Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> WO Środziemie [treść]
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post WO Środziemie [treść] - Wysłany: Wto 16:24, 17 Sty 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Jesień dawała już o sobie znać w północnych krainach Śródziemna. Zmrok zapadał szybciej, a noce były coraz chłodniejsze i coraz bardziej wilgotne, co było nieraz wielkim utrapieniem dla wędrowców. Nic dziwnego - w końcu zaczynał się październik.
Tego wieczoru w okolicach Wichrowego Czuba panowało wyjątkowo przenikliwe zimno, jak na tę porę roku, a wiatr wył, jakby się kto powiesił. Widoczne na szczycie ruiny Amon Sul wyglądały ponuro i złowrogo z słabym świetle wschodzącego księżyca. Suche liście wirowały i szeleściły jak płaszcze upiorów.
Tinweriel wzdrygnęła się mimowolnie na myśl o spędzeniu nocy w tym miejscu. Niestety, nie było innego wyjścia - od najbliższej gospody dzieliły ją co najmniej trzy dni drogi. Uniosła się w siodle, ogarniając wzrokiem teren i z rezygnacją ponowiła próbę zmuszenia gniadego ogiera do zrobienia choć kilku kroków do przodu.
- Dalej, leniu. Przestań w końcu stroić fochy i pozwól mi i sobie wsypać się w jakimś porządnym miejscu.
Zwierzę zarżało z wyraźna pretensją, jakby chciało wyrazić wątpliwości co do "porządnego miejsca", po czym leniwie powlokło się do przodu, powłócząc nogami i duszą (jeśli założyć, że zwierzęta mają duszę).
U podnóża wzgórza zeskoczyła z konia i rozpoczęła w gęstniejących ciemnościach wędrówkę w kierunku szczytu, ciągnąc upartego wierzchowca za uzdę.
***
Ognisko, które właściwie było ogniskiem tylko z nazwy, ledwie się żarzyło, podtrzymywane rozpaczliwymi wysiłkami. Z nieba opadała zimna mżawka, gasząc powoli coraz słabsze iskierki. Tinwe westchnęła ciężko i oparła się o swój tobołek, wpatrując się bezsilnie w dogasające płomyki, jakby były gasnącą nadzieją. Ogier o wdzięcznym imieniu Cień, z równym wdziękiem skubał resztki owsa, znalezione w zapasach przez właścicielkę, co chwila cicho rżąc i potupując.
- Tak, tak, Cieniu - monolog dziewczyny rozlegał się w kompletnych już ciemnościach. - Zimno, ciemno i mokro, żadnych widoków na odrobinę ciepła, nie mówiąc już o ciepłym posiłku. Bree zostawiliśmy za sobą trzy doby temu, do oberży "Pod Białym Drzewem" kolejne trzy dni, albo i więcej... Sam przyznasz, że niewesoło to wygląda. Na szczęście zostało trochę zapasów, więc przynajmniej głodować tu nie będziemy - zakończyła ponuro, grzebiąc w niewielkim bagażu. Po chwili wyjęła kilka sucharów i wędlinę, po czym schrupała je bez entuzjazmu, popijając jakimś kiepskim, rozcieńczonym trunkiem z manierki.
Po wątpliwej przyjemności posiłku Tinwe rozejrzała się uważniej. Zatrzymała się oczywiście na zboczach wzgórza, bo ruiny znajdujące się na szczycie nie budziły zaufania. Raz po raz przypominała sobie legendę o Pierścieniu, w której zaczytywała jeszcze parę lat temu w swoim rodzinnym domu, w małej osadzie Hithluin w północno-zachodniej części Gondoru. Dom... rodzinny dom... do tej pory zachowała w pamięci te wspomnienia, nie pozwalając im się zestarzeć i wyblaknąć niczym stare dzieła sztuki. Rodziców, którzy zginęli dziesięć lat temu w ulicznej walce, przypadkowo. Co za trywialna śmierć, umrzeć przez przypadek, nie wiedząc za co i po co...
Chodziła na ich grób codziennie przez dwa lata, potem coraz rzadziej i rzadziej, z braku czasu, który wypełniała głównie praca na utrzymanie - po ich śmierci nie została jej żadna rodzina, oprócz brata, starszego o pięć lat Almotha, który również ciężko pracował. Utrzymywali się prawie sami, z drobną tylko pomocą sąsiadów i przyjaciół rodziców.
Jednak po kilku latach oboje zaczęli żyć niemal jak dawniej. Tinweriel chodziła na tańce, zawracając w głowie męskiej części miasteczka - tej młodszej, ma się rozumieć, i szalone eskapady z przyjaciółmi (które kończyły się bardzo różnie), a Almoth, całkowite przeciwieństwo siostry, wiódł spokojne życie. Nigdy nie zamierzał się żenić ani zakładać rodziny. Mawiał, że jedna kobieta w domu (w dodatku taka jak Tinwe) to wystarczający kłopot.
Były chwile, kiedy wśród opadających na groby złocistych liści rodzeństwo wspominało rodziców. Almoth zamiatał z mogiły liście, a jego siostra znosiła nowe bukiety tulipanów z ogródka, ulubionych kwiatów mamy. Ona opowiadała wesołe historie, a on przeważnie milczał, wpatrzony w jesienny krajobraz. Kochał jesień.

Tinwe uśmiechnęła się smutno do tych cieni przeszłości, nie zwracając uwagi na coraz bardziej rzęsisty deszcz. Wszystko było piękne do tego dnia, kiedy ona tego nie popsuła swoim odejściem. Kiedy po pół roku wróciła, gotowa w pokorze prosić o wybaczenie, jego już nie było. Dom stał samotny i opuszczony, a nikt z mieszkańców Hithluin nie potrafił powiedzieć dziewczynie, co stało się z jej bratem.
Od tej pory wędrowała po świecie jak zbłąkana dusza, nie tracąc nadziei, że kiedyś go odnajdzie.
Do dziś nie znalazła po nim nawet śladu.
***
Zawieszony w mroku sierp księżyca nie oświetlał wcale tej nocy - wręcz przeciwnie, sprawiał, że wydawała się jeszcze ciemniejsza. Deszcz nie ustawał.
Tinwe wstała, otrzepała się, i chwyciwszy tobołek, rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co dałoby jakieś schronienie przed strumieniami wody lejącymi się z nieba. Obeszła dookoła stoki wzgórza i w końcu skryła się po rozłożystym drzewem od strony zachodniej. Owinęła się szczelnie pledem i już chciała się położyć, kiedy jej uwagę przykuł mglisty kształt gdzieś na dole, poruszający się w stronę Wichrowego Czuba. Zadrżała, przywołując w pamięci ten fragment opowieści, kiedy straszni Czarni Jeźdźcy osaczyli czwórkę niziołków i króla Elessara właśnie w tym miejscu. Obserwowała zbliżającą się postać. Wędrowiec, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z jej obecności, zmierzał wyraźnie w jej kierunku. Po kilku minutach zaczął wspinać się po zboczach. Podeszła do krawędzi i rozejrzała się dookoła - był tylko jeden, nie zobaczyła nigdzie innych postaci.
Po chwili wahania wróciła do swojego "obozu" najciszej jak mogła, wyjęła łuk i, trzymając broń w gotowości, znów zbliżyła się do krawędzi zbocza. Stała w napięciu, niemal wstrzymując oddech i czekała z napięciem łuku, aż nieznajomy podejdzie bliżej.
Mężczyzna - bo co do tego nie miała wątpliwości, widząc zarys jego sylwetki i sposób chodzenia - szedł już ścieżką kilka stóp niżej. Sam, bez konia, z tobołkiem na plecach.
Może nie zauważyłby jej, może przeszedłby nawet dalej, ale Tinwe miała pecha. A może szczęście? W tej chwili nie zastanawiała się nad tym, tylko nad inną rzeczą, a mianowicie, co śmiało nagle zaszeleścić w gałęziach drzewa i wśród trzeszczenia gałęzi i trzepotu skrzydeł wzbić się w górę i polecieć, cholera wie dokąd. Ale to też nie miało teraz wielkiego znaczenia. Dość, że wędrowiec zatrzymał się i podniósł wzrok, prosto na wymierzony w siebie łuk. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
- Nie strzelaj - odezwał się wreszcie spokojnie. Miał łagodny, aczkolwiek trochę ironiczny, młody głos. - Nie mam zamiaru cię skrzywdzić, nie zauważyłem nawet, że tu jesteś.
Tinwe zamarła z łukiem dalej wzniesionym w ręce, a strzałą w drugiej.
Tymczasem wędrowiec wspiął się po śliskiej od deszczu trawie i w chwilę później stał już obok niej, przyglądając się jej z mieszaniną zaciekawienia i rozbawienia. Tak jej się przynajmniej zdawało, bo nie mogła dojrzeć jego oczu w tych ciemnościach.
- Dziewczyna - mruknął, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Dziewczyna podróżująca samotnie, i to jeszcze w takim miejscu. Coś takiego...
- Dlaczego chciałaś mnie zabić? - zapytał, kiedy ona dalej milczała.
Cofnęła się i opuściła łuk, nieco zawstydzona.
- Przypomniałam sobie opowieść o Pierścieniu... Wiesz, kiedy upiory napadły Froda i resztę. Przestraszyłam się trochę.
- Prawda - rozejrzał się wkoło, zatrzymując dłużej wzrok na ruinach Amon Sul. - To miejsce ma w sobie coś z tamtych dni. Coś upiornego. Za cholerę nie można tu znaleźć porządnego schronienia... Żadnej skały, żadnej groty... Pozwolisz, że rozłożę się pod tym drzewem?
- Jasne - strach już minął, ten chłopak raczej nie zamierzał zrobić jej nic złego. Przesunęła swój pled i tobołek, robiąc mu miejsce obok. Nadal jednak miała się na baczności.
Nieznajomy wszedł za nią pod rozłożyste gałęzie i rzucił swoje rzeczy na trawę. Rozłożył koc, zdjął kaptur i usiadł, opierając się wygodnie o pień.
Teraz Tinwe mogła zobaczyć jego twarz. Miał długie jasne włosy, elfie rysy i ciemne, szare albo niebieskie, oczy. Był całkiem przystojny, co nie uszło jej uwadze, zwłaszcza, że burzowe niebo zaczęło się trochę przejaśniać. Nie mógł być od niej o wiele starszy.
Westchnęła i położyła się, owijając się ciepło pledem. To on odezwał się pierwszy kilka minut później.
- Skąd podróżujesz? - zapytał cicho, patrząc na nią.
- Zależy co masz na myśli - ona z kolei wpatrywała się w gwiazdę przebłyskującą nieśmiało przez koronę drzewa. - Niedawno opuściłam Bree, a jeszcze wcześniej wędrowałam wzdłuż Gór Mglistych.
- Wędrujesz na zachód? Wiesz, że tam jest Sire, kraj niziołków. Nam nie wolno przejść ich granicy.
- Wiem - burknęła. - Co za idiotyczny zakaz. Co miałabym niby zrobić tym maluchom...
- Ten zakaz - przerwał jej - wydał jeszcze Elessar. Będzie z osiem wieków temu... A królewskiego zakazu nie można odwołać, chyba że w sytuacjach nadzwyczajnych.
- Ale ja nie zmierzam do Shire'u, tylko... - urwała i zamilkła.
Chłopak nie odzywał się, pozwalając jej pomilczeć przez jakiś czas. W końcu podjęła na nowo:
- Nie śmiej się ze mnie. Do Szarej Przystani nad Zatoką Księżycową. Kocham legendy i stare opowieści... Wiem, głupie że mówię o tym komuś obcemu. Ale czasami łatwiej jest się zwierzać tym, którzy nas nie znają... Może dlatego, że widzą nas nie takimi jakimi chcemy być widziani, tylko takimi, jakimi jesteśmy naprawdę*. Chciałabym zobaczyć to miejsce. Chciałabym ożywić historię, odkryć tą tajemnicę nie tylko na kartach książki. Coś mnie tam ciągnie. Coś, czemu nie umiem się oprzeć. Nie śmiejesz się?
- Nie. Bo wiesz... ja też podróżuję w tym kierunku.
Zapadła cisza, przerywana tylko pojedynczymi już kroplami deszczu. Oboje patrzyli na gwiazdę przebłyskującą nieśmiało przez koronę drzewa.
_________
* Carlos Ruiz Zafon, "Cień wiatru". Cytat niedosłowny, bo nie chciało mi się zaglądać do książki.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 18:09, 24 Sty 2006  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


2,5 strony pisane timesem 12, tu trochę to malo wyszło, czyli standart. Jeśli coś byłoby nielogiczne to napsizcie prosze w komentarzach...

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Zatrzymała się. Była ciemna noc, a w dole doliny przez którą zmierzała paliły się światła. To oznaczało tylko jedno – jeszcze chwila i znajdzie się w ciepłym pomieszczeniu. Na takim pustkowiu, gdzie już od dawna nikt nie mieszka, jeden samotny dom. Anvanime liczyła na gościnę tylko na tą jedną, chłodną noc. Burzowe chmury przetaczały się po niebie, zakrywając jasny blask księżyca. A ona nie mogła ryzykować tak wiele. Do Rivendell nie było daleko. Mimo to okolica nie cieszyła się dobrą sławą. Kto więc mógł zamieszkiwać ten dom? Ludzie baliby się, czuła to wyraźnie. A elfy... Została ich zaledwie garstka. Większość z nich odpłynęła i to już dobre osiem setek lat temu. Ona została. Nie wiedziała, czy to był dobry wybór. Była wtedy bardzo mała. Miała tylko 229 lat. Jedyne dziecko, które nie chciało płynąć. Do dziś nie wiedziała, dlaczego. Szara przystań budziła w niej lęk, fascynację i tajemnicę. Zamierzała pójść śladami dawnych elfów. Pierwsze, co chciała osiągnąć to Rivendell, a raczej jego opustoszałe zgliszcza. Z zamyślenia wyrwał ją odgłos prychającej klaczy. Stanęła tuż przed domem. Aniv zsiadła z konia z ociąganiem. Kołczan miała - jak zawsze - na plecach, łuk przypięła do siodła w pewien sprytny sposób, aby zawsze można było go wyciągnąć i to całkiem szybko. Zapukała, czekając w milczeniu. Zza drzwi dobiegł głos, który na pewno do elfa nie należał.
- Kto tam? – warknął mężczyzna, niezbyt przyjemnie.
- Wędrowiec. Szukam noclegu na tą noc. – odpowiedziała całkowicie spokojna Anva. Mężczyzna musiał uwierzyć, gdyż po chwili usłyszała, jak odryglowuje drzwi i ostrożnie wygląda przez wąską szczelinę. Na twarz elfki padło światło. Odruchowo przysłoniła je ręką.
- Wejdźcie. – mruknął gospodarz, odchylając drzwi, aby mogła wejść. – Niebezpieczne tu tereny, droga pani. Niebezpieczne... – powiedział. Zbadał ją uważnie wzrokiem. – Coś ciepłego dać?
Anvanime była zdziwiona jego uprzejmością. Domyślała się, że niezupełnie bezinteresowną.
- Jeśli łaska, gospodarzu, to z chęcią się czegoś napiję. – odparła.
- A pieniądze ma pani? Bo trochę to będzie kosztować... Nocleg zresztą też. – dodał. Elfka nie była zaskoczona. Bezinteresowność była rzadsza, nawet niż elfy.
- Mam. – Rzuciła na blat kilka srebrnych monet. Gospodarz zgarnął je chciwie, po czym zabrał się do przyrządzenia ciepłego napoju. Anvanime usiadła i dopiero teraz spostrzegła, że nie jest zupełnie sama z gospodarzem. Po drugiej stronie ławy siedział mężczyzna. Miał jasne włosy i ładne, ciemne oczy. Spiczaste uszy mogły zwieść każdego – nieznajomy mógłby z powodzeniem udawać elfa, ale nim nie był. Miał w sobie tylko jego domieszki, niektóre geny. Anva zauważyła, że był dobrze zbudowany, lepiej od elfa. Zmierzyła go uważnym wzrokiem, po czym przypomniała sobie o klaczy. Wciąż stała na dworze.
- Za chwilkę wrócę... Tylko odsiodłam klacz do stajni. – rzuciła całkowicie niepotrzebnie, po czym wyszła. Wolała zrobić to sama. Nie miała dużego zaufania do ludzi.
Chłód przeniknął jej szaro-niebieskie odzienie. Chwyciła za powróz, po czym udała się w stronę stajni. Tam odsiodłała klacz i dała jej trochę słomy, leżącej obok. Klacz prychnęła.
- Spokojnie, Veasse. – Powiedziała, głaszcząc ją po szyi. – Tylko na jedną noc... Wytrzymasz. – odpięła łuk i swoje rzeczy, po czym wyszła ze stajni. Musiała znów zapukać, aby gospodarz jej otworzył.
- Ostrożności nigdy za wiele – wytłumaczył, wpuszczając ją do środka.
- Nie dziwię się. – odparła. Nie miała jakoś ochoty do pogawędki, bynajmniej z gospodarzem.
- Cholera, zapomniałem. – podrapał się w głowę. - Z kim mam przyjemność? Chireadan jestem. Aniv zdziwiła się, że zwykły człowiek nosi elfickie imię.
- Anvanime Tasartir. – odparła. Chwilę później usiadła na wprost nieznajomego.
- Elanar. - pół-elf wyciągnął rękę w kierunku elfki. Chociaż zwykle była nieufna, postanowiła zaryzykować. Zresztą, nie było czego ryzykować. Nieznajomy budził zaufanie. Anva uścisnęła ją, ludzkim zwyczajem.
- Anvanime. Chociaż różnie mnie nazywają... Aniv, Anva lub Ważka.
- Ważka? – zdziwił się nieznajomy. – Witaj zatem. – Elanar wypił łyk ze swojego kubka. – Więc dokąd podróżujesz?
- Dziś zostaję tu na nocleg. – Odezwała się. – Później chcę przebyć Ostatni Most i dotrzeć do Imladris. To znaczy Rivendell. – poprawiła się. Tylko ludzie oczytani lub elfowie znali tą nazwę.
- Mi też tamtędy droga. – odpowiedział pół-elf z dziwnym uśmiechem. – A nazwa Imladris wcale nie jest mi obca. Aniv zignorowała drugą część jego wypowiedzi.
- A dokąd później? Zawsze raźniej jest mieć kogoś do towarzystwa. – Powiedziała elfka, sama jednak tak nie sądząc. – Do Imladris... A raczej do jego zgliszczy.
- Tak... Do zgliszczy historii. Chociaż to miejsce mnie zbytnio nie interesuje. Już nie.
- A mnie tak. – odparła, nie zwracając uwagi na duże podkreślenie słowa „już”.– I Szara Przystań.
- Czyli wędrujemy w tym samym kierunku. – odpowiedział.
- Wypada, że tak. – gospodarz podał elfce ciepły napój. Anva przyjrzała się uważnie kubkowi, mrużąc niebiesko-szare oczy. Po chwili napiła się. Zdjęła również swój szary płaszcz podróżny. W domu było ciepło. Przez ułamek sekundy błysnęło coś, co było zawieszone na szyi elfki. Nie umknęło to uwadze Elanara.
- Zwą Cię Ważką... Od tego medalionu?
Anvanime nie zdziwiło to pytanie. Wiele ludzi już ją o to pytało.
- Tak. Dlatego nazywają mnie Ważką. Mam to od rodziców, których niestety już nie ma na tym świecie. – uprzedziła kolejne pytanie.
- Rozumiem Cię. – odrzekł smutno. – Moja matka zmarła ostatnio. Ojciec również nie żyje.
- Więc jesteśmy w podobnej sytuacji. Chociaż ty znałeś swoich rodziców. Ja już nie. – odparła, a w jej oczach pojawiły się niebieskie iskierki, jak zawsze na wspomnienie tego, że nie zna i nie znała rodziców. Już nigdy ich nie pozna... A może dopiero wtedy, gdy umrze dla tego świata?
- Elanar... Pochodzę z Lórien. Tego nie ma sensu ukrywać. Nie ma sensu być takim tajemniczym. Twoje imię... Pochodzi od naszego, złotego kwiatu. Prawda? Od naszego słońca i gwiazdy...
- Tak. – odparł.
- To ludzie nam ją zabrali... Zniszczyli, jak wszystko. – dodała smutno. – A skąd Ty jesteś?
- Z Rohanu. Urodziłem i wychowałem się w Edoras.
- Na stepach... Wędrujesz?
- Tak. Jak dotąd udało mi się przemierzyć Gondor, Rohan, część Rhovanionu i Eriadoru.
- Trochę tego świata zwiedziłeś. Musisz zatem dobrze się znać na kierunkach, może i legendach... – odparła. Elanar uśmiechnął się tajemniczo.
Elfka wstała nagle.
– Wybacz. – dodała krótko, stawiając kubek na stole. – Ale jutro ciężka droga przed nami. Chyba najwyższy czas na odpoczynek.
- Na pewno najwyższy. – powiedziała pół-elf, również wstając. – Więc do jutra... Ważko. O świcie wstajemy.
- Do zobaczenia Elanar.- uśmiechnęła się elfka, chcąc odejść do wynajętego pokoju. Powstrzymał ją.
- Jeśli chcesz... To niektórzy nazywają mnie Rocco. – powiedział.
- Dobranoc więc, Rocco. – odparła, myśląc nad ciekawym zestawieniem Ważki i Konia.

~*~
Pierwsze promienie słońca obudziły Shevarina i Tinweriel niedaleko Wichrowego Czuba. W blasku poranka miejsce to nie wyglądało tak upiornie, jak nocą. Pierwszy wstał Shev. Ostrożnie obudził dziewczynę.
- Tinwe... Wstań. Już dzień. Następny dzień. – dodał. Brązowooka mrucząc, wstała.
- Czuję się, jakbym w ogóle nie spała... – odparła, wyjmując kawałek suchara z torby. Shev zrobił to samo. „Muszę uzupełnić swoje zapasy w najbliższym czasie.” – pomyślała. Siedzieli oboje, jedząc i milcząc. Cisze przerwała Tinwe:
- Czyli teraz ruszamy ku Rivendell?
- Najlepiej jechać tamtędy. Najbezpieczniej.
- W dzisiejszych czasach nic nie jest bezpieczne. Przy najmniej do końca. – odparła. Po skończonym śniadaniu spakowali swoje rzeczy i ruszyli w dalszą drogę. Słońce świeciło, zapowiadał się piękny dzień. A oni poruszali się szybko i wkrótce byli na moście, przecinającym rzekę. Tymczasem zbliżało się południe...
~*~
Anvanime wstała. Zeszła na dół, do kuchni Chireanda. Rocco jeszcze tam nie było. Za to gospodarz krzątał się już, przygotowując śniadanie.
- Dzień dobry. – uśmiechnął się. – Wyspała się pani?
- Dzień dobry. Tak, dziękuję. – usiadła. Po chwili na dół zszedł Rocco.
- Witaj – powitała go Anvanime. Elanar usiadł, również czekając na śniadanie.
- Wyruszamy tuż po śniadaniu. – zakomunikowała elfka. – Nie możemy marnować czasu.
- Racja. – odparł. – W końcu taka była umowa.
Chwilę później już byli na szlaku. Poruszali się dosyć szybko. Anva swoją kasztanką, Rocco karą klaczą.
- W południe będziemy na Ostatnim Moście. – odparł, doskonale zorientowany pół-elf.
- A później... Już niedaleko do Imladris. – odparła z uśmiechem Anva. Teraz rada była z towarzystwa Rocco.


Ostatnio zmieniony przez Feainne dnia Nie 10:23, 29 Sty 2006, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 17:00, 31 Sty 2006  
Chauve-Souris
Strażniczka Serc
Strażniczka Serc


Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 472
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: De La Caverne.


***
- Ruszaj, Airë* – powiedział cicho Elanar. Klacz natychmiast usłuchała, kładąc uszy po sobie i prychając cicho. Anvanime miała trochę kłopotów ze zmuszeniem swojej kasztanki do wkroczenia na ścieżkę, ale po kilkunastu sekundach udało się jej i oto już dwa konie z jeźdźcami na grzbietach kroczyły skrajem przepaści. Jechali stępa, ostrożnie, bo tutejsze wzgórza miały zwyczaj zawalać się w nieodpowiednich momentach – jak uświadomił Anvanime Elanar, zanim wkroczyli na ścieżkę.
- To Amon Sul – wskazał ręką na prawo, gdzie na tle jasnego nieba czerniły się ponure ruiny. – Na szczycie Wichrowego Czuba. Znasz historię o Frodzie i królu Elessarze, prawda?
Elfka przytaknęła. Przez chwilę jechali w milczeniu, podziwiając to tajemnicze miejsce. Anvanime czuła, że tutaj kumuluje się historia tysięcy lat... Ta dawna i ta nowa, obie się przenikały, sprawiając, że elfka drżała. Wyczuwała tajemnicę, osnuwającą przeszłe wieki. Ile krwawych bitew tu stoczono? Ile strasznych morderstw dokonano? Ta ziemia była przesiąknięta krwią, wiedziała to. Tym bardziej chciała się stąd szybko oddalić.
Kopyta koni zastukały na żwirowanej drodze.
- Ta droga prowadzi do Shire'u? – zapytała Anvanime po kilkunastu minutach milczenia.
- Tak – odpowiedział Elanar, wskazując przed siebie, gdzie na horyzoncie pojawiły się jakieś nieokreślone kształty. Anvanime przyjrzała im się i stwierdziła, że wygląda to jak domy... przed nimi leżało miasto. – To Gościniec, główna droga, prowadzi od Shire'u aż do Imladris, a nawet dalej, przez Góry Mgliste aż do końca Mrocznej Puszczy. Kończy się, jeśli dobrze pamiętam, dopiero przy Bystrej Rzece.
-A to miasto przed nami? – zapytała znowu Anvanime, próbując sobie przypomnieć mapy tej części świata. Nigdy wcześniej tu nie była, toteż jej orientacja w terenie ograniczała się do ogólnych zarysów, zapamiętanych z map. – Chyba nie Shire?
- Nie, to przedsionek Shire'u, Bree. Zatrzymamy się tam na noc, jeśli nie masz nic przeciwko, oczywiście. Jest tam świetna gospoda, Pod Rozbrykanym Kucykiem...
- Słyszałam tę nazwę. – Anvanime zmarszczyła brwi.
- Na pewno. To także jedno z miejsc, o których opowiada legenda o Jedynym Pierścieniu.
- To nie jest legenda – zaprotestowała Anvanime. – To się zdarzyło naprawdę.
Elanar milczał.
- Ja to pamiętam – oznajmiła elfka spokojnie. – Pamiętam to poruszenie, kiedy Drużyna Pierścienia przybyła do Lothlorien... Pamiętam te rozpacz, kiedy dowiedzieliśmy się, że Mithrandir nie żyje... Pamiętam, jak żegnałam przyjaciela, gdy ten szedł na wojnę, by pomóc ludzkim królom na południu.
Elanar nadal milczał, wcale nie zdziwiony. Wiedział, że skoro Aniv jest elfem z Lorien musi mieć co najmniej osiemset lat. Nie wiedział, ile dokładnie, ale to i tak dużo, wziąwszy pod uwagę, że on sam miał dwadzieścia pięć. Z drugiej strony, jego ojciec miał prawie półtora tysiąca lat... Jego ojciec został z tego samego powodu, dla którego pozostała królowa Arwena: pokochał człowieka. Ciekawe jednak, dlaczego została Anva...?
- Za jakieś pół godziny będziemy na miejscu – powiedział w jakiś czas potem. Anvanime pokiwała głową.
- Nie lepiej będzie pojechać dalej? Mamy jeszcze parę godzin do zmierzchu... – powiedziała, patrząc na słońce.
- Lepiej nie. Zapewne zdążylibyśmy dojechać gościńcem do Starego Lasu, ale ja nie miałbym ochoty na nocleg tamże.
- Niebezpiecznie? – domyśliła się Anva.
- Zapewne. Ale nie o to mi chodzi... po prostu mając do wyboru ciepłe łóżko w doskonałej gospodzie i sen pod gwiazdami wybieram łóżko.
Aniv roześmiała się. No tak... można się było domyśleć.
***
Elanar zeskoczył lekko z konia i odwrócił się do Aniv.
- Zaopiekuję się końmi – powiedział, chwytając uzdę kasztanki elfki. – Jeśli możesz, zorientuj się czy są wolne pokoje w gospodzie...
Anva skinęła głową i, zabierając łuk i swoją torbę podróżną, zwykle przytroczoną do boku konia, weszła do gospody Pod Rozbrykanym Kucykiem.
Pomieszczenie było duże i zatłoczone. Wszędzie snuł się dym fajkowego ziela, jakie namiętnie palą niziołki. I rzeczywiście, wśród gości zauważyła wielu przedstawicieli tej rasy. Trudno było jednak ocenić, czy więcej jest ludzi, czy hobbitów, ze względu na dość sporą różnicę w rozmiarach.
Anvanime skierowała się do lady, ale musiała poczekać chwile, zanim oberżystka skończyła obsługiwać innych klientów. Potem podeszła i spojrzała wyczekująco na Aniv.
- Czy są wolne pokoje? – zapytała elfka.
- Tak... dwa średniego standardu i trzy luksusowe – oznajmiła kobieta, wycierając sobie spoconą twarz przodem fartucha.
- Dla mnie średni – zabrzmiał jej w uchu głos Elanara.
- W takim razie dwa średniej klasy, na jedną noc – powiedziała Anvanime, wyjmując swoją sakiewkę.
- Czternaście denarów – oznajmiła barmanka. – Po siedem za pokój.
Brzęknęły monety.
- I poprosimy jeszcze jakąś kolację – dodał Elanar, zanim oberżystka zdążyła odejść. – Dal mnie poproszę specjalność zakładu plus czerwone wino. – Uśmiechnął się.
- E... – Anva trochę się stropiła. – Dla mnie to samo – zdecydowała w końcu.
- Znaczy się, dwa razy... – oberżystka zapisała coś na skrawku papieru i odeszła do następnego klienta.
- Co to jest specjalność zakładu? – zaniepokoiła się Aniv.
- Zupa cebulowa i bigos z chlebem. Brzmi banalnie, ale lepszych kolacji nie jadłem nigdzie, nawet w Gondorze. Hobbity są znane z doskonałych umiejętności kulinarnych – wyjaśnił Elanar, kiedy przepychali się między gośćmi do stolika w kącie gospody.
- Aha – mruknęła Anva.
***
Anvanime przestała wątpić w kulinarne umiejętności niziołków, kiedy po sutym i smacznym posiłku i kieliszku wina poczuła się senna i okropnie zmęczona.
- Chyba pójdę spać – powiedziała do swego towarzysza. Elanar skinął głową, życząc jej dobrej nocy. On sam został jeszcze. Obserwował bawiących się świetnie niziołków i ludzi. Ich zabawa była suto zakrapiana alkoholem.
Przy drugim stoliku siedziała jakaś para. Kłócili się cicho.
- Mówię ci, że należało pojechać dalej... – mówiła ruda kobieta, lekko podenerwowana.
- Bez przesady, tak nam się chyba nie spieszy, a mnie się nie uśmiecha spędzanie nocy w Starym Lesie... – argumentował długowłosy mężczyzna.
- Ale tracimy tyle... Byłam tu niedawno!
- Wiesz, że musimy okrążyć Shire, już to tłumaczyłem – westchnął mężczyzna. – Możemy to zrobić od północy albo od południa...
- Lepiej od południa – mruknęła kobieta. – Na północy jest pas wzgórz... Chociaż szybciej do Szarej Przystani byłoby od północy...
Elanar zdziwił się. Dwoje ludzi, którzy dążą do Szarej Przystani?
W tym momencie jego refleksje i ich rozmowę przerwał gwałtowny podmuch powietrza. Wszyscy troje spojrzeli na drzwi, w których ukazał się jakiś wysoki mężczyzna. Był bardzo wyczerpany; w zasadzie nie wszedł, tylko wtoczył się do gospody. Podtrzymało go kilkanaście rąk, ustawiło do ławie i postawiło piwo.
Mężczyzna wypił kilka łyków, odetchnął głęboko, otarł usta z piany i postawi kufel ze stukiem na stole.
- Złe wieści! – powiedział głośno. – Podobno ludzie z Haradu atakują! I to, wyobraźcie sobie, wcale nie Gondor! Atakują od morza! Atakują Harlindon!
Mężczyzna znów napił się piwa.
- Nie! – krzyknęła oberżystka. – Niemożliwe!
- Przecież tymi ziemiami opiekuje się Gondor! – zaprotestował jakiś niziołek, z wrażenia przewracając kufel pienistego piwa.
- I właśnie to jest najdziwniejsze! – powiedział mężczyzna, który zdążył już wypić całe piwo. Ktoś natychmiast postawił mu kolejne. – Przecież Gondor ich stamtąd przepędzi w trzy wiatry!
- Jak oni śmieli złamać pokój!
- Piekielni Haradrimowie!
- Haradriomowie zawsze byli tacy...
Elanar nie słuchał więcej. Wstał i odszedł do swojego pokoju; nie wiedział, że wkrótce po nim udali się na spoczynek mężczyzna i kobieta, którzy wybierali się do Szarej Przystani.
Wszyscy troje mieli różne rzeczy do przemyślenia.



*Airë – w Quenya oznacza morze. Co dowodzi, że nie tylko elfy tęsknią za odpłynięciem z Szarej Przystani na Zachód... Półelfy też :>

Pardonne-moi za to, że takie krótkie^^' Było dłuższe, ale kiczowate - musiałam skrócić :>
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 8:05, 26 Mar 2006  
Siri
Królowa Piekła
Królowa Piekła


Dołączył: 20 Sie 2005
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Reikland (1 LO)


Strona mniej wiecej 10tką w Wordzie. Tradycyjnie krótko, tłumaczę sie brakiem totalnym weny. Znowu mus mi coś dodać w formularzu.

Jednak Shevarin nie mógł spać. W środku nocy przewracał się z boku na bok, nie mogąc przestać myśleć. Gnało go do Szarej Przystani, tam tylko mógł zagasnąć ostatni promyczek nadziei. Chociaż ten promyczek był bardzo nikły. Chłopak jednak wciąż w niego wierzył. Odkąd zginęła Alysse, błąkał się po świecie, próbując odnaleźć matkę. Przemierzył pola Gondoru, stepy Rohanu, a nawet zapuścił się w głąb Mordoru. I dalej na nic. Dobrze, że chociaż miał towarzysza...
Shev uśmiechnął się. Til był jego jedynym przyjacielem. Tylko, że znowu gdzieś zniknął. Shevarin czasami nie wytrzymywał ciągłych wyskoków przyjaciela, ale nie chciał go krępować. I dlatego przez jakiś czas podróżował sam. Ale wiedział, że Til go znajdzie. Zawsze znajdywał.
Wstał i przeciągnął się. Podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Cisza, ni żywej duszy. Chociaż nie... Dostrzegł jakiś ciemny kształt, ni to człowieka, ni pojazdu.
- Czy to być może...? – szepnął.
Ubrał się w pośpiechu i zbiegł na dół. Karczmarza nie było, zapewne spał, jak wszyscy porządni ludzie zwykli czynić. Opatulił się mocniej płaszczem. Wyszedł na zewnatrz.

**

Tinweriel spała dość twardo, ale odgłos schodzenia na dół zdołałby zbudzić umarłego. Dziewczyna zerwała się z posłania. Wiedziona niepokojem postanowiła zajrzeć do towarzysza. Nie było go. Cóż się z nim działo? A może...? Postanowiła go poszukać.
Pierwsze co zrobiła, to wróciła do swego pokoju. I wtedy usłyszała kroki i czyjś cichy śmiech. Wyjrzała zaciekawiona, a widok, który ujrzała, zaskoczył ją. Na korytarzu był Shevarin, drapiący za uchem... wilka? Rzeczywiście, drugi kształt za bardzo przypominał zwierzę. I zbyt wyraźnie odcinał się wilczy pysk.
W pewnej chwili wilk zaczął na nią warczeć, co zwróciło uwagę chłopaka na to, że na korytarzu nie są sami. Tinwe cofnęła się, ale zbyt późno.
- Til, uspokój się, ona nie zrobi nam krzywdy – we wzroku chłopaka było tyle czułości, że nikt nawet by go o to nie podejrzewał. – Możesz wyjść, nie ugryzie cię – zwrócił się do niej.
Tinwe jednak nie zaufała słowom Shevarina. Nie znała go, podróżował z nią od niedawna. A jeżeli kłamał?
- Co to za hałasy? – rozległ się czyichś męski głos, a po chwili jego właściciel – jasnowłosy mężczyzna, wyglądający na półelfa – wyszedł z jednego z pokoi.
Rudowłosa zaczerwieniła się. Reakcji Sheva nikt nie przewidział, bo i nie mógł.
- To niiiiic, psze pana – odparł, przeciągając lekko głoskę. Ogólnie mówiąc, zachował się jak dzieciak, który nie chce się przyznać, że coś przeskrobał. – Zupełnie nic, może pan iść spać, psze pana.
Gdy tylko mężczyzna zniknął, Tinweriel zaczęła się śmiać, a Shevarinowi wyrwało się wieloznaczne:
- Osz ty w mordę...
Tinwe nie mogła powstrzymać ataku śmiechu.

**

Ranek powitał wszystkich gości i pracowników karczmy ulewą. Spore kałuże potworzyły się na brukowanych ulicach, nikt nie śmiał nawet wyjść z domu w taki deszcz. Poza Shevarinem, który koniecznie musiał pójść za potrzebą. Oczywiście, Til nawet nie zechciał mu towarzyszyć. Mimo iż wiedzieli, że jest niebezpiecznie. Łaski bez, mały, pomyślał, kierując się za budynek karczmy.
W tym samym czasie Tinwe weszła do jego pokoju, chcąc go poinformować, że powinni już ruszać. Jakież wielkie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła tylko myjącego się wilka.
- Nie wiesz, gdzie jest...? – zaczęła, na co zwierzę tylko podniosło łeb i wskazało na okno.
Niestety, wymownego przekazu wilka nie zrozumiała, więc postanowiła go poszukać. Skoro tu go nie było, to może jest na dole?
Na dole także go nie było. Zapytawszy karczmarza, uzyskała lakoniczną odpowiedź o wyjściu, ale gdzie, tego już nie mógł powiedzieć. Nie wiedział.
Rudowłosa znalazła towarzysza, gdy ten załatwiał się za karczmą.
- Co robisz? – zapytała, nie znając przyczyny jego wyjścia.
- Sikam, a co, nie mogę? – odpowiedział zaczepnie, znów powodując u niej atak śmiechu.
- Słuchaj, pasuje już ruszać... – zaczęła, ale chłopak przerwał jej.
- Za chwilę – doprowadził się do porządku i teraz czyścił ręce w deszczu. – Wrócę na górę i zrobię porządek, dobrze? – uśmiechnął się do niej po ojcowsku. Nie mogła tego nie odwzajemnić.
Razem wrócili do karczmy. Ale gdy tylko chłopak pokazał się w wejściu, usłyszeli:
- Shaar’tin!
Shevarin stanął jak wryty.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 19:35, 11 Kwi 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


- Shaar’tin! – powtórzył jakiś głos, dziwnie znajomy.
Shevarin rozejrzał się gorączkowo po karczmie. Nikt nawet na niego nie patrzył.
- Co jest? Czego stoisz w drzwiach? – Iskra niecierpliwie wepchnęła go do środka i weszła, zamykając za sobą drzwi.
- Ktoś... a zresztą. Nic. Nieważne.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i otrząsnęła się z deszczowej wody.
- Za pół godziny na dole, dobra?
- Pół godziny? – zdziwił się Shev. – Co ty będziesz tam robić przez pół godziny, Iskra? Ech, kobiety...
Tinwe rzuciła mu tylko pogardliwe spojrzenie, po czym skierowała się na górę, do pokoi. Shevarin stał jeszcze chwilę przy wejściu, rozglądając się podejrzliwie. Żaden z gości nie mógł znać jego imienia. Więc kto...?

***

Anva przeciągnęła się i przetarła oczy, zbudzona bębniącymi w okno ciężkimi kroplami deszczu. Cudna pogoda, pomyślała, próbując zebrać się w sobie i zwlec się wreszcie z łóżka. Nie było to takie proste, ale w końcu się udało i po chwili elfka przeszukiwała już torbę w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby na siebie wrzucić w taki paskudny dzień.
Kończyła się malować, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! – zawołała, nie odrywając skupionego wzroku od lustra. Nakładała właśnie bladoniebieski cień do powiek.
- Piękny dzień – rzucił na przywitanie Elanar. W jego głosie pobrzmiewała nutka wesołej ironii.
- Mhm – mruknęła, chowając cień do niewielkiej szkatułki.
- Ruszamy w dalszą drogę?
- Dalszą drogę? – tym razem Anva odwróciła się i zmierzyła półelfa wzrokiem. – Jaką dalszą drogę masz na myśli?
- No... – zmieszał się Rocco. – Przed siebie.
- Aha – kiwnęła głową elfka, jakby to wszystko wyjaśniało.

***

Tinweriel zeszła do izby jadalnej, z niejakim trudem targając wypchaną torbę. Oddała oberżystce klucz i usiadła przy stole obok Shevarina, który wcześniej zamówił śniadanie.
- A gdzie twój ulubieniec? – rzuciła wesoło, rozglądając się po karczmie.
Wzruszył ramionami.
- Znika i pojawia się kiedy chce. A mi pasuje taki układ.
Karczmarka przyniosła posiłek i oboje oddali się jedzeniu. Ale Iskra nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła paplać.
- Okropna pogoda. Wiesz, jak podróżowałam u podnóża Gór Mglistych to cały czas była taka. Do tego ta mgła... Mój konik, Cień, był chwilami bliski szaleństwa. Ja zresztą też – mruknęła niechętnie, sięgając po kufel z piwem. – Ale cóż, przyzwyczaiłam się. Trochę czasu minęło, odkąd mieszkałam gdzieś dłużej niż kilka dni. Plany nie uległy zmianie? Cel: Szara Przystań?
Żadne z nich nie zauważyło kobiety i mężczyzny, którzy weszli akurat na czas, by usłyszeć ostatnie zdanie.
Shevarin skinął głową.
Iskra odwróciła się i zmierzyła wzrokiem parę, która właśnie zasiadała do przeciwległego końca ich stołu, wymieniając się porozumiewawczymi spojrzeniami.
- Do Mithlondu – powtórzył z naciskiem mężczyzna. – Co cię powstrzymuje, Anva?
- Ciekawe – odrzekła z przekąsem kobieta o przedziwnej, jakby jaśniejącej delikatnym blaskiem urodzie. – Jeśli Haradrimowie naprawdę zaatakowali Harlindon, tak jak mówisz... – zawiesiła głos.
Jasnowłosy mężczyzna zerknął niepewnie na obserwującą go Tinwe.
- Ale pomyśl, Anvanime, to przygoda!
- Wy, ludzie, macie zdumiewający brak szacunku dla darowanego wam życia – prychnęła w odpowiedzi Anvanime, a Iskra zakrztusiła się piwem. Elfka! To była prawdziwa elfka! Jeszcze trochę, a spotkają Nazgula, albo jeszcze lepiej, czarodzieja! Zerknęła podejrzliwie na kobietę, która dokładnie w tym samym momencie odrzuciła włosy zza ucha. Długiego, spiczastego, elfiego ucha. Towarzysz elfki, wbrew jej ostatniemu zdaniu, też nie wyglądał na stuprocentowego człowieka. Tinwe głowę by dała, że miał co najmniej jedną czwartą elfiej krwi.
Kiedy się zakrztusiła, właśnie on przysunął się bliżej i klepnął ją kilka razy po plecach.
- Uff – jęknęła dziewczyna, kaszląc i ocierając łzy. – Hannon ie, edhel – wykrztusiła z uśmiechem, a Shevarin mimowolnie pomyślał, że Tinwe, przy całej swojej nieszczególnej urodzie, piegach i zadartym nosie ma naprawdę piękny uśmiech.
A ona, nieświadoma najwyraźniej jego zachwytu, postanowiła skorzystać z sytuacji i zanim chłopak się obejrzał, już nawijała do dwójki elfów.
- Też do Szarej Przystani? – spytała wesoło, rada z możliwości podróżowania w większej grupie.
Anva chciała odpowiedzieć, ale jasnowłosy uprzedził ją.
- Do Szarej Przystani – potwierdził z błyskiem w oku. Był bardzo przystojny. – Jestem Elanar, ale zwą mnie Rocco – skłonił lekko głowę po chwili wahania. Ale bardzo krótkiej. Czwórka nieznanych sobie osób, zmierzająca w to niezwykłe miejsce – to nie mógł być przypadek. Elanar nie wierzył w przypadki. I dodał jeszcze:
- Co powiecie na... wspólną podróż?
Iskra uśmiechnęła się olśniewająco.
- Tinweriel, miło mi. Zwą mnie Iskra – przedrzeźniła go wesoło.
- Ale... – wtrąciła elfka – niebezpieczeństwo. Haradrimowie. Cztery osoby na całą zgraję? Powariowaliście?
- Nie od dziś – wyszczerzył się Rocco, mrugając do Tinweriel, która odpowiedziała tym samym.
Elfka westchnęła i przewróciła oczami.
- Jestem Anvanime.
Trzy pary oczu zwróciły się na Shaar’tina.
- Shevarin – powiedział tylko. No to ruszamy, pomyślał. Do Szarej Przystani. Po jaką cholerę? Nie wiedział, czy się śmiać czy płakać.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 16:34, 10 Cze 2006  
Siri
Królowa Piekła
Królowa Piekła


Dołączył: 20 Sie 2005
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Reikland (1 LO)


Mata, proszpaństwa, Wen mnie rozsadzał i jakoś go spożytkować należało... Krótkie, ale i tak coś.


Wyruszyli niedługo po tym, jak się poznali. Dołączył do nich także towarzysz Shevarina, co bardzo odpowiadało chłopakowi. Mógł ich ostrzegać przed niebezpieczeństwem. Blondyn także mógł posłużyć za zwiadowcę, w razie przypadkowego zniknięcia wilka, gdyż jako jedyny nie podróżował konno, poza tym, ucząc się myślistwa nauczył się także cichego poruszania się.
W tej chwili młody przedstawiciel rodu Shaar’tin maszerował w równym tempie, nie zdradzając żadnych oznak zmęczenia. Ba, nie zdradzał żadnych oznak jakiegokolwiek uczucia. Milczał i nie wybijał się naprzód, a jego spojrzenie obejmowało drogę przed nimi. Był jakby nieobecny duchem, co nieco zaniepokoiło pozostałą część drużyny.
W pewnym momencie wilk zawarczał głucho. Shevarin stanął, nakazując gestem reszcie, aby także się zatrzymali. Znajdowali się przed leśnymi gęstwinami, na jednym z traktów.
- Co się...? – zaczęła Anvanime, jednak kolejny gest Shaar’tina nakazał jej milczenie.
Wilk przez chwilę powarkiwał, Shevarin wpatrywał się w błękitne oczy przyjaciela, pozostali zaczęli zdradzać oznaki zniecierpliwienia. W końcu zwierzę zakończyło litanię jednym krótkim szczeknięciem.
- Gdzieś tu są ludzie – wyjaśnił chłopak, gwałtownie się prostując. – Źli ludzie.
- Kłusownicy? – wyrwało się Ważce nieopatrznie zapytanie.
- Haradrimowie? – palnęła Tinwe bez zastanowienia.
- Nie bądź głupia – parsknął Elanar. – Tutaj nie ma Haradrimów.
- Spokój – warknął Shevarin. – Anvanime, być może masz rację. Czekajcie tu, a ja i Til rozejrzymy się po okolicy.
Anvanime oburzyło zachowanie chłopaka. Jakim prawem śmie rozkazywać jej, przedstawicielce Starszego Ludu. Nieświadomie wypowiedziała tą myśl na głos.
- Ponieważ nie znamy tych lasów, elfko – głos Sheva nabrał twardych tonów. – Ale skoro chcesz, sama możesz pójść na zwiady, jeżeli uważasz, że ja sobie nie poradzę – warknął.
Na te słowa Ważka zsiadła z konia. Uniosła dumnie głowę i pomaszerowała w leśne ostępy.
- Idź za nią, Til – szepnął Shevarin do wilka. – Wróć do nas, gdy wyczujesz niebezpieczeństwo.
Wilk zamerdał ogonem i po chwili jego również nie było. Elanar i Tinweriel patrzyli na to wszystko w milczeniu.

**

Czas powoli mijał, a elfki nie było widać. Nawet Til nie wracał, co mogło oznaczać, że na razie jest bezpiecznie. Mimo to, zaczęli się nudzić, a zwłaszcza Tinwe, która wręcz nie mogła usiedzieć na miejscu. Zsiadła z konia i chodziła w tę i z powrotem.
- Uspokój się – rzucił swobodnie Shevarin, trzymając w ustach źdźbło trawy i przyglądając się dziewczynie z lekkim uśmiechem.
Koń Elanara drobił kopytem w ziemi, a sam półelf na razie nie miał zamiaru się odezwać. W głębi duszy bał się o Ważkę, także nie wiedział, co kryje się w gęstwinach.
- Mam nadzieję, że nic się jej nie stanie – powiedział.
- Oczywiście, że nie – parsknął Shevarin, a jego szare oczy zwróciły się w kierunku półelfa. – Przecież jest elfką, a one umieją radzić sobie w lasach.
Nawet nie przypuszczał, że tymi słowami zdenerwował Rocco.
- Słuchaj, smarkaczu – półelfowi widać puściły nerwy. – Sam zacząłeś się rządzić i teraz ona naraża dla nas życie.
- A chciałbyś, żebym to ja ryzykował? – głos Shaar’tina podniósł się o kilka tonów. – Gdyby nie uniosła się tą swoją pieprzoną elfią dumą, siedziałaby tu na dupie, a ja bym wykonał to co do mnie należy!
- I bawiłbyś się w bohatera? – głos Rocco ociekał sarkazmem.
- Ale śmieszne... Mogłeś nie otwierać gęby i też by dobrze było!
- Spokój!!
Obaj mężczyźni spojrzeli ze zdziwieniem na Iskrę, której oczy rzeczywiście strzelały iskry.
- Przestańcie się kłócić, co się stało, to się nie odstanie! – krzyknęła na nich, ujawniając swoją wybuchową naturę. – Chciałabym zauważyć, że szanowni panowie nawet...
Urwała, gdy towarzysz Shevarina, wilk Til, wyłonił się z gęstwiny.
- Wiedziałem... – powiedział Rocco z nutką niepokoju w głosie.


A teraz zadanie bojowe: kto opisze, co się działo z Anvą i co wyczuł wilk Shevarina? :P
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 13:55, 30 Cze 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Jednak kilka chwil później z krzaków wyszła Anvanime. Poruszała się tak bezszelestnie, że praktycznie jej nie usłyszeli. Miała lekko rozczochrane włosy z wplątanymi tu i ówdzie małymi listkami.
- Są blisko - szepnęła, otrzepując włosy. - Mało mnie nie zobaczyli, ale...
- Kto? - nie wytrzymała Iskra.
- Kłusownicy i zbóje - powiedziała, patrząc dumnie na Shevarina. - Miałam rację.
Chłopak skinął głową na znak, że się domyślał.
- Mam łuk - odezwała się z zapałem Tinweriel. - Wy też macie broń. A ich jest pewnie niewielu...
Elanar otworzył usta żeby coś powiedzieć, prawdopodobnie chciał poprzeć dziewczynę, ale Anva szybko go uprzedziła.
- Nic z tych rzeczy - powiedziała ostro. - Nawet o tym nie myśl. Po co nam zatargi z jakimiś zbirami? Zmierzamy do Mithlondu, czy nie tak? A wy chcecie zboczyć z drogi...
Przerwało jej warczenie wilka. Shevarin patrzył uważnie na swego ulubieńca.
- Zbliżają się - szepnął po chwili pełnego napięcia milczenia.
- Ilu?
- Widziałam dziewięciu - odparła elfka. - Ale może być ich więcej.
- To jak wy chcecie poradzić sobie z Haradrimami? - parsknął Rocco.
- Jak to jak? Wdziękiem i urokiem osobistym - zaszczebiotała Iskra, trzepocząc rzęsami.
Rocco roześmiał się, nie zważając na niebezpieczeństwo. Co za kompania, pomyślał z rozbawieniem. Ciekawe, jak to się wszystko skończy.
Ale do zakończenia nie mogło być blisko. Przecież to wszystko dopiero się zaczęło.
- Cisza! - szczeknął Shaar'tin.
- Zamknij się! - warknął na niego półelf. - Nie irytuj mnie, smarkaczu. Za kogo ty się uważasz?
- Dzięki mnie nas nie zaskoczyli! To Til, mój przyjaciel, nas ostrzegł!
Tinweriel zacisnęła pięści. Jeszcze chwila, a z jej oczu mogły wytrysnąć błyskawice.
- Zamknąć się obaj! – wrzasnęła, zirytowana, że znowu musi ich uciszać.
- Jak dzieci – dodała Anva. – Ktoś mówił coś o radzeniu sobie z Haradrimami? Wy chyba śmieszni jesteście.
- Nie – powiedział Rocco z niewinną minką. – Mówiliśmy całkiem poważnie.
- Potem mamuśki opłakują takie dzieci, którym wydaje się, że wszystko mogą – prychnęła elfka.
- Daj spokój – Iskra nieoczekiwanie stanęła po stronie Elanara. – Mnie nie ma kto opłakiwać – dodała ponuro.
- Ocipieliście wszyscy – zawyrokował Shevarin. – Musimy wiać, i to już! – krzyknął.
Dosłownie kilkanaście kroków od nich, za żywym murem z drzew i krzewów, rozległo się stąpanie po warstwie wyschłych liści. Tinwe rozejrzała się niespokojnie. Z drugiej strony to samo. Otaczają nas, pomyślała.
- Szybciej - syknął Shevarin, kiedy Rocco i Anva ruszyli, a ona dalej siedziała nieruchomo na swoim ulubionym wierzchowcu.
- Wskakuj! – szepnęła, przesuwając się do przodu i robiąc chłopakowi miejsce za sobą. – No, już! Nie zostawię cię tu.
Shaar’tin błyskawicznie znalazł się za nią na siodle i dziewczyna popędziła konia. W tym samym momencie zza gęstych krzaków świsnęło w ich kierunku kilka strzał. Jedna trafiła Tinwe w bok. Nie wbiła się głęboko, ale dziewczyna krzyknęła głośno i pewnie spadłaby z konia, gdyby Shevarin nie chwycił jej mocno w pasie. Jedną ręką wydobył zza pasa niedługi nóż, odwrócił się i rzucił w postać, która wychyliła się na chwilę spomiędzy gałęzi. Iskra obejrzała się na chwilę za siebie, ale szybko odwróciła się z powrotem. Nie była przyzwyczajona do widoku krwi w dużych ilościach.
- Trzymaj się, mała – usłyszała nad uchem szept. W innych okolicznościach pewnie warknęłaby ostro, żeby nie mówił do niej „mała”, ale teraz milczała, przestraszona i zaszokowana. Nie czuła nawet bólu – jeszcze nie.
Wilk biegł obok nich.
Shevarin przejął wodze i przyspieszył.
***
- Żyjecie? – to retoryczne pytanie rzuciła Anvanime do Iskry i Shevarina, kiedy odjechali już spory kawałek.
- Mniej więcej – mruknęła słabo dziewczyna, nadal oparta o ramie towarzysza.
- Tinwe? – jasnowłosa elfka wstrzymała konia, żeby mogli się z nią zrównać. Elanar zrobił to samo. – Co jej jest?
Shevarin wskazał wzrokiem na strzałę sterczącą z boku dziewczyny. Nie miał jeszcze czasu jej wyciągnąć.
- Zostali daleko w tyle – powiedział Rocco. – Chyba nawet nie próbowali nas gonić. To tylko zasadzka na nieuważnych podróżnych.
- Musimy się gdzieś zatrzymać i opatrzyć jej tą ranę – zakomenderowała elfka. – O, tam chyba jest jakaś polanka.
- Iskra? – Shevarin z trudem utrzymywał dziewczynę, która leciała mu przez ręce. – Spokojnie. Wytrzymasz. Zaraz położymy cię na trawie i zobaczymy co się da zrobić z tą raną...
- Shevarin – szepnęła niewyraźnie ranna.
- Aha?
- Nie szkoda ci było noża?
- Głupia – parsknął. – Taki nóż mogę kupić na każdym jarmarku. Dałem przynajmniej nauczkę sukinsynom. Nie gadaj za dużo, bo tracisz siły... Boli?
Iskra zemdlała.
***
Anvanime delikatnie wyjęła strzałę z rany.
- Cholera – syknęła. – Nieładnie to wygląda. Groźne nie jest, ale będzie się długo goić i paprać... Ta strzała ma rozszczepiony grot, ale na szczęście jest niedbale zrobiona. Patrzcie. – Pokazała towarzyszom grot z rozszczepioną na dwie części końcówką. Rocco aż się wzdrygnął.
- Nie wbiła się chyba zbyt głęboko?
- Nie, na szczęście nie – mruknęła Anva, grzebiąc w swojej torbie podróżnej.
- Nic jej nie będzie? – zapytał niespokojnie Shevarin.
Elfka spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
- Nie sądzę. Tylko, jak mówiłam, trochę się popaprze.
- Będziemy musieli zwolnić tempo?
- Mhm.
Tinweriel szarpnęła się i zamrugała gwałtownie, jakby coś jej wpadło do oka.
- Co się dzieje? – spytała półprzytomnie.
- Ciii... – Anva pogładziła dziewczynę po kasztanowych włosach. – Leż spokojnie. Pewnie pierwszy raz ranna – szepnęła do siedzących obok mężczyzn. – No już, już – zwróciła się ponownie do Iskry. – Będzie dobrze.

- Gotowe – oznajmiła Anvanime po kwadransie. Słońce miało się już ku zachodowi.
- Teraz już dalej nie ruszymy – odezwał się Elanar, wstając. – Ściemnia się, a mała musi odpocząć. Przydałoby się cos upolować na kolację.
- Idę z tobą – elfka również wstała i wzięła łuk. – Shevarin, zostań przy Tinwe.
Shaar’tin, który siedział przy dziewczynie, skinął głową.
Szary wilk Til spoglądał z uwagą za odchodzącymi, aż zniknęli miedzy drzewami.


Ostatnio zmieniony przez Ettariel Ancalimë dnia Sob 13:17, 01 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 12:48, 01 Lip 2006  
Siri
Królowa Piekła
Królowa Piekła


Dołączył: 20 Sie 2005
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Reikland (1 LO)


No i prosze bardzo, ale mi wpadło ^^

Shevarin w milczeniu siedział przy Iskrze, która nie tak dawno zasnęła. Til hasał sobie wesoło po polanie. Słonce zachodzi, ptaszki śpiewają, Til sobie hasa, a gówniana strzała zraniła Tinweriel, pomyślał chłopak, przyglądając się ponuro towarzyszowi. Urocze to wszystko, nie ma co...
W tym momencie wilk zaczął warczeć, chyba kogoś wyczuł. Pieknie, warknął w myślach blondyn. Jeszcze nam gości brakuje.
- Shaar’tin, czy mógłbyś powiedzieć zwierzakowi, żeby na mnie nie warczał? Pamięta mnie chyba – usłyszał ten sam głos, który wołał do niego w karczmie.
Shev gwałtownie się zerwał, lecz nie zdążył wyciągnąć miecza. Zza krzaków wyszedł czarnowłosy mężczyzna o pociągłej twarzy, zeszpeconej paskudną blizną na lewym policzku. Gdyby nie jadowicie zielone oczy, Shev by go nie poznał.
- Rosier? – zapytał, przekrzywiając głowę w prawo. – Odkąd za nami łazisz, pieprzony szpiclu?
Czarnowłosy uśmiechnął się lekko, nadając swojej twarzy niezwykle paskudny wygląd. Przeniósł wzrok na gotowego do ataku wilka, a następnie na śpiącą Tinweriel i zagwizdał cicho.
- No, no, jak zwykle musiała ci się trafić najlepsza...
- Oszczędź sobie, Rosier – szczeknął blondyn, wyciągając miecz. – Gadaj, co tu robisz i odkąd nas śledziłeś.
- Nie was, a ciebie, Shaar’tin – Rosier uśmiechnął się krzywo. – Schowaj to żelastwo, zanim kogoś skrzywdzisz i milszym tonem proszę, nie jest...
- Jakbym był dla ciebie milszy, sukinsynu, to świat by stanął na głowie – przerwał mu ostro chłopak, rzucając zaniepokojone spojrzenia raz na Tila, raz na Iskrę.
Uważał, że jeżeli Rosier się pojawi, zazwyczaj są to kłopoty. Albo niemiła niespodzianka w postaci wbitego w plecy noża. Lub bełtu, wystrzelonego w kogoś bardzo bliskiego. Znał go i wiedział, na co jest zdolny. A Rosier był zdolny na prawie wszystko.
- Dobra, powiem tak, sukinsynu... Wypieprzaj stąd i to zaraz – warknął ostrzegawczo, a zawtórował mu warkot Tila.
- Mówiłem, Shaar’tin, milej trochę... – Rosier nie przestawał się uśmiechać. – A zresztą, jak chcesz, gówniarzu, powiem ci, o co tu chodzi. Szara Przystań nie dla was, dzieciaczki.
- Co ty...? – Shevarinowi odjęło mowę.

**

Elanar i Anva wracali z polowania, dźwigając dwa dorodne jelenie. Udało się im je złapać prawie w ostatniej chwili, inaczej musieliby iść dalej. Dużo zawdzięczali bezszelestnemu poruszaniu się elfki i doskonałym umiejętnościom strzeleckim.
Szli obok siebie, taszcząc martwe zwierzęta w stronę polanki. Chcieli dojść tam jak najszybciej. Obawiali się, że ktoś zaatakuje pozostałych pod ich nieobecność.
Już prawie dochodzili do polanki, gdy usłyszeli szczęk kuszy, a następnie świst noża i huk upadajacego ciała.

**

- Jak do: nie dla nas? Przyznaj się, o co chodzi – warczał Shevarin na Rosiera.
- Nie muszę – męzczyzna znów się uśmiechnął krzywo i spojrzał na śpiącą Iskrę. – Ładna jest, szkoda jej... Chętnie bym ją puknął, ale trudno...
Rosier załadował kuszę i wymierzył w dziewczynę. Shevarin miał tylko sekundę na podjęcie decyzji. Równocześnie z uwolnieniem pocisku, blondyn osłonił Tinwe własnym ciałem. Bełt wgryzł się w jego ciało, aż musiał przymknąć oczy.
- A jednak, Shaar’tin – westchnął Rosier. – Do bólu rycerski...
Nim odszedł parę kroków, Shev rzucił w niego drugim nożem. Czarnowłosy nie miał szans uniknąć. Nóż przebił się na wylot i utkwił w najbliższym drzewie.
- Mówiłem ci kiedyś, że cię sku*wysynu zabiję – wycharczał Shevarin. – I zrobiłem to...
Po czym stracił przytomność, a Til zaczął wyć. Na to weszli Ważka i Rocco.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 10:53, 18 Lip 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Anva szturchnęła Elenara, puściła dźwiganego jelenia i napięła łuk.
- Co jest? – zapytał półelf.
- Nie słyszysz? – szepnęła. – Chyba ktoś ich zaatakował. Słyszałam rozmowę dwóch mężczyzn, a potem jakby szczęknięcie kuszy. I coś jakby gruchnięcie o ziemię czegoś ciężkiego.
Jakby ludzkiego ciała, pomyślał Rocco, ale nie powiedział tego głośno. Po chwili dotarło do nich jeszcze wycie wilka.
Ostrożnie wychylili się zza krzaków, ona z łukiem, on z mieczem w garści i oczom ich ukazało się istne pobojowisko: Shevarin leżący bez przytomności obok śpiącej Iskry (całe zajście nie zakłóciło jej snu), nieopodal niego jakiś inny mężczyzna, wokół którego rosła kałuża krwi, i nóż wbity w drzewo.
- Na Elbereth – jęknęła elfka. – Co tu się stało?
Til zawył jeszcze głośniej i jeszcze żałośniej.
- Chyba jesteś zmuszona znowu robić za medyka – mruknął Rocco, uspokajając wilka.
Przez następną godzinę oboje mieli pełne ręce roboty – Anva wyciągała strzałę i opatrywała ranę Shevarina, a Elanar przygotowywał kolację.
***
Anvanime przemywała właśnie ranę, kiedy Shevarin otworzył oczy i zakaszlał.
- Szczęście w nieszczęściu – powiedziała do niego. – Nie wiem jak to się stało, ale strzała nawet nie drasnęła płuc. Niemniej jednak, kolejny ranny na głowie. Jak się czujesz?
- Świetnie – mruknął sarkastycznie chłopak. – Co z Tinwe?
- Dalej śpi. Kto to był, ten z blizną?
- Rosier. Sukinsyn – Shevarin znowu zakaszlał i zamilkł na chwilę. – Chciał zabić Iskrę... Nie mogłem na to pozwolić.
Elfka patrzyła na niego w zdziwieniu.
***
- ...mierzył w Tinwe – dokończył Shevarin, zmęczony długą opowieścią i zirytowany, że w ogóle musiał o tym opowiadać. – No to co miałem zrobić, do cholery?
Elanar pokiwał głową, dając do zrozumienia, że to było jedyne wyjście.
- Kto to był, Shevarin? Ten facet, którego zabiłeś?
- Stary znajomy – skrzywił się blondyn.
- „Szara Przystań nie dla was” – powtórzyła Ważka, zamyślona. – Znaczy, czeka nas tam niemiła niespodzianka.
- Niemiła na pewno – wtrącił Rocco. – Ale niespodzianka? Wiemy przecież, że niedługo dopłyną tam Haradrimowie, a może już tam są. Śmierdzi mi ta cała sprawa. Przecież ludzie i niziołki też o tym wiedzą. Czemu nie rozsyłają wici? Czemu nie szykują się do odparcia ataku?
- Może to fałszywa informacja? – odezwał się słabo Shevarin.
- Coś mi tu śmierdzi – powtórzył Rocco.
- Fakt – Anvanime pociągnęła nosem. – Jakby spalenizną. Nie obróciłeś pieczeni i właśnie się przypala.
***
Tinweriel otworzyła oczy. Było już całkiem ciemno. Naprzeciw niej płonęło ognisko, wokół którego siedziała całą grupka. Wokół rozchodził się przyjemny zapach pieczeni, wbrew obawom Anvanime przypalonej tylko odrobinę. Ważka i Rocco jedli, Shevarin leżał oparty o swój tobołek i sprawiał wrażenie śpiącego. Obok niego leżał szary wilk.
- O, Tinwe – Anvanime wstała i przeciągnęła swój koc bliżej dziewczyny. – Jak się czujesz? Zjesz coś?
- Nie, nie jestem głodna.
Zapadło milczenie. Tinwe dostrzegła chmurne miny i ponurą atmosferę, ale nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła paplać.
- Co się z wami dzieje? Macie miny jakby ktoś umarł. Martwicie się, że opóźnię podróż? Ja już się lepiej czuję, jutro mogę wsiąść na konia i jechać. Głowy do góry, jakoś to będzie.
- Nie wsiadasz na żadnego konia – powiedział ponuro Elanar. – I nigdzie jutro nie ruszamy. Chyba że bogowie uczynią cud i ześlą nam z nieba jakiś wóz, żeby was załadować.
- Nie kpij z bogów – warknęła ostro jasnowłosa elfka.
- Was? – powtórzyła Iskra. Jej wzrok powędrował za wzrokiem półelfa na śpiącego Shevarina. – Co mu jest?
Znowu zapadło milczenie. A potem Anvanime i Elanar na przemian opowiedzieli dziewczynie, co się zdarzyło. Kiedy skończyli, Iskra przez chwilę patrzyła z niedowierzaniem to na nich, to na śpiącego.
- Uratował ci życie – powtórzyła elfka.
Kasztanowłosa milczała długo, całkowicie wbrew swojej naturze.
***
Anvanime otworzyła oczy, przekonana, że jeszcze noc, a ona spała zaledwie chwilkę. Nic bardziej mylnego – właśnie wstawał ranek, zdobiąc świat bladym światłem wschodzącego słońca. Elfka usiadła, przeciągnęła się i odruchowo obrzuciła obozowisko lustrującym spojrzeniem. Tinweriel i Shevarin smacznie spali, Elanar gdzieś zniknął.
Zamyśliła się. Jeszcze tydzień temu wędrowała samotnie po Śródziemiu bez większego celu, a teraz? Teraz zmierzała z grupką podobnych jej dziwaków do Szarej Przystani, gdzie wedle wszelkich przesłanek właśnie rozpoczynała się wojna. Nie podobała jej się ta cisza. Rocco miał rację – dlaczego mieszkańcy tych terenów zachowywali się, jakby absolutnie nic się nie stało? Elfka miała złe przeczucia.
Rozmyślania przerwał jej cichy szelest i odgłos kroków. Z gęstwiny wyłonił się półelf, obsypany gałązkami i liśćmi.
- Wóz – rzucił krótko, otrzepując włosy i ubranie.
- Żartujesz sobie? Jaki wóz?
- Normalny – parsknął Rocco. – Jedzie od północnego zachodu. Powozi nim dwóch niziołków. Widać zlitowali się twoi bogowie.
***
Hobbit przyjrzał się uważnie Ważce i przeniósł wzrok na Rocco.
- Napadli was? Tutaj? – spytał podejrzliwie.
- Mówiłem ci, Bill, że podejrzane rzeczy dzieją się w tych okolicach, to nie chciałeś wierzyć – powiedział drugi niziołek, jasnowłosy i bardzo wysoki jak na swoją rasę. - O wojnie coś powiadają, o napadzie jakimś na Księżycową Zatokę.
- Plotki to i bzdury – machnął ręką Bill. – Napad! Wojna! Za dużo się bajek i starych legend nasłuchałeś. Kto was zaatakował? – zwrócił się do Anvanime i Elanara.
- Zbójcy – elfka zdecydowała się nie mówić całej prawdy.
- Mamy dwójkę rannych – przypomniał zniecierpliwiony Rocco głosem możliwie jak najbardziej uprzejmym. – Weźmiecie ich na wóz, panowie?
Bill zmierzył go wzrokiem.
- Daj spokój – machnął ręką jasnowłosy. – Niech wsiadają. Na północny wschód jedziemy – zwrócił się do dwójki elfów.
Anvanime i Elanar popatrzyli po sobie.
- Niech będzie – powiedzieli jednocześnie.
***
Koła wozu terkotały jednostajnie po drodze. Chwila, moment... jakiego wozu? Tinweriel powoli otworzyła oczy. Leżała z głową wspartą na ramieniu Shevarina. Nad ich głowami przesuwało się powoli szare niebo i korony mijanych drzew.
- Księżniczka łaskawie się obudziła? – Shev szturchnął lekko dziewczynę i uśmiechnął się.
- Nie – Iskra z powrotem położyła się i zamknęła oczy. – Czeka na księcia, który ją obudzi.
Wtedy on zrobił coś całkowicie nieoczekiwanego. Pochylił się nad nią i delikatnie pocałował ja w usta. Tinweriel otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Doczekała się? – zapytał z figlarnym uśmiechem.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> WO Środziemie [treść] Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin