmiechając się smutno. – Widzisz, mała, tak to jest, gdy ci minie dwadzieścia wiosenek... Gdy zaczynasz sobie myśleć, że może i to nudne życie bez rozbojów i przygód też jest dobre.
- Nie wierzę – mruknęła Szarka, uśmiechając się krzywo. – Kto to mówi?
- Kiedyś zrozumiesz – uzupełniła Carmen, po czym kontynuowała. – Ale wracając do opowieści... Zgarnęliśmy tych dwóch, bo nas uratowali. Ale zacznę od początku. Byliśmy wtedy w Oho. Jedna z naszych kryjówek została zdemaskowana i zniszczona. Dowiedzieliśmy się nawet z czyjego rozkazu. Okazało się, że kiedyś tam okradliśmy jakąś tam daleką krewną pewnego szlachcica. Ha, to i on mściwy jakiś był, zawziął się na nas. A ktoś musiał nas rozpoznać i donieść mu, że znów jesteśmy w okolicy. A ów szlachcic, magnat Savoilla, coś sobie musiał ubzdurać o karze i wymierzaniu sprawiedliwości. Na własną rękę, nie czekając bynajmniej na trybunały, sądy i bożą opatrzność.
- Ale mniejsza z tym. Szybko znaleźliśmy inną kryjówkę. Ale znów ktoś musiał nas wyśledzić. Bo nie minęły nawet dwa dni od naszego przyjazdu, gdy zwalił nam się na głowę z tuzin ludzi. Nie udało nam się, jak pewnie przypuszczasz, ani uciec, ani ich zabić. Z tą małą, wynajętą przez Savoillę armią nie dało rady.
- Zakuli nas w łańcuchy i jeszcze wsadzili do żelaznej klatki. Jak zwierzęta. Wokół zbierały się tłumy gapiów. To było najgorsze upokorzenie, jakiego doświadczyłam. Albo jedno z najgorszych.
- Tymczasem przewieziono nas do lochów tego magnata. Nie będę się dłużej rozwodzić nad warunkami. To było zrozumiałe, że nie będzie nas rozpieszczał. Wyrok także był oczywisty. A jednak ten zapchlony bogacz nie chciał żadnego stryczka ani ścięcia głowy. Bo on umyślił sobie nas zagłodzić. Gorzej, codziennie wystawiał przed kratami naszych cel miskę jedzenia. Tyle, że nie mogliśmy po nie sięgnąć. Widzisz, nam dawano tylko wodę. Nawet bez suchego chleba.
- Szybko traciliśmy siły. Popadliśmy nawet w jakieś takie odrętwienie. Pewnie zdechlibyśmy tam z głodu, zdobiąc kośćmi jego lochy, gdyby nie ciekawski paniczyk Savoilla. Przychodził i z fascynacją przyglądał się nam. Pytał o wszystko. O naszą hanzę, rozboje, przygody. Chciał sprawdzić, czy wszystko, co o nas ludzie gadają, to prawda. Nie odpowiadaliśmy mu zbyt chętnie. Zresztą, chłopak był strasznie irytujący. O dziwo jednak, nadal przychodził. Czasem tylko po to, żeby właśnie na nas popatrzeć. Korzyści z niego były dopiero wtedy, gdy zaczął przemycać jedzenie. A ja i Ichaer po misce zupy, pajdce chleba, a i nawet od czasu do czasu kurczaku robiliśmy się rozmowniejsi. Opowiadaliśmy mu różne historie. Może i zdarzało nam się kilka razy za bardzo fantazjować, to fakt... Ale paniczykowi było chyba wszystko jedno.
- Pewnego dnia przyszedł i obiecał, że uwolni nas, jeśli przymniemy go do swojej hanzy. Wiadomo, zgodziliśmy się bez namysłu. Kto by tego nie wykorzystał? Ichaer myślał o tym sceptycznie, ja z pewną nadzieją. Ale, jak się okazało, chłopak dotrzymał umowy. Przyszedł do nas nocą z pękiem kluczy i otworzył cele. Był rozmowniejszy niż zwykle, śmiał się, gadał jakieś bzdury. Nietrudno było się domyślić, że coś pewnie brał. Wiesz jak oczy błyszczą po prochach.
- W każdym razie, jego stan nie obchodził nas w najmniejszym stopniu. Mieliśmy tylko nadzieję, że nie pomyli drogi. Zapewnił, że poprowadzi nas skrótem... Taaak. Skrót. Ruszyliśmy w pośpiechu za nim i przemierzyliśmy chyba kilometry długich korytarzy, zanim zbliżyliśmy się do wyjścia. I w końcu, gdy byliśmy już blisko drzwi, drogę zagrodził nam jego własny ojciec i kilku zbrojnych. Wydzierał się strasznie na syna, nic w tym zresztą dziwnego. Zaczął okładać go pięściami i wyzywać. Zasłonił go jakiś blondwłosy służący, krzycząc coś przeraźliwie. Ale nasz wybawiciel, pobudzony jakimiś prochami, z furią zaczął się bronić. Wyciągnął miecz i w mgnieniu oka zachlastał magnata. Własnego ojca, wyobrażasz to sobie? Pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Ale my nie traciliśmy czasu. Rzuciliśmy się do dalszej ucieczki. Byliśmy już na zewnątrz dworku, gdy ten sługa bogacza wyprowadził ze stajni dwa konie. Chwilę później przybiegł też i sam młody Savoilla. Wsiedliśmy po dwóch na konie i ruszyliśmy galopem. Zatrzymaliśmy się dopiero w jakimś lesie na postój. Wschodziło właśnie słońce, gdy postanowiliśmy dać odpocząć zwierzętom. Sami też lecieliśmy z nóg.
Carmen przerwała opowieść, spojrzała na pochodnię. Nagle maleńki płomyk zgasnął, a korytarz pogrążył się w mroku. W powietrzu unosił się zapach żywicznego olejku.
- Na pewno już wiesz, że tym paniczykiem był Faeren, a sługą Lanne – podjęła dalej rozmówczyni Szarki. – Więc postanowiliśmy spłacić dług. Przygarnęliśmy ich, bo co? Wiesz, jaka kara grozi za ojcobójstwo... Do tego jeszcze uwolnienie przestępców... Faerena w najlepszym przypadku czekała mniej haniebna śmierć przez ścięcie mieczem.
Caerme przytaknęła głową. Znajdowały się już niedaleko Sali Łupów, gdy jej towarzyszka znów odezwała się:
- A ja... Ja chyba jednak nie potrafię się ustatkować, wiesz? Za często spoglądałam śmierci w twarz, za często myślałam, że ze mną już koniec. Że z nami już koniec. To Ichaer ma już tego dość. Ale mimo wszystko to dalej trwa. Wilki znowu powróciły – dokończyła z błyskiem w oku.


Ostatnio zmieniony przez Feainne dnia Sob 23:52, 14 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 23:39, 27 Gru 2009  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


- O, kurwa – zgrzytnął zębami Ostry. – Na wszystkie pioruny… Natan!
Klęczał przy bezwładnym kształcie, który jeszcze dziś był jego towarzyszem podróży. Przypuszczając, że Natan najzwyczajniej w świecie schlał się, chciał podnieść go i zawlec do wynajętej izby, lecz chłopak lał się przez ręce i był jakoś dziwnie ciężki. Przy słabym świetle ogarka Ostry obmacał klatkę piersiową młodszego kolegi – nienaruszona. Pochylił się nad gardłem…
Ogarek zgasł, jakby zdmuchnięty, choć w stajni nie czuło się najlżejszego powiewu. Cisza i ciemność otuliły mężczyznę na kształt lepkiej, gęstej smoły.
- Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Dziewczęcy głos, który wypowiedział te słowa, w groteskowy sposób kontrastował z grozą sytuacji, lecz Ostry nie zastanawiał się nad tym. Zanim zapanował nad dławiącym mu gardło niepokojem, jego dłoń bez udziału świadomości odszukała za pasem rękojeść noża, palce zacisnęły się na niej pewnie i stanowczo. Daremnie jednak obracał głową na wszystkie strony i mrugał zawzięcie: żaden kształt nie zarysował się we wszechobecnej ciemności.
Dziewczyna zachichotała przenikliwie.
- Nie wysilaj się tak, kochaneczku, i zostaw tę zabawkę. Pokaleczysz się jeszcze i jaki będzie z ciebie pożytek?
Nie wątpił już, że ma do czynienia z jakąś ciemną mocą. Wolną dłonią nakreślił w powietrzu znak, który poradził mu kiedyś, jak na ironię, Natan, jako ochronę przed wszelkimi demonami. Sam zawsze wyśmiewał tę dziecinną wiarę w gusła, lecz teraz gotów był zmienić poglądy, jeśli miało to uratować mu życie.
- Ostry – rozległo się nagle tuż przy jego uchu. Morderca drgnął i błyskawicznie pchnął nożem w tę stronę, wkładając w to całą swą silę. Cios trafił w próżnię, a jego impet sprawił, że Ostry runął jak długi na klepisko, żałośnie wymachując rękami w poszukiwaniu oparcia. Gdzieś w pobliżu zatupał i szarpnął się koń.
- Kim jesteś? Czego chcesz ode mnie? – Spróbował namacać nóż, który wypadł mu z dłoni, bezskutecznie.
- Pogadać. Ot tak, jak starzy znajomi… No, prawie – uzupełniła uczciwie. – Szybki jesteś, jak na człowieka, i nawet odważny. Szkoda by było, gdybyś miał dołączyć do swego przyjaciela… Nawiasem mówiąc, to jemu zawdzięczasz przyjemność tej konwersacji. Jeśli wolisz, mogę zapalić światło. I tak widzę twą brzydką gębę, więc co za różnica.
- Wspaniałomyślna jesteś, jak na demona – wymamrotał, usiłując się podnieść. Musiała rzucić na niego jakiś czar paraliżujący, gdyż nie bez trudności udało mu się przyjąć pozycję siedzącą. O wstaniu nie było nawet mowy; nogi miał jak z waty.
Wnętrze stajni zalał żółty, rozchwiany blask.
Pierwszą rzeczą, która ukazała się oczom Ostrego, były nogi. A dokładniej, uda. Przez chwilę gapił się na nie, nie mogąc się zdecydować, czy skierować wzrok w górę czy w dół, ale dziewczyna rozwiązała jego problem, siadając naprzeciw. Oparła się wygodnie o ścianę i wyciągnęła nogi przed siebie. Łydki miała starannie obwiązane rzemykami sandałów.
Spojrzał wyżej, czując zawroty głowy. Napastniczka przyglądała mu się badawczo, z lekkim uśmieszkiem. Na jej bladej twarzy wykwitały intensywne rumieńce, a oczy błyszczały jak w gorączce. Gdyby nie ten błysk i nieco zbyt czerwone wargi, wyglądałaby absolutnie niewinnie.
- Ładna jestem, wiem – powiedziała skromnie. – Twój kumpel dał się na to złapać. Nie wiedział zbyt wiele. Głupio zrobiłam, że nie zabrałam się od razu za ciebie… Dobra, przejdźmy do rzeczy. Bellatrix Balzini. Widziałeś ją kiedyś?
Po plecach mordercy przeszedł lodowaty dreszcz. Po wykonaniu zlecenia poczuł się niemal bezpiecznie, wierząc, że brudne sprawki magików już go nie dotyczą. Że zapłacą mu, a on oddali się bezpiecznie i od tej pory będzie przyjmował już tylko zwyczajne, pospolite zlecenia od magnatów i bogatych kupców.
- Nie – zaprzeczył, macając wokół w poszukiwaniu czegoś ciężkiego. Czy demona można unieszkodliwić porządnym ciosem w łeb? Choć na chwilę, by dać sobie czas na ucieczkę. A może lepiej wbić w serce jakieś ostre narzędzie? Dlaczego, u licha, nie słuchał uważniej Natana?
Dziewczyna roześmiała się, mrużąc oczy jak rozbawione dziecko. Dopiero teraz dostrzegł, że trzymała w ręku jego nóż.
- Czym chcesz mnie załatwić? Wiązką słomy? Czy spojrzeniem?
Szybkim ruchem wyciągnęła coś z małego tobołka i zanim zdążył się zorientować, chwyciła go za ramiona, przewróciła i usiadła mu na plecach. Szarpał się, lecz wykręciła mu ręce z nadludzka siłą, po czym skrępowała je sznurkiem. Cienkim i mocnym, boleśnie wrzynającym się w nadgarstki.
- Więc jak będzie? Znasz Bellatrix?
- Nie widziałem jej nigdy, przysięgam… - wystękał. - Tylko Aëlve ma ten zaszczyt…
- Ale bywałeś w jej domu, tym na czwartym poziomie.
- Em… zdarzyło mi się.
- Dobrze – ucieszyła się Vea. – Zaprowadzisz mnie tam.

*

Zachodnia brama Sequisse była zatłoczona niemal każdego letniego dnia, i to bynajmniej nie przez podróżnych, lecz przez mieszkańców miasta, ściągających tłumnie na targ owoców. Jabłka, gruszki, morele, sprowadzane z południa figi i daktyle, obfitość orzechów i bakalii – nigdzie indziej w okolicy nie było tak dużego wyboru jak tu. Od samego rana przez bramę ciężko wtaczały się wozy obładowane towarem, kupcy pokrzykiwali na pomocników, by szybciej rozkładali stragany, a pierwsi klienci – głównie służący z bogatych domów - snuli się po pustawym jeszcze placu.
Jedna z handlarek, drobna, szczupła niewiasta o wyniosłym wyrazie twarzy, zrugała właśnie służącą za ospałość i zamaszyście kopnęła w siedzenie drugą, która przewróciła się o skrzynię z figami. Była wystarczająco bogata, by nie musieć tak wcześnie wstawać, ale lubiła sama pilnować swoich ludzi. Przywykła do niewygód: na cały majątek zapracowała wraz z mężem własnymi rękami i nie pozwoli tego zrujnować żadnym niezdarom. Tego dnia była w lepszym humorze niż zwykle, bo trafiała się okazja dodatkowego zarobku. Alicja Vard nigdy nie przepuszczała takich okazji.
Usiadła na małym, drewnianym krzesełku i, paląc fajkę, spokojnie obserwowała plac.

*

Kobieta świdrowała ją spojrzeniem. Vard czuła to, choć nie widziała jej twarzy przez czarną, gęstą woalkę.
- Ochmistrz hrabiego Miovalei polecił mi ciebie nie bez powodu – dobiegło zza woalki. – Bardzo chwali twoją bystrość, Alicjo. Powinnaś mu podziękować… bo to okazja do dobrego zarobku, kochana.
Vard słuchała uważnie wyjaśnień kobiety.
- … za cztery dni od dziś spotkasz mnie wieczorem w karczmie Trzy Wrony na drugim poziomie i zdasz relację. Pamiętaj, by nie rzucać się w oczy, ale staraj się dowiedzieć jak najwięcej.
- Zaliczka – rzekła spokojnie handlarka.
Kobieta wyjęła z zanadrza niedużą sakiewkę i wsunęła ją w dłonie Alicji.
- Nie krzyw się. – syknęła. – Właściwą zapłatę dostaniesz za trzy dni. Jeśli na nią zasłużysz. Jeśli nie… to pamiętaj, że przede mną nie można się ukryć.
Rzuciwszy z pogardą te słowa, nieznajoma wstała i wyszła.

*

Drobne ukłucia niepokoju popychały ją do zastanowienia, czy dobrze zrobiła, godząc się na zlecenie. Mogła nieźle wpaść, jeśli to były jakieś brudne machinacje. Sequisse to miasto magików, ostatnio zjeżdżali się tu dość tłumnie…
Odsunęła na bok ponure myśli. Dla sumy, którą obiecała jej kobieta z woalką, warto zaryzykować.
Następnego ranka miała spotkać się z trzema mężczyznami, którzy czatowali przy pozostałych bramach miasta, wymienić informacje i zastanowić się, co dalej. Cztery dni to mało na wyśledzenie grupy, której przewodzi czarodziej…
Na Placu Zachodnim wciąż nie było tłoczno. Do południa jeszcze daleko. Vard rozglądała się uważnie, lecz, póki co, nikt z wjeżdżających nie pasował do opisu. Wczoraj sterczała na darmo przez cały dzień w tym cholernym skwarze.
Jej uwagę zwróciły dopiero dwie ciemnowłose kobiety i mężczyzna, wszyscy troje na dobrych, acz zmęczonych wierzchowcach, obwieszonych tobołkami. Tamtych miało być wprawdzie siedmioro, lecz kto wie, czy się nie rozdzielili? Jedna z kobiet poszeptała coś do towarzyszy, po czym zeskoczyła z konia i podeszła do straganów po trochę owoców. Pozostała dwójka obserwowała plac.
- Fiiiigi, daktyle! – Alicja postanowiła skorzystać z okazji, by dowiedzieć się czegoś więcej o podejrzanych podróżnych. – Słodkie daktyle!
Kobieta, a raczej młoda dziewczyna, obejrzała się niepewnie i po chwili wahania zbliżyła się.
- Życzy sobie pani…? – zapytała uprzejmie handlarka. – Pewno z długiej podróży, głodni, zmęczeni?
- Tak… tak – dziewczyna zmieszała się wyraźnie. Miała ciemne oczy i ciemną cerę, jej twarz była ładna, lecz dość pospolita. – Proszę po trochu fig i daktyli.
Dwóch jeźdźców w kapturach minęło stragany i przejechało spokojnie przez plac. Alicja napotkała wzrok jednego z nich. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, podobnie jak kupującej owoce dziewczynie. Ta zaś, jak zdało się Vard, odwzajemniła spojrzenie. Lekki wietrzyk zsunął mu nakrycie z głowy i Vard ujrzała piękną twarz mężczyzny. Elfa. Prędko nasunął kaptur z powrotem i odwrócił się. Oboje popędzili konie i odjechali w stronę stromej uliczki, która prowadziła na drugi poziom.
Mam was, pomyślała Alicja, wsypując figi do podstawionej przez dziewczynę szmacianej torby. Przejrzałam wasz fortel.
Było dla niej jasne, że ta piątka stanowiła jedną drużynę i że umówili się w jakimś znanym sobie miejscu.
- Kira! – zawołał towarzysz dziewczyny. – Nie marudź tam za długo! Spieszymy się!

*

- Nie czułaś się obserwowana? Tam, na zachodnim placu?
- Mam nadzieję, że zbytnio się nie wyróżnialiśmy. Zresztą, kto by zwrócił na nas uwagę tak wcześnie rano? Wszyscy byli zajęci rozkładaniem straganów.
- Nie wiadomo, gdzie Bella może mieć szpiegów. A raczej wiadomo: wszędzie. Zawsze była sprytna. Kilku handlarzy zbyt uważnie nam się przyglądało, a ta dziewczyna kupująca daktyle…
- Daj spokój, Erredin! Gotowa jestem pomyśleć, ze wariujesz.
- Gotów jestem pomyśleć, ze zapomniałaś o ostrożności. Ty, taka mądra, zaradna?
Desirée spojrzała krzywo.
- Ze wszystkimi musisz współzawodniczyć. Od wszystkich musisz być lepszy. Dominować, przewodzić. Póki co, uchodzi ci to na sucho, ale kiedyś się doigrasz.
- Z twojej strony, jak sądzę, nie mam się czego obawiać?
- Jest osoba, która ma ci więcej do zarzucenia… Nie patrz tak, wiesz dobrze, o kim mówię. Myślisz, że cię nie przejrzałam? Essi nie dała się zdominować, nie pozwoliła sobą rządzić. Uraziła twoją dumę, bo jest dla ciebie zbyt silna. Wolisz mieć kontrolę, dlatego wybrałeś mnie. A mi z tym wygodnie. Jak na razie.
- Cóż za imponująca szczerość. Prawda jest taka, że to ona się ode mnie odsunęła po swoim powrocie z Ancelstierre. Urażając przy okazji moją dumę. Nie zastanawiałaś się, Dessie, jakim sposobem zdobyła tyle informacji w tak krótkim czasie, na dodatek informacji prawdziwych i przydatnych?
- Zastanawiałam się – przyznała elfka.
- I…?
Wzruszyła ramionami.
- Ważne, że jej się to udało, prawda? To też miałam na myśli, mówiąc o twojej potrzebie dominacji. Wyświadczyła ci przysługę, więc co cię to obchodzi? Essi już nieraz dowiodła, że jest godna zaufania. Wątpiłam w to przez chwilę, przyznaję… ale z innych powodów.
Czarodziej milczał. Miał na ten temat własne zdanie. Anielica dobrze broniła dostępu do swych myśli, ale miał przeczucie, że po Ancelstierre coś się zmieniło. Desirée nie całkiem się jednak myliła: okazywany przez Verissę chłód zranił jego dumę. Dołączył się do tego brak zaufania i to ciągłe wymykanie się spod kontroli, niemożność zapanowania nad tą dziwną kobietą. Wciąż w pewien sposób go fascynowała, ale po prostu nie mogli już więcej sobie wzajemnie dać. Bo tam, pod pożądaniem, które powoli wygasło, pod pozorami zrozumienia, była pustka.
- Drugi poziom. – Desirée wyrwała go z zamyślenia. – Siódmy dom za rzeźnią, naprzeciw…
- Nie, nie – zaprotestował żywo. – Mowy nie ma. Nie będziemy tam wchodzić w biały dzień. Jedziemy na poziom piąty.
- Słucham?
- Do mojej przyjaciółki, Klaudii de Valois. Jej można zaufać. Poza tym, uzgodniłem z Essi, że to tam zostawię wiadomość, na wszelki wypadek.
Wjeżdżając coraz to wyżej i wyżej, dostrzegało się wiele różnic: przed oczami wyrastały okazałe, zadbane domy z białego marmuru, ulice pustoszały. Posiadłość rodziny de Valois doskonale wpasowywała się w otoczenie: alejka ocieniona koronami niemłodych już wiązów zaprowadziła dwoje elfów przed skryty za kolumnami ganek. Drzwi frontowe bez wątpienia były dziełem sztuki, ciemne i wielkie, pokryte w całości misternymi zdobieniami, wśród których można było dopatrzyć się wyrzeźbionych scen z życia co słynniejszych przedstawicieli rodu.
Pośrodku widniała kołatka w kształcie – jakżeby inaczej – groźnie szczerzącej zęby głowy lwa.
Stukanie rozległo się donośnie w ciszy poranka. Zadudniły kroki, zaskrzypiały otwierane wewnątrz zasuwy i w drzwiach ukazał się garbaty, wiekowy służący.
- Witaj, Anselmo. – Erredin znał starca, który od lat już pracował u rodziny Valois. – Pani jest w domu?
Anselmo spojrzał posępnie.
- I owszem, panie Erredinie. Nie rusza się z domu już od długiego czasu… Ten pański list do szczętu ją załamał. Zjawiliście się, panie, w samą porę… Zaraz powiem komuś, żeby zajął się waszymi końmi, i prowadzę na pokoje.
- Nie trzeba, znam drogę.
- Pani jest w swoim gabinecie – mruknął staruszek, oddalając się w kierunku stajni.
- O co tu chodzi? – szepnęła Desirée do czarodzieja, gdy szli spiesznie ciemnym korytarzem.
Erredin zatrzymał się na chwilę.
- Powinnaś wiedzieć – rzekł z powagą – że Klaudia de Valois jest siostrą Lucjusza Vossena. Tego, który zginął z ręki Aëlvego.
Elfka zbladła straszliwie. Zobaczył w jej myślach wyraźne wspomnienie: krzyżujące się ostrza mieczy, Lucjusz recytujący zaklęcie, rozbłysk portalu. Wstyd i upokorzenie.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? – zapytała słabo. – Nie spojrzę tej kobiecie w oczy… Za każdym razem zastanawiam się, co by było, gdybym nie uciekła jak ostatni tchórz. Aëlve nie dałby rady nam dwojgu. Nie żyłby teraz, nie porwałby Fei…
Erredin chwycił ją mocno za ramiona i potrząsnął.
- Przestań! – syknął. – Przestań się tym zadręczać! To nie twoja wina, rozumiesz?! Chciałaś go uratować, ale było za późno. Zdarzają się rzeczy, na które nie możemy nic poradzić. Pomścimy go, Dessie.
- Chciałabym w to wierzyć.
Czarodziej nie uznał za stosowne odpowiedzieć. Pociągnął ją za rękę po schodach na górę i bezceremonialnie otworzył jedne z drzwi. Oczom elfki ukazał się salon. A raczej salonik – przy pierwszym bowiem wrażeniu mnogość luster sprawiała, że pomieszczenie wydawało się większym niż było w istocie. Erredin skierował się w stronę zamkniętych drzwi, znajdujących się z prawej strony.
- Obeznany tu jesteś, nie ma co – mruknęła z przekąsem.
Erredin zapukał.
- Mówiłam, żeby mi nie przeszkadzać – dobiegły z gabinetu przytłumione, wypowiedziane zmęczonym głosem słowa.
Czarodziej uchylił drzwi i zajrzał ostrożnie.
- Klaudio…
- Erredin…? Ty tutaj? Ależ, to szaleństwo… Mówiłeś, że nie byłoby dla ciebie bezpiecznie tu wracać…
- Mała zmiana planów. Jak się czujesz, Klaudio?
Desirée patrzyła na kobietę, która ukazała się w progu salonu. Wyglądała, jakby nie zmrużyła oka przez całą noc. Gdyby nie siwe włosy, upięte w warkocz zawinięty dookoła głowy i smutna, poorana zmarszczkami twarz, mogłaby uchodzić za młodą. Upływające lata nie dotknęły jeszcze pięknej, dumnie wyprostowanej sylwetki ani delikatnych, zadbanych dłoni. Na widok elfki uniosła tylko brwi, a na jej wargach zadrgał subtelny uśmiech.
- Zadałeś pytanie, na które odpowiedzi z pewnością nie chcesz usłyszeć. Daruj sobie, Erredin. Nie użalaj się nade mną, mam tego powyżej uszu.
- To jest Desirée de Ténèbres. Klaudia de Valois.
Kobiety skinęły sobie głowami.
- Przykro mi – powiedziała ostrożnie elfka – z powodu śmierci twego brata, pani.
Mierzyły się wzrokiem. Desirée nie miała najmniejszej ochoty na dociekanie, jak wielu szczegółów dowiedziała się Valois z listu Erredina. Na szczęście czarodziej wybawił ją z niezręcznej sytuacji, podejmując z Klaudią swobodną rozmowę. Elfka obserwowała dyskretnie. Musieli się dobrze znać, musiała być między nimi jakaś silna więź, nić porozumienia. Nie wydawało jej się to dziwne. Erredin nie wyglądał na kogoś, kto ma problemy w pozyskiwaniu sobie przychylności kobiet.
- Dziś lub jutro przyjedzie tu Essi – tłumaczył. – Uzdrowicielka, pamiętasz…
- Jak mogłabym zapomnieć? Rany Aroda zagoiły się w kilka dni, ledwie blizny widać.
- Jeśli nas już nie będzie – podjął czarodziej – powiedz jej, że wszystko poszło jak należy i że może jechać w umówione miejsce.
- A ty mi powiedz, dlaczego ciągle lądujesz po uszy w kłopotach? Wyobrażasz sobie, że jesteś najpotężniejszym czarodziejem na świecie? Martwię się o ciebie, Erredin. Miałeś nie pokazywać się w Sequisse.
- Widzisz, nasza towarzyszka jest w niebezpieczeństwie. Przez własną głupotę, co prawda, ale nie możemy jej po prostu tak zostawić. Reszcie zbyt na niej zależy…
- A to umówione miejsce, to jakaś kryjówka? Powiedz mi, gdzie się znajduje. Może w razie czego uda mi się zorganizować pomoc.
- Mowy nie ma – powiedział ostro Erredin. – Nie mieszaj się w to, Klaudio. Im mniej będziesz wiedziała, tym lepiej.
- Jak zwykle… - Skrzywiła się, raczej z rezygnacją niż z dezaprobatą. – Pewnie jesteście głodni? Każę przygotować śniadanie.

*

Na przedmurzach Sequisse, gdzieś po zachodniej stronie miasta, dochodziło południe. W pobliskiej karczmie słychać było krzątaninę, kilku podróżnych w pośpiechu wyprowadzało konie ze stajni. Z idealnie błękitnego nieba bezlitośnie lał się skwar.
Ni stąd ni zowąd za stajnią zmaterializowała się ciemna postać. Pech chciał, że upadła prosto w pokrzywy; zerwała się szybko i klnąc wybiegła z zarośli.
- Pieprzona teleportacja – mamrotała, otrzepując się z liści. – Niepewny środek transportu. Dobrze, że chociaż miękkie lądowanie… Uff, ale upał… gdzie ja, do jasnej cholery, jestem?
Obeszła niedbale zbitą z desek stajnię i po chwili wahania otworzyła drzwi oberży. Rozejrzała się ostrożnie, mocniej nasunęła kaptur na twarz, po czym wsunęła się do środka i podeszła do mężczyzny, spokojnie jedzącego śniadanie.
- Smacznego, Cain. – Wzięła kromkę chleba z jego talerza i usiadła naprzeciw.
- Cześć, mała. Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
Rozejrzała się raz jeszcze, po czym zdjęła płaszcz i rzuciła go obok siebie na ławę. Uśmiechnęła się radośnie.
- Przyszłam zdać raport. – Zniżyła głos. - Pomyślałam, że może przyda ci się wiedzieć, gdzie jest dom Belli…
- No, no, Vea. Zaskakujesz mnie.
- Bez ofiar się nie obyło. Ale spokojnie, pozbyłam się zwłok. Na czwartym poziomie, po północno-wschodniej stronie miasta, znajdują się wille bogatych kupców. Między nimi także posiadłość rodziny Balzinich, na najdalszym, najbardziej skalistym krańcu Sequisse. Kamienny mur, mocna frontowa brama i kilka bocznych wejść. Tylnym, zmyślnie ukrytym za skałą, dowieźli tam tę elfkę, Feainne. Wyczuwa się tam dużo magii, więc spodziewam się, że jeszcze parę furtek jest ukrytych za jej pomocą. Zaryzykowałam teleportację i pobuszowałam trochę po obejściu. Zdaje się, że Bellatrix ma niewiele służby. Boi się, żeby nikt pary nie puścił…
- Jesteś pewna, że nikt cię nie obserwował?
- To ja śledziłam jakiegoś typa, który wychodził stamtąd przed świtem. Chyba mnie nie zauważył, a przynajmniej nic na to nie wskazywało. Jakąś dziwną aurę miał…
- Czarodziej?
Vea pokręciła głową.
- To nie była ludzka magia… Cain?
Obejrzała się, by zobaczyć, co takiego ciekawego widział za jej plecami. Do izby jadalnej weszła Verissa wraz z dwojgiem towarzyszy. Słuchała właśnie czegoś, co mówiła do niej druga kobieta, a raczej młoda dziewczyna z ciemnymi, krótko obciętymi włosami, kiedy jej wzrok spoczął przypadkiem na Cainie i Vei. Zignorowała ich całkowicie, po czym cała trójka, po zamówieniu śniadania, zajęła miejsce w przeciwnym kącie sali.
- Nasz aniołek blednie z dnia na dzień… - mruknęła Vea. - Może powinniśmy jej pomóc odnaleźć to źródło Mocy?
- Myślisz, że przyjęłaby pomoc? – Cain wciąż uparcie obserwował anielicę. – Poza tym, od tego się nie umiera. Spodziewam się, iż czytałaś wystarczająco dużo o aniołach, by o tym wiedzieć. Utracie resztek Mocy towarzyszy wyczerpanie, po jakimś czasie to mija, stan się stabilizuje… Trudniej jest wprawdzie potem znaleźć źródło i uzupełnić zapasy. To tyle teorii. O półkrwi aniołach nie ma praktycznie żadnych informacji. Póki co… jej stan jest nam na rękę.
- A jak tam negocjacje?
Cain uśmiechnął się, oczy mu błysnęły.
- Na dobrej drodze. Myślę – szepnął, nachylając się do ucha przyjaciółki – że już ją mamy.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Chylę czoła przed profesjonalizmem. I naprawdę nie rozumiem, dlaczego od razu nie wybrali cię do przeprowadzenia tej sprawy… Dobra, czas już na mnie. Rozejrzę się trochę, posiedzę pod domem Belli, może uda mi się namierzyć Aëlvego… Na drugim poziomie jest karczma Meduza, jakby co, to tam mnie szukaj.

*

Obserwował ją. Czekał, aż zostanie sama. Uzgodniła z chłopakiem i dziewczyną, że pójdzie do stajni przygotować konie, a oni przyniosą tobołki. Po chwili dwoje młodych ludzi zniknęło w ciemnym korytarzu, a ona skierowała się ku drzwiom wyjściowym. Nie omieszkała rzucić mu po drodze przeciągłego spojrzenia.
Kiedy tylko wyszła, podążył jej śladem.
W stajni było ciemno, gdy weszło się do niej z oblanego jaskrawym blaskiem słońca podwórza. On jednak nie miał problemu z dostosowywaniem wzroku do ciemności, od razu więc dostrzegł kobietę mocującą popręg przy siodle karego wierzchowca. Odgarniała opadającą jej co chwilę na ramiona kaskadę czarnych włosów.
Bez słowa podszedł i pomógł jej osiodłać dwa pozostałe. Nie protestowała, nie odezwała się.
- Więc? – rzucił krótko. – Przemyślałaś naszą wczorajszą rozmowę?
- Owszem. – Odwróciła się, spojrzała wyzywająco. – Zmieniam jednak warunki. Dostaniesz swoje informacje, Cain. Będę ci je przekazywać na bieżąco, tak jak chciałeś. Za pomoc w uwolnieniu Fei.
Nie powstrzymał sarkastycznego uśmieszku.
- Ach, cóż za szlachetność. A twoja rasa, Verisso, twoja matka, Minas Elenath? Nie pragniesz dowiedzieć się czegoś więcej? Poświęcasz coś, czego szukałaś przez całe życie dla kogoś, kogo znasz tak krótko?
- Nie wymigasz się, Cain – parsknęła. - To jest pierwszy warunek… bo może się okazać, że te informacje są więcej warte. Wtedy pomyślę nad moją rasą – ostatnie słowa wypowiedziała z ironicznym naciskiem.
- Nie myśl, że można mną tak łatwo manipulować…
- To moje ostatnie słowo – przerwała mu. – Daj mi znać, jak już podejmiesz decyzję. Lepiej zrób to szybko, bo się rozmyślę.
Już chciał odpowiedzieć, gdy przy wejściu do stajni rozległy się kroki. W ostatniej chwili ukrył się w jednym z boksów, nie zauważony przez przyjaciół anielicy. Cała trójka umocowała juki i wyprowadziła konie. Nie minęło wiele czasu, jak wyruszył ich śladem, prowadząc obok wierzchowca Vei.
Zaskoczyła go. Przewidywał, że będzie wolała zachować jego pomoc dla siebie i, co najważniejsze, w tajemnicy. Że jej drużyna poradzi sobie z uwolnieniem elfki lub też najzwyczajniej w świecie ją poświęci… A może nastąpił rozłam? Może niektórym, na przykład czarodziejowi, bardziej zależało na sztyletach? Było to prawdopodobne. Wampir zaśmiał się w duchu. Anielica jest dobrym graczem, pomyślał. Jeśli tak wyglądała sytuacja, to położenie drużyny było gorsze niż wcześniej przypuszczał.
Rozumiał jednak, że Verissa się nie wycofa. Jedynym zatem opłacalnym przedsięwzięciem było teraz znalezienie sposobu na wyzwolenie elfki.

*

- Muszę odetchnąć – upierała się Desirée. – Przejść się po mieście, uporządkować myśli. Sama. Mam taką potrzebę. Ile razy ci muszę powtarzać?
- A tobie ile razy trzeba powtarzać, że to niebezpieczne?
- Erredin – syknęła. – Nie bądź nadopiekuńczy. Jestem dużą dziewczynką. Nie na takie niebezpieczeństwa byłam już w życiu wystawiona. Nie pytam cię zresztą o pozwolenie. Daj spokój – dodała miękko, widząc jego zatroskane spojrzenie. – Jeśli nie wrócę przed zachodem słońca, możesz dopiero zacząć się martwić.
- Uważaj na siebie.
Podeszła bliżej, pogładziła go delikatnie po policzku.
- Odpocząłbyś trochę. Nie możesz czuć się za wszystkich odpowiedzialny. Sam mi dziś mówiłeś, że przeznaczenia nie da się czasem odwrócić.
- Ale jeśli od nas zależy, powinniśmy na nie wpływać.
- Na swoje, owszem. Na innych – niekoniecznie. Do zobaczenia wieczorem.
Patrzył za nią tak długo, aż jej szara, znoszona sukienka wtopiła się w tłumek przechodniów, zniknęła w bezbarwności miejskiej ulicy.
Dochodziło południe.

*

Szła powoli ulicami Sequisse. Rozglądała się dyskretnie, dla niepoznaki zaglądając do sklepików i zatrzymując się przy straganach. Kupiła nawet odrobinę owoców i barwną chustę, którą zawiązała sobie na włosach. Dla tutejszych była po prostu jedną z nich, załatwiającą sprawunki mieszczką. Uliczne walki dawno już ucichły, miasto na powrót przyzwyczaiło się do nieludzi i mieszańców.
Dopiero po południu, na drugim poziomie, spostrzegła, że ktoś jej się uważnie przygląda. Zbyt uważnie.
Kobieta była wysokiego wzrostu, a jej twarz skutecznie ocieniało szerokie rondo kapelusza. Desirée przysięgłaby, że już od jakiegoś czasu kręciła się w pobliżu. Zgubić ją, pomyślała elfka, przypominając sobie o głównym placu targowym, zawsze zatłoczonym, znajdującym się na tym samym poziomie. Ruszyła w tamtym kierunku, nie przyspieszając kroku, przekonana, iż „ogon” podąża za nią.
Traf chciał, że pomyliła drogę. Zgiełk miasta jakby przycichł, a ona znalazła się w brudnym, pustym zaułku. Im dalej szła, tym większy smród zdawał się unosić z rynsztoka. Gdzieś w oddali płakało dziecko, tłukło się szkło, jakaś kobieta klęła głośno. Ogólnie rzecz biorąc, okolica była raczej szemrana.
Dwóch postawnych, obdartych mężczyzn, którzy wyłonili się nagle zza rogu, dopełniło sielskiego obrazka dzielnicy biedy. Nie zamierzali jednak zadowolić się tą rolą.
- Hola, hola! – huknął ten szerszy w barach i bardziej obdarty. – Taka ładna niewiasta sama tu zbłądziła? Toż to nieobyczajnie tak się pałętać! Cosik się może przydarzyć!
Drugi zarechotał, zbliżając się niebezpiecznie.
Nie namyślając się wiele, Desirée obróciła się na pięcie i pobiegła. Nie miała zamiaru ryzykować niepotrzebnej szarpaniny. Lokalni zbóje mieli jednak nad nią przewagę w postaci oczywistego manewru: przy wylocie uliczki zagrodziło jej drogę dwóch kolejnych. Elfka szybkim ruchem wyciągnęła przypasany pod sukienką miecz i rzuciła się na tego, który podszedł pierwszy. Dzięki konsternacji, jaką wywołała broń u zwykłej, w ich mniemaniu, mieszczki, napastnik już po chwili tarzał się w kałuży własnej krwi. Z drugim też by się udało, gdyby nie to, że ten najroślejszy, nadbiegający na pomoc, podstawił jej nogę. Któryś wykręcił jej ramiona i wyrwał z ręki miecz. Szarpnęła się, kopnęła zamaszyście, ktoś stęknął z bólu. Ktoś inny zerwał jej chustę i boleśnie chwycił za włosy.
- I co, elfko? Dalej się stawiamy? Tylko się chcemy zabawić. Nie miotaj się, to wyjdziesz z tego cało.
Wrzasnęła, czując, jak jeden z napastników przytrzymał jej nogi i podwinął suknię. Z całej siły wpiła się zębami w rękę, próbującą zakryć jej usta. Wyzwoliła na chwilę nogi, znowu kopnęła, przytrzymano ją mocniej.
Pomoc nadeszła jak w bajce. Trzymający nogi elfki zacharczał nagle, puścił ją. Kopnęła go jeszcze dla pewności, wykorzystała moment zaskoczenia, by wyswobodzić ręce, błyskawicznie sięgnęła po nóż do cholewy buta i wbiła go w brzuch temu, który był najbliżej. Już chciała się rzucić na trzeciego – niepotrzebnie. Padł właśnie tuż obok, trzymając się za rozpłatane gardło. Ten z nożem w brzuchu darł się wniebogłosy, patrząc z przerażeniem na sikającą mu z trzewi krew.
Kobieta w kapeluszu uciszyła go, od niechcenia przesuwając mu mieczem po gardle. Pochyliła się nad jednym z trupów, starannie wytarła ostrze w jego ubranie, obejrzała je dokładnie w świetle słońca, wytarła jeszcze raz.
- Nie lubię mieć zababranej broni – wyjaśniła, chowając miecz do pochwy.
Desirée uspokoiła oddech. Wstała, poprawiając sukienkę.
- Masz szczęście, że za tobą szłam – dodała jej wybawicielka. – Dobrze machasz mieczem, ale takim czterem osiłkom nie dałabyś rady. Po tych okolicach nie łazi się samemu.
- Mogę wiedzieć, kim jesteś i dlaczego mnie śledzisz?
Kobieta zdjęła kapelusz. Była elfką. Elfką o krótkich, brązowych włosach i szczupłej twarzy z ostro zarysowanym podbródkiem. Lewe oko miała zakryte czarną przepaską, drugie, duże i niebieskie, patrzyło badawczo.
Zmieszała się nagle, spuściła wzrok.
- Nie śmiej się – powiedziała ostrożnie, trochę nieśmiało. – Ale… kogoś mi przypominasz. Z zamierzchłych czasów, jeszcze z dzieciństwa. Myślałam… ech, złudzenia! – Machnęła ręką, smutno pokręciła głową. – Za bardzo żyję przeszłością. Oddalmy się od tych trupów, zanim ktoś zauważy, i poszukajmy jakiejś przyzwoitej knajpy. Po takiej przygodzie musisz łyknąć czegoś mocnego.
Desirée obserwowała kątem oka swą dziwną towarzyszkę, gdy szły razem w stronę centralnej części miasta. Z zamierzchłych czasów... Ta myśl nie dawała jej spokoju.
- Wybacz – zagadnęła, gdy wypiły kilka łyków porzeczkowej nalewki i siedziały w karczmie Meduza, czekając na obiad. Nie miała najmniejszej ochoty, by cokolwiek jeść, ale wybawicielka uparła się, że Desirée wygląda blado i powinna się posilić. – Wybacz, że nie podziękowałam od razu. I przyjmij podziękowanie teraz. Masz rację, że nie dałabym rady. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
Jednooka elfka uśmiechnęła się pogodnie.
- Nie ma pośpiechu… Może nadarzy się okazja.
- Jak się nazywasz?
- Saraniel de Ténèbres – odparła tamta z roztargnieniem.
Desirée zakręciło się w głowie. Otworzyła usta, ale nie mogła złapać oddechu. Saraniel, moja Sani…
Krew, wrzask mordowanych.
Elfia wiedźma!...
Warkocze małej dziewczynki podskakują w biegu.
Sani, uciekaj...

- Na bogów! - Saraniel wyglądała na przestraszoną. – Co się stało?!
Uspokój się, nakazała sobie w myślach elfka. Może to nie ona, może jakaś bardzo daleka krewna ma tak samo na imię…
- Skąd pochodzisz?
- Z Vereth. Takie nieduże miasteczko na…
- Wiem, gdzie jest Vereth! Siostrzyczko, tyle lat cię szukałam… byłam już pewna że nie żyjesz, że może zginęłaś w tamtym pogromie…
- Dessie… Więc jednak przeczucie mnie nie myliło.
Czuła się jak we śnie. Nie mogła powstrzymać łez, które stanęły jej w oczach, wciąż widziała przerażoną, osmaloną od dymu buzię dziewczynki, podskakujące w biegu warkocze. Straciła świadomość upływu godzin, gdy przyglądały się sobie, to zarzucając się wzajemnie wspomnieniami, to milcząc w niemożności znalezienia odpowiednich słów.

*

- Zaczynałem się martwić… - powiedział z wyrzutem Erredin i urwał na widok Saraniel. – Dessie, kto to jest?
- Moja siostra, Saraniel. Szukałam jej od tylu lat… Przeznaczenia nie da się odwrócić, Erredin. To ono kierowało dziś moimi krokami.
Czarodziej uniósł w zdumieniu brwi. Faktycznie, z wyjątkiem brakującego oka, podobieństwo było uderzające.
- Zabieramy ją do kryjówki – dodała elfka.
- Hm… Wybacz na chwilę – rzucił do Saraniel, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem.
Jednooka skinęła głową, uśmiechając się ujmująco. Czarodziej zaś chwycił Desirée za rękę i pociągnął ją za sobą jedną z bocznych alejek ogrodu rodziny Valois.
- Jesteś pewna, że można jej zaufać?
- Erredin, to moja rodzona siostra! Masz jakieś wątpliwości?
- Owszem. Budzi we mnie podejrzenia. Nie można nawet wniknąć w jej myśli, ma sprytną blokadę.
- To o niczym nie świadczy, do cholery! – elfka zirytowała się. – Kto życzy sobie, by czytano mu w myślach? Myślałam z początku, że mnie śledzi, ale szła za mną dlatego, że wydałam jej się znajoma… Uratowała mnie przed jakimiś typami, które chciały mnie zgwałcić w ciemnym zaułku. Zastanów się! Gdyby była oszustką albo szpiegiem, nie zadawałaby sobie tego trudu. Na dodatek przedstawiła się pierwsza, i powiedziała skąd pochodzi.
- Wyczuwam u niej magię.
- Sugerujesz, że jest czarodziejką?
- Nie, to śladowe ilości. Ale na pewno ma kontakt z czarodziejami.
- Erredin… - Desirée złagodniała, obrała inną taktykę. Wzięła go za rękę i spojrzała prosząco. – To moja jedyna szansa. Szukałam jej bezskutecznie… Nie mam poza Sani żadnej rodziny. Zależy mi na tym.
Uśmiechnęła się triumfalnie, widząc jego wahanie.
- Wiedziałam, że się zgodzisz. Sani! – zawołała. – Uzgodnione! Jedziesz z nami!
- Och, siostrzyczko, to wspaniale! Tak się cieszę!
Doskonale udało jej się ukryć rozbawienie. Była wszak mistrzynią udawania.

*

- Mmmhh? – Melvi powoli otworzył oczy. Coś mocno zaświeciło, więc zamknął je natychmiast, klnąc pod nosem.
- Cholero, przespałeś cały dzień! Wstać by się przydało, co?
- A ooodwal się…
Szarka nie zamierzała odpuścić. Ściągnęła z barda koc, o który bezskutecznie próbował z nią walczyć, po czym sięgnęła ręką gdzieś w bok i nagle na Melvelina spadły krople chłodnej wody.
- Osz ty… spać człowiekowi nie da, menda jedna…
Powoli zwlókł się z siennika, przecierając powieki, zanurzył dłonie w misce z wodą, która okazała się przyczyną gwałtownego przebudzenia, i obmył twarz. Caerme siedziała obok, trzymając w ręku latarnię.
- Jak to cały dzień? – zapytał przytomniej.
- Już wieczór. – Dziewczyna wyglądała na lekko zaniepokojoną. – A Erredin i Desirée się jeszcze nie pokazali…
Trubadur znienacka chwycił miskę i chlapnął jej zawartością na Szarkę. Dziewczyna wrzasnęła, próbując odebrać mu naczynie, po czym zerwała się i rzuciła do ucieczki wśród pisków i śmiechów, a Melvi popędził za nią, chcąc pozbyć się resztki wody.
- Chcesz wojny? – zawołała ostrzegawczo, wbiegając do Sali Łupów i chwytając za wiadro.
- Cicho, Szarka! – usłyszała za plecami. Ichaer zgromił ją wzrokiem, a Carmen położyła palec na ustach. Oboje nasłuchiwali.
- Ichaer twierdzi, że ktoś idzie – szepnęła starsza Wilczyca.
- Nic nie słyszę…
- Zapomniałaś już, że on potrafi usłyszeć mysz przemykającą się dwa domy dalej? – uśmiechnęła się Carmen.
- Więc może to mysz – mruknął Faeren, rozwalony na kanapie. – Albo nietoperz leci na polowanie.
- Albo nasi – powiedziała z nadzieją Szarka.
- Ćśś! – syknął niecierpliwie Ichaer.
Cała piątka zamieniła się w słuch.
- To tu? – usłyszeli szept.
Carmen i Ichaer ustawili się po bokach wejścia, kładąc dłonie na rękojeściach mieczy. Faeren wychylił się ciekawie zza oparcia sofy, wyjmując fajkę z ust i pogrążając się w obłoczku dymu.
Purpurowa zasłona uchyliła się, a ich oczom ukazała się głowa, a potem cała postać wysokiej, ciemnowłosej elfki.
- W porządku, to o… – zaczęła Szarka i zamilkła. Desirée prowadziła za rękę uderzająco do niej podobną kobietę, tego samego wzrostu, o takich samych błękitnych oczach… a raczej oku, bo na lewym miała przepaskę.
- Moja siostra, Saraniel – odezwała się pierwsza elfka w zupełnej ciszy, tonem tak naturalnym, jakby to wszystko wyjaśniało.
Faeren spokojnie kopcił fajkę. Przesunął po elfkach obojętnym wzrokiem, zatrzymał dłużej spojrzenie na Erredinie.
- No włazicie, czy będziecie tak stać?


Ostatnio zmieniony przez Ettariel Ancalimë dnia Sob 12:21, 06 Lut 2010, w całości zmieniany 4 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> WO fantasy [treść]* Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 4 z 4  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin