Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> WO fantasy [treść]* Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post WO fantasy [treść]* - Wysłany: Śro 15:38, 06 Lip 2005  
Chauve-Souris
Strażniczka Serc
Strażniczka Serc


Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 472
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: De La Caverne.


Miasto Montfermeil* leżało niemalże na granicy Seuille i Linron. Było niewielkie, ale było to miasto. W tej okolicy znaczyło to tyle, co królewska stolica. Targ odbywał się niemal codziennie, oczywiście z pominięciem środy, która w tej części świata była dniem świętym. Wszyscy kupcy z pobliskich wsi i miasteczek zjeżdżali się na codzienny handel. Tutaj sprzedawał każdy, co kto miał: warzywa, owoce, mięso, bydło, konie, materiały, broń, ubrania, a nawet własne ciała. Co do tego ostatniego to Montfermeil było znane w świecie z luksusowego towaru w tym zakresie. Osobliwi "kupcy" i "handlarze" jeździli po krajach i wyszukiwali kobiety, aby przywieźć je później do Montfermeil i sprzedać. Duży popyt skutkuje wysoką podażą, jak mawiał Balzini, gruba ryba hazardu Montfermeil, który wszakże skupiał się właściwie li tylko na prostytucji.
Pewnego dnia, a konkretniej wieczoru, do tegoż właśnie miasta zbliżył się jakiś podróżnik na koniu. Wjechał w tłum, nie przejmując się nikim i dotarł do karczmy, roztrącając ludzi i nieludzi. Nikt jakoś nie miał o to pretensji - koń, czy raczej klacz jeźdźca wzbudzała we wszystkich zachwyt. Silna, piękna kasztanka, z osobliwie czarną grzywa i ogonem prezentowała się naprawdę nieźle. Nie wiadomo tylko, czy na niektórych mężczyznach większe wrażenie robiła klacz, czy jej właścicielka.
Jeźdźcem bowiem okazała się być kobieta. Wysoka, o długich, rudych włosach, w czarnym ubraniu, z nietypowym wśród ludzi, acz dość powszechnym wśród elfów rodzajem urody - niech mężczyźni się wypowiedzą: jak na takiej nie zatrzymać spojrzenia? Zwłaszcza, jeśli jest potencjalnym towarem do sprzedania.
Elfka - bo kobieta była tej właśnie rasy - zeskoczyła lekko z siodła i przywiązała uzdę do koniowiązu. Weszła do oberży.
- Czym mogę służyć? - zapytała karczmarka, wysoka i tęga kobieta o twarzy mężczyzny i wzroku mizdrzącej się romantyczki. Znać było w niej nie takie znów dalekie linie krasnoludzkich krewnych.
- Proszę o pokój - powiedziała elfka. Oberżystka obejrzała ją od stóp do głów, zauważając przede wszystkim łuk i kołczan ze strzałami, i skinęła głową.
- I kolację - dodała nieznajoma. Karczmarka ponownie skinęła głową.
- Dysponujemy pokojami za czternaście halerzy, dwadzieścia pięć halerzy i dwa i pół luidora** - oznajmiła.
- Zapłacę z góry - rzekła elfka i wyciągnęła skórzany mieszek. Odliczyła dwadzieścia pięć halerzy i dokonano transakcji.
- Co pani sobie życzy na kolację? - spytała karczmarka.
- Specjalność zakładu, proszę - odparła obojętnie elfka i usiadła na końcu ławy, zajętej tylko przez jakiegoś ponurego mężczyznę, najwyraźniej topiącego swoje smutki w doskonałym Est Est***. Elfka ze znużeniem - bo nie można powiedzieć, że ze znudzeniem - rozglądała się po wnętrzu szynku. Widać było, że do niedawna był on zaniedbany, a teraz nagle wypiękniał. Prawdopodobnie łączyło się to z jakimiś ciemnymi interesami, jak zwykle zresztą.
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i do oberży weszła kolejna kobieta. Elfka natychmiast rozpoznała swoją rodaczkę.
Nieznajoma miała na sobie biało-niebieską sukienkę, a na plecach miecz. Brązowe włosy spięła w kok, a oczy pomalowała według mody elfiej szlachty. Miała torbę, z której dobywała się ledwo wyczuwalna woń jaśminu - kwiatu, którego używali uzdrowiciele dla zabicia nieprzyjemnego zapachu mieszanki ziół.
Elfka podeszła do lady i przez moment rozmawiała z karczmarką. Potem odwróciła się i rozejrzała po sali.
Rudowłosa obserwowała ją, nie mając nic lepszego do roboty. Teraz zdała sobie sprawę, że miejsca naprzeciw i obok niej to jedyne wolne w karczmie.
- Można? - spytała brązowowłosa. Nie czekając na odpowiedź usiadła i westchnęła. Rudowłosa poznała, że jej przymusowa towarzyszka kolacji jest bardzo zmęczona.
- Nazywam się Desirée - przedstawiła się.
- Miło mi poznać - odpowiedziała rudowłosa i pomyślała, że chyba od niej także wymagają jakiegoś imienia. - Jestem Fenne.
Desirée skinęła głową.
Oberżystka przyniosła strawę.
Fenne z niejakim zdumieniem przyjrzała się czemuś, co miała na talerzu.
- Eee... co to jest? - spytała z obrzydzeniem.
Desirée uśmiechnęła się.
- Specjalność zakładu. Od sześciu lat to samo. Kiedyś pytałam Thenardierowej - oberżystki - o skład, ale za nic nie chciała powiedzieć. W każdym razie od pierwszego razu zawsze zamawiam coś innego.
Fenne prychnęła.
- Fuj. Chyba zamówię coś innego.
- Radzę - powiedziała Desirée i zabrała się do swojego jajka i chleba z serem.
- Bywałaś tu już, więc powiedz mi, czy serwują tu coś, co da się przełknąć?
- Nic, co wymaga przygotowania w garnku - oznajmiła pogodnie brązowowłosa.
- Świetnie.
Fenne wstała i podeszła zamówić coś innego. Po chwili była z powrotem.
- Mieszkasz w Montfermeil? - zapytała mimochodem.
- Nie, ale bywałam tu już. Na targu można czasem kupić całkiem przyzwoite brzechwy i opierzenie - dodała Desirée.
- O - zdziwiła się Fenne. Spojrzała na swój łuk, leżący tuż przy jej prawej ręce. - Przejeżdżałam przez plac, ale nie zauważyłam stoiska z brzechwami.
- Bo to w głębi. Jeśli zechcesz, mogę pokazać ci to miejsce. Ale jutro. Dzisiaj mam dość wszystkiego. - Desirée uśmiechnęła się przepraszająco.
- Jeśli możesz.
Thenardierowa przyniosła posiłek Fenne.
- A ty tu tylko przejazdem? - zapytała Desirée dla podtrzymania rozmowy.
- I tak i nie.
- To znaczy?
- Wędruję tu i tam. Czasem gdzieś się zatrzymam na dłużej. Może tutaj?
- Rozumiem.
- A ty? Masz jakiś cel? - zapytała tym razem Fenne, z tych samych powodów, co wcześniej Desirée.
- Cel? Poszukuję mojego krewnego. Ale nie wiem, czy go znajdę. Nie wiem nawet, czy te pogłoski, które o nim słyszałam, są prawdziwe... prawdopodobnie nie. Ale muszę to sprawdzić - wyjaśniła Desirée.
- Rozumiem.
Elfki skończyły jeść. Właściwie, to Desirée skończyła wcześniej, ale uprzejmie zaczekała na towarzyszkę. Razem wstały i przywołały karczmarkę. Ta zaprowadziła ich do pokojów - niezbyt dużych, niezbyt luksusowych, ale znośnych. I w miarę tanich.
Fenne, zdejmując kołczan ze strzałami, zastanawiała się kim jest tak naprawdę Desirée, a Desirée, rozpinając pas miecza, rozmyślała o tym, kim jest Fenne.

_______________________
*Miasto Montfermeil występuje w książce Wiktora Hugo pt. "Nędznicy". Jest tam karczma, prowadzona przez niejakiego Thenradiera i jego zonę, Thenardierową.
**Doszłam do wniosku, że musimy mieć jakieś wyróżniające się waluty. Zestawiłam ze sobą więc centymy, halerze i luidory (centymy i luidory to dawne pieniądze francuskie, a halerze... ee... nie wiem :P). Przyjęłam, że 20 centymów to halerz, a 20 halerzy to luidor. Tak jakoś^^
***W "Wiedźminie" jedno z najlepszych win, wytwarzanych w Tuissaint.

Mam nadzieję, że nie jest to tak beznadziejne, jak wydaje mi się być^^
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 16:56, 06 Lip 2005  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Zmierzchało już, kiedy coś cicho zaszumiało między koronami drzew, gdzieś nieopodal miasta Montfermeil. Ciemna postać spłynęła miękko na ziemię. Gdyby jakiś człowiek znalazł się akurat w pobliżu, z pewnością zauważyłby jej duże ciemne skrzydła. Gdyby nie był to człowiek, dostrzegłby zapewne więcej szczegółów, jak na przykład to, że istota była cała czarna: czarne podróżne ubranie, czarne włosy i granatowe oczy błyszczące w ciemności. Tylko jasna cera stanowiła jedyny wyróżniający się akcent. Po chwili zobaczyłby, że skrzydła... znikają. Rozwiewają się w powietrzu jak złudzenie, a postać bierze coś z ziemi i zarzuca sobie na ramię. Ale, na szczęście dla niej, w pobliżu nie było żywej duszy. Kroki zaszeleściły w wysokiej trawie i ciemna sylwetka oddaliła się szybkim krokiem w kierunku widocznych już zabudowań miasta.

Słońce już dawno zaszło, kiedy Verissa Ailée, zwana Essi, przekraczała bramy Montfermeil. Przeszła kilka uliczek i skierowała kroki w kierunku znajomej karczmy. Niestrudzenie podróżując po świecie, odwiedzała już kilka razy to miasto, w którym wszystko obracało się wokół handlu. Zawsze można było dokonać jakieś opłacalne transakcje. A to sprzedać upolowane mięso, a to nabyć broń czy wierzchowca, a to natknąć się przypadkiem na kogoś potrzebującego pomocy medycznej, co było głównym źródłem jej dochodów. Trochę leków, trochę ziółek, wspomaganych odrobiną magii, i już sakiewka była pełna. No, może nie pełna, ale na kilka noclegów zawsze wystarczało, nie wspominając już o jedzeniu i oczywiście uzupełnieniu leczniczych zapasów, a to tylko w najgorszych wypadkach. W najlepszych zostawało jeszcze trochę luidorów na drobne zachcianki, takie jak książki, ubrania, kosmetyki czy biżuteria, no i na dalszą podróż. Essi liczyła, że tym razem także trochę tu zarobi. Nie chodziło tu o to, że kończyły jej się pieniądze, bo miała jeszcze całkiem przyzwoitą sumkę, ale tym razem zamierzała ruszyć w nieznanym dotąd kierunku, a na szlaku jak to na szlaku – nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć i gdzie jest następna gospoda. A skrzydeł mogła używać tylko bardzo ostrożnie, co znaczyło, że niezbyt często, bo w tych okolicach zwykle roiło się od podróżnych. Tym razem miałam wyjątkowe szczęście, pomyślała, naciskając mosiężną klamkę karczmy Thenradierów.

W środku, jak zwykle, panował zaduch i hałas i jak zwykle urzędowało pełno ludzi. I nieludzi, dodała Essi w myślach, uśmiechając się pod nosem. Podeszła do jedynego wolnego stołu, widać niedawno opuszczonego, bo karczmarka, pani Thenradierowa, ścierała go właśnie ściereczką.
- Dobry wieczór – zagadnęła Essi. – Ten stolik jest wolny?
Oberżystka podniosła głowę i rzuciła jej nieufne spojrzenie. Kiedy jednak przyjrzała się dziewczynie dokładniej w słabym blasku świec, jej okrągłą twarz rozpogodził uśmiech. Essi nocowała już kilka razy w tej gospodzie, a w jej wyglądzie było coś takiego, że łatwo ją rozpoznawano. Nie była jakoś nadzwyczajnie piękna, ale na swój sposób atrakcyjna i przyciągała spojrzenia. Granatowe, błyszczące oczy podkreślała elfim makijażem w kolorze ciemnej, a jednocześnie lśniącej i srebrzystej szarości, a w uszach nosiła zazwyczaj kolczyki z czarnymi kamieniami. Do tego była wysoka, szczupła i poruszała się z iście kocią gracją.
- Witam panienkę – zaszczebiotała oberżystka. – Jak zwykle na szlaku?
- Na szlaku czy nie, ale głodna i zmęczona – odparła chłodno.
- I jak zwykle opryskliwa i niegrzeczna... Co podać?
- Coś ciepłego bym zjadła... zupę jakąś najlepiej. I bułkę do tego. A najpierw piwo, żeby mi się nie dłużyło czekanie. Miejsca na nocleg macie?
- Znajdą się jakieś... Ale tylko te za dwa i pół luidora. Tańsze przed chwilą zajęli. Przykro mi bardzo, panienko – dodała szybko, widząc zmrużone oczy Essi. – Dla panienki mogę trochę obniżyć. Powiedzmy, dwa luidory i pięć halerzy. Plus pięć halerzy za kolację, czyli ma panienka dodatkowo posiłek w cenie noclegu.
Essi zazgrzytała zębami, starając się, by nie było tego słychać. Ale opanowała się i westchnęła tylko.
- Niech będzie... Kto dziś przyjechał? – zapytała, zniżając głos.
Oberżystka rozejrzała się niespokojnie i odpowiedziała szeptem:
- Dwie kobiety... Elfki.
Essi uniosła brwi.
- Elfki... Dziwne trochę. Elfy nieczęsto podróżują.
- Dziwne czy nie, zarabiam na nich – Thenradierowa skrzywiła się lekko. – I nie obchodzi mnie, czy to elfy, krasnoludy... czy inne stworzenia – dodała, rzucając jej znaczące spojrzenie.
- Dobrze już, pani Thenradier – powiedziała wymijająco, rzucając na ławkę swoją czarną torbę. Wolała unikać takich niebezpiecznych tematów. Była pewna, że oberżystka nic o niej nie wiedziała, mogła się tylko domyślać albo zwyczajnie prowokować. Na szczęście, zwykli ludzie - którzy, jak już zauważyła, stanowili przeważającą większość w karczmie - nie wyczuwali tak mocno jej aury.*
Zdjęła krótki płaszcz i powiesiła go na drewnianym haku. Po chwili namysłu wzięła torbę i rzuciła ją pod stół. Bagaż bowiem wydzielał ostrą i upajającą woń, mającą na celu zamaskować specyficzny (i dla niektórych niezbyt przyjemny) zapach leków i ziół. Poza tym nie chciała zdradzać swojej profesji – do uzdrowicieli innych ras ludzie odnosili się raczej niechętnie. Nazywali ich „magikami”, „oszustami”, bali się ich i jednocześnie nie przepadali za nimi. Oczywiście tylko wtedy, kiedy byli zdrowi. Gdy zaczynali chorować, byli gotowi obsypać medyków górami złota. Essi przyzwyczaiła się już do takiego traktowania, wolała jednak nie wywoływać awantur.
Usiadła za stołem, oparła się na nim łokciami i nie mając nic lepszego do roboty, zaczęła obserwować towarzystwo. W rogu, tuż przy wejściu, grało w karty pięciu krasnoludów. Resztę stanowili ludzie. Naprzeciw niej siedziało czterech podpitych już nieco mężczyzn z dziewczyną, która z pewnością była prostytutką lub niewolnicą. Była bardzo ładna, miała długie ciemnoblond włosy, obojętną twarz i bezdenną pustkę w oczach. Wyglądała jakby nie słyszała tego, że jej właściciel kłóci się właśnie z kupcami o wartość „towaru”. Essi skrzywiła się i z niesmakiem odwróciła wzrok. Handel niewolnikami kwitł ostatnimi czasy w tych terenach.
Karczmarka postawiła przed nią piwo. Dziewczyna podziękowała skinięciem głowy i uśmiechem.
- Na zupę musi panienka poczekać jeszcze z pół godziny. Mamy dziś dużo klientów.
- Nigdzie mi się nie spieszy.

W zamyśleniu, powoli sączyła piwo. Było wyśmienite, jak zwykle tutaj, dlatego wędrując w tych okolicach, zachodziła tu kiedy tylko mogła. Ostatnio było to coraz częściej. Essi nigdy nikomu się do tego nie przyznała, ale usilnie szukała kogoś, kto podpowiedziałby jej, dałby chociaż parę drobnych wskazówek, gdzie może się znajdować Góra Aniołów, jej ojczyzna. Instynktownie czuła, że Montfermeil było idealnym miejscem do spotkania takiego kogoś. Dlatego chodziła po karczmach i straganach, podsłuchiwała i delikatnie wypytywała. Kręciła się po najbardziej uczęszczanych drogach, zagadywała podróżnych. Nie mogła zapytać wprost, bo ludzie nabraliby podejrzeń, a ona dobrze wiedziała o nasilających się konfliktach międzyrasowych. I o tym, że bardziej jeszcze niż krasnoludów i elfów, nienawidzono mieszańców, którzy nie należeli do żadnej rasy, byli wyrzutkami, istotami, dla których nie ma miejsca na świecie. Chciałaby odszukać jakiegoś Wiedzącego, elfiego czarodzieja, oni przecież wiedzieli wszystko. Do tej pory jednak wynik tych poszukiwań można było określić jako żaden. Essi poczuła jak wzbiera w niej złość. Dwadzieścia sześć lat błądzę po tym świecie! Świecie, który mnie nienawidzi i nie chce mi pokazać drogi do ojczyzny. Świecie, który rzuca mną z kata w kąt i drwi sobie z moich wysiłków. Świecie...
Cos stuknęło głośno o stół. Kilka twarzy zwróciło się w jej stronę i Essi zrozumiała, że tym czymś był jej kufel. Pani Thenradierowa rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie znad lady. Po tym ułamku sekundy goście wrócili do swoich zajęć i w karczmie znów zapanował zwykły hałas.

Zaskrzypiały drzwi. Do sali weszła lekkim krokiem jakaś postać. Młoda dziewczyna. Miała ciemnozielone ubranie, a spod czapki wymykały się krótkie brązowe włosy. Przystanęła i rozejrzała się. Essi też się rozejrzała i zobaczyła, że przy jej stole było najwięcej wolnego miejsca i na dodatek wyglądała najmniej podejrzanie i niebezpiecznie. Nieznajoma chyba też to zauważyła, bo po chwili wahania skierowała kroki w jej stronę.
- Można? – spytała krótko.
- Mhm. Oczywiście.
Dziewczyna rzuciła na podłogę szarą, dobrze już wysłużoną torbę. Zdjęła z ramienia kołczan ze strzałami i łuk i położyła broń na ławie.
- Czym mogę służyć? – zapytała z uśmiechem oberżystka, podchodząc do nowo przybyłej. Trudno się dziwić jej zadowoleniu - interesy szły dzisiaj świetnie.
- Kaszę z mięsem. Tylko żeby nie była przypalona. I piwo. Przydałby się też jakiś pokój na nocleg... – dodała po namyśle. - Macie cos wolnego?
- Są jeszcze pokoje za dwa i pół luidora. Życzy sobie pani?...
- Tak – odparła siadając na ławie naprzeciwko Essi. – Dobre tu piwo podają? – zapytała po odejściu karczmarki.
- Pyszne – odpowiedziała Essi z uśmiechem. – Nigdzie lepszego nie uświadczysz... No, prawie nigdzie – dodała, wspominając pewną gospodę w odległym kraju.
- To dobrze – zaśmiała się wesoło tamta. – Przez ostatnie dni podróżowałam mało uczęszczanym szlakiem... A dobrego piwa nie miałam w ustach od ho-ho i jeszcze dłuższego czasu.
Zapadła niezręczna cisza. Po chwili przerwała ją nieznajoma.
- Skoro siedzimy przy jednym stole... Babka powiedziała mi kiedyś, że często w ten sposób los łączy ludzi – uśmiechnęła się, najwyraźniej do wspomnień. – Jestem Aleesha.
I nie tylko ludzi, pomyslała Essi. Ciekawe, czy byłabyś dla mnie taka miła, gdybyś wiedziała, kim jestem?
- Essi, miło mi - powiedziała na głos. - Często tu przyjeżdżasz?
- Właściwie to jestem tu pierwszy raz... A ty?
- Zjawiam się od czasu do czasu. Bardzo lubię to miejsce. A towary są tu pierwszorzędne. Ubrania, biżuteria, jedzenie, zwierzęta... Różne antyki niewiadomego użytku... Stare księgi... Wszystko czego zapragniesz.
- Świetnie. Muszę jutro zwiedzić to miasto. Może mnie oprowadzisz?
- Może. Jak nic nie stanie na przeszkodzie – uśmiechnęła się. – Jak długo zamierzasz tu zostać?
- Nie wiem, nie myślałam jeszcze nad tym. Wydaje mi się, że parę dni.
Dalsza rozmowa została przerwana przez panią Thenradierowa, która przyniosła kolację. Essi spojrzała na swój biały barszcz.
- Pachnie przepysznie.
- Tak samo jak moja kasza. I chyba nawet nie jest przypalona... – zaśmiała się Aleesha, sięgając do sakiewki. Wyjęła kilka monet i położyła na stole. Essi także zapłaciła i chwilę później obie zajadały się swoimi porcjami, od czasu do czasu wtrącając kilka słów miedzy kolejnymi kęsami.
____

* Małe wyjaśnienie co do aniołów i pół-aniołów:
Anioły wytwarzają wokoł siebie coś w rodzaju magicznej aury, co pozwala na wyczuwanie ich przez inne anioły, istoty zwiazane z magią (czarodzieje, wiedzący, elfy itp.), w mniejszym stopniu także przez inne rasy (ludzie, krasnoludy). Po transformacji, czyli przemianie w ludzką postać, aura aniołów zmniejsza się, ale tylko nieznacznie. Pół-anioły także wytwarzają aurę, ale mniejszą niż anioły, a po transformacji ich aura zmniejsza się bardziej niż u aniołów (co jest dla nich korzyścią, bo nie wzbudzają duzych podejrzeń - ludzie raczej nie lubią aniołów). Jeśli dodać długość transformacji (anioły - ok. 10 min, pół-anioły - kilka sekund), to są wszystkie różnice między nimi.

I jeszcze parę słów na temat samych aniołów: dzielą się one na dwie rasy - Białe Anioły i Czarne Anioły. Nie chodzi tu o to, że czarne sa złe, a białe dobre, różnią się one właściwie tylko wyglądem (białe mają jasne włosy, oczy, ubierają się jasno, a czarne przeciwnie) oraz obyczajami. W Bleu Ville mieszkają obie te rasy. Zwykle białe anioły nie łączą się w pary z czarnymi, ale łamanie tej tradycji nie jest karalne (dlatego istnieją też anioły mieszane XD), tak jak w przypadku łączenia się aniołów z ludźmi. Dlatego właśnie Essi (która jest Czarnym Aniołem, ale to już inna bajka^^) została wyrzucona z miasta, a jej matka, gdyby chciała ją zatrzymać, zostałaby wygnana razem z nią.
____

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam^^
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 13:45, 07 Lip 2005  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Rankiem, gdy tylko słońce zajrzało do małego, wymalowano na biało pokoiku złotooka otworzyła oczy, rozglądając się uważnie. Wczoraj wieczorem była zbyt zmęczona, by cokolwiek rozpamiętywać, więc teraz postanowiła trochę poleniuchować...
Do jej głowy przychodziło wiele nowych wspomnień... elfka, spotkana tu, w tej karczmie, Desirée, miasto Montfermeil. W końcu bądź co bądź, nie co dzień spotyka się elfów i to wędrujących... Fenne wstała energicznym ruchem odkrywając coś, co nazywa się zwykle kocem, a co było zjedzonym przez mole nakryciem. No cóż, nie mogła narzekać, bywało gorzej...
Szybko ubrała się, wciągając na siebie zielonkawo-żółte wdzianko, pasujące do niej idealnie, przy okazji podkreślając złoty kolor jej oczu. Włożyła sztylet do cholewy i już była gotowa na śniadanie. Przeczesując palcami włosy wyszła z pokoju zamykając go starannie. "Może zapukać do Desiree? A jeśli jeszcze śpi? Może być zła... " - myślała, nie wiedząc, że elfka już od dawna nie śpi i rozmyśla. Fenne zeszła po drewnianych schodach, równocześnie wypatrując wolnego miejsca przy stoliku. Zauważyła jeden, przy których siedziały dwie kobiety. Nie wyglądały groźnie, więc gdy tylko zamówiła coś do jedzenia na śniadanie, rzucając kilka monet na ladę ruszyła we wcześniej wybranym kierunku. Spytała niepewnie:
- Można się dosiąść?
- Proszę - odpowiedziała jedna z nich, o granatowych oczach, mierząc ją uważnie wzrokiem. Fenne pomyślała, że chyba wyczekuje jej imienia:
- Jestem Feainne - powiedziała schylając głowę. - Z kim mam przyjemność?
- Przyjemność, albo i nie, jestem Aleesha - powiedziała jedna z kobiet o brązowych włosach.
- Można się dosiąść? - spytał ktoś zza Fenne.
- Proszę, proszę - mruknęła rudowłosa, odwracając głowę - wstałaś już?
- Na to wygląda - odpowiedziała Desiree szczerząc zęby w uśmiechu. - Jestem Desiree, a wy?
- Aleesha - odpowiedziała drugi raz brązowowłosa, uśmiechając się - nie idzie ktoś jeszcze? Bo nie wiem ile razy jeszcze przyjdzie mi się przedstawić - uśmiechnęła się, spoglądając na nowoprzybyłą.
- Jestem Essi - odpowiedział pół-anioł, spogladąjąc na zebranych. W tym samym momencie doszedł ich zapach niesionych przez oberżystkę potraw. Po kolei podawała je siedzącym przy stole. Tylko Desiree została bez:
- Poproszę coś na śniadanie - zwróciła się do tutejszej gospodyni - umieram z głodu.
- Zaraz coś podam. Czy coś jeszcze?
- Nie, to chyba wszytsko - odpowiedziała.
- Więc co was tu sprowadza? - zaczęła Essi, przerywając ciszę za stołem, zakłócaną tylko odgłosem sztućców i rozmów w karczmie.
- Czasem można tu coś ciekawego kupić - westchnęła Desiree - ale tak konkretniej szukam tu mojego znajomego.
- Ja jestem tu tylko przejazdem - powiedziała Fenne - wędruję tu, to tam.... bez celu właściwie.
- Bardzo lubię to miejsce. Jest tu pierwszorzędny rynek. Można kupić wszystko, czego tylko się zapragnie - zamarzyła Essi.
- Ja jestem tu po raz pierwszy. Nie znam tego miasta, więc może dzisiaj wybrałybyśmy się gdzieś razem na miasto - odpowiedziała Aleesha - chyba, że macie jakieś inne plany na dziś - dorzuciła widząc ich miny.
- Mi pasuje.... chyba... - pierwsza odezwała się Essi.
- To po śniadaniu? - zagadnęła Fenne.
- Tak, też pójdę z wami.... trzeba pozaglądać do starych, dobrych miejsc -poparła pomysł Desiree.
- Ja też tu właściwie jestem pierwszy raz - uśmiechnęła się Fea - więc chyba dobrze, że na was trafiłam.

~*~

Zbliżało się południe, gdy cztery kobiety wyszły na rynek. Wszyscy szybko szli w swoją stronę, spiesząc się i pilnując swoich interesów. One jednak powoli przeglądały najnowsze kreacje dla ludzi i elfów, zanurzały ręce w jedwabiu i wstążkach do włosów. Przemierzały stragany dla łuczników, mieczników i inne podobne cuda.
- Chwila... zatrzymajcie się na chwilkę! - krzyknęła Fenne do pędzących dalej towarzyszek, chwytając za jeden ze sztylecików na straganie. Cena odstraszała, ale musiała przyznać, że takie cacko warte jest swojej ceny. Sztylecik był bardzo lekki, ale sprawiał też wrażenie bardzo ostrego. Miał wyryte runy na krótkiej rękojeści oraz czerwony rubin, który tkwił pośrodku niego. Na pewno zmieściłby się bez problemu w cholewie i zawsze byłby pod ręką... po prostu szczyt marzeń elfki.
- Nie mógłby pan spuścić trochę ceny? - zapytała zrozpaczona Fenne własciciela straganu, sięgając do portfela - nie mam aż tak wielkiej kwoty przy sobie, a gdy przyjdę będzie już sprzedany...
- Albo płacisz tyle, albo nie targujemy się w ogóle - odburknął - to jeden z najlepszych sztyletów. Ty nawet nie wiesz, ile naprawdę może być wart! U nas zapłaci pani tylko 12 luidorów! Czy wiesz jak to dużo?
- Wiem i właśnie dlatego chciałabym, aby spuścił pan cenę. Chociażby dlatego, że na straganie obok widziałam bardzo podobny i to dwa razy tańszy - przymrużyła oko, wyglądając na zezłoszczoną i obrażoną. Sprzedawca zatrzymał na niej wzrok, przyglądając się uważnie. Fenne próbowała na to nie zwracać uwagi. Uśmiechnęła się jeszcze zalotnie i...
- Dobra, niech Ci będzie, rudowłosa - odparł sprzedawca i chwilę później Fenne ściskała go w swojej dłoni jak największy skarb, a w sakiewce miała o 6 luidorów mniej...
- Niezłe cacko - zwróciła się do niej Desiree - wiesz co jest napisane na tej rękojeści?
Też pytanie! Oczywiście, że Fenne zwróciła na to uwagę:
- Feainne - moje imię, Słońce...
- Sądzisz, ze czekał tu na Ciebie? - spytała Desiree mrużąc oczy.
- A jakby inaczej - roześmiała się Fenne - ale chodźmy dalej, widzę niezły stragan z biżuterią - pociągnęła swoje towarzyszki w stronę kolejnego straganu.


___________

Przeprtaszam, że tak krótko i z literowkami, ale rodzice wyganiają z kompa :(


Ostatnio zmieniony przez Feainne dnia Pią 19:26, 08 Lip 2005, w całości zmieniany 5 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 15:57, 07 Lip 2005  
Chauve-Souris
Strażniczka Serc
Strażniczka Serc


Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 472
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: De La Caverne.


Kobiety przez pół dnia świetnie się bawiły, oglądając biżuterię i tkaniny. Jak to kobiety. Co prawda, każda z nich miała wątpliwości, co do tożsamości innych - w tym świecie brak zaufania to oznaka rozsądku - ale nie przeszkadzało im to polubić się wzajemnie.
Desirée zatrzymała się przed straganem, oferującym kosmetyki dla kobiet. Zauważyła śliczny cień do oczy, jasny, z maleńkimi gwiazdeczkami, lśniącymi jak cekiny.
- Elfia robota - mruknęła. Sprzedawczyni usłyszała to.
- Tak, tak! - pochwyciła - Mąż sprowadził to z odległej krainy. Wyobrazi sobie pani, że spotkał w drodze dwóch elfów, a raczej elfa i elfkę. Rzucili się na niego, ale mój mąż to chłop na schwał, poradził sobie z tymi nieludziami cholernymi. To znalazł przy elfce...
- Milcz - przerwała Desirée. - Zamilcz kobieto, bo coś ci zrobię.
- A co, pani lubi tych nieludziów? Elfów, psia ich mać..
- Ja jestem elfką - powiedziała Desirée zimno. Jej jasne oczy były jak dwa okrągłe kawałki lodu.
Sprzedawczyni zamilkła i struchlała.
Essi i Aleesha spojrzały na nią z ciekawością. Jak zareaguje?
- Ja również - dodała Fenne równie chłodno, co Desirée.
- Eee...
- Ile kosztuje ten cień? - zapytała Desirée, a jej głos przybrał kanciasty kształt kostek lodu.
- Dla pani pół luidora - powiedziała kobieta potulnie.
Desirée rzuciła na ladę kilka monet, zabrała niewielkie pudełeczko z kosmetykiem i schowała do torby, którą miała ze sobą. Potem odwróciła się i bez słowa odeszła. Pozostałe kobiety podążyły za nią.
Zatrzymały się przed stoiskiem z brzechwami.
- To tutaj. To miejsce, o którym ci mówiłam wczoraj, Feainne. Nigdy nie kupuję gotowych strzał, zawsze sama je opierzam - wyjaśniła, wybierając ze stosu najlepsze brzechwy.
Feainne, jako doskonała łuczniczka, natychmiast zaczęła przeglądać towar kupca, który przez cały ten czas gadał, zachwalając produkty.
Mijał czas.
***
- Usiądźmy tu i odpocznijmy - zaproponowała Aleesha w południe. Kobiety usiadły na niskim murku, otaczającym czyjeś posiadłości. Milczały. Każda z nich myślała o czym innym.
- To niesprawiedliwe, że nazywają nas tak... tak - odezwała się Fea z wyrzutem w głosie.
- Nikt nie mówił, że świat będzie sprawiedliwy - powiedziała gorzko Essi.
- Dlaczego wszyscy ludzie nas nienawidzą? - indagowała Fenne.
- Nie wszyscy - zaprotestowała żywo Aleesha.
- Ale większość!
- Oni nas nie nienawidzą - odezwała się Desirée. - Oni tylko się boją.
- Nas? Czemu! Nic im nie zrobiliśmy!
- Nie jesteśmy jak oni. - Desirée wstała. - Większość ludzi boi się inności. My inaczej myślimy, inaczej czujemy i inaczej wyglądamy. Mamy inne tradycje i przyzwyczajenia. Dla nich jesteśmy nieśmiertelni. Chociaż nie jesteśmy. Nienawidzą nas, tak, ale u podłoża ich nienawiści stoi ich strach!
Feainne westchnęła.
- Nienawidzę, jak nazywają nas potworami... - powiedziała jeszcze.
- Nikt tego nie lubi. Ale ja już nauczyłam się nie wdawać w konflikty.
- Czasami chyba nie można być obojętnym? - odezwała się Essi.
- Czasami nie.
Desirée nie powiedziała nic więcej, ale w jej błękitnych oczach widać było zamyślenie i smutek. Wspominała swoje dzieciństwo i młodość, a potem nagłe dojrzewanie, kiedy zaczęła się Wojna Międzyrasowa... Widziała rodzinę, która utraciła, kiedy ludzie ruszyli na elfie miasta, zbudowane w górach i lasach. Elfy nigdy nie budowały umocnień obronnych, więc ludziom łatwo było się wedrzeć do ich domów i pozarzynać większość... Oczywiście nie udałoby im się to bez pomocy czarodziejów, ale czarodzieje tez wywodzą się przede wszystkim od ludzi. I lubią zapewniać sobie spokojną przyszłość.
Jej rozmyślania przerwał głos Essi:
- Wiecie, chciałam kupić sobie konia. Tu niedaleko jest targ koński.
- Chodźmy więc.
***
- Osiemdziesiąt sześć luidorów - powtórzył handlarz. - I ani centyma mniej! Ta klacz jest najlepszym koniem na całym targu!
- Spuści pan sześć luidorów, a ja kupię jeszcze siodło i uzdę - zaproponowała Essi.
- Osiemdziesiąt sześć luidorów - obstawiał sprzedawca.
- Nie mam tyle przy sobie! - westchnęła Essi, przeszukując zakamarki torby. - Mam tylko osiemdziesiąt!
- Masz - Aleesha położyła na ladzie jeszcze sześć luidorów. - Oddasz później.
- A to na siodło i uzdę - dodały jednocześnie (elfy czasami miewają wspólnotę myśli - ludzie nawet sądzą, że posługują się telepatią) Feainne i Desirée. Monety zabrzęczały na stole.
Kupiec rzucił się na pieniądze i zaczął je liczyć. Potem z zadowoloną miną wsadził je do sakiewki i powiedział do swojego asystenta:
- Osiodłaj ją i przyprowadź.
Asystent zniknął.
- To bardzo dobra transakcja! - mówił handlarz. - Klacz jest silna i szybka a potulna. Kto ją widział w biegu, ten powie! Rącza jak wicher i wytrzymała bardziej jak koń pociągowy!
Asystent przyprowadził klacz. Była śliczna - kara, o małej głowie i stulonych uszach.
Essi westchnęła.
- Gdzie będziesz na niej jeździć? - spytała z zachwytem, ale trochę ironicznie Aleesha.
- Szukam pewnego miejsca... - powiedziała Essi, gładząc kark klaczy. - To jest co prawda położone na szczycie góry, ale jakoś trzeba tam dojechać...
- Miasta? - Desirée uniosła brwi.
- Tak, miasta - odparła z roztargnieniem Essi.
- Na szczycie góry, powiadasz? - indagowała elfka.
Essi zmarszczyła brwi.
- A co?
- Znam tylko jedno miasto, położone na szczycie góry - powiedziała Desirée jakby mimochodem.
- Tak? Jakie? - Essi odwróciła się znów do konia, udając obojętność.
- Nazwa ci pewnie nic nie powie... Bleu Ville.
- Wiesz, gdzie to jest? - zapytała zdumiona nieco Aleesha.
- Mniej więcej.
Serce Essi zabiło mocniej.

____________________
Ech.... gniot. Wybaczcie==" Miało wyjść dobrze a wyszło jak zwykle...


Ostatnio zmieniony przez Chauve-Souris dnia Pią 16:54, 08 Lip 2005, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 12:53, 08 Lip 2005  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Spacerowały wolnym krokiem przez miasto. Essi trzymała za uzdę swój nowy nabytek – piękną czarną klacz. W zamyśleniu gładziła miękką grzywę zwierzęcia. W myślach cały czas rozbrzmiewały jej słowa Desiree. „Nazwa pewnie nic ci nie powie... Bleu Ville”. A więc ona wie! Wie, gdzie jest moja ojczyzna! Musiała więc w takim razie domyślić się, kim jestem... Essi bezwiednie zacisnęła pięści. Nie lubiła, kiedy inni za dużo o niej wiedzieli. I po co ja tyle gadałam, pomyślała. Trzeba było trzymać ten niewyparzony jęzor za zębami. Spojrzała w roztargnieniu na rozmawiające towarzyszki. Są godne zaufania... chyba. Ale nawet osobom godnym zaufania nie mówi się więcej niż się powinno...
- ... a ty, Essi? – z zamyślenia wyrwał ją głos tej rudowłosej, Fenne.
Poderwała głowę, trochę zbyt gwałtownie, i popatrzyła na elfkę. Musiała mieć trochę nieprzytomny wzrok, bo rudowłosa roześmiała się, a Aleesha obdarzyła ją rozbawionym, lekko ironicznym spojrzeniem. Desiree natomiast przypatrywała się jej uważnie, zupełnie jakby znała jej myśli.
- Co... ja?
Teraz i Aleesha wybuchnęła śmiechem.
- Jak długo tu zostajesz? – powtórzyła Fenne.
- Nie wiem... trzy, cztery dni... Do czasu, aż trafi się jakiś dobry zarobek. Zostałam bez centyma przy duszy, a muszę jeszcze oddać wam te pieniądze. No, i jeszcze na dalszą podróż... Może się przeciągnąć do tygodnia.
- Dalszą podróż?... – zaczęła Des.
- Tak – przerwała jej ostro Essi. – Nie będę tu przecież siedzieć przez lata.
Nie podobało jej się to, że elfka tak wypytywała o cel jej wędrówki. Z drugiej strony jednak, była pierwszą osobą, która miała jakąś wiedzę na temat Bleu Ville. Essi pożałowała, że odezwała się do niej tak nieuprzejmie, ale nie miała w zwyczaju przepraszać innych. Postanowiła wrócić do tej sprawy później, choćby dziś wieczorem. Sam na sam, nie przy innych. Przecież znamy się dopiero jeden dzień, usprawiedliwiała się przed sobą. Nie muszę mówić im wszystkiego o sobie.
Tak naprawdę powód był inny. Essi bała się braku akceptacji z ich strony. Zdążyła już je polubić i wydawało jej się, że one także ją polubiły i nie chciała tego psuć. A jednak muszę powiedzieć wszystko Desiree, domagała się jakaś cząstka jej anielskiej duszy. Ona mnie zrozumie, na pewno zrozumie... i pomoże. Przynajmniej miała taką nadzieję.
Niezręczną ciszę przerwała Aleesha.
- Ty, Essi, jesteś uzdrowicielką... mam rację? – domyśliła się.
- Skąd wiedziałaś?
- Och nie, nie śledziłam cię – roześmiała się, widząc jej minę. – To ta torba, którą miałaś wczoraj przy sobie. Ona cię zdradziła.
- Te perfumy miały być kamuflażem, a okazuje się, że mnie demaskują – Essi rozchmurzyła się w końcu i zdobyła się na uśmiech.
- A właśnie, co to za zapach? Wyczułam w nim bez i odrobinę piżma, ale reszty składników nie umiem rozszyfrować...
- Taka kwiatowa mieszanka, sama dokładnie nie znam składników. Piękna woń... a przynajmniej mi się podoba, niektórzy może w takich nie gustują – odparła pogodnie. – Kupiłam kiedyś od pewnej czarodziejki, która ma stoisko na Perłowej. To jedna z bocznych uliczek – wyjaśniła w odpowiedzi na dwa pytające spojrzenia. – Od lat sprzedają tam rzekomo najpiękniejsze perły w promieniu stu mil, stąd nazwa. Tak mi się ten zapach spodobał, że kupuję go tam już od kilku lat.
- Najpiękniejsze perły? – ożywiła się Fenne. – Musimy tam koniecznie zajść...
- Jutro – wpadła jej w słowo Aleesha. – Słońce już zachodzi, składają stragany, a ja jestem głodna i zmęczona. Chętnie zobaczę te perły, ale jutro.
Szturchnęła Essi, zapatrzoną w fioletowe niebo.
- A teraz chyba wrócimy do naszej karczmy?
- To już tak późno? – Essi odwzajemniła szturchańca. – Bogowie... co my robiłyśmy przez cały dzień?

***

Rozmowy i hałasy w oberży Thenardierów już cichły, a na zewnątrz panował mrok, kiedy cztery kobiety wstawały od stołu. Jedna z nich, o długich czarnych włosach i ozdobionych ciemnym makijażem oczach, podeszła jeszcze do stojącej przy ladzie karczmarki.
- Słucham, panienko? – zaszczebiotała swoim zwyczajem Thenardierowa.
- Poproszę jeszcze do izby balię ciepłej wody.
- Sasanka! – zawołała w odpowiedzi karczmarka. – Sasanka, pozwól no tutaj!
- Idę już, idę! – zawołał cienki głosik i po chwili zza drzwi do kuchni wyłoniła się jego właścicielka: wysoka, chuda dziewuszka o mysich włosach, lat około trzynastu. Wyglądała na bystrą i rezolutną osóbkę.
- Tak, proszę pani? – zapytała, przyglądając się Essi z mieszaniną zainteresowania i jakiegoś nabożnego lęku.
- Przynieście z Maryśką balię wody dla tej pani, do trójki.
Essi nie wytrzymała, żeby nie parsknąć.
- Dwie takie dziewczynki...
- Są silniejsze niż się wydaje – ucięła karczmarka. – Rób, co mówię, Sasanka!
- Robi się, proszę pani! – zawołała nieco speszona dziewczynka i wybiegła z powrotem do kuchni.
- Będzie za jakieś pół godziny, panienko. Coś jeszcze?...
- Pani Thenardier... Mogę zapłacić przy wyjeździe? Bo tak się składa, że... nie mogę teraz.
- Oczywiście, nie ma problemu. A ta panienki klacz... krasawica. Musiała dużo kosztować...
Essi zmarszczyła brwi.
- Dużo, nie dużo... a nieważne. Dobranoc, pani Thenardier – odwróciła się na pięcie i poszła do swojej izby.
Karczmarka pokręciła głową i wróciła do wycierania kufli.

***

- Proszę! – odpowiedziała Essi na ciche pukanie do drzwi.
Do izby weszły dwie dziewczynki, niemalże bez wysiłku dźwigając sporą balię wody. Postawiły ją na podłodze i jedna z nich, najpewniej Maryśka, wybiegła na korytarz. Ciężkie chodaki zastukały na drewnianych schodach. Sasanka ociągała się przez chwilę, patrząc na rozrzucone po pokoju rzeczy. Essi spojrzała na nią pytająco.
- Pani jest medyczką... prawda?
- Tak – odparła z nadzieją w głosie. – A co?
- Eee... Tak sobie tylko pomyślałam – powiedziała z ociąganiem. – W szóstce, piętro wyżej, jest ranny człowiek... – uśmiechnęła się, widząc, że oczy Essi zabłysły. – Pójść zapytać, czy nie potrzebuje... pomocy?
- Idź.
Dziewczyna wybiegła, stukając chodakami.
Wróciła parę minut później, zdyszana i uśmiechnięta.
- Panowie proszą panią medyczkę do swojego pokoju – oznajmiła dumnie.
- Dziękuję, dziewuszko – Essi odwzajemniła uśmiech.
Podniosła swoją czarną torbę walającą się do podłodze i ostrożnie zgarnęła do niej tajemnicze słoiczki, butelki i różne inne pakunki, stojące na półce pod olbrzymim lustrem.
- Woda może poczekać – powiedziała, kiedy zauważyła, że dziewczyna niepewnie patrzy na balię. Ogrzeję ją później zaklęciem, dodała w myślach, kierując się do wyjścia. Ludzie słusznie podejrzewali większość uzdrowicieli o używanie magii. Prawda była taka, że bez tej magii nie potrafiliby tak dobrze leczyć.
- Powiedz mi jeszcze jedno... – Essi zniżyła głos. – Zamożni ci ludzie? Przyjrzałaś się?
- O tak! – wesołe oczy Sasanki zaświeciły zachwytem. – Bogate szaty, wyszywane złotem i drogimi kamieniami, brzęczące sakiewki... A słowa i gesty wielkopańskie... Musi to być szlachta jakaś, proszę pani.
- To dobrze. Prowadź zatem.
Po chwili stanęły przed drzwiami pokoju numer sześć.
- To tutaj.
- Dziękuję ci. Zaczekaj...
Przypomniała sobie właśnie, że zostało jej trochę grosza w kieszeni.
- Daj no rękę, dziewuszko.
Wcisnęła dziewczynie w garść kilka miedziaków.
- Dziękuję, pani.
- To ja ci dziękuję.

***

- Proszę! – rozległ się gruby głos zza drzwi.
Essi niepewnie wsunęła się do izby.
- Pani medyczka, jak widzę? A raczej czuję... Prosimy, prosimy – głos należał do wysokiego, kościstego mężczyzny o surowej twarzy. Drugi, także wysoki i tęgi, miał czarną opaskę na jednym oku, jak pirat. Drugim okiem bacznie przypatrywał się Essi.
Trzeci mężczyzna był tym rannym. Leżał nieprzytomny na jednym z łóżek, od czasu do czasu pojękując w gorączce.
- Co mu jest? Pokażcie tą ranę – przyklęknęła obok łóżka i rozpięła torbę.
Kościsty podszedł do majaczącego rannego i ostrożnie odsunął nakrywający go koc. Podniósł koszulę leżącego i odwinął bandaż. Potem spojrzał pytająco na Essi.
Pokiwała głową. Rana była poważna. Tuż pod żebrem, z lewej strony. Essi obejrzała ją dokładnie i sięgnęła do torby.
- Czy mogą mnie panowie zostawić na jakiś czas? Góra pół godziny... Potrzebuję ciszy i skupienia.
- Ale może pani go wyleczyć? – zapytał tubalnym głosem ten z przepaską na oku.
- Mogę – odparła krótko.
- A... jak będzie z zapłatą?
Skąpiradła, pomyślała, obrzucając wymownym spojrzeniem jego bogate odzienie.
- Porozmawiamy o niej, kiedy wyleczę pańskiego towarzysza – powiedziała sucho. – Na pewno będzie panów stać.

***

- Trzynaście luidorów?! Od kiedy to uzdrowiciele tak się cenią?
- Od zawsze – odparowała Essi.
Była zmęczona i zła. Po półgodzinie udało jej się odkazić ranę, zszyć ją za pomocą Mocy i magii i obniżyć gorączkę chorego. Jednym słowem uratowała mu życie, groziła mu bowiem śmierć od zakażenia, przez wykrwawienie lub od gorączki. Albo z tych trzech powodów naraz. A teraz od kilku minut wykłócała się z grubasem o zapłatę. Ten kościsty gdzieś zniknął.
- Dziewięć, więcej nie zapłacę!
- To nie targ – wściekła się wreszcie Essi. – Uratowałam mu życie! To jest bez znaczenia?!
Kilka osób, siedzących jeszcze w karczmie, odwróciło głowy w ich stronę.
- Daj spokój, Albert – rozległ się głos kościstego, który pojawił się niewiadomo skąd i położył rękę na ramieniu przyjaciela. – Pani medyczka zrobiła kawał dobrej roboty - spojrzał na nią z odcieniem szacunku i sympatii.
- Mieliście panowie szczęście, że się tu znalazłam – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Jeszcze trzy dni i ranny by nie żył.
Kościsty sięgnął do bogato wyszywanej sakiewki. Monety zabrzęczały zachęcająco, kiedy wyjmował je i kładł na stole, obok którego stali.
- Piętnaście luidorów. Za owocne wysiłki pani medyczki.
Cofnął się o krok i położył rękę na ramieniu tęgiego Alberta, który patrzył z wielką niechęcią na całą scenę. Zaburczał coś ze złością, kiedy odchodzili w kierunku izb mieszkalnych. Zanim szanowni szlachcice zniknęli z jej pola widzenia i słyszenia, Essi zdążyła wychwycić słowa „szarlatani” i „magicy”.
Westchnęła i schowała pieniądze do sakiewki.
- Niewdzięczna praca, co? – usłyszała melodyjny, pogodny głos.
Odwróciła się w kierunku sąsiedniego stołu. Desiree siedziała tam, spokojnie popijając wino i przyglądając się Essi, trochę zbitej z tropu. Najpewniej słyszała całą kłótnię.
- Nie jest tak źle – odparła Essi, siadając naprzeciwko elfki. – Zazwyczaj biorę mniej, ale to był dość ciężki przypadek. Poza tym rozpaczliwie potrzebuję pieniędzy. Ale lubię tą pracę. Leczenie innych... uzdrawianie ich, ratowanie od śmierci... to daje mi satysfakcję.
- Rozumiem to. Sama byłam kiedyś uzdrowicielką... Ale rzuciłam to w cholerę. Teraz przemierzam świat w zupełnie innym celu.
Essi nie pytała, w jakim. Nie miała w zwyczaju zadawać dużo pytań. Spojrzała tylko z ciekawością w oczy Desiree i pokiwała głową.
Wyjęła z sakiewki kilka monet i położyła je na stół.
- Pieniądze, które mi dziś pożyczyłaś.
Des skinęła głową.
- Nie musiałaś się tak spieszyć.
- Nie lubię być komuś coś winna. Rzadko kiedy pożyczam, a jeśli już, to oddaję jak najszybciej.
Elfka uniosła brwi.
- Może się zdarzyć, że będziesz kiedyś komuś winna coś więcej niż pieniądze... Co wtedy zrobisz?
- Na przykład... co? – Essi zmrużyła oczy. – Staram się nie doprowadzać do takich sytuacji.
- A jeśli... będzie od tego zależało całe twoje życie? Jeśli uda ci się odnaleźć coś, czego do tej pory szukałaś... bez żadnych efektów?
Essi zacisnęła pięści pod stołem, próbując uspokoić serce, które nagle zaczęło jej szybciej bić.
- Prowokujesz mnie. Wiesz, że chciałam z tobą o tym porozmawiać.
- Wiem.
- Naprawdę wiesz, gdzie to jest? I jeśli pokażę ci mapę, to... mogłabyś wskazać mi to miejsce?
- Tego miejsca nie ma na żadnej mapie. Ono jest w twoim sercu.
- Nie rozumiem...
- Nie musisz.
Westchnęła głęboko, nadal zaciskając pięści.
- A ty... wiesz, kim jestem, prawda?
- Domyślam się. Ale nie z powodu tego, czego szukasz. Są ludzie, którzy szukają tego miejsca dlatego, że ono jest dla nich legendą, a ludzie kochają się w legendach. Już dzisiaj na śniadaniu wyczułam, że nie jesteś człowiekiem. A przynajmniej nie do końca człowiekiem. Mam rację?
Essi nie odpowiedziała, w zamyśleniu wpatrując się w okno. Po chwili przerwała ciężkie milczenie.
- Dużo wiesz... Wy, elfy, bardzo dużo wiecie. Nawet więcej niż... niż takie istoty jak ja, chociaż my mamy większe możliwości. Ale chciałabym cię prosić o jedno... – zawiesiła głos.
Desiree nie przerywała.
- Niech ta rozmowa zostanie między nami... chociaż na razie. Dobrze?
- Dobrze.
- Dziękuję ci...
- Jeszcze nie masz za co, Essi. Ale może niedługo będziesz miała.
Essi uśmiechnęła się do niej.
- A więc dziękuję. Za to.
Elfka odwzajemniła uśmiech.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
A teraz czeka na mnie balia z wodą, pomyślała Essi, wchodząc po drewnianych schodach. Ciepła kąpiel... i spać. Ciekawe, co przyniesie jutrzejszy dzień?


Ostatnio zmieniony przez Ettariel Ancalimë dnia Pią 16:28, 28 Paź 2005, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 15:18, 11 Lip 2005  
Presea
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 233
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Lublin


Aleesha zamknęła drzwi swojego pokoju i rzuciła się na łóżko.
- Auć... - syknęła uderzając kolanem o oparcie łóżka.
Przekręciła się na plecy i popatrzyła w sufit.
Wiedziałam, pomyślała. Wiedziałam, że babcia miała rację. Zawsze mi się to sprawdza.
Chodziło jej o stół. Jej babka często powtarzała, że przeznaczenie lubi splatać losy ludzi, którzy siedzą przy jednym stole. Odkąd opuściła rodzinną wioskę siedziała przy stole z cyrkowym akrobatą (później dołączyła do cyrku), z gadatliwą wróżką (która przyczepiła się do Aleeshy i jeździła za nią przez trzy tygodnie) i z przystojnym młodzieńcem (który w nocy ukradł dziewczynie konia).
Babcia mawiała jeszcze, że ważne jest pierwsze odczucie. A jakie było pierwsze odczucie jej wnuczki?
Kiedy zobaczyła Essi wydało jej się, że w końcu spotkała kogoś normalnego. Nie w sensie człowieczeństwa - Essi miała w sobie coś nieludzkiego - ale w sensie rozumu. Dziś na świecie pełno szaleńców.
Zaś kiedy następnego ranka do ich stołu przysiadły się Fenne i Desiree, serce Aleeshy zabiło szybciej, jakby wyczuwało zbliżającą się przygodę.
Po kilku minutach Aleesha wstała i wyszła z karczmy. Skierowała się do najbliższej stajni, gdzie zostawiła Santiago, swojego konia. Na wszelki wypadek postanowiła jednak do niego zajrzeć.
Ogier zarzucił łbem na jej widok.
~*~
Fenne wyjęła sztylet z aksamitnego woreczka, w który był zapakowany.
Feainne
Ostrze odbijało światło księżyca. Rubin przy rękojeści emanował jakby wewnętrznym światłem.
Słońce
Elfka wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana.
Nagle litery wyryte w rękojeści rozjarzyły się złotym blaskiem, który wkrótce wypełnił całe pomieszczenie.
- Czekałem na Ciebie, Feainne...
Głos nie miał źródła, lecz Fenne wiedziała, że należy do sztyletu.
- Czas się kończy - usłyszała po chwili. - Musisz przygotować się na to co nastąpi.
- Na co? - zapytała.
- Dowiesz się w swoim czasie. Jeszcze jedno, na imię mam Cáerme*.
~*~
Essi podgrzała wodę zaklęciem, po czym weszła do balii. Westchnęła cicho, przymknęła oczy i odprężyła się.
Bleu Ville. Zamglony poranek. Spokojny, lecz nie znoszący sprzeciwu głos Starszego Anioła.
- To nie miejsce dla takich jak ona. Nie jest jedną z nas. Musi stąd odejść.
- To moja córka... - szepnęła cicho kobieta z czarnymi skrzydłami. Z jej oczu popłynęły łzy.
- Elore, jeszcze dziś zaniesiesz ją na dół, do ludzi. I zapomnisz o niej. Na zawsze.
Matka Verissy powstrzymała słowa, które cisnęły jej się na usta. To i tak nie miałoby sensu. Wyrzuciliby i ją.
Przyklękła na krótko i wyszła z komnaty.
Przed pałacem jedna z kobiet podała jej wiklinowy kosz, z którego wydobywało się ciche łkanie.
- Już, już - uspokoiła dziecko Elore. - Jestem przy tobie.
Zostawiła ją w lesie i odeszła.
Mała Verissa spała przez kilka godzin. Obudziły ją dopiero ciche słowa:
- Beann'shie?** - Mały chłopiec ze szpiczastymi uszami chował się za drzewem.
- Neén. Me luned.*** - Wysoka elfka wyjęła Essi z koszyka i przytuliła do siebie.

Essi gwałtownie otworzyła oczy. Wspomnienia nawiedzały ją czasem, nie pozwalając jaj zapomnieć o matce. Prawdziwej matce.
Muszę ją odnaleźć, pomyślała.

~*~
* Cáerme - Przeznaczenie (wg. Słownika Starszej Mowy wg. A. Sapkowskiego)
** Beann'shie - demon rodzaju żeńskiego obwieszczający czyjąś śmierć (j.w.)
*** Neén. Me luned. - Nie. Moja córka. (j.w.)

~*~
Mało. Wiem. Beznadzieja, wiem. Idę siać buraki w Azerbejdżanie...


Ostatnio zmieniony przez Presea dnia Pon 15:28, 25 Lip 2005, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 14:40, 15 Lip 2005  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


~*~
Tymczasem powoli i nieuchronnie zbliżała się północ. Wiatr dął, a przez nie zamknięte okiennice pokoju wdzierał się zapach smażonki, jaką przyrządzano w gospodzie. Desiree podeszła, zamykając z trzaskiem okno i zasłaniając zasłonę. Usiadła na łóżku i oparła się plecami o ścianę. Myślała. Ostatnio dużo myślała. Słyszała już, że ktoś z jej krewnych jest niedaleko tego miejsca. Może.... może znów odnajdę to, czego tak wiele lat szukam. Może odnajdę choć jedną osobę z tych, która przeżyła. Nagle usłyszała, jak ktoś wchodzi po schodach, mocno stukając obcasami o drewno podłogi. Wstała, chwilę siłując się. Jednak ciekawość wzięła górę. Podsunęła się blisko drzwi, tak, aby słyszeć choć strzęp rozmowy.
- Gdzie tu jest uzdrowicielka? Gdzie ona mieszka, Aerinen? Przecież to Ty wypytywałaś...
- Tak, wiem - przerwał ostro, bardzo zdenerwowany, kobiecy głos. - Połóż go tutaj, Cerbin.*%* - Znów odezwał się stukot i Desiree szybko odsunęła się od drzwi. Usłyszała ostre pukanie do jej drzwi. Szczęście, że się odsunęłam w porę. - pomyślała.
Udała, że nie może tak szybko podejść i powoli otwarła drzwi. Przed nią stała kobieta w czerwonym, wystrzępionym wdzianku z potarganymi czarnymi włosami. To nie był człowiek. To nie był elf. Wyczucie Desiree mówiło coś jeszcze innego. A za nią... za nią było 2 mężczyzn. Ten, który klęczy nad nim to zapewne Cerbin. Kim jest w takim razie ten drugi?
- Czy to Pani jest tą uzdrowicielką? - spytała głosem, który próbował być spokojny, a był drżącym z rozpaczy głosem kobiety. Kobiety, która właśnie traci kogoś bliskiego. Desiree znów chwilę siłowała się z sobą. Wiedziała już wcześniej z podsłuchanej rozmowy, że potrzebują uzdrowicielki. Sama najgorzej z pieniędzmi nie stała, ale kilka groszy więcej zawsze się przyda. W końcu, bądź, co bądź zajmowała się kiedyś chorymi. Ale Essi... Essi...
- Nie, ja nie jestem uzdrowicielką. Ale kilka pokoi dalej, pod 11 jest ktoś, kto na pewno Pani pomoże.
- Dziękuję - rzuciła szybko kobieta, odchodząc już i stukając obcasami. Desiree zamknęła drzwi i znów opadła na łóżko.

~*~
Essi jeszcze zanurzona w balii myślała o niedawnym wspomnieniu. Wspomnieniu jej matki. Właśnie postanowiła, że... usłyszała ciche i trochę nieśmiałe pukanie. Błyskawicznie wyskoczyła z balii, owijając się ręcznikiem. Otworzyła drzwi, ale tylko na tyle, aby móc wystawić twarz z pokoju. W słabo oświetlonym holu dojrzała stojącą przed nią kobietę z czarnymi, potarganymi włosami. I czerwonym wdziankiem. Za nią dwóch mężczyzn...
- Czy to Pani jest uzdrowicielką? - odezwała się kobieta i nie czekając na odpowiedź dodała - mój mąż... - tutaj lekko wskazała na jedną ze skulonych postaci - jest ranny. To jedne z tych band. Napadły... zraniły - kobieta zaczęła łkać, a łzy spływały po jej bladym policzku - Pomoże Pani...?
- Pomogę - odparła bez wahania uzdrowicielka i schowała się, nakładając byle co na siebie. Odsunęła balię. Nie było rady. Oni nie mieli pokoju, a przez hol ciągle przechodzili ludzie
- Proszę, wnieście chorego. - odezwała się Essi, otwierając mocno drzwi.
- Tylko ostrożnie! - Kobieta wraz z mężczyzną schylili się nad rannym i wnieśli go do pokoju. Uderzył ich ostry zapach jakiejś mieszaniny ziół. Ranny jęknął. Ułożyli go na kocu, który podłożyła uzdrowicielka. Essi przyjrzała się. Rana była poważna. Zostało zadanych wiele ciosów... może i zbyt wiele aby go uratować.
- Nie da rady. Musicie wyjść. Muszę pobyć trochę z chorym. - Podniosła wzrok na kobietę. - Ale ja nic nie obiecuję, że będzie żył... rany są poważne. Jeśli wierzycie, módlcie się do bogów. - dodała, po czym zamknęła drzwi. Zaraz po ich wyjściu zajęła się rannym. Wpierw odkaziła i opłukała rany. A potem? Potem dużo zdziałała magią... uszkodzone tkanki ciała regenerowały się, a niektóre części układu krwionośnego zrastały się. Chory "nabierał" również kolorów. Magia, magią, ale organizm organizmem. Jeśli chory przeżyje do świtu, zostanie wśród żywych myślała gorączkowo, po czym wyskandowała kolejne zaklęcie.

~*~
Tymczasem kilka pokoi dalej Feainne wpatrywała się przez okno w czarną kurtynę nocy. Wyhaftowane na niej gwiazdy uśmiechały się do rudowłosej elfki. Przeczesała kilka razy włosy i znów zerknęła w stronę stołu. Na sztylet. Na Słońce. Na Przeznaczenie. Westchnęła. I pochłonęły ją wspomnienia.

*
Mała, rudowłosa dziewczynka wpatrywała się w białowłosego Dh'oine* robiącego coś okrągłego, z czerwonymi i zielonymi ramkami. Na środku człowiek wymalował czarną liczbę 10.
- Co to będzie, Gwen? - rudowłosa wpatrywała się na niego z ciekawością.
- Zobaczysz, dziecko. - białowłosy najwyraźniej nie chciał nic więcej dodać, więc Fenne wróciła z powrotem do swojej izdebki i wzięła szmacianą lalkę z czerwoną kokardką. Udała, że jest księżniczką, więzioną w wysokiej wieży.
- No dalej! Spuść włosy, księciowi! - rozkazywała nieruchomej lalce. Po chwili udała, że jej włosy zwisają z wieży długim, blond warkoczem.
- Książę! Wejdź po mych włosach - udała, że mówi. Udała również, że kilka osób wspina się po warkoczu.
- Zabijemy Cię, księżniczko! - jedna z niewidzialnych lalek wyjęła kuszę i zastrzeliła księżniczkę. Dziewczynka wbiła w lalkę patyk, opierając ją o ścianę.
Lalka spojrzała na nią oczami z guzików.
- Taak... w końcu dobrze.
Dobrze udaje, że nie żyje.
Usłyszała wołanie:
- Feainneweddin! Cáemm! ** - wołał Gwen. Fenne wybiegła przed dom.
- Dzisiaj nauczę Cię strzelać.
- Tarczą? - spytała, spoglądając na wypociny jej opiekuna.
- Nie, nie tarczą - uśmiechnął się - Łukiem. - odpowiedział i pokazał jej mały, lekki łuk. Dziewczynka spróbowała go chwycić, niezdarnie jednak.
- Ess'creasa*** - poprawił jej łuk i wręczył jedną ze strzał.

*
Nauczył ją. Nauczył ją tego wszystkiego. A teraz? Gdzie jest jej rodzina? Gdzie jej opiekun? Przeznaczenie?
Caerme.
Leży na stole. Tylko chwycić za niego....

*
Złotooka przyszła z łowów.
- Gwen, wróciłam! - wyczekiwała na odpowiedź. I pierwszy raz nie usłyszała nic. Rzeka szemrała cichutko prawdę, o tym, co się wydarzyło.
- Gwen! Gdzie jesteś? - nawoływała. Bezskutecznie. Wyszła i szukała go blisko domu.
- Gar'ean. N'te va. Ki'rin!**** - odezwała się postać po drugiej stronie rzeki. - Idź do domu i przeczekaj.
- M'aespar que va'en, ell'ea?! ***** - odezwała się elfka, mierząc postać spojrzeniem. Wyciągnęła łuk. - Gdzie jest białowłosy?
- Jaki białowłosy? - mężczyzna uśmiechał się ironicznie.
- Przecież doskonale wiesz. Ten, którego jak mniemam właśnie wykończyłeś lub więzisz.
- Ach ten... - uśmiechnął się szeroko - on nie żyje, elfko. Lepiej idź stąd, nim przybędą tu wojska.
- Jakie wojska? - spytała.
- N'ess tedd.... nie ma czasu panienko - mężczyzna odpowiedział i zniknął za ścianą lasu. Feainne pobiegła za nim, jednak był szybszy. Nie dogoniła go.

*
Wpatrywała się w czarny zaciek na ścianie. I myślała. Znów. Nigdy go już nie ujrzałam. Ani Gwena, ani tego mężczyzny.... Westchnęła, po czym zgasiła świecę i położyła się do łóżka. Miała nadzieję, że jej snu nie zadręczą koszmary.

*
Później przyszło wojsko. I zniszczyło to, co tak długo razem budowali - wspólny dom. Feainne wróciła, po nieudanej pogoni za owym człowiekiem. Widok, jaki zastała napełnił ją zgrozą. Domu już praktycznie nie było.
Pola z ogródkiem też nie.
Uklękła, przyglądając się zniszczeniom. Wojsko. Ale co ona miała zrobić? Czuła tylko, jak łzy spływają po jej policzkach. Klęczała tak, a wydawało jej się to wiecznością. A może to klepsydra jej szczęścia przesypała się? Wiedziała, że nastał nowy czas. Czas pogardy, smutku i walki o przetrwanie.
Przez łzy spostrzegła, że jakaś szmatka leży na jednym z kamieni. Gdy podeszła, rozpoznała natychmiast.
Zniszczona lalka wpatrywała się nią jednym okiem czarnego guzika.

~*~
Słońce wstało. Essi klęczała, wpatrując się nieruchomo w twarz rannego. Zbadała puls.
Nie żył.
Słońce przyniosło mu śmierć. Musiała nie powstrzymać zakażenia. Pochyliła głowę. Musi teraz zawiadomić tych dwoje ludzi. Wiedziała, że przez łzy popatrzą na nią z nienawiścią i ... nie zapłacą ni luidora. Już nacisnęła klamkę, gdy w pokoju rozległ się głuchy jęk. Błyskawicznie wróciła i uklękła przy rannym. Otworzył oczy i pomimo bladości uśmiechnął się do niej. Nieobecnie.
- Gdzie ja jestem? - zapytał.
- Jesteś u uzdrowicielki. Zostałeś napadnięty. Twoja żona i znajomek są tuż za drzwiami. Zawołać ich? - Ranny kiwnął z trudem głową. Essi otworzyła drzwi i wezwała tych dwoje.
- Będzie żył - uśmiechnęła się. Ale nikt na nią nie patrzył, nikt jej nie słuchał. Kobieta przypadła i zaczęła obcałowywać męża.
- Aerinen - wyszeptał chory. - Już dobrze, nie płacz. Przecież żyję...
Essi wpatrywała się na ten wzruszający widok. Wiedziała, że zaraz przestanie być wzruszający. W końcu łatwo to nie przyszło, a i wiele lekarstw zużyła. Czekała w milczeniu, odsunęła się od nich. Zdrowy mężczyzna wstał i zapytał:
- Ile pani chce za tą usługę?
- Czternaście luidorów. - Widziała jak mężczyzna już otworzył usta, aby coś powiedzieć, przekląć lub zacząć kłótnię. Essi spojrzała wymownie na rannego.
- Jeszcze trochę i dziś nie żyłby. Zakażenie. Powstrzymałam je, wyleczyłam rany i opatrzyłam. Mniej nie mogę wziąć. Muszę się też z czegoś utrzymać, a lekarstwa sa teraz drogie - błysnęła wrogiem spojrzeniem, pod którym mężczyzna otworzył portfel i podał jej żądaną kwotę. Essi uśmiechnęła się. Po chwili po klientach nie było już ani śladu. Uzdrowicielka padła zmęczona, od razu zasypiając.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

* - Dh'oine - człowiek
** - Dziecko Słońca! Chodź! (Przybądź)
*** - Tak trzeba.
**** - Uważaj. Nie idź.
***** - I co? Zastrzelisz mnie?!
*%* - Cerbin oznacza Kruk.

_____________________________
Wybaczcie, za gniota bezsensownego. I z tak duża liczbą zwrotów ze słownika starszej mowy. Ja musiałam. Ja mam manię, bo czytałam ostatnio wiedźminka ;) Chciałam dłużej pociągnąć, ale nie starczy mi czasu. Do zobaczenia za 3 tygodnie!
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 18:00, 19 Lip 2005  
Sh'eenaz
Najwierniejsza
Najwierniejsza


Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów




Słońce stało wysoko, kiedy Essi otworzyła oczy. Zmęczone ustąpiło miejsca przyjemnemu rozleniwieniu. Uzdrowicielka westchnęła i przymknęła powieki. Sen był przyjemny. Kiedy usłyszała ciche pukanie do drzwi, miała ochotę wcale nie odpowiadać. Po chwili do pokoju weszła jedna z elfek. Essi spojrzała na nią z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. Znów przemknęła jej przez myśl sprawa Góry Aniołów. Zastanawiała się czy dobrze zrobiła ufając tej dziewczynie. Owszem wyglądała na taką, co ma dobre zamiary. Ale w tych czasach nikogo nie można było być pewnym. Choć z drugiej strony Essi prędzej czy później musiała u kogoś zasięgnąć informacji. Czemu tym kimś nie miałaby być Desiree?
- Spałaś całe pół dnia. Nie chciałyśmy cię budzić, ale skoro sama się przebudziłaś to może zjesz drugie śniadanie? A potem wybrałybyśmy się na targ? W końcu czeka nas jeszcze trochę zakupów, a kosmetyków nigdy mało – tu uśmiechnęła się tak miło i serdecznie, że Essi pomyślała iż ktoś kto się uśmiecha w taki sposób, po prostu nie może być zły.
- Chętnie – odpowiedziała krótko Verissa.
Na dole czekały już Fea i Aleesha prowadzące jakąś błahą rozmowę. Essi, trochę zaskoczona tym, że Desiree ani słowem nie wspomniała jeszcze o Górze Aniołów, usiadła w milczeniu obok nich oddając się własnym myślom. Fea sprawiała wrażenie zajętej zupełnie innymi sprawami, niż można by było przypuszczać. Śniadanie toczyło się niby w przyjaznej atmosferze, a jednak dawało się wyczuć napięcie. Niby wszystko było w porządku, niby ich losy splótł, być może na kilka chwil a być może na dłużej, ten wspólny posiłek przy stole. Niby rozmawiały ze sobą jakby się znały dość długo. Niby poszły razem na targ i dogadywały się świetnie, jak to kobiety. A jednak każda z nich oddzieliła się od drugiej jakaś niewidzialną barierą. Barierą, która sprawiała, że pewne tematy były zakazane, pewne myśli niedopowiedziane, coś tkwiło pomiędzy ja a wy. Tylko czas mógł pokazać, czy ową barierę uda się przekroczyć.*
- Jak myślcie… - zaczęła Desiree, ale w tej ktoś z głośnym hukiem wywarzył drzwi gospody.
- Co się dzieje? – rzuciła do ogółu Fea i skierowała swoje spojrzenie w stronę barczystego, gruboskórnego mężczyzny, który właśnie pojawił się w drzwiach. Wyglądał na handlarza niewolników.
- To ona! – zawołała kobieta w czerwonej sukni, ta sama która przyszła wczoraj do Essi błagając o pomoc dla rannego męża. Za nowoprzybyłym mężczyzną stała wysoka, młoda może szesnastoletnia, dziewczyna o dużych, szarych oczach w których malowała się pogarda dla otaczającego ją świata. Odziana tylko w postrzępioną i podartą, białą, krótką sukienkę – Zraniła wczoraj mojego męża – Dziewczyna zadarła wysoko głowę i uśmiechnęła się wyniośle. Mężczyzna, który ją przyprowadził szarpnął ją za rękę, tak mocno że w oczach dziewczyny zaszkliły się łzy. Szarooka przygryzła wargi.
- No Wilczyco – powiedział – Teraz to inni będą dyktować ci warunki – Odpowiedziało mu splunięcie w twarz – Już ja cię nauczę szacunku dla starszych – Dziewczyna zgięła się w pół pod wpływem uderzenia.
Mężczyzna tymczasem zwrócił się do właścicielki gospody, która pojawiła się za barem z irytacją obserwując scenę, jaka miała miejsce w jej gospodzie.
- Poproszę to, co zawsze. Dwa razy – rzucił handlarz niewolników i pchnął swój towar na jedną z pobliższych ław.
- Żądam wydania mi tej dziewczyny! – darła się kobieta w czerwonym odzieniu.
- Zamknij się kobieto! To mój towar! – odpowiedział mężczyzna waląc pięścią w stół.
- Zraniła mi męża! Jego uzdrowienie kosztowało mnie majątek! – Essi skrzywiła się nieznacznie przy swoim stole.
- Zaraz! Zaraz! – powiedział jakiś elf, który okupował miejsce po drugiej stronie ławy – Czy to nie jest przypadkiem Szarka?
W gospodzie rozległy się szepty Złapali Wilczycę. Kilka osób zbliżyło się i zaczęło uważnie przyglądać. Kilku wybuchnęło głośnym śmiechem, i zaczęło szydzić z dziewczyny. Oto jedna bandytka została złapana. Wielka i groźna, napadająca po nocach gospody wraz z resztą kamratów, teraz siedzi mała i bezbronna na łasce otyłego mężczyzny. Jeszcze wczoraj drżały przed nią pobliskie wioski, a teraz jej życie i śmierć będą zależne od jakiegoś bogatego szlachcica, który kupi ją za pieniądze jak zwykły towar. Poniżenie. Reszta przyglądała się w milczeniu z ironicznie wykrzywionymi ustami. Szarka siedziała z wysoko uniesioną głową, jakby nie chciała wiedzieć, jakby była zupełnie gdzie indziej, jakby to co się teraz działo w ogóle nie miało miejsca. Poniżenie. Mężczyzna skrzywił się nieznacznie, kiedy usłyszał pytanie elfa. Nie chodziło mu o aż taki rozgłos, przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Nie mylisz się, nieludziu. Ale co ci do tego? Mój towar, moje informacje.
- Kupuję ją.
W gospodzie zaległa cisza. Taka cisza pełna napięcia, po której zazwyczaj rozległa się głośny hałas. Cisza, po której lepiej nie być w takim miejscu jak to. Wibrująca, głucha, niemal namacalna cisza. Gospoda wstrzymała oddech.
- Nie – głos mężczyzny utkwił głęboko w spowijającym całą gospodę milczeniu. Elf i człowiek zmierzyli się wzrokiem. To co się stało później było istnym cudem. Nikt nikogo nie pobił. Elf i człowiek wyszli z tego spotkania bez skazy. Tylko szarooka długo jeszcze później nie mogła do końca zrozumieć, tego co się stało. I to była jedna z przyczyn dla których uwierzyła w to, że świat jest jednak trochę lepszy a elfy bardziej wyrozumiałe niż myślała.
- Tak – Elf położył na zalanym piwem blacie, ciężką sakiewkę.
Handlarz niewolników zmierzył ją wzrokiem. Walczyła w nim chęć wzbogacenia się z tym, co szeptał instynkt. Gospodę znów wypełniła cisza. Po chwili mężczyzna wstał, splunął pod nogi Wilczycy i wyszedł z gospody.
- Daruję ci wolność – powiedział elf – spojrzała na niego z niedowierzaniem. I nagle jej się przypomniało. Polana. Krew. Ludzie i elfy. I oni. Wilki. Wtedy pierwszy raz stanęli w czyjejś obronie. Pierwszy raz opowiedzieli się po innej stronie niż po swojej własnej. Pierwszy i ostatni. Odwróciła wzrok. Podziękowała skinieniem głowy. Uśmiechnął się i odszedł. Zupełnie tak jak wtedy. Tylko, że wtedy zachodziło słońce spowijając krwawą łuną pole usiane trupami. Teraz słońce było w zenicie. Pięć elfów. Pamiętała, że było ich właśnie tyle. Pięć istot za którymi stąpała śmierć, istot którym uratowali życie. Pierwszy i ostatni raz.
Otoczenie zmieniło się. Ludzie, elfy, krasnoludy powrócili do przerwanych rozmów. Tak jakby nigdy, tak jakby to co się stało w ogóle nie miało miejsca. To nie było naturalne, ale bezpieczne. I nagle stała się jednym z nich. Jedną z tych osób, na które nikt nie zwraca uwagi. Dlaczego jej się nie bali? Nikt nie zwracał uwagi. Stała się jednym ze zwykłych, szarych elementów rzeczywistości. Poniżenie. I w tym momencie, kiedy tak stała samotna i opuszczona na środku gospody zrozumiała, że coś się skończyło. Na zawsze i nieodwołalnie, że już nigdy nie będzie tak samo. Nie miała broni. Zabrali jej. A raczej on jej zabrał. Wilki odeszły na zawsze. Wiedziała, że nie wrócą. Dała im znak. Taka była umowa. Nie wrócą. Nigdy. Chyba, że ona ich odnajdzie. Wilki. Jej Wilki. Raven, Carmen, Ichaer, Neen odeszli do nikąd. Caerme poprawiła białą różę wplecioną we włosy i usiadła obok jakiś czterech kobiet, nawet nie pytając czy może się dosiąść. Wszystko było jej dokładnie obojętne. Poniżenie. Poczucie straty. Ból chyba nigdy nie przeminie. Schowała twarz w dłoniach i westchnęła. A życie płynęło dalej.
Tymczasem Aleescha, Desiree, Feainne i Verissa…**

____________
*Takie mam wrażenie. Bo każda z nich ma swoje sprawy i tak do końca nie chce się zwierzyć. Aleesha to jeszcze najnormalniejsza jest, ale pewnie też zaraz coś wykombinuje^-^, Desiree szuka rodziny, Fea nie mówi o swojej przeszłości i bolesnych wspomnieniach z nią związanych i na dodatek gada ze sztyletami, Essi szuka tej Góry Aniołów. Poza tym one się znają zaledwie kilka dni.
**Nie chciałam pisać dalej, bo nie wiem jak one zareagują. W końcu Essi uleczyła tego człowieka, na którego napadły Wilki. A zraniła go Caerme.
No i na koniec przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. To jest egoistyczne i to jak bardzo, ale chciałam moją postać wprowadzić. I trochę mi się wydłóżyło. Nie dość, że wpycham się w środku pisania to jeszcze tak egoistycznie. Ale strasznie mi się spodobało to, co pisałyście i nie mogłam się powstrzymać. Poza tym przypomina mi klimat Sapkowskiego, więc tym bardziej nie mogłam się powstrzymać. Przepraszam. Głupio mi.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 14:15, 21 Lip 2005  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Tymczasem Aleesha, Desiree, Feainne i Verissa obserwowały zajście bez żadnych emocji. A przynajmniej tak mogło się wydawać pobocznym obserwatorom, każda bowiem z kobiet przeżywała to na swój sposób. Nikt jednak nie zwracał na nie uwagi, po wyjściu elfa wszyscy wrócili do przerwanych czynności.
Aleesha rozglądała się po karczmie. Trzech krasnoludów dalej rozmawiało cicho w najciemniejszym kącie, karczmarka rozlewała piwo do kufli, a reszta ludzi jadła, kłóciła się i rozmawiała jakby przed chwilą nic się nie stało. Po chwili zwróciła wzrok na dziewczynę, która jeszcze kilka sekund wcześniej była obiektem zainteresowania wszystkich zebranych. Dziewczyna mogła mieć z szesnaście lat, była wysoka, a we włosach miała białą różę. Aleesha obserwowała, jak nowo przybyła powoli podeszła i zajęła miejsce przy ich stole, obok Essi.
Żadna z kobiet nie odezwała się ani słowem. Wszystkie, oprócz Aleeshy, zdawały się być zajęte swoimi sprawami. Fenne w zamyśleniu wpatrywała się w swój talerz z zupą, a Desiree i Essi rozmawiały przyciszonymi głosami. Aleesha wytężyła słuch.
- ... zraniła tego mężczyznę. Zrobisz coś? Czy może pozwolisz chodzić po świecie morderczyni? W końcu to ty go wyleczyłaś – w szepcie elfki mogła zabrzmieć nutka żalu wymieszanego z ironią, ale mogło to być tylko wrażenie.
Essi wzruszyła ramionami.
- Takie życie. Jedni ranią, inni leczą. Wzięłam zapłatę, a reszta to nie moja sprawa. Morderczyni, mówisz? To tylko kropla w morzu. A może miała powód? – rzuciła Desiree podejrzliwe spojrzenie. - O co ci chodzi? Sprawdzasz mnie? Jak mi nie ufasz, to powiedz to wprost.
- Zdziwisz się. Coraz bardziej ci ufam... Ale nie pytaj o powód. Nie zdradzę go.
Essi nie powiedziała już ani słowa, tylko po raz kolejny wzruszyła ramionami i poświęciła całą uwagę swojemu śniadaniu.
Aleesha, słusznie mniemając, że to koniec rozmowy, również wróciła do jedzenia. Nie przestała jednak rozmyślać. Nie dawało jej spokoju, kim naprawdę jest Essi. Nie wiedziała sama dlaczego, przecież po gościńcach i karczmach kręciły się tłumy ludzi i nieludzi, często podejrzanych typów. Essi wprawdzie zdawała się być człowiekiem, ale Aleesha głowę by dała że nim nie była, a przynajmniej nie do końca. Żaden człowiek nie mógł mieć tak regularnych, nieludzkich wręcz rysów twarzy, żaden człowiek nie mógł stąpać tak lekko jakby latał. Żaden człowiek w końcu nie mógł mieć takich oczu, dużych, granatowych, w których było coś nieuchwytnego, coś z gwiazd i nocnego nieba, z szumu skrzydeł, wycia wilków i śpiewu słowika jednocześnie. Coś, co dawało wrażenie, że te oczy widziały więcej niż jakikolwiek człowiek czy nawet elf.
Jej zamyślenie przerwał dopiero zgrzyt ławy, odsuwanej przez wstające elfki.
- Idziemy dziś na miasto? – zapytała Essi.
- Za godzinę? – odparła z wahaniem Fenne.
- Niech będzie.
- Dobrze... Zatem za godzinę tu zejdziemy.

***

Aleesha i Essi siedziały jeszcze jakiś czas w karczmie w całkowitym milczeniu. Do tej pory nie odezwała się również szarooka Wilczyca, która cały czas wpatrywała się tępo w jakiś niewidoczny punkt, nie zwracając uwagi na nic i nikogo. Aleesha patrzyła to na nią, to na Essi, zastanawiając się gorączkowo, jak przerwać tę niezręczną ciszę. Essi w zamyśleniu bawiła się pustym już kuflem po piwie, co jakiś czas podnosząc przeszywające spojrzenie na siedzącą obok niej Szarkę.
Do stołu podeszła karczmarka, niepewnie zerkając na szarooką.
- Coś podać?
- Jedno piwo – odezwała się po raz pierwszy dziewczyna. Głos miała wysoki i mocny.
- Coś do jedzenia?
- Nie mam więcej pieniędzy – odparła tamta głucho.
Na stole zabrzęczało kilka monet. Aleesha odwróciła głowę i ze zdumieniem spostrzegła, że położyła je Essi.
- Nie potrzebuję litości – warknęła Wilczyca, obdarzając czarnowłosą pogardliwym spojrzeniem.
- Czyżby? – uniosła brwi Essi. – Nic nie jadłaś od trzech dni.
- Skąd wiesz? I w ogóle co ci do tego? Nie przyjmuję nic od ludzi.
- Nie mogę patrzeć, jak ktoś umiera z głodu tuż pod moim nosem.
Szarooka żachnęła się i parsknęła, krzywiąc się przy tym okropnie.
- Możesz przyjąć to jako pożyczkę. Oddasz, kiedy będziesz miała z czego.
Odpowiedziało jej tylko wzgardliwe milczenie.
- Nalegam.
Wilczyca westchnęła, a w jej oczach błysnęło coś na kształt wdzięczności. A przynajmniej Aleesha odniosła takie wrażenie, że to była wdzięczność. A nie wściekłość.
Oberżystka patrzyła pytająco na dziewczynę.
- Co będzie...?
- Wszystko jedno – westchnęła znów Szarka. – Niech będzie barszcz z chlebem... Faktycznie nie jadłam od trzech dni – dodała po odejściu karczmarki. - Ale skąd ty możesz to wiedzieć? Chyba nie jesteś medykiem? Mało ich teraz chodzi po świecie...
- Ona jest uzdrowicielką. – Aleesha ze zdumieniem usłyszała swój głos i natychmiast zakryła usta dłonią. – Przepraszam, Essi...
Essi machnęła ręką na znak, że to nic.
- Aha – Szarka zmarszczyła brwi. – To ty uratowałaś tego faceta, którego zraniłam? A teraz... Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś.
- Ja też nie. Ale każdy ma czasem odruchy dobroci.
- Ludzka dobroć? Jeszcze się z tym nie spotkałam. Nigdy. Nie licząc... a nieważne. Zwykle nie zwierzam się obcym... I tak już za bardzo się rozgadałam.
Essi uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Ona nie jest człowiekiem, pomyślała Aleesha po raz nie wiadomo który. Ona nie może być człowiekiem. A oczy... granatowe oczy... Gdzieś już je widziałam. I tą twarz...
To niejasne wspomnienie nie dawało jej spokoju. Ukryła twarz w dłoniach, próbując się na nim skupić, ale to nic nie dało. Za każdym razem, kiedy już, już je miała, ono odlatywało, nic sobie nie robiąc z jej wysiłków. Zacisnęła zęby i zaklęła w myślach. Musi sobie przypomnieć. Musi, musi, musi...
- Aleesha? Coś się stało? – to Essi stała nad nią i potrząsała delikatnie jej ramieniem. – Idę do stajni, zobaczę co tam u mojej klaczy.
- Zaczekaj – wstała trochę zbyt gwałtownie, o mało nie przewracając ławy. – Idę z tobą.

***

- Jak mogę jej dać na imię? – zastanawiała się Essi, gładząc lśniącą grzywę zwierzęcia.
Aleesha wzruszyła ramionami, opierając się o drewnianą ścianę. W ogóle o tym nie myślała, zaprzątnięta próbami uchwycenia tego wspomnienia, związanego z nową czarnowłosą znajomą. Kiedy Aleesha na coś się uparła, zawsze to osiągała, także jeśli chodziło o przypomnienie sobie jakiegoś mało ważnego szczegółu. Ale to raczej nie był mało ważny szczegół...
- Co się z tobą dzieje? – to pytanie wyrwało ją z zamyślenia. – Coś jest nie tak?
- O co ci chodzi? – odburknęła. – Czemu tak wypytujesz?
Essi wzruszyła ramionami.
- Jeśli źle się czujesz... Wystarczy powiedzieć, mam dużo lekarstw.
To uderzyło ją nagle, jak obuchem, kiedy po raz kolejny napotkała spojrzenie tych dziwnych oczu.

Chłodny jesienny wieczór. Spokojna leśna droga, szum drzew, śpiew ptaków... Cichy szelest w krzakach, pozornie nic nie znaczący. Lis? Wilk? A może zwykła spadająca gałąź? A potem nagle głośniejsze kroki i kilka otaczających ją sylwetek. Błysk broni. Spokojny, groźny głos.
- Bierzcie ją, chłopcy.
- To na pewno ta?
- Ta.
Ta? Jaka „ta”?
Rzucili się na nią we czterech. Jeden chwycił mocno w pasie i zaczął ściągać z kulbaki. Dwóch innych zabrało się do przeszukiwania tobołków. Usłyszała swój własny wrzask. Miecz, jakby sam, z sykiem wyskoczył z pochwy. Zdążyła zadać tylko jeden cios. Ten, który ją szarpał, chwycił się za przeciekający krwią rękaw, przeklinając szpetnie. Już brała kolejny zamach, kiedy coś uderzyło ją w tył głowy. Poczuła na szyi zimne żelazo.
- Rzuć broń, dziwko, bo poderżnę ci gardło – to czwarty ze zbójów podszedł ją od tyłu.
Zawyła i szarpnęła się, ale bezskutecznie. Poczuła kilka kropel krwi spływających po dekolcie.
- Rzuć miecz – warknął ten pierwszy, najwyraźniej herszt, bo nie brał udziału w walce. – A ty, Szarak, odejdź od niej. Odejdź, powiedziałem! Mamy dowieźć ją całą i nietkniętą.
Mężczyzna nazwany Szarakiem wykonał polecenie, acz niechętnie, sądząc z wymruczanych pod nosem przekleństw.
- Znaleźliście coś? – niespokojny głos herszta. – Szybciej, bo jeszcze gotów nas tu ktoś nakryć.
- Tutaj? – zaśmiał się jeden. – W tej głuszy? Tutaj...
Nie dokończył. Jakiś duży ciemny kształt spadł na niego z powietrza i zaatakował. Coś srebrzyście błysnęło i z szyi rozbójnika trysnęła strumieniem krew. Pozostali cofnęli się przestraszeni, w pośpiechu dobywając broni.
- Kie licho? – Aleesha usłyszała szept, drgający od ukrywanego strachu.
Przyjrzała się dokładniej atakującej istocie. W ciemności mogła już rozróżnić wysoką, ludzką sylwetkę i wielkie czarne skrzydła. A przynajmniej wydawały się czarne. Postać miała w ręku długi srebrzysty sztylet. Po chwili rzuciła się na kolejnego zbója. Aleesha podniosła swój miecz i również rzuciła się w wir walki. Odwróciła się i jeszcze raz spojrzała na swojego wybawiciela. A raczej wybawicielkę. Zobaczyła twarz o jasnej cerze i okalającą ją burzę czarnych włosów. I oczy. Granatowe oczy... granatowe...


- Aleesha!
Z trudem uniosła powieki, jakby miała na nich ciężarki. Ujrzała nad sobą jasną twarz i burzę czarnych włosów. I oczy. Granatowe oczy.
- To ty... Ty?
- Ja. Przestraszyłam się trochę, tak nagle upadłaś, a potem zaczęłaś coś mówić bez sensu, jakbyś majaczyła w gorączce. Coś cię męczy. Jakieś wydarzenie, wspomnienie... Powiedz, Aleesha.
- To ty? Essi, ty?
Zdumione, nierozumiejące spojrzenie.
- Co, ja?
- W lesie... w nocy... napadli mnie. Chcieli porwać... A potem ty... To byłaś ty, prawda?
- Ach, wtedy... – Essi spuściła głowę. - Tak... Tak, to byłam ja.
- Ratowałaś kogoś obcego. Kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widziałaś. Dlaczego?
- Nie wiem.
- Odruch dobroci?
- Chyba tak.
Aleesha kiwnęła głową. Przez kilka chwil obie milczały, każda zajęta swoimi myślami.
- Zawdzięczam ci życie...
- Spłacisz ten dług komuś innemu. Tak, jak ja. Wtedy odwdzięczałam się moim... rodzicom. Przybranym rodzicom. Tak trzeba.
Znów skinęła głową. Ale męczyła ją jeszcze jedna rzecz.
- Essi... kim ty jesteś?
- Czy to ważne? Jestem kimś, kto nigdzie nie pasuje. Kimś, kto szuka swojego domu, chociaż go nie ma. Ale mimo to wierzy, że kiedyś go znajdzie. Nie mówmy już o tym, dobrze?
- Dobrze.

***

Desiree od kilkunastu minut siedziała nieruchomo w swoim pokoju, w zamyśleniu wpatrując się w okno. Myślała o różnych rzeczach. O swojej przeszłości, o rodzinie, o dalekim kuzynie, którego poszukiwała, chociaż nigdy go nie widziała. O trzech nowych znajomych, które były najbardziej godnymi zaufania osobami, jakie spotkała w ostatnich czasach. Dlaczego była tego prawie pewna? Nie wiedziała.
Elfka westchnęła i pokręciła głową. Coś się zmieniło. Coś się kończy... Va’esse deireadh aep eigean... I coś się zaczyna.

***

Desiree zapukała do drzwi.
- Kto tam?
- To ja.
Minęło kilka sekund i drewniane drzwi otworzyły się przy akompaniamencie cichego skrzypienia. Wyjrzała zza nich ruda głowa Feainne.
- Ach, to ty... – złotooka błysnęła zębami w uśmiechu. - Mamy jeszcze kwadrans. Wchodź, wchodź.
Elfka weszła do niewielkiej, jasno oświetlonej izby.
- Piękny dziś dzień – powiedziała Fenne, zamykając za nią drzwi.
- Mhm. Cudowny.
Fenne przyjrzała się jej uważnie, mrużąc złociste oczy, ale nic nie powiedziała. Desiree podeszła do stolika, na którym spoczywał piękny, nowiutki sztylet. Ostrożnie wzięła go do ręki.
- Feainne... Słońce – wymruczała, patrząc z zachwytem na broń. – Jest taki piękny... Naprawdę myślisz, że czekał tu na ciebie? Że był tobie przeznaczony? Tylko tobie, nikomu innemu?
- Jestem tego pewna – szepnęła Fenne, wspominając niezwykły moment, w którym sztylet wyjawił jej swoje imię. – To nie mógł być przypadek.
- Fea?
- Słucham.
- Wierzysz w przeznaczenie, prawda?
- Oczywiście, że wierzę.
- I ono nigdy cię nie zawiodło? Nie odrzuciło? Nie zakpiło z ciebie?
- Nieraz. Ale przeznaczenie nie jest tym, czym myślimy, ani tym, czym chcielibyśmy żeby było. Ono po prostu jest na swój sposób i zwykle kieruje nami wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy.
Desiree milczała, wpatrując się w błękitne niebo za oknem. Po chwili westchnęła i odwróciła się do Fenne. Obie kobiety uśmiechnęły się do siebie, jakby od dawna były przyjaciółkami.
- Już południe – powiedziała wreszcie Desiree. – Aleesha i Essi pewnie już na nas czekają. Chodźmy.
- Chodźmy.
Zeszły na dół, do karczmy, która powoli zaczynała się wyludniać.
Szarooka Wilczyca nadal siedziała przy stole, patrząc na wszystko wokół z pogardą i znużeniem. Przy barze stały dwie kobiety, rozmawiając z oberżystką. Jedna miała długie czarne włosy, a druga krótkie, brązowe. Ta z czarnymi włosami odwróciła się na cichy dźwięk ich kroków. Błysnęły ciemnogranatowe oczy, podkreślone srebrzystym makijażem.
- Nareszcie jesteście – powiedziała z uśmiechem. – Idziemy?
- Pewnie.
- Essi – odezwała się Feainne. – Dziś prowadzisz nas na Perłową, jakbyś zapomniała.
- Gdzieżbym tam śmiała zapomnieć – zaśmiała się Essi. – Chociaż na moje oko, Fenne, tobie bardziej pasują bursztyny. Mają w sobie tyle ze słońca...
- Do bursztynów też możesz mnie zaprowadzić.
- Taa... – Essi demonstracyjnie przewróciła oczami. - Gdzieś jeszcze? Złoto, platyna, srebro, mithril*? Szmaragdy, szafiry, rubiny? Jedwab? Znam chyba wszystkie tutejsze stragany, na których można kupić coś pięknego.
- To wspaniale – ucieszyła się złotooka. – Przez jakieś trzy dni zdążymy wszystko obejść?
- Wątpię. Ale możemy spróbować. Aha... byłabym zapomniała o kosmetykach. Na Szerokiej jest sklepik, na którym możesz kupić właściwie wszystko. Odkryłam go całkiem niedawno, bo jest dobrze schowany. A czego nie kupisz tam, to z pewnością dostaniesz na Kamiennym Placu. Chodźmy.

***

Były już przy wyjściu, kiedy Essi jeszcze raz się obejrzała. Napotkała wzrokiem szare oczy siedzącej nieopodal Wilczycy. Jej spojrzenie mogło wyrażać wszystko. Każde uczucie. Essi jednak głowę by dała, że zobaczyła w nim jakiś odblask sympatii, zmieszanej jednocześnie z ciekawością i pogardą.
Patrzyły na siebie przez jedną krótką chwilę, a potem obie odwróciły wzrok.
__________

*Jakby ktoś nie pamiętał z "Władcy Pierścieni", mithril to rodzaj srebra, wykopywany przez krasnoludów w ich podziemnych jaskiniach (np. Morii).


Ostatnio zmieniony przez Ettariel Ancalimë dnia Pon 15:26, 25 Lip 2005, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 16:08, 15 Sie 2005  
Presea
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 233
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Lublin


- Dobrze, że nie jestem córką żadnego króla - szepnęła Fenne oglądając dlikatne tkaniny wystawione na straganie. - Przepuściłabym tutaj wszystkie pieniądze królestwa...
- Mi wystarczy, że doprowadzam do ruiny własne fundusze - mruknęła Aleesha siląc się na rozpaczliwy ton. Nie wyszło jej to jednak zbyt dobrze, gdyż co chwilę z radością zerkała na przewieszony przez torbę płaszcz i na piękny łuk delikatnie zdobiony diamentami.
Podeszły od kolejnego straganu, za którym stała mała dziewczynka. Sprzedawała wisiorki i pierścienie - raczej kiepskiej jakości. Fenne ledwie zerknęła na tandetne świecidełka i skierowała się w stronę kolejnego stoiska. Aleesha jednak przystanęła i rozgarnęła leżące bezładnie rzemyki.
- Ile za to? - zapytała dziewczynkę wskazując na dużą, okrągłą przywieszkę z wizerunkiem smoka.
- Dla panienki tylko piętnaście halerzy - pisnęła i zakaszlała głośno.
- Targuj się - poradziła Fea, która wróciła zauważywszy zainteresowanie Aleeshy.
- Biorę - wypaliła bez zastanowienia Aleesha kładąc na stole jednego luidora. - Reszta dla ciebie.
Dziewczynka zaniemówiła i zanim zdążyła w jakikolwiek sposób podziękować jej klientka zgarnęła wisiorek do kieszeni i odeszła w stronę następnej uliczki targu.
- Oszalałaś? Przecież to jest warte nie więcej niż trzy halerze! - Fenne wyraźnie nie rozumiała entuzjazmu towarzyszki.
- Wiem. Ale moja matka miała taki sam. Wartość sentymentalna, rozumiesz. A poza tym ta mała była chora.
- Co? Skąd wiesz?
- Miała szkliste spojrzenie i kaszlała jak gruźliczka. Znam te objawy. Nadchodzi zaraza.
~*~
Desiree i Verissa również w bardzo miły sposób spędzały popołudnie. Konkretniej - wydawały pieniądze.
- Jak ci ludzie tu żyją - zastanowiła się Desiree ważąc w ręku swoją sakiewkę. - Przecież niewiadomo kiedy wydają wszystkie pieniądze.
- Tak, ale tutaj niemal wszyscy utrzymują się z handlu - wyjaśniła Essi. - Pieniądze wchodzą i wychodzą.
- Moje ostatnio tylko wychodzą - powiedziała gorzko Desiree. - Będę się musiała nająć do jakiejś roboty.
Essi uśmiechnęła się tylko, po czym rzekła:
- Chodź. Dziewczyny pewnie na nas czekają. Jeszcze Perłowa przed nami.
~*~
- Mówię wam, zwijajmy się stąd. Będzie pomór jak nic - powtórzyła Aleesha kiedy szły jedną z bocznych uliczek.
- Ale... - Desiree rozmyślała nad zaistniałą sytuacją. - Może ja i Essi mogłybyśmy pomóc. Jesteśmy uzdrowicielkami.
- Tu i tuzin uzdrowicieli nie pomoże. Przeżyje niewiele ludzi. To miasto stanie się wymarłe.
Przez chwilę żadna z nich nic nie mówiła.
- Skąd wiesz? - zapytała w końcu Fenne.
- Taka sama zaraza zabrała moich rodziców. I całą wioskę. Dokładnie pamiętam jej przebieg. Na początku wyglądała jak zwykłe przeziębienie. Jednak z każdą chwilą dotykała coraz więcej mieszkańców mojej wioski. Wysoka gorączka, kaszel. Tracili kontakt z rzeczywistością. Umierali jeden po drugim - powiedziała cicho Aleesha. - Niewielu nas zostało.
- Przykro mi. - Desiree odwróciłą wzrok. - Nie było tam żadnego uzdrowiciela?
- Był jeden. Wyleczył kilka osób. Jednak stawał się coraz słabszy. Byłam ostatnią, której pomógł.
- Byłaś chora? - zapytała Fea przyglądając się przechodzącej obok kobiecie. Faktycznie, nie wyglądała najlepiej.
Aleesha pokiwała głową.
- Mój wujek zaniósł mnie do tego uzdrowiciela, a później zabrał z wioski.
Znowu zapanowała krótka cisza przerwana po chwili przez Feainne.
- Wyjedźmy. Może i rzeczywiście... Tak będzie lepiej.
- Niech będzie. Jutro o świcie spotkamy się w stajni - zadecydowała Desiree obserwując zachodzące słońce. - Nie będziemy przecież jeździć po nocy.
~*~
Szarka przez długi czas siedziała w karczmie. Zjadła posiłek, wypiła piwo. Potem prawie się nie ruszała.
Wilki żyją w stadzie. Teraz musiała sobie radzić sama. Tak jak wcześniej. Tylko, że wcześniej nie za bardzo sobie radziła. Była za słaba by ciężko pracować. Nie znała się na ludziach. Nie umiała kraść. Kiedy próbowała zabrać sakiewkę czwórce podróżnych nocujących w lesie Ichaer o mało jej nie zabił. Obronił ją Raven - a i to w zasadzie przez przypadek. Rzucił w Ichaera kamieniem, za to, że hałasował.
Tak poznała Wilki. Była z nimi przez niemal dwa lata lat. Aż do teraz.
Muszę ich odnaleźć, pomyślała i wyszła z gospody odprowadzana czujnym spojrzeniem karczmarki wycierającej kufle.
~*~
Aleesha szybko spakowała wszystkie swoje rzeczy do torby. Nie miała zamiaru zostwać dłużej w tym mieście. To była jej fobia. Kiedy tylko słyszała o jakiejś "czarnej śmierci" czy tym podobnych sprawach, miała ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie. Cóż. Uraz z dzieciństwa.
Westchnęła i wyjęła z kieszeni nabyty wisiorek. Był dosyć duży, wykonany z jakiegoś kiepskiej jakości metalu. Na pierwszy rzut oka.
To był mithril. Bardzo stary, nie zadbany.
Magiczny.
Miał dla Aleeshy wartość sentymentalną, to prawda. Ale nie należał do jej matki, tylko do Corbena. Wujek mówił, że takich było bardzo mało. On wszedł w jego posiadanie przez przypadek i dlatego dożył tak sędziwego wieku, mimo iż kiedyś służył w gwardii królewskiej.
Aleesha pochowała Corbena razem jego amuletem.
~*~
Szarka szła przez miasto. Rynek jak i pozostałe ulicki miasta pustoszał w oczach.
- Balzini przygotowywuje się do eksportu towaru... - usłyszała w pewnym momencie. - Podobno stolicy dziewki z północy zrobiły się bardzo w cenie...
- Ile daje?
- Dwadzieścia luidorów od głowy.
Drugi głos nie namyślał się długo.
- Wchodzę w to.
Nie słuchała już więcej. Doszła do kobiety, która załadowywała swój towar na wóz. Ledwo co dawała radę wrzucić na furmankę kilka ciężkich mieczy. Kiedy jej się to udało zaniosła się uporczywym kaszlem. Oparła się o wóz i przez chwilę oddychała głęboko, a następnie odwróciła się do straganu po następny towar, który nie zszedł dzisiejszego dnia.
Na koźle leżała pękata sakiewka - utarg z tego, co udało się sprzedać.
Szarka nie umiała kraść jako dziecko, jednak dołączywszy do Wilków nabyła tą przydatną umiejętność. A teraz - rynek był prawie pusty, kobieta odwrócona tyłem - okazja jak marzenie.
Jak gdyby nigdy nic zgarnęła sakiewkę do kieszeni i oddaliła się skręciwszy w najbliższą uliczkę. Zważyła zdobycz w dłoni. Huhu, kobiecinie musiało się całkiem nieźle powodzić, będzie ze sto luidorów, jak nie więcej. Szarka pomyślała chwilę. Jutro kupi konia i broń. Później pojedzie za Wilkami.
Cichy szmer zwrócił jej uwagę, odwróciła się błyskawicznie - kilka metrów od niej stał wysoki, krępy mężczyzna. Patrzył na nią z lekceważącym uśmiechem.
Szarka sprężyła się i powoli zaczęła się wycofywać, jednak po kilku krokach wpadła na kogoś, kto natychmiast złapał ją w żelaznym uścisku. Szarpnęła się wściekle, jednak ten, który ją trzymał był dorosłym, silnym mężczyzną. Zapewne najemnikiem.
Drugi podszedł do niej z przodu i przyjrzał się jej uważnie.
- Ładna jest. Jak dobrze pójdzie, to dostaniemy za nią więcej.
Szarka wierzgnęła nogami i kopnęła tego, który ją trzymał w goleń - nie zrobiło to jednak na nim większego wrażenia.
- Cholera, Lehos, zrób coś z tym, bo bestyjka walczy o przetrwanie - powiedział tylko.
Lehos bez słowa wyjął zza pazuchy skórzaną piersiówkę po czym przytknął ją dziewczynie do ust. Szarka odwróciła głowę nadal próbując się uwolnić, jednak Lehos siłą napoił ją płynem, że aż się zaksztusiła. Wino miało słodki, mętny smak. Po kilku minutach dziewczynie zakręciło się w głowie. Sakiewka z pieniędzmi wypadła jej z ręki. Jak zza ściany dobiegł ją głos Lehosa:
- No popatrz, popatrz... Nie dość, że na niej zarobimy więcej niż dwadzieścia luidorów, to i premia nam w ręce wpada...
Wilki atakują w stadzie. Tak powinno być.


Ostatnio zmieniony przez Presea dnia Pon 20:12, 22 Sie 2005, w całości zmieniany 2 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 16:22, 16 Sie 2005  
Chauve-Souris
Strażniczka Serc
Strażniczka Serc


Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 472
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: De La Caverne.


Słońce nieśmiało wyglądało zza ściany lasu, rosa parowała na źdźbłach trawy, nocne stworzenia szły na spoczynek, dzienne wyruszały na łowy. Las rozbrzmiewał tysiącami dźwięków, wśród których dało się rozróżnić przytłumiony stukot kopyt i ciche głosy. Ledwo widoczną ścieżką jechały konno cztery kobiety.
- Czuję się trochę nie w porządku zostawiając to miasto na pastwę losu - powiedziała Essi, oglądając się za siebie, chociaż Montfermeil zostawiły już daleko za sobą.
- Nie dałybyście sobie rady - przekonywała Aleesha.
- Przynajmniej ostrzegliśmy władze - dodała Fea.
- I tak czuję się źle - mruknęła Essi.
Desirée milczała. Co by było, gdyby powiedziała, że kiedyś znała formułę na eliksir przeciw tej zarazie? A potem oznajmiła, że nie może jej podać, bo przysięgała nie zdradzać tajemnic uzdrowicielstwa? Essi też jest uzdrowicielką, ale nawet we dwie nie dałyby rady stworzyć eliksiru na tyle silnego, aby wyleczył więcej niż parę osób. Tak zwane w kręgach uzdrowicielskich "szczepionki", podawane dożylnie eliksiry nie tyle leczące, co zapobiegające chorobom, wymagały wiele wysiłku i wiele mocy magicznej. Jedna uzdrowicielka mogłaby zrobić szczepionkę dla czterech, może pięciu osób, ale dla całego miasta...? Już lepiej o tym nie wspominać.
Przez chwilę było słychać tylko skrzypienie skórzanych pasków przy siodłach i stukot kopyt. Potem znów odezwała się Essi:
- To jaki mamy cel podróży? Musimy przecież dokądś jechać...
Przez chwilę panowało milczenie.
- Myślę - odezwała się w końcu Aleesha - że gdzieś, gdzie będziemy mogły zarobić, bo wygląda na to, że po pobycie w Montfermeil każdej z nas stopniała sakiewka...
- Fakt - przyznała Feainne. - Przydałoby się gdzieś zahaczyć...
- Ale gdzie? - zastanowiła się Essi. - I co byśmy robiły? Przecież mamy zupełnie różne specjalizacje...
Desirée zaśmiała się.
- Co? - zdziwiła się Essi.
- Właśnie pomyślałam, że jesteśmy dziwne - wyjaśniła Desirée. - Znamy się zaledwie kilka dni, a już wydaje nam się naturalne, e powinnyśmy się trzymać razem...
- No tak - przyznała Aleesha. - Ale w końcu trzeba korzystać z życia, czyż nie? Nie mamy go wiele...
Des pokręciła głową, uśmiechając się. Zmilczała uwagę, która cisnęła jej się na usta. "Tylko ty jesteś tu krótkowiecznym człowiekiem, Aleesho. Essi to pół-anioł, Fea elf... no i ja, ale mnie już niewiele zostało... nasza miarą. Jedno, najwyżej dwa ludzkie pokolenia... a potem co? Wy przynajmniej macie swoich bogów, wierzycie, że po śmierci pójdziecie do nieba... ale my? Czy znajdzie się tam miejsce i dla elfów? Nie wiem. A przecież kiedyś wierzyłam w bogów. Wierzyłam w Wielką Eà, więc gdzie podziała się ta wiara? Gdzie podziała się ta beztroska dusza, którą niegdyś byłam? Kiedy znikła? Czemu zorientowałam się za późno, żeby powstrzymać ją przed odejściem? Jak mogłam przeoczyć, że tak bardzo się zmieniam? A może takie myśli mają wszystkie starsze elfy? Nie wiem. Niewielu ich już pozostało..."
- Wiecie co? - zagadnęła Aleesha po kilku minutach jazdy w milczeniu. - Przyszła mi do głowy głupia myśl...
- Jaka?
- Może byśmy same stworzyły dal siebie pracę?
Essi zmarszczyła brwi.
- O co konkretnie ci chodzi?
- Posłuchajcie... Każda z nas potrafi władać bronią. Każda zna się na walce... - tłumaczyła Aleesha.
- Co proponujesz? - zapytała ostrożnie Feainne.
- We czwórkę mogłybyśmy... no... - Aleesha trochę się zawahała. - Pomyślałam, że mogłybyśmy się nająć jako gwardia przyboczna jakiegoś szlachcica, albo coś... Teraz na drogach jest strasznie dużo niebezpieczeństw, bogacze poszukują wykwalifikowanych obrońców...
Reszta milczała. Musiały przetrawić ten pomysł.
- Przemyślcie to - poprosiła Aleesha.
----------
Teraz Wasza decyzja i inwencja twórcza. To tylko taki pomysł, ale jeślibyście się zgodziły, to mogłyby być w ochronie jakichś przystojnych facetów :p
N.
PS. Przegadane wiem. Wybaczcie że krótkie.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 19:39, 18 Sie 2005  
Presea
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 233
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Lublin


Jechały dalej, poprzez piękne doliny rejonu Seuille. Aleesha beztrosko rozglądała się po okolicy. Krajobraz był wyjatkowo malowniczy - promienie słoneczne prześwitywały pomiędzy gałęziami drzew, rozlewały się po leśnym runie. W oddali było widać niewyraźne zarysy gór.
W końcu odezwała się Desiree.
- Cóż - zaczęła. - Właściwie co nam szkodzi. Możemy spróbować, a potem zastanowić się, czy wyszło nam to na dobre.
- Czyli jesteś za?
Desiree pokiwała głową.
- A wy, dziewczyny? - zapytała Aleesha pozostałą dwójkę.
- Popieram przedmówczynię - powiedziała Feainne. - Niech będzie.
Essi również zgodziła się, by w najbliższym mieście rozejrzeć się za kimś "na próbę".
Nestępnego dnia, wieczorem dotarły do Ephemer - miasta szarego i nieprzyjemnego. Zatrzymały się w gospodzie o wdzięcznej nazwie "Pestka". Po krótkim odpoczynku Essi i Aleesha zeszły na dół, do jadalni. Oberżysta ledwo na nie zerknął, po czym podszedł do jednego ze stolikówi i niedbale postawił przed gościem talerz z jajecznicą. Następnie zwrócił się do kobiet.
- Coś paniom podać? - zapytał siląc się na uprzejmość.
- Dwa piwa - odpowiedziała Verissa.
Obie usiadły przy barze. Kiedy barman napełniał dwa kufle bursztynowym płynem z beczki, Aleesha zapytała ostrożnie.
- Pewno niebezpieczne te okolice?
Barman spojrzał na nią spode łba.
- Zależy dla kogo. Dla kobiet wszędzie jest niebezpiecznie.
- Prawda. Ale dzisiaj nikt nie może się czuć bezpieczny. Szlachta pewnie szuka ochrony.
- Szlachta i nie tylko. Zakonicy, handlarze - oberżysta postawił przed Aleeshą i Essi dwa kufle. - Czasami nawet zwykli ludzie, jeżeli ich na to stać. Dzisiaj, niewiele przed waszym przyjazdem, zatrzymał się tu szlachcic. Chyba szlachcic, nie wiem zresztą. Dziwnie się zachowywał. Ale normalni ludzie nie mają tyle pieniędzy. Wziął najlepszy pokój, płacił samymi luidorami. Aż się niektórzy na niego nasadzili, ale w mojej gospodzie bójek nie będzie! - powiedział oberżysta twardo. - I te szumowiny o tym wiedzą. - Wskazał głową na grupkę miejscowych siedzących pod ścianą.
Essi pokiwała głową i zapłaciła za piwo. Aleesha również wyciągnęła z kieszeni dwie monety.
~*~
Fea i Desiree czekały na towarzyszki w jednym z wynajętych pokoi. W końcu drzwi się otworzyły i do środka weszły Aleesha i Essi.
- I co? - zapytała Desiree.
- Potencjalna ofiara mieszka na końcu korytarza, w najlepszym pokoju. - Essi wskazała kierunek przez ścianę.
- Najlepiej by było, gdybyśmy od razu zaoferowały swoją ofertę, jak sądzicie?
- Też tak sądzę - powiedziała Fenne. - Rano może mu się odechcieć eskorty.
We cztery poszły do ostaniego pokoju na piętrze. Desiree zapukała głośno, lecz ze środka nie dobiegł ich żaden odgłos. Elfka zapukała jeszcze raz, bardziej zdecydowanie, ale i tym razem nie było żadnej reakcji.
- Może śpi?
- Może wyszedł?
- A moze nie żyje?
- Kto zać? - przerwał im męski głos zza drzwi.
Dziewczęta zamilkły na chwilę.
- My... Chciałyśmy złożyć panu pewną propozycję - powiedziała w końcu Aleesha.
Drzwi uchyliły się na tyle, aby mogły dostrzec twarz młodzieńca.
- Jaką propozycję? - zapytał obserwujac je uważnie.
- Przypadkiem usłyszałyśmy, że się pan tu zatrzymał. Zastanawiałyśmy się, czy nie potrzebowałby pan ochrony.
Mężczyzna roześmiał się.
- Niby waszej?
- Coś się panu nie podoba? - zapytała Fea niby od niechcenia bawiąc się sztyletem. Refleks światła zagrał na twarzy mężczyzny.
- Nie wyglądacie na takie, które trudniłyby się taką robotą.
- Pozory mylą. To jak? Potrzebuje pan ochrony, czy nie?
Szlachcic zastanowił się chwilę.
- Ile? - zapytał w końcu.
- Dwadzieścia luidorów - powiedziała Desiree. - Dla każdej z nas.
- Wydaje mi się - powiedział - że to dość umiarkowana cena. Dobrze więc. Jutro rano ruszam na północ, do Sequiss.
Zamknął drzwi, a Essi mruknęła:
- Nie wydaje ci się, Des, że to trochę za tanio?
- Nie wiem. Możliwe. Nie znam się na tych sprawach.
~*~
Szarka obudziła się, kiedy wóz podskoczył na kamieniu. Słoma drapała ją w kark. Wyjżała przez szczeble wozu - słońce zachodziło, a więc przespała co najmniej dzień. Ręce miała skrępowane z tyłu, więc nie było mowy o ucieczce. Przynajmniej na razie. Zerknęła w drugą stronę. Obok niej leżała związana dziewczyna, mniej więcej w jej wieku. Była nieprzytomna, a strużka krwi zaschła jej na skroni.
Szarka odwróciła wzrok. Co ją to obchodziło.
Ponownie położyła się na sianie i spojrzała w niebo. Niektóre gwiazdy były już widoczne, jednak Szarka nigdy nie mogła spamiętać ich nazw.
Kilka godzin później, kiedy wóz ponownie wjechał na jakiś kamień, usłyszała gwałtowne chrapnięcie.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał zaspany głos, należący, jak rozpoznała, do jednego z jej oprawców.
- Niedaleko za Ephemer. Za jakiś czas powinniśmy dojechać do Kłusownika, tam przenocujemy. A rano wyruszymy do Sequiss.
Szarka drgnęła. Jadą na północ... Tam, gdzie odeszła jej sfora.
Po niecałej godzinie jazdy leśną dróżką zatrzymali się przy małej chacie. Razem z trzecim mężczyzną, prawdopobnie Kłusownikiem, przenieśli Szarkę i jej nadal nieprzytomną towarzyszkę do stodoły.
- Niepotrzebnie jej tak przydzwoniłeś - usłyszała kiedy odchodzili. - Jak nie wydobrzeje to stracimy zarobek.
~*~
- Może nas wystawił?
- Nie, nie wyszedł nawet z pokoju - powiedziała Desiree po raz setny czyszcząc swojego konia. - A poza tym jego klacz stoi po drugiej stronie stajni.
- On jest jakiś dziwny, nie wydaje wam się?
- Tacy jak on zazwyczaj są dziwni - mruknęła Aleesha podając Santiago marchewkę. Koń przyjął dar z wdzięcznością. - Zazwyczaj przebywają w wyższych kręgach i nie wiedzą jak rozmawiać z pospólstwem - prychnęła.
W końcu usłyszały kroki. Ich chlebodawca stanął w progu stajni i uśmiechnął się przymilnie. Promienie słońca igrały w jego kasztanowych włosach. W świetle dziennym, uznała Desiree, był całkiem przystojny.
- Witam, drogie panie - przywitał się. - Piękny dzień, nieprawdaż?
Przystojny, ale coś z nim nie tak, pomyślała Desiree.
Mężczyzna włożył coś do juków konia i zaczął wyprowadzać go ze stajni.
- Zaraz. - Zatrzymała go Essi. - Połowa zapłaty teraz.
- Słucham?
- Po dziesięć luidorów dla każdej. Zabezpieczenie, na wszelki wypadek.
Mężczyzna przewrócił oczami i wyjął z sakiewki cztery monety.
- Czy teraz możemy jechać?
- Możemy - mruknęła Essi i cztery kobiety wyprowadziły swoje wierzchowce ze stajni.
~*~
- Nie uważasz że on jest trochę dziwny? - zapytała Aleesha po kilku godzinach jazdy. Trakt był niemal pusty - ani śladu zbójców, złodziei, nawet potworów.
- Ta... Jak on jest szlachcicem to ja jestem niedźwiedziem - odpowiedziała jej Fea.
Essi i Desiree jechały przodem.
Szlachcic, który przedstawił się jako Heigen, podziwiał widoki. Mało się odzywał, ale niemal cały czas był uśmiechnięty. Nie sprawiał nawet wrażenia kogoś, kto nosi przy sobie niewiadomo jakie sumy - chociaż żadna z dziewcząt nie wiedziała co ma w jukach.
~*~
- Ktoś nadjeżdża - oznajmił Horn trącając Garetha butem. Chłopak zerwał się na równe nogi i spojrzał na gosciniec.
- Gdzie? - spytał szukając koni na drodze.
- Za tamtym wzniesieniem.
Gareth popatrzył we wskazanym kierunku. Wzniesienie było co najmniej kilometr od ich kryjówki, przy czym było całkowicie zalesione.
- Skąd...
- Słyszę - przerwał mu Horn.
Po kilku minutach pięciu jeźdźców wyłoniło się z gąszczu drzew. Gareth przyłożył lunetę do oka.
- Ta - powiedział. - To on. Cwaniaczek nieźle się maskuje.
Horn nie odpowiedział.
- Chodźmy - rzucił tylko.
~*~
Dziewczyna zmarła w nocy. Szarka, której udało się rozsupłać krępujące ją więzy, dokładnie ją przeszukała. Znalazła tylko kartkę z jakimś dziwnym napisem, pięknie haftowaną hustę i... sztylet w jednej z wysokich cholew buta.
Lehos dopiero rano zajrzał do stodoły. Zaklął soczyście widząc, że towar nie spełnia już wymogów uczciwego handlu. Oboje z kłusownikiem wynieśli dziewczynę ze stodoły.
Szarka, do tej pory udająca związane niewiniątko. Ostrożnie wyszła ze stodoły.
Wóz stał przed domem. Wyprzęgnięte konie przywiązane do drzewa zarżały na jej widok. Szarka syknęła na nie groźnie, jednak z głębi chaty doszły ją jakieś szmery.
~*~
Ian postanowił wyjść za potrzebą. Lehos i Kłusownik zakopywali ciało jednej z dziewcząt, niedaleko w lesie. Druga leżała związana w stodole.
Nic to - Balzini zapłaci i za jedną. Zwłaszcza, że była młoda i ładna.
Włożywszy buty Ian wyszedł przed chatę. Konie przebierały niespokojnie, jakby coś je spłoszyło.
Ostrze wsunęło się w jego bok delikatnie, niczym igła.
- To na pamiątkę - usłyszał cichy szept. - Od Wilczycy Szarki.
Oczy Iana rozszerzyły się w niedowierzaniu, kiedy usłyszał te słowa. Dziewczyna gwałtownie pociągnęła sztylet w górę i pozwoliła mężczyźnie upaść. Plama krwi wykwitła na jego koszuli. Szarka wytarła o nią sztylet i weszła do domu. Nie było tam nic wartościowego, poza tym musiała się śpieszyć. Wzięła tylko miecz i przewiesiła go sobie przez plecy. Solidna, iście krasnoludzka robota. Odwiązała jednego konia i wskoczyła na niego. Nie miał siodła, lecz jazda na oklep nie była dla dziewczyny problemem.
- Hiaaa! - krzyknęła dziko i pogalopowała w las.
~*~
- Heigen, miło cię widzieć.
Głos rozległ się z nikąd. Szlachcic niechcący ścisnął boki konia tak, że ten stanął dęba.
Kobiety szybko wyjęły broń i skupiły się w okół Heigena, który wyglądał na wściekłego. Zaraz jednak rozchmurzył się i wesoło zawołał:
- I na wzajem Horn! Nie znudziło ci się? - Jego sposób bycia wyraźnie uległ zmianie. Nie był już tym beztroskim szlachcicem, ale zdecydowanym i ironicznym mężczyzną.
Zza drzew wyłoniła się postać wysokiego mężczyzny. Mierzył w stronę Heigena z kuszy. Aleesha bez słowa zasłoniła mężczyznę i napięła łuk.
Horn sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Nie wierzę - rzekł. - Straciłeś resztki godności, czy jak? Wyslugujesz się kobietami?
- Pan czegoś szuka? -zapytała jadowicie Desiree. - Zaczepki?
- Tak, szukam - odpowiedział Horn. - Tego tu oszusta. - Wskazał kuszą na Heigena.
Aleesha opuśiła łuk.
- Oszusta?! - zapytała z niedowierzaniem.
- I złodzieja - dodał trzeci mężczyzna, który pojawił się jakby znikąd. Był młodszy od Horna, mógł mieć najwyżej osiemnaście lat.
- Miałeś siedzieć z tyłu, Gareth - syknął Horn, jednak nie sprawiał wrażenia szczególnie złego na swojego podopiecznego.
Heigen prychnął.
- Horn, dałbyś spokój... Dzieci do roboty zaprzęga... - urwał zobaczywszy, ze i Gareth celuje w niego z jednoręcznej kuszy. Z miejsca gdzie stał mógł go trafić bez namniejszego wysiłku - Aleesha go nie zasłaniała.
- Złaź z konia - rzucił Horn podchodząc bliżej. Aleesha błyskawicznie odwróciła się do Heigena.
- On mówi prawdę? - zapytała.
- Nie - zaprzeczył Heigen bez mrugnięcia okiem.
- Kłamca - warknęła dziewczyna. - Dawaj kasę.
- Co?! - oburzył się Heigen.
- Czterdzieści luidorów.
- O, nie nie. Druga połowa miała być po robocie.
- Opłata za fatygę. Powiedzmy, że nie jechałyśmy w tą stronę.
Heigen błyskawicznie złapał ją za kołnierz.
- Powiedzmy - szepnął - że jednak jechałyście.
- Nie zapominasz się czasem? - zapytała Fea przystawiając swój sztylet do pleców Heigena. - Przeznaczenie bywa bolesne.
Heigen uśmiechnął się drwiąco do Aleeshy po czym delikatnie ją puścił i podniósł ręce do góry. Horn bez ceregieli ściągnął go z konia i skrępował mu ręce.
- Jesteście łowcami nagród?
- Można tak powiedzieć - powiedział Gareth odpowiadając na pytanie Essi. Wyprowadził z lasu dwa konie i przyprowadził je do Horna. Heigen ponownie został usadzony w siodle, lecz wodze jego wierzchowca dzierżył Horn.
- Szanowanie - rzucił dziewczynom na odchodnym.
~*~
- Może to i nie był najlepszy pomysł - powiedziała Aleesha. - Ta cała ochrona...
- Cóż. Przynajmniej każda z nas jest dziesięć luidorów do przodu. - Essi cmoknęła na swojego konia. - Nie sądzę, żebyśmy dotarły do Sequisse dzisiaj. Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli przed wieczorem rozbijemy się gdzieś w lesie.
~*~
Ogień trzaskał wesoło. Essi, Desiree i Aleesha siedziały wokół ogniska, a kilka metrów dalej leżały szczątki dwóch królików. Bardzo smacznych królików.
- Padam - powiedziała Fea wróciwszy z lasu i przewróciła się na trawę.
- Jak powiedziała, tak zrobiła. - Desiree uśmiechnęła się i trąciła kijem palące się drwa.
Fenne przeciągnęła się i podparła głowę rękami.
- Mam pytanie - powiedziała. - Do Aleeshy.
Aleesha podniosła na elfkę wzrok.
- Słucham.
- Dlaczego zasłoniłaś Heigena? Nie wydaje mi się, że dziesięć luidorów to godziwa zapłata za narażanie życia.
Aleesha uśmiechnęła się.
- Chciałam sprawdzić, czy ten medalion działa tak samo, jak ten, który należał do mojego wujka.
- Chciałaś dać do siebie strzelić? - zapytała z niedowierzaniem Essi.
- Jeżeli już by strzelali, to czemu nie. Ale prowokować nie zamierzałam. Corben miał pełno blizn po uderzeniach mieczy, ale żadnego śladu po strzałach. Mówił, że to dzięki temu - sięgnęła ręką w kierunku szyi, aby wyjąć zza bluzki medalion z mithrilu.
- Cholera - zaklęła nie znalazłszy łańcuszka. - Gdzie...
Nagle ją olśniło. Heigen złapał ją za poły płaszcza.
- Pięknie - powiedziała.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 11:09, 21 Sie 2005  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


~*~
Coś delikatnie poruszyło sie nieopodal w leśnej gęstwinie. Ale na tyle niedelikatnie, że złotooka obudziła się. Każda z dziewczyn spała, więc sama postanowiła to sprawdzić. Ogień już prawie wygasł. Wokół panowały teraz nieprzebite ciemności. Fenne skupiła wzrok na jednym przedmiocie, przywyczajając się do ciemności. Poźniej ruszyła przed siebie, nasłuchując. Ale coś, co zakłóciło jej sen nie poruszyło się już. Elfka jeszcze chwilę porozglądała się po okolicy, po czym wróciła do śpiących towarzyszek. Ledwo co położyła się i przymknęła oczy usłyszała trzask łamanej gałązki. Zerwała się, znów uważnie rozglądając się dookoła. Zauważyła ciemną postać odwróconą tyłem. "Korzystnie" - pomyślała, wyciągając sztylet - "Korzystnie, by Cię teraz wypróbować... " - skoczyła na postać, zawiązując jej ręce na szyi. Już chciała coś powiedzieć, zagrozić, gdy ta zrobiła przewrót i obydwie leżały na ziemii.
- Fenne, co Ty do jasnej cholery wyprawiasz! - warknęła Aleesha, rozmasowywując kolano. - Chcesz mnie zabić, wariatko jedna?! - Feainne o ile by to było możliwe zrobiła się bardziej czerwona od swoich włosów. - Wybacz, Aleesho, ale niedawno ktoś również tutaj chodził. Słyszałam szelest. I to nie mogło być coś małego... - odparła ściszonym głosem. Niestety Desiree i Essi również wstały.
- Co tu się działo? - zapytała Desire - biłyście się, czy jak?
- Niech ona opowie - mruknęła Aleesha, wskazując na Feainne - a Ty Essi znasz coś, żeby to kolano tak nie bolało? Jest najwyraźniej mocno stłuczone.
- Pokaż - odparła bez namysłu uzdrowicielka, po czym wyciągnęła coś ze swojej torby intesnywnie pachnącej mieszaniną ziół.
- Coś tu jest - mruknęła rudowłosa - słyszałam szelst. To nie mogło być coś małego.... - nagle jej oczy zrobiły się okragłe i spojrzała z przestrachem w kierunku obozowiska, które zostawiły kawałek dalej. - Szybko, do obozu! - powiedziała, najciszej, aby nie spłoszyć tego kogoś lub czegoś.
- O nie, Fenne, zostań na chwilę z Aleeshą. Teraz my tam pójdziemy - Desiree podała rękę Essi, po czym bezszelestnie ruszyły ku obozowisku.

~*~
Szarka zobaczyła gdzieś niedaleko dogasający płomień. "Gdzie ogień, tam i podróżni, a gdzie podrożni, tam może będzie coś do jedzenia lub jakieś pieniądze..." - myślała, w milczeniu skradając się. Czuła lekki wiaterek na twarzy i widziała zza gałęzi drzew sierpowaty księżyc. Zrobiła jeden krok w lewo i... nadpenęła na jakąś kłującą kępę traw. Wyszarpnęła nogę, uwalniając się z 'pułapki'. Nagle zobaczyła ciemną postać, majaczącą niedaleko niej. Uskoczyła i schowała się trochę dalej.

~*~
- Ty naprawdę chciałaś mnie zabić? - zapytała Aleesha, gdy Essi i Desiree już odeszły. Czekały w napięciu na rozwój wydarzeń, aby w razie czego pomóc.
- Niee... chciałam poprostu hm... no dobra. Chciałam Cię albo udusić, albo zadźgać nożem - odparła z tajemniczym uśmiechem. - Nie zwróciłam uwagi, że spały jedynie Essi i Desiree. A wierz mi, że nienawidzę, gdy ktoś mi zakłóca nocny sen. - uśmiechnęła się. Aleesha pokiwała głową i w milczeniu pokazała, aby zbliżyły się trochę i osłaniały "tyły".
Tymczasem Essi i Desiree już wiedziały, kto czai się w ich obozie. Na razie jednak wolały nie zdradzać, że tu są. W milczeniu przypatrywały się Szarce, spokojnie penetrującej ich obozowisko. Nagle Desiree odezwała się. Nie ruchem warg, lecz spojrzeniem. A może to była telepatia?
- Nie mogę - mruknęła Desiree do Essi - idziemy. Obie wtargnęły do rozłożonego namiotu. Zaskoczyły ją. Zaskoczyły Szarą Wilczycę, chwytając ją za ręce, które niedługo później dziewczyna miała już skrępowane mocną linką. Nie, nie chciały jej nic zrobić. Chciały spytać, dowiedzieć się. Nagle z szarówki wyłoniły się Aleesha i Fenne.
- Czy my jej czasem nie znamy? - mrugnęła rudowłosa do pozostałych dziewczyn - Czy to nie ta "słynna" Szara, którą chcieli sprzedać tamci ludzie?
Nikt nie odpowiedział.
Skrępowana dziewczyna wpatrywała się w nie swoimi dużymi oczami. Nie było tam już miejsca na strach. Pozostała nienawiść.
- Nic Ci nie zrobimy, nie bój się - powiedziała Desiree.
- Dziewczyny, mam pytanie. A raczej stwierdzenie. Co z nią zrobimy? - spytała Feainne, wpatrując się w Szarkę.
- No cóż... nie możemy jej na pewno teraz wypuścić - odparła nieśmiało Essi.
- Ale traktować jak niewolnika, czy śmiecia też nie - dodała Aleesha. Desiree chciała coś powiedzieć, jednak z jej otwartych ust nie dobiegł żaden dźwięk.
- Słońce wzeszło - powiedziała rudowłosa - a droga do ęłęóSequisse ciągnie się jeszcze przez parę dobrych mil... trzeba będzie wziąść dziewczynę na czyjegoś konia.
- Mogę z nią pojechać - odparła Desiree - ale nie będziemy jej więzić. Rozwiążcie ją. Damy jej coś do picia i jedzenia. Mam chyba jeszcze jakieś nieużywane ubranie - skwitowała elfka, spoglądając na Szarkę. - Witaj u nas, Szarka.

________________________
Wybaczcie, że krótko, bezsensownie i gniotowato :( Wena odpłynęła szybciej, niż się spodziewałam....
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 13:07, 22 Sie 2005  
Sh'eenaz
Najwierniejsza
Najwierniejsza


Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów




- Mogę z nią pojechać - odparła Desiree - ale nie będziemy jej więzić. Rozwiążcie ją. Damy jej coś do picia i jedzenia. Mam chyba jeszcze jakieś nieużywane ubranie - skwitowała elfka, spoglądając na Szarkę. - Witaj u nas, Szarka.
Dziewczyna nie odezwała się. Przez następne kilka godzin nie zrobiła jednak nic, co zmusiłoby cztery podróżniczki do użycia siły. Zgodnie z życzeniem, a raczej stwierdzeniem elfki; trzeba bowiem zaznaczyć, że Desiree miała czasami taki sposób mówienia, że jej słowa zdawały się być z natury słuszne i nikomu nawet nie przychodziło na myśl by jej zaprzeczyć; nie związano Szarki. Kiedy wraz ze wschodem słońca wyruszyły w dalszą drogę Essi została trochę w tyle, dając znak Feainne by zrobiła to samo. Dziewczyna wyczuła, że towarzyszka podróży chce poruszyć jakiś niecodzienny temat. Zastanawiała się tylko czemu, akurat ona miała zostać powierniczką tego, co zamierzała powiedzieć jej Essi. Verissa była skryta, i tylko głębia jej niesamowitego spojrzenia pozwalała przypuszczać, że w granatowych oczach czai się jakaś uśpiona tajemnica. To wszystko było w jej spojrzeniu. Sekret. Tęsknota?
- Proszę, przekaż reszcie w moim imieniu, że odnajdę was zaraz po zachodzie słońca. Nie czekajcie na mnie i nie pytajcie gdzie byłam, kiedy wrócę. Zaufanie Feainne, pierwszy raz w tej podróży będziecie musiały okazać zaufanie.
Feainne nie skomentowała. Słuchała w milczeniu. Czuła, że to jedna z tych chwil, kiedy nie należy przerywać strumieniem słów czyjś decyzji.
- Jeżeli – Essi zawahała się. Lecz nie pomyślała o ewentualnym niebezpieczeństwie, bo jej spojrzenie, na jedną krótką sekundę, wyrażało pełnię szczęścia. A na twarzy niewyraźnie zadrgał lekki uśmiech. Jednak złotooka nie była pewna, czy jej się tylko zdawało czy ujrzała to naprawdę, bo z następnymi słowami twarz Essi przybrała obojętny wyraz – Jeżeli nie wrócę – kontynuowała po dłuższej chwili – nie szukajcie mnie, idźcie w swoją stronę i odnajdźcie swój cel.
Rudowłosa popatrzyła na towarzyszkę, chciała coś powiedzieć, ale zanim słowa zdołały przebić się na powierzchnię, Verissa powiedziała:
- Nie szukajcie Feainne, nie szukajcie.
Rudowłosa wstrzymała konia, Essi zwróciła swojego w przeciwną stronę. Dziewczyny podały sobie dłonie.
- Powodzenia – szepnęła ta pierwsza czując, że tak trzeba. I, że to wystarczy.
Czarnowłosa uśmiechnęła się blado:
- Wiedziałam Fea, że właśnie tobie mogę to powiedzieć. Desiree próbowałaby zrozumieć i pomóc. Ale to moje przeznaczenie, moja ścieżka. Nie chciałabym jej odmawiać, nie po tym co… - Essi urwała – Co do Aleeshy, to ona jest człowiekiem, nigdy nie pojmie tego w kategoriach takich, jak my nieludzie. Dla ludzi czas płynie odmiennie. Jest jeden cel, ale zaraz zanim pojawia się następny. Wyzwania jakie sobie stawiają są jak góry, na które trzeba się wspiąć. Lecz szczytów jest mnóstwo. I tym właśnie różnią się od nas. Dla nich świat i jego ścieżki, zmieniają się z godziny na godzinę. Ale my Feainne potrafimy przez całe wieki wchodzić tylko na jedno wzgórze. Żegnaj albo do zobaczenia, które z tych słów okaże się bardziej odpowiednie do sytuacji, przekonasz się dziś w nocy.
Po tych słowach obróciła się w kulbace i pocwałowała w las po lewej stronie gościńca. Elfka milczała.

***

- Pozwoliłaś jej jechać, mogłaś nas zawołać chociaż – Aleesha powtarzała to po raz niewiadomo który.
- A co twoim zdaniem miałam zrobić? – spytała spokojnie dziewczyna, ale z jakąś nutką goryczy w głosie.
- Zatrzymać ją. Zawołać nas. Nie wiem…nie pozwolić jej odjechać.
- I wtrącać się do spraw o których nie chciała mówić?
- Podróżujemy razem prawda, ufność czyż nie?
Ufność nie koniecznie oznacza wybór tych samych ścieżek. Czasami trzeba pozwolić komuś wypełnić swój los.
- Dość - ucięła Dessire wpatrując się w zmrużonymi oczyma w zachodzące słońce. Pozostaje nam tylko czekać.
Aleesha i Feainne zamilkły. Szarka przez cały wieczór i dzień milczała. A teraz wpatrywała się w nie swoimi ogromnymi, szarymi oczyma. Złym, natarczywym spojrzeniem.

***

Essi nigdy za bardzo nie wierzyła w moc snów, były jak dla niej za bardzo zwodnicze. Mamiły i sprowadzały na manowce. A jednak od tamtej nocy nie mogła pozbyć się przeświadczenia, że podąża w złym kierunku, że cały czas omija coś ogromnie ważnego. Wspomnienie powracało w postaci deżawi przysłaniając całą rzeczywistość. Było jak natrętna myśl, która nagle staje się materialna i majaczy na horyzoncie. Ogromne, szare wrzosowisko zasnute mgłą i wystawione na kaprysy pogody. Samotne, niemal zawsze puste, wrzosowisko, gdzie nikt nigdy nie przychodził. Idealne miejsce dla guseł i czarów. I dla Przeznaczenia. Sen nie był oczywiście jedynym powodem dla którego Essi zdecydowała się podążyć na wschód. Od kiedy Desiree powiedziała czarnowłosej, że Góra Aniołów znajduje się tam, gdzie jej serce Essi na wszystko zaczęła spoglądać inaczej. Kiedyś po prostu odsunęłaby z w niepamięć nocne wizje. Lecz teraz wszystko się zmieniało. Świat się zmieniał. I nic już nie było, takie jak kiedyś. Verissa popędziła konia. Była już blisko. Wyczuwała to. Podświadomie.

***

Feainne przymknęła powieki. Czuła, momentami niemal narzucającą się wolę sztyletu. Ciepłe promienie gasnącego słońca ogrzewały jej bladą, usianą drobnymi piegami twarz. Rude włosy rozwiewał wschodni wiatr. A słońce parzyło. Sztylet parzył. Feainne już od jakiegoś czasu miała wrażenie, że pragnie, wręcz wymusza na niej rozmowę. Nie robiła jednak nic, by nie ulec jego woli. By zrozumiał, że kto tu jest panem a kto sługą. Napięcie wzrastało coraz bardziej. Fea coraz częściej łapała się na tym, że w nocy zrywała się gwałtownie, zbudzona najdrobniejszym szmerem, trzaskiem gałęzi albo szeptem rozmawiających często po nocach towarzyszek. Budziła się ze sztyletem w ręku. Gotowa by zabić w razie potrzeby. Kiedyś traktowała broń jako swego rodzaju świętość, która rządzi się własnymi prawami. Wiedziała, że głupotą byłoby używać jej w przypadkowym momencie albo pod wpływem impulsu. Kiedy uczyła się walczyć, za każdym razem, kiedy czuła ciężar broni w ręku miała świadomość, że nie może działać pochopnie. Czuła powagę sytuacji. Życia i śmierci, których była panem. A to nie były wartości, którymi można szastać pochopnie. Lecz ostatnio wiele się zmieniło. Co ciekawsze, Feainne wcale to nie przeszkadzało. Było jedynie trochę niepokojące. Dziewczyna spojrzała na zachodzące słońce. Zwarzyła sztylet w dłoni. Jej imię, wygrawerowane na rękojeści, połyskiwało złowrogo.
- Słońce jest ciepłe i daje otuchę. Lecz słońce potrafi również spalić na popiół. Potrafi nieść ukojenie i rozkosz, ale także ból i cierpienie. Słońce jest zbawieniem dla zmarzniętych podróżnych, i zgubą dla zbłąkanych na pustyni. Słońce potrafi rzucać niesamowite i piękne złote refleksy na wodzie, ale potrafi też mamić i zwodzić. Jest fatamorganą. Wszystko zależy od punktu widzenia, Feainne – powiedziała nagle Desiree, która nie wiadomo kiedy usiadła obok rudowłosej.
Fea spojrzała na towarzyszkę dziwnym wzrokiem. A ta uśmiechnęła się tajemniczo i odparła:
- Ja się domyślam więcej niż myślisz, Feainne.

***

Powietrze było lepkie i gęste. Pachniało żywicą i krwią. Verissa wstrzymała konia. Stała pomiędzy dwoma prastarymi drzewami, która tworzyły jakby bramę. Czarnowłosa przekroczyła ją. Owiał ją chłodny, wschodni wiatr. Usłyszała jęk. Spojrzała przed siebie. Nie ujrzała nikogo. Ktoś znowu jęknął. Zsiadała z konia i rozejrzała się po okolicy. Przed nią rozciągało się duże, szare pole, które wyglądało jakby życie opuściło je całe wieki temu. Przed nią na ziemi, leżał umierający anioł. Essi ze zdumieniem wpatrywała się w jego złote loki. Wyglądał tak, jakby został poważnie zraniony. Jego śnieżnobiałe skrzydła były poranione, krwawiły. Twarz miał pooraną paskudnymi ranami. Gdyby udało się go uleczyć, z pewnością jego idealne rysy twarzy zeszpeciłaby paskudna blizna. Ale Essi wiedziała, że jest to niemożliwe. On umierał. Anioł umierał? Przyklękła przy nim, a wtedy jego błękitne oczy, dotychczas przysłonięte mgłą, popatrzyły przytomniej:
- Verissa – szepnął zbielałymi wargami, na których zakrzepła krew – Nie szukaj JEJ. Ona jest dla ciebie zgubą. Przeznaczenie bywa zdradzieckie.
- Co? Skąd znasz moje imię? Skąd wiesz, że szukam Góry Aniołów? – Chwyciła go za drgające konwulsyjnie ramiona. Jego ciało płonęło. Musiał mieć gorączkę od dobrych kilku godzin.
Nie doczekała się odpowiedzi. Jego oczy rozszerzyły się ze strachem. Na twarzy zastygł wyraz przerażenia. Jego ciało drgnęło w ostatnim paroksyzmie życia i znieruchomiało. Po chwili trzymała w ramionach martwego anioła.
Anioły nie umierają, pomyślała, chyba że same tego zażądają. Jednak rzadko, który anioł rezygnował ze swojej nieśmiertelności. To zdarzało się dotychczas tylko w legendach. I który anioł zdecydował by się na taką śmierć? Hańbiąca, na pustkowiu, okrutną i bestialską? Nieludzką, wręcz zwierzęcą śmierć? Śmierć, na którą nie zasługują istoty takie jak anioły? I skąd znał jej imię? Dlaczego widział jej Przeznaczenie tylko w mrocznych barwach? Co on w ogóle mógł wiedzieć o jej Przeznaczeniu?
Te pytania kłębiły się w głowie Essi, kiedy ruszyła z powrotem w stronę gościńca. Za nią pozostał martwy anioł, którego pogrzebała pod kupką, szarej, martwej ziemi. Skromny kurhan z białym kwiatem, który znalazła po drodze. Kurhan odróżniający się wyraźnie na tle krajobrazu. Na tle wrzosowiska ze snu.

***

Była głęboka noc, kiedy Essi odnalazła obozowisko swoich towarzyszek. Wszystkie trzy siedziały grzejąc się przy ogniu. Desiree wpatrywała się w ogień, głęboko zamyślona. Feainne rozmawiała z Aleeshą, która opowiadała o tym etapie swojego życia, kiedy zarabiała jako aktorka w wędrownej trupie teatralnej:

- Lubiłam to, nie ukrywam, że nie. Nie płacili wiele, ale mi starczało, żeby się utrzymać. Poza tym był tam Raven.
- Raven? – zainteresowała się Fea.
- Och, taki chłopak, bardzo miły. Miał wielki telnet. Zawsze twierdził, że gra tylko te role, które pozwalają mu, hmm, można powiedzieć że odbić rzeczywistość. Sztuka była dla niego czymś na kształt zwierciadła – Aleesha uśmiechnęła się do swoich wspomnień, a po krótkiej chwili kontynuowała – Często graliśmy parę kochanków. On był strasznie romantyczny. Zresztą….
- Tak?
- W życiu chyba też graliśmy.
Feainne milczała.
- Pewnego dnia – kontynuowała dziewczyna – zatrzymaliśmy się w takim małym, uroczym miasteczku. Zniknął około południa, zaraz po występie i już nie wrócił. Lubił czuć się wolny i zmieniać swoje role w życiu. To pozwalała mu korzystać mu z niego w pełni, a nie zamykać się w jednym, ciasnym kręgu. Zastanawiam się tylko dlaczego nie wziął mnie ze sobą. Dobrze wiedział, że byłam taka jak on. Przynajmniej pod tym jednym względem.
- Przykro mi.
- Och, szybko się z tym pogodziłam, Fea. Życie jest z byt krótkie, żeby jego większość spędzić na poszukiwaniu skarbu, który, żeby było zabawniej, już dawno przestał istnieć, bo legenda, którą kiedyś ktoś wymyślił, niestety okazała się tylko legendą. Pracowałam w trupie aktorskiej jeszcze przez rok, a potem wyruszyłam w świat szukać nowych przygód. Nie żałuję.
O tak, pomyślała elfka, przypominając sobie poranną rozmowę z Verissą, dla ludzi życie jest zbyt krótkie. Zdecydowanie zbyt krótkie, żeby wspinać się tylko na jeden pagórek.

Kilka metrów dalej, w dość dużym oddaleniu od obozowiska, rozmowie przysłuchiwała się Szarka, leżąca na plecach i wpatrująca się w ciemnogranatowe niebo. Na dźwięk imienia Raven, uniosła się lekko na łokciach i spojrzała na Aleeshe.

Raven, pomyślała, nie wiedziałam, że naprawdę był aktorem. Myślałam, że to tylko takie przechwałki mające na celu ubarwienie życiorysu. A ta dziewczyna, którą nazywają Aleeshą, wyjaśniałaby dlaczego zawsze mi odmawiał, kiedy chciałam się z nim przespać. Zawsze dziwiło mnie, że nocował sam, kiedy ja już w pierwszą noc po przyjęciu do Wilków, spałam Ichaerem. Neen miała rację, kiedy mówiła, że Raven potrafił zabijać szybko i bez skrupułów jak zawodowiec, ale że jednocześnie jest też wielkim romantykiem. Kiedyś musiał bardzo kochać. To by się zgadzało. Szarooka nadstawiła uszu i pilniej zaczęła przysłuchiwać się temu, co miało miejsce przy ognisku:

- Nie musiałyście czekać na mnie z kolacją – powiedziała Essi wyłaniając się z ciemności i stając w kręgu pomarańczowo – złotego światła.
- Essi! – ucieszyła się Fea.
- Nie przesadzaj Essi – powiedziała z uśmiechem Aleesha – Siadaj lepiej, ogrzej się i posil. I jak możesz, opowiadaj.
- Nie mogę – powiedziała łagodnie, lecz stanowczo, Essi i zabrała się do jedzenia unikając badawczego spojrzenia Desiree.
- Szarka nie zjesz z nami? – zwróciła się elfka do leżącej na ziemi dziewczyny.
Odpowiedziała jej cisza.
- Jak będziesz unikać, nie tylko nas ale i posiłków, długo nie pociągniesz.
I tym razem nie doczekała się odpowiedzi. Po kilkunastu minutach Szarka podeszła w milczeniu do czterech kobiet i stając tuż przy ogniu, który oświetlał jej twarz, w chwili obecnej o niezgłębionym wyrazie, powiedziała:
- Nie nazywam się Szarka. Na imię mi Caerme.
Pomarańczowo – złote iskry ogniska wystrzeliły w ciemno – granatowe niebo, jakby na znak potwierdzenia, rozświetlając panujący wokół mrok i stojącą w jego blasku szarooką dziewczynę.

***

Wstawał świt...

_________
Ettariel, nie wiem czy to, co napisałam o aniołach jest zgodne z Twoim wyobrażeniem. Czytałam to, co napisałaś o Aniołach pod swoim pierwszym postem w tym wspólnym, ale tam nie było żadnych wskazówek apropo tego, co ja pisałam. Mam nadzieję, że pasuje Ci to, co napisałam. Jak nie, powiedz, a zmienię.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 13:42, 27 Sie 2005  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Wstawał świt. Wstające słońce oświetliło ciepłymi promieniami małe obozowisko z przygasającym już ogniem i porozrzucanymi tobołkami. Wokół tego, co wczorajszej nocy było ogniskiem, spało w najlepsze pięć kobiet. Gdyby ktoś tamtędy przejeżdżał, zdziwiłby się zapewne, co robią te bezbronne niewiasty, bez żadnej ochrony, w tym odludziu niezbyt bezpiecznym dla podróżnych. Gdyby jednak zobaczył owe bezbronne istoty w walce, zapewne przestałby się dziwić.
Jedna z nich, czarnowłosa, o bladej cerze, leniwie uniosła powieki. Po chwili podniosła głowę i zauważywszy pewnie, że jej towarzyszki śpią, wstała bezszelestnie i odeszła kilka kroków, starając się poruszać jak najciszej. Gdyby jakiś przypadkowy wędrowiec znalazł się w pobliżu, zauważyłby może coś na kształt smutku w jej granatowych oczach. Może dostrzegłby krzywy uśmiech, pełen goryczy i żalu do świata. Wyraz zamyślenia, nadający tej twarzy niepowtarzalnego, trochę przerażającego uroku.
Ale na szczęście dla dziewczyny, a może właśnie nie tylko dla niej, o tej porze droga, tonąca jeszcze w szarobłękitnym półmroku, była zupełnie pusta.

Będzie piękna pogoda, pomyślała odruchowo Essi, patrząc na bezchmurne niebo. Spacerowała powoli przed siebie, wchodząc na niewielkie porośnięte drzewami wzgórze. Jej głowę zaprzątały dziesiątki myśli, bynajmniej nie dotyczących pogody.
Dlaczego to się stało? Dlaczego musiało się stać. I czemu akurat ja byłam świadkiem jego śmierci? Śmierci nieznanego Białego Anioła, zabitego czyjąś nienawiścią... Nie szukaj JEJ. Ona jest dla ciebie zgubą. Przeznaczenie bywa zdradzieckie. Dlaczego świat jest taki? ONA jest dla mnie zgubą? Moja ojczyzna? Mój cel życiowy, to jedyne wzgórze, na które wchodzę przez całe życie? Dla którego poświęciłabym wszystko, nawet przyjaciół, gdybym ich miała... Nawet tego jedynego... gdybym go miała. Ale ja nie mam nic. Nic.
Poczuła coś mokrego na twarzy. Deszcz? Przecież niebo jest bezchmurne... Usłyszała ciche szlochanie, dochodzące jakby z oddali. Dopiero po długiej chwili zdała sobie sprawę, że siedzi na trawie, na szczycie wzgórza. I płacze. Z niedowierzaniem dotknęła twarzy i w otępieniu przyglądała się mokrej dłoni. Ostatni raz płakała, kiedy miała dziesięć lat.
Nie mam nic. Oprócz mojego wzgórza. Mojego celu. Jemu poświęcę życie.
Z uporem otarła łzy, nie zwracając nawet uwagi na cichutki, podejrzany szelest trawy. Dopiero na niewiele głośniejszy trzask gałązki oprzytomniała i zerwała się z miejsca. I odwróciła, w samą porę by zobaczyć przed sobą szarooką dziewczynę, która w tej samej chwili cofnęła się z przestrachem.
- Co ty tu robisz? – warknęła, zła, że ktoś przyłapał ją na tej chwili słabości. – Śledziłaś mnie?!
Szarka uśmiechnęła się. Był to uśmiech dziwny, lekko drwiący, pozbawiony emocji. Jednak kiedy się odezwała, Essi ze zdumieniem rozpoznała w jej głosie coś jakby współczucie. Pewnie nie umie inaczej się uśmiechać, pomyślała, życie nauczyło ją obojętności.
- Płakałaś?... – zapytała cicho Wilczyca.
- Nic ci do tego! – krzyknęła rozzłoszczona Essi, macając przy pasie w poszukiwaniu rękojeści sztyletu.
- Zostaw. Nie chciałam cię urazić. Byłam ciekawa dokąd idziesz... myślałam że mnie nie zauważysz.
Essi zacisnęła zęby, przypatrując się jej nieufnie.
- Ciekawa? – wycedziła po chwili milczenia. – Ciekawa? W dzisiejszych czasach ciekawość nie popłaca. Tym razem obyło się bez wyciągania broni, ale zapamiętaj to sobie na drugi raz, jeśli nie chcesz mieć kłopotów.
Szarka cofnęła się jeszcze o krok, może nie przestraszona, ale trochę zaniepokojona złowrogim błyskiem granatowych oczu. A może po prostu nie na rękę jej było wywoływanie kłótni. Znów zapadła niezręczna cisza.

Patrzyły na siebie przez kilka chwil w całkowitym milczeniu, każda starała się przeniknąć myśli tej drugiej. I żadnej się nie udało.
Ta dziwna czarnowłosa, którą nazywają Essi, nie dała się podejść. Trudno będzie odkryć jej tajemnicę, pomyślała Caerme, odwracając wzrok. Kim albo czym ona jest? Bo na pewno nie człowiekiem. Czuła, że każda z tych czterech dziwnych kobiet ma jakiś niezwykły sekret. Tajemnicę, związaną z przeznaczeniem, nie tylko swoim, ale także jej, Caerme. Z nimi może odnaleźć Wilki, swoich przyjaciół. Ichaer, Carmen, Neen... i Raven. Widziała ostry zakręt na swojej drodze. Ale co jest za zakrętem? Trzeba to sprawdzić. Ona, Wilczyca Szarka, nie zlęknie się niczego.
Milczenie przerwała Essi.
- A teraz – powiedziała lodowatym tonem – wracamy do obozu. A za godzinkę wyruszamy do Sequisse. Tam zobaczymy...
Urwała, nasłuchując. Caerme też nasłuchiwała, od dłuższej chwili.
Tętent kopyt coraz bardziej się zbliżał. Tylko jeden koń. Popatrzyły po sobie ze zdziwieniem. O tej porze mógł to być tylko jakiś zbieg. W tych okolicach nie było żadnej gospody, a wszyscy normalni podróżni, nawet gońcy królewscy, nie zrywali się przed świtem. A tym bardziej nie podróżowali nocą.
Essi też musiała to zrozumieć, Caerme wywnioskowała to z wyrazu jej spojrzenia.
- Szybko – syknęła, chwytając szarooką za ramię.
Szarka potknęła się w biegu, pociągając za sobą towarzyszkę i obie zjechały po zboczu, szeleszcząc w zaroślach.
- Co ty wyrabiasz? – zdążyła warknąć jej do ucha.
- Siedź cicho. Zaraz będzie tu jechał.
Wpatrzyły się w brukowany trakt, oświetlony promieniami wschodzącego słońca. Miały dobrą kryjówkę, wśród gęstych krzewów na skarpie, na oko z siedem stóp nad drogą.
Zadudniły kopyta i po chwili koń wyłonił się zza zakrętu. Kobiety wstrzymały oddech. A pół sekundy później Essi westchnęła mimowolnie. Widziała już gdzieś tego gniadego konia. I tego jeźdźca. Jeźdźcem był bowiem wątpliwy szlachcic Heigen we własnej osobie. Był mocno schylony w siodle, jego kasztanowe włosy powiewały w pędzie.
- To on – szepnęła. – Cholera, zwiał im.
- Kto? Komu? O czym ty...
- To długa historia. Później ci opowiem. A teraz chodź. Zobaczymy dokąd się wybiera nasz pan szlachcic.
Przy ostatnich słowach czarnowłosej obie biegły już na przełaj przez las. Wspinały się po stokach wzgórza, przedzierały przez zarośla, kaleczyły o ostre gałęzie. Essi wysforowała się do przodu, była tak szybka, że Caerme z trudem za nią nadążała.
- Zaczekaj – wydyszała. – Essi... O co tu, do cholery, chodzi? Co się dzieje?
Uzdrowicielka odwróciła się. Jej oczy nie wyrażały niczego. Absolutnie niczego.
Dobrze się maskuje, pomyślała Wilczyca. Bardzo dobrze. Ale na pewno coś ukrywa. A może to tylko pozory? Zgubiłam się w tym wszystkim... Takie życie... życie, jakie prowadzi ona i jej podobni, jest dla mnie zbyt skomplikowane...
Odwróciła wzrok, bo przenikliwe spojrzenie granatowych oczu wbijało się w nią jak dwa sztylety.
Poprzez rzadko rosnące w tym miejscu krzewy widać było już drogę. Schowały się za rozłożystym drzewem i wychyliły lekko głowy przez szpary między konarami.
- Ten facet – Essi w końcu pofatygowała się, żeby wyjaśnić sprawę – jest niebezpieczny. Wczoraj złapali go łowcy nagród. Byłyśmy tego świadkami. A teraz jest sam, to znaczy, uciekł... Oho, zbliża się. Zaczekaj tu, a ja zobaczę, którędy pojedzie.

***

Feainne otworzyła oczy.
Słońce dopiero wstawało zza pobliskiego wzgórza, ciesząc świat pierwszymi złotymi odblaskami. Słońce... Feainne... Słońce jest ciepłe i daje otuchę. Lecz słońce potrafi również spalić na popiół. Sięgnęła po sztylet, leżący u jej boku. Dotknęła broni, przesunęła po niej ręką, jakby upewniając się, czy leży na swoim miejscu. W tej chwili bardziej niż w ciągu ostatnich dni czuła narzucającą się wolę sztyletu. Czuła, że chce jej coś powiedzieć, może przekazać jakąś ważną informację? Rudowłosa elfka bardzo pragnęła się tego dowiedzieć, a z drugiej strony bała się tego. Zawsze więc, kiedy przyłapywała swoją rękę na sięganiu po ten tajemniczy przedmiot, cofała ją gwałtownie.
I zawsze, za każdym razem, dręczyło ją poczucie winy i strach, że jest za późno. Za późno na wysłuchanie rady sztyletu. Za późno na zastosowanie się do niej. Za późno na oparcie się jego woli. Za późno, by zapobiec czemuś, co być może się stanie. A być może już się stało.
Feainne przetarła dłonią twarz, starając się odpędzić ponure myśli. Usiadła na niewygodnym posłaniu z trawy i igliwia i przeciągnęła się. Desiree i Aleesha jeszcze spały. Essi nigdzie nie było widać. Wstała, cały czas ziewając i przecierając oczy i przespacerowała się kilka kroków tu i tam. Efektem tego porannego spaceru było stwierdzenie, że Szarka także gdzieś zniknęła. Gdyby nie to, że wszystkie konie skubały spokojnie trawę nieopodal, Fea byłaby pewna, że Wilczyca uciekła.
Bezszelestnie, żeby nie budzić śpiących towarzyszek, wróciła na swoje miejsce, wyjęła ze swoich juków niewielkie zielone pudełeczko i rozpoczęła poranną toaletę.

***

Na rozstaju stała drewniana, nieco już podniszczona tabliczka. Zamazany przez deszcze, śniegi i inne żywioły napis głosił, że droga na południe prowadzi do Sequisse, a droga na południowy wschód – do granicy z An’dorem, krajem zamieszkiwanym głównie przez nieludzi.
Wokół panowała niemal zupełna cisza, przerywana od czasu do czasu krzyknięciem kawki lub stukaniem dzięcioła. Nawet gałęzie drzew szumiały tak cicho, że ledwo słyszalnie.
Jeździec, który wypadł zza zakrętu, od północy, nie zastanawiał się zbyt długo z wyborem drogi. Prawdę mówiąc, to chyba w ogóle się nie zastanawiał. Nie zwalniając, wybrał trakt na południe.
Kiedy tętent kopyt ucichł w oddali, znów zapanowała całkowita cisza. Coś zaszeleściło w przydrożnych krzakach i wyłoniła się z nich czarnowłosa, ubrana na czarno postać.
Essi podeszła do rozłożystego drzewa.
- Szarka! Możesz już wyjść. Odjechał.
- Dokąd? – Wilczyca, wstała, otrzepując się z liści i trawy. Podniosła wzrok na twarz towarzyszki i zobaczyła na niej coś w rodzaju satysfakcji.

***

- ...pojechał na południe. Do Sequisse – dokończyła opowieść Essi.
Desiree i Aleesha, które zdążyły już wstać, w milczeniu pokiwały głowami. Feainne wpatrywała się w bezchmurne lazurowe niebo.
Pierwsza odezwała się Aleesha.
- Ciekawe. Gdyby chciał się dobrze schować, nie jechałby do miasta. A ta droga, z tego co wiem, prowadzi tylko i wyłącznie do Sequisse. Na pewno nie jest taki głupi, żeby jechać przez las.
- Prędzej szalony – mruknęła Essi.
- Pewnie ma tam kryjówkę. Albo protektora. Jakiegoś ważniaka... na przykład czarodzieja. Bo przecież nie jest tajemnicą, że w Sequisse mieszka sporo czarodziejów – popisała się wiedzą Desiree. - Tam też odbywają się ich doroczne zjazdy. Bywałam tam kiedyś... ale to nie to samo co Montfermeil. Tylko wygląd ma bardziej okazały.
Fenne i Szarka do tej pory nie odezwały się ani słowem. Wilczyca, której właśnie opowiedziano całą historię o Heigenie, myślała intensywnie, porównywała i kojarzyła fakty.
- Wiecie, co ja sobie myślę? – powiedziała nagle, wśród całkowitej ciszy. – Ten wasz szlachcic może... może mieć coś wspólnego z handlarzami niewolników. Tacy jedni... porwali mnie w Montfermeil. Ale udało mi się wywinąć. Zabiłam jednego i zwiałam. Ale to były tylko pionki... Ktoś musi za tym stać. Co o tym myślicie?
- E, tam – machnęła ręką Aleesha. – On mi wyglądał na zwykłego oszusta...
- Wydaje ci się – wtrąciła się Essi – że zwykłego oszusta ścigają łowcy nagród? I to chyba nie byle jacy. Zwykli oszuści mało komu przeszkadzają. A jeśli już, to zazwyczaj takim, których nie stać na łowców.
Zapadło milczenie. Każda z kobiet zajęła się własnymi myślami, porządkowała w głowie ostatnie wydarzenia. Po chwili odezwała się Desiree.
- Szarka może mieć rację... chociaż to trochę nie trzyma się kupy. A teraz, zamiast niepotrzebnie gadać i strzępić języki, zjedzmy coś i ruszajmy w drogę. Przekonamy się o wszystkim, jak dojedziemy na miejsce.
- Caerme... – zaczęła Aleesha.
Pozostałe jak na komendę odwróciły ku niej głowy. Essi kątem oka zauważyła, że Fenne drgnęła mocno, jakby coś ją zaskoczyło. Albo przestraszyło.
- Już myślałam, że nie będziecie na tyle łaskawe, żeby zwracać się do mnie po imieniu – powiedziała drwiąco Wilczyca. Jednak Desiree, która przyglądała się jej uważnie, dostrzegła jakąś zmianę w spojrzeniu szarych oczu.
- Uznałyśmy, że jesteś tego warta... Caerme.

***

Jechały niespiesznie traktem na południe. Słońce przygrzewało ciepło, a od czasu do czasu powiewał chłodny wietrzyk. Aleesha pogwizdywała wesoło jakąś skoczną cyrkową melodię. Desiree i Caerme, jadące na jednym koniu milczały, obie najwyraźniej bardzo zamyślone. Essi jechała z tyłu, obok Feainne, która do tej pory nie odezwała się ani słowem. Jechała ze spuszczoną głową i ponurą miną, wpatrzona w grzywę konia.
W końcu Essi nie wytrzymała i podjechała trochę bliżej rudowłosej elfki.
- Co cię gryzie, Fenne? Tylko nie udawaj, nie wykręcaj się, bo widzę, że coś jest nie tak.
Fenne spojrzała na nią nieco mętnym wzrokiem.
- Nic... Po prostu się nie wyspałam... zmęczona jestem... Poza tym nic mi nie jest.
Jedną ręką przetarła oczy, a drugą... Essi dopiero teraz zauważyła, że drugą rękę elfka cały czas zaciskała kurczowo na pasie. A dokładniej, na jakimś przedmiocie przy pasie. Uzdrowicielka przypomniała sobie o sztylecie, nabytym przez Feainne w Montfermeil.
Fenne musiała zauważyć to znaczące spojrzenie, bo skrzywiła się lekko i odwróciła wzrok.
- Domyślna jesteś, Essi. W tym tkwi mój problem.
- Wiem.
- Nie zadawaj pytań.
- Nie będę.
Essi popędziła nieco karą klacz, zanim jednak zdążyła się oddalić, usłyszała z tyłu głębokie westchnięcie. Szybko jednak zapomniała o tej krótkiej rozmowie – pochłonęło ją rozmyślanie nad imieniem dla swego wierzchowca.
- Będziesz się nazywała – szepnęła po kilku chwilach – Elaine. Bo jesteś naprawdę piękna. Wiem, że to pretensjonalne, ale kto by chciał nie mieć imienia?
Uzdrowicielka delikatnie pogłaskała czarną, lśniącą jak antracyt grzywę zwierzęcia. A klacz zaparskała wesoło, zupełnie jakby rozumiała swoją właścicielkę.

Miasto ukazało się im nagle, wyłaniając się zza ostatniego wzgórza. Było jakby przylepione do wielkiej skały i zbudowane częściowo na niej, miało więc od południowego wschodu naturalną ochronę. Srebrzystobiałe mury lśniły w promieniach popołudniowego słońca, odbitych dodatkowo w wodach rzeki, okalającej gród razem ze skałą. Całość prezentowała się wspaniale.
- Przed nami Sequisse – oznajmiła Desiree. Jej towarzyszki zdawały się chłonąć ten widok jak zahipnotyzowane.
- Dziesięciotysięczny gród – kontynuowała przemowę elfka – zbudowany przez krasnoludów z osiem wieków temu. Potem zagarnięty przemocą przez ludzi. Swój dobrobyt, jak już chyba wspominałam, zawdzięcza ostatnimi czasy głównie czarodziejom. A oni, korzystając z sympatii, jaką są tu darzeni, organizują tutaj doroczne konwenty. Tam mają swoją siedzibę.
Szarka spojrzała w kierunku wskazanym przez Desiree. Na górze, niemal na samym jej szczycie, sterczała wieża, nie różniąca się kolorem od samego miasta.
- No, no – Aleesha jako pierwsza odzyskała głos. – W samej rzeczy, piękne to miasto. Aż mi dech zaparło.
- Cudowne – powiedziała milcząca do tej pory Feainne. – Nie wspomniałaś jednak, Des, o jednej rzeczy. Wspomniany przez ciebie zjazd czarodziejów ma się tu odbyć całkiem niedługo. Zdaje się, że za miesiąc, albo nawet wcześniej. Słyszałam to i owo w Montfermeil – dodała w odpowiedzi na pytające spojrzenia.
- Coś mi się zdaje – westchnęła Essi, kiedy zbliżały się do bram miasta – że zabawię tu dłużej niż w Montfermeil.
Caerme jechała z tyłu, milcząca, nie odrywając oczu od śnieżnobiałych murów Sequisse. Miała mieszane uczucia. Trochę bała się tego wielkiego grodu, a z drugiej strony coś ją do niego ciągnęło. Jakaś nieznana siła pchała ją wciąż do przodu, a przeczucie mówiło, że tam z powrotem odmieni się jej życie. Nie wiedziała, co to mogło znaczyć. Może spotka kogoś wyjątkowego? A może... – tu serce mocniej jej zabiło – może odnajdzie w końcu Wilki? Bywała tutaj kilka razy i wiedziała już, że w tym mieście wszystko może się zdarzyć. Wszystko.
Tak się zamyśliła, że nawet nie zauważyła, że jechały już zatłoczonymi uliczkami grodu. Otaczał je zwykły miejski hałas: ludzie wrzeszczeli, przekrzykiwali się, zwierzęta szczekały, kwikały i rżały, turkotały koła wozów, stukały końskie podkowy.
- Gdzie się zatrzymamy? – zapytała Aleesha, podjeżdżając bliżej Desiree i Szarki, które jechały na jednym koniu.
- Znam taką jedną dobrą karczmę... – zaczęła Caerme. – Bardzo spokojną, na uboczu... Jest wyżej, na drugim poziomie.
- „Pod czarnym kotem”? – domyśliła się Desiree. – Też tam czasem bywałam...
- Tak, właśnie! – podchwyciła Wilczyca. – „Pod czarnym kotem”.
- To jak?
- Jedziemy – powiedziały jednym głosem obie elfki.
- Aleesha?
- Mi tam wszystko jedno.
- Essi? Essi! – krzyknęła Desiree, próbując odwrócić się w siodle, co jednak, ze względu na siedzącą za nią Szarkę, nie było możliwe.
- Zostaw ją – zachichotała Fenne, oglądając się dyskretnie na czarnowłosą uzdrowicielkę.
- Czemu się śmiejesz? – Aleesha także się obejrzała. – Na kogo ona tak patrzy?
Spojrzała w kierunku wskazanym ruchem głowy przez złotooką. I uśmiechnęła się.

Kilka metrów za nimi jechał na siwym ogierze ciemnowłosy młodzieniec. Elf. Essi zauważyła go za pierwszym razem, kiedy przypadkowo obejrzała się w tył. I po chwili mimo woli odwróciła się jeszcze raz. Elf miał ciemnobrązowe włosy, sięgające mu do ramion, urodziwą twarz i zielone oczy. Uniósł głowę i ich oczy spotkały się. Uzdrowicielka poczuła impuls, który odebrało całe jej ciało. Wiedziała już. Czarodziej. A może Wiedzący? W ciągu tej jednej sekundy przemknęło jej przez głowę wiele myśli. Przeznaczenie. Góra Aniołów. Bleu Ville. Przeszłość. Nieznany Anioł, umierający na wrzosowisku. I przyszłość... To wszystko trwało jedną krótką chwilę. A potem oboje odwrócili wzrok.
Nie ujechała jeszcze kilku metrów, kiedy poczuła przemożną ochotę, by znów się obejrzeć. Jakaś dziwna, nieznana siła zmuszała ją do tego, namawiał ją jakiś głos. Uległa. Znów spojrzeli sobie w oczy, a on uśmiechnął się. Odwzajemniła uśmiech i zadrżała, teraz już z zupełnie innego powodu.
Odpędziła myśl, że zbyt długo już włóczy się samotnie po lasach, miastach i gościńcach.

***

Zajazd „Pod czarnym kotem” rzeczywiście znajdował się na uboczu, z dala od miejskiego zgiełku. I rzeczywiście był cichy i spokojny. I przytulny. Nad wejściem wisiał zniszczony już nieco szyld, przedstawiający czarnego kota, a pod nim wypisana była wielkimi ozdobnymi literami nazwa gospody.
- Całkiem tu milutko i przyjemnie – orzekła Fenne, oddając stajennemu wodze swojej klaczy.
- Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości – przyznała Aleesha, przypatrując się szyldowi. – Mam nadzieję, że ten czarny kot nie przyniesie nam pecha...
- Te wasze ludzkie zabobony – parsknęła rudowłosa. – Przecież koty to wspaniałe zwierzęta.
Jakby na potwierdzenie jej słów, czarny kot, który pojawił się niewiadomo skąd, z przymilnym mruczeniem otarł się o nogi elfki, która pogłaskała go. Po czym usiadł obok i zaczął lizać sobie łapkę, co chwilę spoglądając wrogo w stronę Aleeshy.
Żeby zaoszczędzić pieniądze, wynajęły dwa pokoje. W jednym ulokowały się Aleesha, Caerme i Essi, a w drugim Desiree i Feainne. Izby były schludne i przestronne, przedzielone zasłonami – w każdym takim „pomieszczeniu” znajdowało się łóżko, fotel i szafka, a w jednej dodatkowo niewielki stół. Każda izba miała też przedsionek, w którym stał wieszak na płaszcze i spora szafa.
Essi natychmiast zamówiła do siebie balię z wodą. Wykąpała się i zaczęła szukać czegoś do ubrania. Znalazła w końcu prostą czarną sukienkę bez rękawów, sięgającą jej prawie do kostek, i spięła ją w talii posrebrzanym paskiem. Włosy rozpuściła, żeby szybciej wyschły, rozczesała i wpięła w nie kilka srebrnych spinek, po czym umalowała się w pośpiechu. Caerme i Aleesha zeszły na kolację już dobry kwadrans temu.
Wychodząc, zerknęła na wiszące w sieni lustro. Nie jest źle, pomyślała, patrząc w granatowe oczy. Każdy inny powiedziałby, że wygląda olśniewająco, ale ona nie nigdy przywiązywała do tego zbyt wielkiej wagi.
Kiedy zeszła, jej towarzyszki siedziały już przy stole i rozmawiały.
- Ładne kolczyki, Essi – przywitała ją Desiree.
- Tak, piękne – przyznała Aleesha. – Nie kupiłaś ich przypadkiem w Montfermeil? Bo zdaje mi się, że widziałam tam podobne.
- Nie... Kupiłam je daleko stąd. A o czym to rozprawiałyście przed chwilą?
- Zastanawiamy się, czy obejrzeć dzisiaj miasto – pospieszyła z wyjaśnieniem Fenne. – Chociaż jego część, bo całego na pewno nie zdążymy.
- Nie wiem, czy będzie mi się dzisiaj chciało... Wolałabym odpocząć...
Rozmowę przerwała dziewka służebna, przynosząc dymiące potrawy.
- Mmm, ależ smakowicie pachnie – westchnęła Essi, spoglądając na dziwnie przyrządzone mięso ze śliwkami, stojące przed Aleeshą.
- To nasza specjalność – zaszczebiotała służąca. – Życzy sobie pani?
- Tak. Do tego jakieś dobre wino. Tylko nierozcieńczone!
- Służę łaskawej pani – powiedziała dziewczyna i pobiegła w kierunku baru.

Desiree, Aleesha, Feainne i Caerme skończyły już jeść, kiedy Essi dopiero zaczynała.
- Jak chcecie – powiedziała niepewnie – to możecie iść beze mnie.
- Na pewno?
- Tak. Idźcie. Dojdę do was.
Kiedy wstawały od stołu, Desiree rzuciła jej przenikliwe spojrzenie, jakby chciała powiedzieć „wszystko o tobie wiem, niczego przede mną nie ukryjesz”. Essi skrzywiła się nieznacznie, unikając wzroku elfki.

***

Spacerowały wolnym krokiem przez miasto, podziwiając kunszt dawnych budowniczych. Caerme rozglądała się niespokojnie. Uliczki, place, kamienice, strzeliste wieżyczki, ciemne zaułki... to wszystko zdawało się być pełne tajemnic, czekających tylko na odkrycie. W pewnym momencie zobaczyła TO. Za budynkiem ciągnął się szary, podniszczony mur. W pewnym miejscu tego muru widniała spora szczerba, przez którą spokojnie dałoby się przejść. Szarooka wiedziała, dokąd można było tamtędy przejść. Do kryjówki. Kryjówki Wilków.
Dopiero na głos wołającej ją Aleeshy zorientowała się, że od kilku chwil stoi w miejscu.
- Caerme! Idziesz?
- Idźcie! Zaraz dołączę!
Wiedziona jakimś instynktem, przelazła przez dziurę i znalazła się na malutkim placyku, ze wszystkich stron otoczonym murami. Ale ona wiedziała co robić. Z wielkim trudem podniosła jedną z płyt chodnika i wśliznęła się do wydrążonego tunelu. Tunel miał może z dwadzieścia metrów. Potem szło się po skarpie od północnej strony miasta i wyjmowało jedną z omszałych desek starego parkanu.
Szarka czuła, jak mocno biło jej serce. Zasunęła za sobą deskę i rozejrzała się po tonącej w półmroku grocie.
Była w kryjówce Wilków.

***

Essi siedziała przy stole i popijała wino. Rozmyślała. Nad swoim przeznaczeniem. Kto będzie tym, który je przed nią odkryje? Desiree? A może... może... Przypomniała sobie elfa, którego widziała dziś w drodze do karczmy. Bezwiednie uśmiechnęła się na jego wspomnienie. On był czarodziejem, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. A może Wiedzącym? Pokręciła z niedowierzaniem głową. Wiedzących było bardzo mało, a do tego ukrywali się przed innymi rasami. Najczęściej w górach. Kto to widział, żeby wiedzący paradował sobie zwyczajnie po mieście? A zresztą zielonooki elf przyjechał zapewne na wspomniany przez Desiree konwent czarodziejów, a Wiedzący nie zaszczycali swoją obecnością takich zjazdów.
Z zadumy wyrwał ją delikatny impuls, rozchodzący się po całym ciele. Znała to uczucie. Jednocześnie zaskrzypiały drzwi i rozległy się ciche kroki nowego gościa. Essi gwałtownie uniosła głowę. I o mało nie zakrztusiła się winem.
Bo do gospody wszedł właśnie nowy obiekt jej rozmyślań. Wysoki, jciemnowłosy elf o pięknej twarzy i zielonych oczach. Podszedł do baru, zamienił kilka słów z karczmarzem i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok zatrzymał się na Essi i uzdrowicielka była pewna, że ją poznał. Uśmiechnął się, a ona poczuła jakiś dziwny ucisk w brzuchu. Co się ze mną dzieje, do cholery, pomyślała, odwzajemniając uśmiech. A potem zrobił coś, czego najmniej się spodziewała – podszedł do jej stolika.
- Można? – zapytał, wiercąc ją zielonym spojrzeniem.
- Oczywiście – odpowiedziała, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa więcej.
Usiadł naprzeciwko Essi, nie spuszczając z niej wzroku.
- Piękne to miasto, prawda? – zagaił po chwili milczenia. – Mniemam, że dobrze je znasz? Bo niewiele osób wie o istnieniu tej karczmy... Jednej z najlepszych w Sequisse... no i najspokojniejszej.
- Właściwie to jestem tu pierwszy raz... Przyprowadziły mnie tutaj znajome, z którymi podróżuję. Ale – uśmiechnęła się – wiem już, że nie jestem tu po raz ostatni. Ten gród rzucił na mnie urok.
Westchnęła i zamilkła na chwilę. Elf znów przerwał niezręczną ciszę.
- Wolno spytać, co cię tu sprowadza?
- W zasadzie to nic konkretnego. Podróżuję po świecie, obijam się po różnych miejscach... Z nudów.
Odwróciła głowę, unikając jego wzroku. Jeśli jest czarodziejem, pomyślała, to wie, że skłamałam. Że mam cel w tym podróżowaniu. Ale co go to obchodzi? Przecież w ogóle się nie znamy!
Przypatrywał się jej uważnie.
- Rozumiem że mi nie ufasz – odezwał się po chwili. – Bo i masz ku temu powody. W końcu w ogóle się nie znamy. Ale... wiem że mogę ci pomóc. Nie wiem jeszcze w czym, ale czytam to w twojej twarzy. W wyrazie twoich oczu. Tylko musisz sama o to poprosić. Bo wiem, że nie podróżujesz bez celu.
Patrzyła na niego wyczekująco, a w jej oczach pojawił się dziwny błysk. Mogący wyrażać zdumienie, tęsknotę, a nawet radość. Zrozumiał.
- Jestem Erredin z Tir Im.
- Zwykle przedstawiam się jako Essi, ale... chyba ci zaufam. Poza tym jesteś czarodziejem i zapewne wiesz już, jak się nazywam. Verissa Ailée.
Docenił jej szczerość skinieniem głowy.
- Bystra jesteś. Tak, jestem czarodziejem. Ale nie Wiedzącym. Do tego, żeby być Wiedzącym, trzeba być elfem czystej krwi, a ja do takich nie należę. W moich żyłach płynie jedna czwarta ludzkiej krwi. Mój dziadek od strony matki był człowiekiem.
- Przyjechałeś na ten zjazd, prawda? Słyszałam, że jest za miesiąc.
- Za cztery tygodnie.
Zamilkli na dłuższą chwilę. On zajął się jedzeniem, a ona wpatrywała się bezmyślnie w podziurawiony blat stołu. Co chwila przyłapywała się na tym, że cały czas myśli o nim. Co się ze mną dzieje, myślała, zaciskając palce na kielichu z winem. Tylu ich było, tylu przewinęło się przez moje życie... I żaden nie był tym właściwym. To w takim razie po co to ciągnąć? Po co, do cholery?
Nic nie zaszkodzi spróbować, mówiła jakaś inna część jej duszy. Nie zaszkodzi się przekonać.
- Essi... – uniosła głowę i spojrzała na niego pytająco. – Mówiłaś, że jesteś w Sequisse pierwszy raz. Myślę, że... Że mógłbym cię oprowadzić. Pokazać to i owo. Choćby dzisiaj. Co ty na to?
- Z miłą chęcią. Tylko pójdę się przebrać.
- Czekam tutaj za kwadrans.


Ostatnio zmieniony przez Ettariel Ancalimë dnia Sob 19:20, 11 Lut 2006, w całości zmieniany 2 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> WO fantasy [treść]* Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 4  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin