Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> Wymiana [treść]^
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post Wymiana [treść]^ - Wysłany: Nie 15:34, 02 Lip 2006  
Sh'eenaz
Najwierniejsza
Najwierniejsza


Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów




Wymiana


Rozdział I
Szkoła w Salem

- Granger!
- Malfoy!
Dwie postacie zmierzyły się wzrokiem. Na twarzy blondyna malowała się pogarda, zaś kasztanowowłosa patrzyła na Ślizgona z politowaniem.
- Co ty tu robisz? – spytała rezolutnie dziewczyna.
- Czekam. Stoję. Obserwuję. – odpowiedział chłopak, po czym szybko dodał. – Mam nadzieję, że nie na to samo, co ty.
- Czy to coś nazywa się wycieczka szkolna? Wymiana? – powiedział ktoś za plecami Hermiony, jednocześnie stukając ją różdżką po plecach. Odwróciła się za siebie. Ujrzała piegowatą, szczupłą twarzyczkę okoloną rudymi włosami.
- Ginny! – brązowooka ucieszyła się i rzuciła przyjaciółce na szyję.
Draco Malfoy wycofał się na bezpieczną odległość z taką miną jak gdyby był księdzem, który właśnie zetknął się z siłą nieczystą i wtedy to się stało…
- Uważaj jak łazisz tleniona tchórzofretko! – warknęło coś za jego plecami. Draco odwrócił się i spojrzał prosto w twarz Demelzy Robins. Gryfonka. Kolejna. To jakaś plaga, pomyślał, a na głos odwarknął:
- Co ty powiedziałaś? Spróbuj to powtórzyć ty…ty…
- Zabrakło słowa Malfoy? – zapytała, po czym, obrzucając go niechętnym spojrzeniem, ruszyła w stronę Ginny i Hermiony.
- Krowa. – warknął za nią blondyn.
Spokojnie, tylko spokojnie, myślał syn Lucjusza, jeszcze całe piętnaście…eee…no pięć minut. Jeszcze wszystko może się zdarzyć. A zresztą zawsze mogę zrezygnować. Chociaż, obrzucił pogardliwym spojrzeniem grupkę dziewcząt, do których przed chwilą dołączyła się ta cała Brown, ich jest cztery. Cztery baby. A jestem jeden mężczyzna, ale za to jaki, Draco uśmiechnął się kpiarsko pod nosem. Jeżeli ktoś tu wróci do domu, to na pewno nie będę to ja.
Tymczasem do grupki rozchichotanych dziewcząt, wśród których jedynie Hermiona zachowała pełną powagi minę, zbliżyła się dwójka dorosłych czarodziei. Lavender jęknęła w duchu. Nie przypuszczała, że poślą tę starą pannę McGonagall na wyjazd do Ameryki. Wicedyrektorka powinna siedzieć w szkole. I jak ona teraz będzie chodziła na imprezy pod okiem tej Lwicy? Co gorsze towarzyszem Minerwy okazał się być profesor Snape. Teraz to już w ogóle będą trzymani w ostrym reżimie. I to w takim kraju jak Stany Zjednoczone…
- Dzień dobry. – powiedział zgodnie chórek Gryfonek.
- Dzień dobry. – powiedział Draco Malfoy z lizusowskim uśmiechem przylepionym do twarzy.
Nauczyciele kiwnęli głowami. Blondyn natychmiast ulokował się w pobliżu Mistrza Eliksirów.
- No dobrze. – powiedziała Minerwa. – skoro już wszyscy są, to teraz proszę za mną.

Ulice Londynu były o tej porze dnia niema całkowicie puste. Co jakiś czas mijali ich pojedynczy śpieszący się do pracy przechodnie. Deszcz siekł niemiłosiernie. Uczniowie Hogwartu ubrani byli po mugolsku, żeby nie wzbudzić podejrzeń, podobnie nauczyciele. Ich bagaże zostały wysłane na miejsce już dwa dni temu, choć żaden z nastolatków nie miała pojęcia z kim jeszcze pojedzie na wymianę. Rada pedagogiczna utrzymywała to do końca w ścisłej tajemnicy.
Metrem dojechali aż do Bayswater. Obok obskurnego budynku stała budka telefoniczna. Na początku weszła nauczycielka transmutacji.
- Na początek trzy osoby, proszę za mną.
Draco Malfoy strategicznie przepuścił dziewczyny przodem. Lavender, Hermiona, Ginny i Demelza spojrzały na siebie porozumiewawczo. Któraś musiała zostać. W jednej chwili wszystkie cztery rzuciły się w stronę budki telefonicznej.
- Och, nie zachowujcie się jak pięciolatki! – rzuciła ostro Minerwa. – I to nawet pani, panno Granger. Nie spodziewałabym się.
Hermiona spłonęła rumieńcem i z nie za bardzo zachwycona została z tyłu, czekając na swoją kolej.
Tymczasem pozostałe Gryfonki zniknęły we wnętrzu pomieszczenia, po to by po chwili zniknąć z cichym pyknięciem. Brązowooka ruszyła w stronę aparatu, ale zatrzymał ją sarkastyczny głos Snape’a.
- Nie tak prędko, panno Granger. Trzeba trochę odczekać. Inaczej mogą wystąpić zaburzenia komunikacyjne i zaniesie nas w inne miejsce niż trzeba.
Malfoy uśmiechał się kpiąco.

~*~

Pojazd, którym mieli dostać się do Ameryki, przypominał mugolski samolot. Na skrzydłach widniało godło Anglii. Oczywiście w niczym nie przypominało ono tego normalnego, brytyjskiego. Świat czarodziejów posiadał własne i trzeba przyznać dużo ciekawsze. Miona zatrzymała się chwilę, przed wejściem do pojazdu, podziwiając symbol i przypominając sobie jego historię. Przedstawiało ono Valkunt. Niewielu zdawało sobie sprawę z potężnej mocy magicznej tego znaku. Jego historia wywodziła się jeszcze z czasów pogańskich. Symbolizowała ścisły związek ciała i duszy. Teoria magii uznaje duszę za element przyrody i to właśnie dzięki temu ludzie obdarzeni talentem są w stanie władać mocą czterech żywiołów, czyli prościej mówiąc rzucać zaklęcia. Ciało to tylko fizyczna powłoka, która wprawia duszę w ruch.



Tymczasem pozostali zdążyli już wejść do pojazdu. Natychmiast rozpanoszyli się po obszernym wnętrzu. Po dostaniu się do środka brązowooka Gryfonka stwierdziła, że urządzone jest trochę zbyt kosztownie jak na tak krótką podróż. Oczywiście wcześniej słyszała o tym rzadko używanym środku magicznego transportu. I rzeczywiście ledwo ruszyli a już byli na miejscu. Draco, ku swojej wielkiej rozpaczy, nie zdążył nacieszyć się tym jakże pięknie i bogato urządzonym pomieszczeniu i z trudem zniósł rozstanie, z usługującą mu na każdym kroku, długonogą stewardesą. Lavender, jeszcze długo po wyjściu z szybkolotu, plotkowała z Ginny o pilocie:
- A widziałaś jak się do mnie uśmiechnął? – szczebiotała wesoło, kiedy dziesięć minut później przeciskały się przez tłum mugoli w miasteczku Salem.
- Nie zwróciłam uwagi. Wiesz odkąd jestem z Harrym*…
- Chodzisz z Harrym!? I ja nic o tym nie wiem? – zainteresowała się czarnowłosa i Weasleyówna została zasypana gradem pytań.

Miasteczko Salem, leżące w stanie Massachusetts w hrabstwie Essex, prezentowało się miło i przyjemnie. Wyglądało raczej na spokojne, choć o tej porze dnia większość śpieszyła się do pracy, a grupki nastolatków wałęsały się to tu, to tam korzystając z ostatnich chwil wakacji. Wąskie uliczki wiły się wokół niskich, prostokątnych budynków z czerwonej cegły. Sklepów nie było tu wiele, ale wystarczająco dużo, żeby zaspokoić gusta wybrednej młodzieży. Nad całością górowała strzelista wieża, jedynego w tym niedużym miasteczku kościoła. Było też sporo zieleni w tym wiele wysokich, wyglądających na stare, drzew. Wszystko to nadawało temu miejscu specyficznego uroku i klimatu. Lavender podświadomie oczekiwała, że zatrzymają się w którymś z tych większych, kwadratowych budynków przypominających trochę dworki. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Ze wszystkich uczniów, którzy decyzją rady pedagogicznej Hogwartu wyjechali na wymianę jako przedstawiciele szkoły, najmniej zdziwiona była Hermiona.
- Och, przecież w tych listach, które nam przysłali było wyraźnie napisane, że szkoła dla czarodziejów i czarownic w Massachusetts znajduje się poza miastem.
Lavender zrzedła mina.
Przeszli obok pomnika Rogera Conanta i skręcili w jakąś boczną uliczkę.
- Daleko jeszcze, pani profesor? – spytała Demelza, ocierając pot z czoła. Dzień był wyjątkowo upalny. Po deszczowej pogodzie Wielkiej Brytanii trudno się było przestawić.
Draco nadstawił uszu. Był już porządnie zmęczony tą całą wędrówką po mieście. Najchętniej wziąłby jakiegoś świstoklika, ale McGonagall stanowczo się temu sprzeciwiła, twierdząc, że trochę świeżego powietrza im nie zaszkodzi i że wypada poznać okolicę, w której będzie się mieszkać przez dobrych kilka miesięcy. Hermiona przyjęła ten pomysł z entuzjazmem i zaczęła opowiadać coś o historii miasta i jakimś tam procesie czarownic, który miał miejsce pod koniec siedemnastego wieku.** Mina Malfoya dobitnie świadczyła o tym, co myśli o tym wszystkim. Ku jego wielkiej uldze dotarli wreszcie na obrzeża miasta…

_______________
Następny kawałek pisze N. Ona opisze szkołę.
*Wiem, że akcja rozgrywa się po piątym tomie, ale w sumie czemu nie połączyć ich wcześniej, skoro szóstki i tak nie bierzmy pod uwagę. Fea jak masz coś przeciwko, albo wolisz kogoś innego za miast Złotego Chłopca, to daj znać ;)
**Dość intrygująca historia, możecie poczytać o niej na [link widoczny dla zalogowanych] stronie.
Poza tym kilka obrazków Salem:
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych] (O domki tego typu, jak te w tle mi chodziło, kiedy wspomniałam w tekście o budynkach przypominających dworki)
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Sh'eenaz dnia Czw 20:10, 06 Lip 2006, w całości zmieniany 3 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 21:01, 05 Lip 2006  
Chauve-Souris
Strażniczka Serc
Strażniczka Serc


Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 472
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: De La Caverne.


Mina Malfoya dobitnie świadczyła o tym, co myśli o tym wszystkim. Ku jego wielkiej uldze dotarli wreszcie na obrzeża miasta. Zostawili za sobą tabliczkę z napisem "Salem żegna i zaprasza ponownie!" Draco skrzywił się, kiedy zobaczył dopisany sprayem podpis: "wszystkie wiedźmy i wampiry!"
Droga, którą szli, była, oczywiście, asfaltowa, ale wkrótce skręcili w boczną uliczkę, która była już brukowana. Potem zeszli na zwykłą, polną drogę z dwiema głębokimi koleinami. Przed nimi majaczyła linia lasu, ale wokoło widać było tylko zielone pole. Wysoka trawa rosła bujnie z obu stron drogi (Ścieżynki, jak ją nazywał w myślach Draco), a oni przedzierali się przez wgłębienia i kamienie.
Wszyscy byli już porządnie zasapani.
- Pani profesor, długo jeszcze? – zapytała Demelza między jednym potężnym haustem powietrza, a drugim.
- Już... niedaleko... – odparła McGonagall, ziając jak pies.
Tylko Severus Snape wyglądał nadal tak świeżo, jakby dopiero co wstał z łóżka. Zresztą Snape, jak zauważyła Hermiona jeszcze w Londynie, wyjątkowo się przygotował do wyjazdu za granicę. Oczywiście, spowity w swą jedwabną czerń, był wyprasowany, buty (Gucci, zauważyła Miona z lekką konsternacją) lśniły czystością, ale najdziwniejsze było to, że Snape po raz pierwszy wydawał się być zadbany. Jego włosy nadal zwisały smętnie (Hermiona sądziła, że miało to wiele wspólnego z ciągłym przebywaniem w oparach eliksirów), ale nie wyglądały już na tak beznadziejnie przetłuszczone, zęby błyszczały bielą, a paznokcie były dokładnie wyrównane. Hermiona z rozbawieniem pomyślała, że Snape chciał zrobić dobre wrażenie na Amerykanach, a potem wpadło jej do głowy, że może nie dobre wrażenie, lecz właściwe. Ktoś jej kiedyś powiedział, że Snape ma dużoimidża* i Hermiona już wtedy musiała się z tym zgodzić. Teraz widać to było po prostu dobitniej.
W końcu dotarli do ściany lasu i gdzieś przed nimi zamajaczył wysoki, betonowy mur. Profesor McGonagall wprowadziła ich jednak do lasu i szli dalej wąską ścieżynką, otoczeni wysokimi i bardzo starymi drzewami.
- Ślicznie tu, prawda? – westchnęła Demelza, Jakoś nikt nie miał ochoty jej odpowiadać, więc w milczeniu dotarli do wysokiej bramy w tym samym murze, który widzieli wcześniej, a który ciągnął się także przez las. Brama była złożona z grubych metalowych prętów, zwieńczonych u góry czymś, co kiedyś miało przypominać kwiat, a teraz pokryte było dokładnie mchem.
- Co za bezguście – mruknął Draco, z obrzydzeniem patrząc na to wątpliwej klasy dzieło.
Profesor McGonagall machnęła różdżką i brama otworzyła się przed nimi z niemiłosiernym skrzypieniem. Dalej poprowadziła ich utrzymana w znacznie lepszym stanie droga.
- Łał – westchnęła Lavender, kiedy byli już w stanie ogarnąć wzrokiem całą rozciągają się przed nimi przestrzeń.
Mur biegł dookoła wielkich błoni szkoły. Po lewej wyraźnie widzieli urywający się nagle teren i błyszczące błękitem morze – czy raczej ocean. Za nimi i po prawej ciągnął się las, osłaniający Instytut Magii w Salem przed wścibskimi oczami mugoli. Daleko przed nimi, na horyzoncie, lecz za murem, majaczył jakiś niewielki budynek, ale to było wszystko.
Za to wewnątrz murów mieściło się co najmniej kilka dużych budynków. Przede wszystkim naprzeciwko nich piętrzył się, wyglądający na nowoczesny, oszklony gmach. Nad wysokimi drzwiami widniało godło szkoły: bielik amerykański z rozpostartymi skrzydłami, trzymający w lewym szponie różdżkę, w prawym zaś gałązkę oliwną. Głowa orła skierowana jest w prawo, w dziobie trzyma szarfę z łacińską sentencją "E Pluribus Unum"**. Nad głową orła znajduje się nimb z trzynastoma gwiazdkami, zaś na piersi trzyma białą tarczę, otoczoną czerwoną obwódką. Widnieje na niej złota litera "S".***
- Jacy ci Amerykanie patriotyczni – prychnęła Hermiona, a Ginny spojrzała na nią z zainteresowaniem.
- Godło szkoły jest prawie takie samo, jak godło Stanów – wyjaśniła Miona.
Po lewej od oszklonego gmachu stały dwa duże budynki; jeden był pomalowany na łososiowo (Zarobił pełne pogardy spojrzenie Severusa Snape'a), drugi zaś na bladobłękitno (Tym razem Severus patrzył z politowaniem). Po prawej także były dwa, jeden czarny (Tutaj w spojrzeniu Hogwarckiego Mistrza Eliksirów czaiła się aprobata), a drugi beżowy. Tego już Hogwartczycy widzieć nie mogli, ale za głównym budynkiem znajdowały się szklarnie i – jeszcze dalej – boisko do Quidditcha.
Doszli do owego oszklonego budynku. Snape otworzył drzwi przed McGonagall i przez chwilę miał minę, jakby chciał je zatrzasnąć dziewczętom z Gryffindoru przed nosem, ale się opanował i poczekał, aż wszyscy znajdą się w środku.
Wnętrze najbardziej przypominało hall jakiegoś hotelu. Naprzeciwko drzwi, pod ścianą, była lada, nad którą wisiało godło szkoły. Po obu bokach były schody, obite czerwonym dywanem. Posadzka była z kafelków i lśniła którymś z Magicznych Oczyszczaczy Pani Skower.
Na ich spotkanie wyszła wysoka czarownica o siwych włosach, spiętych w wytworny kok. Miała bladoniebieskie oczy – mniej więcej tego samego koloru, co Dumbledore. W uszach miała szmaragdowe kolczyki, a jej szata była zielona, o odcieniu młodej trawy. Pod szatą nosiła czarne spodnie na kant. Jej buty miały wysokie obcasy.
- Witam gości z Hogwartu w Instytucie Salem! – powiedziała kobieta, rozkładając ramiona w zapraszającym geście. – Nazywam się Jowita Paradise, jestem dyrektorką tego przybytku wiedzy.
- Minerva McGonagall, wicedyrektor Hogwartu – przedstawiła się nauczycielka, potrząsając dłonią Jowity Paradise.
- Severus Snape, hogwarcki Mistrz Eliksirów i opiekun domu Slytherina – powiedział Snape, akcentując słowo "Mistrz". Uścisnął dłoń dyrektorki Salem z lekko ironicznym uśmiechem.
- Nasi uczniowie, pięcioro najlepszych – oznajmiła McGonagall wskazując na Hogwartczyków. – Pan Draco Malfoy, z szóstej klasy Slytherinu, najlepszy z Eliksirów... przynajmniej wedle obecnego tu profesora Snape'a. – McGonagall rzuciła Snape'owi spojrzenie zranionego bazyliszka. Draco ucałował dłoń dyrektorki, wznosząc się na szczyty angielskiej uprzejmości i wywołując na ustach Jowity Paradise szeroki uśmiech. – Pani Demelza Robins, z piątej klasy Gryffindoru, najlepsza ze Starożytnych Runów. – Demelza wymieniła uściski dłoni z dyrektorką. – Pani Lavender Brown, z szóstej klasy Gryffindoru, wielki talent we Wróżbiarstwie. Pani Ginevra Weasley, z piątej klasy Gryffindoru, najlepsza z Zaklęć****. No i pani Hermiona Granger, z szóstej klasy Gryffindoru, najlepsza uczennica w szkole, otrzymała 9 "Wybitnych" i 1 "Powyżej Oczekiwań" na Standardowych Umiejętnościach Magicznych. – McGonagall powiedziała to z dumą, patrząc na Snape z wyższością.
Mistrz Eliksirów prychnął cicho, ale nic nie powiedział.
- Zatem: witajcie w Salem – powiedziała raz jeszcze Paradise. Pozwolę sobie Was oprowadzić po włościach. Uczniowie przybędą jutro, państwo będziecie mieli więc okazję rozejrzeć się i przygotować do lekcji. Czy pan Salvatore i pani Jones przysłali państwu informacje o przerobionym materiale? – zwróciła się do McGonagall i Snape'a.
- Owszem – powiedział z wyraźnym sarkazmem Snape, ale nie rozwinął. Draco wiedział, że profesor całą siłą woli powstrzymuje się od złośliwych komentarzy.
Wyszli z budynku i zatrzymali się przy małej fontannie.
- Teraz najbardziej orientacyjnie – zaczęła Jowita Paradise. – Ten oszklony budynek to główny gmach szkoły, tutaj są wszystkie sale lekcyjne. Różowy budynek po lewej to Dom Mieszkalny dziewcząt, niebieski zaś chłopców. Czarny budynek po prawej to kwatery i salon nauczycieli, zaś zielony to jadalnia, wspólny salon wszystkich uczniów i kilka kwater dla gości. Za głównym gmachem znajdują się szklarnie i boisko do Quidditcha. Oczywiście, Hogwartczycy będą mogli dołączyć do naszych drużyn.
- Super – skomentowali unisono Ginny, Demelza i Draco.

*Oczywiście mowa o małej Sirith Lestrange ze "Slytherinady" ;) To właśnie ona użyła tego wyrażenia: "Sever ma mnóstwo imidża" (czy coś w tym guście, nie pamiętam dokładnie).
**E Pluribus Unum – (łac.) Z wielości, jedność.
***Przerobione nieco godło USA. Do obejrzenia [link widoczny dla zalogowanych].
****Te opisy oczywiście można zmienić. Draco został "zarekomendowany" przez Snape'a, więc nie ma znaczenia, z czego jest tak naprawdę najlepszy :P "Najlepszość" Demelzy wzięłam z kosmosu, nie mam pojęcia, w czym może być dobra (no bo nie mogłam napisać, że w unikaniu tłuczków xD). Jeśli chodzi o Lavender to Wróżbiarstwo najbardziej do niej pasuje, jak sądzę xD Natomiast Ginny jest podobno świetna w rzucaniu Upiorogacków, więc zaliczyłam to do Zaklęć.


Ostatnio zmieniony przez Chauve-Souris dnia Sob 19:36, 08 Lip 2006, w całości zmieniany 3 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 12:33, 06 Lip 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Po oprowadzeniu hogwarckiej grupki po terenie szkoły, dyrektor Jowita Paradise wskazała im kwatery i zostawiła trochę czasu na urządzenie się i odświeżenie po podróży. Hermiona i Demelza patrzyły na bladoróżowy budynek z wyraźnym niesmakiem, Ginny z obojętnością, a Lavender z umiarkowaną aprobatą.
- Przyznaję, że wolałabym mieszkać w błękitnym – mruknęła, kiedy weszły do środka. – Ale różowy też może być.
Nie miało to zresztą większego znaczenia, bo od środka dom dziewcząt pomalowany był w całkiem rozsądne kolory – królowała kremowa biel, miękkie beże i złamana żółć. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec różowe akcenty, ale był to róż tak subtelny, że nie raził i nie rzucał się w oczy.
Znajdowały się w hallu, podobnym do tego w głównym budynku, ale mniejszym. Był tak samo oszklony, a boczne korytarze również zaścielały czerwone dywany. Na niektórych ścianach wisiały obrazy, głównie pejzaże, ale nie brakowało też nowoczesnegho malarstwa pełnego splątanych linii i figur geometrycznych.
Na wprost wejścia znajdowały się szerokie schody prowadzące na półpiętro z wyjściem na duży taras. Z półpiętra wchodziło się na pierwsze piętro węższymi schodami, znajdującymi się po obu stronach tych szerokich. Wszystkie cztery dziewczęta westchnęły z podziwem i ulgą. Hall na piętrze bowiem, w przeciwieństwie do tego na parterze, wyglądał naprawdę swojsko. Wypolerowane kafelki pokrywał miękki dywan, a pod przeciwległymi ścianami stały dwa kominki, otoczone beżowymi kanapami i fotelami. Przed innymi kanapami były ustawione stoliki, w sam raz do odrabiania lekcji. W lewym rogu stało coś w rodzaju dużego barku z gorącymi i zimnymi napojami, oczywiście bezalkoholowymi. W prawym natomiast wisiały dwa duże lustra w ozdobnych ramach, a w dużych doniczkach kwitły kwiaty, których delikatny zapach unosił się w pomieszczeniu.
Na ścianach, podobnie jak na dole, wisiały pejzaże. Były lasy, kołyszące się lekko pod podmuchami wiatru, były plaże z falującym morzem i mewami, były gładkie tafle jezior i góry, których szczyty tonęły w białych obłokach, powoli sunących po niebie. Były krajobrazy nocne i dzienne, słoneczne i burzowe.
Pierwsza odzyskała mowę Hermiona.
- Nie jest tak najgorzej – powiedziała wesoło. – Na pewno lepiej, niż się spodziewałam.
- Jest super – Lavender rozejrzała się wokół. – Ale ta dyrektorka pokazała nam tylko okolicę, w samej szkole chyba musimy się rozeznać na własną rękę. Chętnie bym się dowiedziała, gdzie jest biblioteka i...
- Z ust mi to wyjęłaś – przerwała jej Hermiona. – Po urządzeniu się w pokoju idziemy na obchód.
- Pamiętajcie, że o piętnastej jest obiad – przypomniała McGonagall, która odprowadzała Gryfonki do ich kwatery. – Dziś wyjątkowo o tej porze, bo jesteśmy tylko my. Zwykle jest od czternastej do szesnastej. Tutaj – powiedziała, skręcając w prawy z dwóch bocznych korytarzy. Koniec korytarza rozwidlał się w dwie strony. Teraz z kolei skręciły w lewo i weszły na górę po krętych schodach. Znalazły się w kolejnym niewielkim korytarzu, w którym znajdowały się drzwi do pokojów. Nauczycielka wskazała im drzwi z tabliczką, na której widniał napis „Brown Lavender, Granger Hermiona, Robins Demelza, Weasley Ginevra, Hogwart” i zrobiła parę kroków z powrotem, ale tknięta jakąś myślą odwróciła się jeszcze w kierunku dziewcząt.
- Wierzę, że będziecie się zachowywać porządnie i godnie, jak przystało na uczennice Hogwartu, i że nie zrobicie nam wstydu – powiedziała, mierząc je surowym spojrzeniem.
Porządne uczennice Hogwartu zapewniły ją gorąco, że się nie zawiedzie i zniknęły za drzwiami swojego nowego dormitorium.
*
Wnętrze nie było wprawdzie tak przyjemne jak w Hogwarcie, ale, jak stwierdziła Ginny, dało się przeżyć. W przedsionku stała wielka szafa, z pewnością zdolna pomieścić ciuchy nawet najbardziej wybrednych kobiet, a po przeciwnej stronie znajdowały się drzwi do łazienki. Lavender od razu otworzyła drzwi i zajrzała do środka, gotowa zacząć narzekać, ale łazienka była duża i z wszelkimi wygodami.
Reszta dziewczyn podziwiała tymczasem przestronny pokój. Ich kufry stały już przy łóżkach.
- Będziemy tu mieszkać cały rok? – spytała retorycznie Demelza. Nikt jej odpowiedział.
- Mam nadzieję, że Amerykanie nie okażą się tak głupi jak ci z mugolskich filmów...
- Nie liczyłabym na to, Miona – parsknęła Ginny, sadowiąc się wygodnie na swoim łóżku.
- O, nie – jęknęła Granger. – Lavender weszła do łazienki... Będzie tam siedziała przez następną godzinę.
Zza zamkniętych drzwi dobiegło lekceważące parsknięcie.
*
- I nie zapomnij napisać do matki, Draco – przypomniał Snape. – Na pewno już się o ciebie martwi.
- Dobrze, panie profesorze – odpowiedział potulnie blondyn, zadowolony, że nie słyszą tego te głupie Gryfonki. Śmiałyby się ze mnie przez pół roku, pomyślał z ulgą.
Otworzył drzwi do swojego dormitorium. Drzwi były podpisane „Malfoy Draco (Hogwart), Rivet Jonathan, Stoughton Paul, Williams David”. Draco spojrzał krzywo na tabliczkę z podpisami. Nadzieja, że może przydzielą mu pojedynczy pokój, trzymała się go aż do tej chwili, po czym rozwiała się beztrosko po korytarzu i popłynęła w dół schodami.
Nie mając nic lepszego do roboty, Malfoy rzucił się na łóżko, przy którym stał jego bagaż, i zaczął wpatrywać się w sufit. List napisze później.
*
Dochodziła piętnasta, kiedy nieco zawiedzione Gryfonki stawiły się pod zielonym budynkiem jadalni. Było do przewidzenia, że przed rozpoczęciem roku szkolnego biblioteka będzie zamknięta.
- Głodna jestem – mruknęła Ginny.
- Będziemy tu cały rok? – spytała po raz niewiadomo który Demelza.
- Cały rok, do czerwca – usłyszały za sobą głos i odwróciły się jak na komendę. Za nimi stała uśmiechnięta Jowita Paradise w swojej zielonej szacie i kolczykach z jakąś drobną kobietą w fioletowej sukience w kwiaty. – Chyba że wam się tu nie spodoba i zmienicie zdanie.
- Nie, skąd – zaprotestowała Demelza. – Tak tylko pytam... bo w zasadzie nikt nam nie powiedział.
- Pozwólcie, dziewczęta – powiedziała dyrektorka. – To jest profesor Cinnie Clarke, uczy wróżbiarstwa. Przyjechała wcześniej, żeby pomóc mi w sprawach organizacyjnych.
Lavender przyjrzała się nauczycielce. Była dość niskiego wzrostu, trochę niższa od niej, miała półdługie brązowe włosy, rozmarzone jasnozielone oczy i bardzo jasną cerę. Twarz miała łagodną, niemal dziecięcą, i Lavender dopiero po dłuższej chwili doszła do wniosku, że to przez niezwykle delikatne rysy twarzy profesor Clarke wygląda tak młodo.
Zaczekali na McGonagall, Snape’a ze skwaszoną miną (czyżby czarny budynek był od środka różowy?) i Dracona z miną wyrażającą najwyższą obojętność, po czym Paradise jeszcze raz przedstawiła małą nauczycielkę i cała dziewiątka udała się do jadalni.
Na obiad, ku wielkiej radości Lavender, były oprócz frytek i hamburgerów również owoce morza. Panna Brown spałaszowała z ochotą dwie porcje, kompletnie zapominając o dbaniu o linię. Hermiona nieufnie uszczknęła jedną ostrygę i parę krewetek, ale Demelza, Ginny i Draco patrzyli na czarnowłosą Gryfonkę z wyraźnym obrzydzeniem.
- Jak ty możesz to jeść, Lavender? – skrzywiła się Weasleyówna, pokazując palcem ośmiorniczkę na widelcu koleżanki.
- Ja nie wiem jak TY możesz jeść TO – Lavender sparodiowała jej minę i ton, z równym obrzydzeniem wskazując na hamburgera i kupkę frytek.
- Cisza – powiedziała surowo McGonagall. – Pani dyrektor Paradise chce przekazać wam pewne informacje.
- Jak wiecie, będziecie uczyć się cały ten rok szkolny w Instytucie Salem – zaczęła dyrektorka. – Przypomnę o przedmiotach obowiązkowych: zaklęcia, transmutacja, obrona przed czarną magią, podstawy lecznictwa oraz - dla starszych uczniów, czyli dla was również – nauka teleportacji. Dodatkowe przedmioty to eliksiry, wróżbiarstwo, starożytne runy, astronomia i rozszerzone lecznictwo. Należy wybrać dwa z nich, ale jeśli ktoś chce, można zapisać się na więcej.
- Kto z was – odezwała się cichym i melodyjnym głosem profesor Clarke – będzie brał udział w zajęciach z wróżbiarstwa?
- Ja – powiedziała Lavender, uśmiechając się do nauczycielki, która od razu przypadła jej do gustu. Clarke odwzajemniła uśmiech.
Draco Malfoy prychnął, ale zarówno dziewczyna jak i profesorka zlekceważyły go.
- W czerwcu – kontynuowała Paradise – zdacie egzaminy z przerobionego materiału. Wyniki zostaną przysłane do Hogwartu i otrzymacie je w wakacje.
Westchnęła i zamilkła na chwilę.
- Podczas przerwy popołudniowej i wieczorem po lekcjach możecie wychodzić do miasteczka, zarówno części mugolskiej jak i czarodziejskiej, ale o dwudziestej pierwszej trzeba być na terenie szkoły. O dwudziestej trzeciej natomiast powinniście być w pokojach. W naszej szkole nie musicie chodzić w szatach – dyrektorka spojrzała na Malfoya w eleganckiej czarnej szacie i ubrane po mugolsku dziewczyny. – U nas nosi się tylko niebieskie T-shirty z logiem szkoły. Znajdują się w szafach w waszych pokojach. Na dzisiaj to wszystko. Jeśli chcecie, profesor Clarke oprowadzi was po budynku szkolnym, możecie też poćwiczyć na boisku do quidditcha. Rozgośćcie się i czujcie jak u siebie. Do zobaczenia na kolacji.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 17:24, 25 Sty 2007  
Siri
Królowa Piekła
Królowa Piekła


Dołączył: 20 Sie 2005
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Reikland (1 LO)


Oczywiscie egoizm na pierwszym miejscu... Ktoś to dokonczy, prawda? Sh'een, nie bij, jakby List Dracona był nie taki jak trzeba. Cholera, szkoda, że biblioteka zamknieta, miałam taki fajny fragment z duchem-opiekunem...

- Pójdzie ktoś ze mną na boisko? – spytała Demelza, z nadzieją patrząc na resztę.
- Wybacz, Dem, mnie to nie interesuje... – Lavender wzruszyła ramionami.
- Taaak, ciebie interesują tylko przystojni gracze – prychnęła blondynka, potrząsając głową. – Hermiona?
Zapytana potrząsnęła głową w geście zaprzeczenia.
- Mapa szkoły– rzuciła z lekkim uśmiechem.
- Rozumiem... Ginny?
- Pójdę z Hermioną. Wiesz, quidditch to nie wszystko...
Demelza westchnęła cierpiętniczo.
- Jasne... Malfoy, może okażesz się dżentelmenem? – spytała Dracona, choć naprawdę nie sądziła, że musiała to robić. Liczyła na to, że któraś z dziewczyn jej potowarzyszy.
- Robins, dżentelmenem to ja jestem, ale nie dla ciebie – powiedział Draco, nie rzucając jej nawet przelotnego spojrzenia. – Zapomnij.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Podejrzewała, że ten pyszałek się nie zgodzi. Zabolało ją natomiast, że żadna z dziewczyn nie chciała z nią pójść.
- To się widzimy na kolacji – mruknęła i ruszyła z kopyta w stronę wyjścia, by następnie udać się do różowego domku celem przebrania się i wzięcia miotły z kufra.
Dracon również udał się w stronę wyjścia, lecz celem jego było napisanie listu do matki. Najwyższy czas się za to zabrać. Pozostała trójka poszła z profesor Clarke.

*-*-*

Matko,
Dotarłem już na miejsce. Nie jestem jednak pewien, czy to był dobry pomysł, co więcej, uważam, że ta szkoła będzie na mnie miała tragiczny wpływ. Jako przyszły spadkobierca rodu Malfoyów nie sądzę, żeby amerykańska szkoła czegoś mnie nauczyła. Szczególnie, że towarzystwo pozostawia wiele do życzenia. Niestety, nie przydzielono mi osobnego dormitorium, co uwłacza godności mojej, jako osoby i przyszłego dziedzica. Ufam, że ojciec zrobi coś z tym, zanim ja podejmę kroki.
Dracon.


Młody Malfoy przeczytał jeszcze raz treść listu. Był taki, jaki miał być. Suchy i oficjalny.

*-*-*

Demelza, przebrana w strój do quidditcha, dzierżąca w ręku wspaniałą miotłę, Nimbusa Milenium, prezent od rodziców za wspaniałe wyniki w nauce, podążała samotnie w kierunku boiska. Zasmuciło ją zachowanie dziewczyn; bardzo chciała, żeby któraś jej towarzyszyła, pomogła w treningu.
Dotarłszy na boisko, Demelza nie mogła się oprzeć jednemu faktowi: to było mniejsze niż hogwarckie, ale znacznie wyższe. Dziewczyna wolała sobie nie wyobrażać, jak tu się odbywają mecze i czy kafel na pewno nie uderzy widzów, gdyż bramki były dokładnie na wysokości najwyższej trybuny.
Demelza wsiadła na miotłę i wzbiła się w powietrze. Jakże cudownie się prowadziło Nimbusa! Nie trzeba było specjalnie się trudzić, miotła była niezwykle zwrotna. Pęd powietrza szumiał w uszach blondynki.
Nagle wyobraziła sobie, że jest na prawdziwym meczu i to nie szkolnym, lecz poważnym, pierwszoligowym spotkaniu. Oczyma imaginacji widziała już siebie jako ścigającą Lwów z Yorku, jedynej drużyny, którą uznawał jej ojciec, a przecież on sam nigdy nie widział rozgrywek quidditcha! Dziewczyna wręcz stanowiła rozmigotaną plamę w powietrzu. Z szybką i zwrotną miotłą wykonywała beczki, śruby, piruety... Wręcz z niebywałą precyzją pikowała, by następnie wzbić się w górę. To był jej świat, quidditch, jedyny czarodziejski sport, w którym mogła zaistnieć.
Znów zapikowała i wyhamowała zaledwie centymetr nad ziemią. Usłyszała cichy śmiech, dochodzący z najniższej trybuny. Zsiadła z miotły, podnosząc głowę w górę. Okazało się, że ktoś ją obserwował. Młody chłopak, mniej więcej rok starszy. Zbiegł z trybun, i zanim Demelza się obejrzała, stał obok. Był znacznie od niej wyższy, długie włosy fioletowego koloru nosił związane w kucyk. Demelza od razu zauważyła, że są one farbowane. Dzięki cioci Betty, siostrze ojca, fryzjerce z powołania, będącej starą panną od lat dziesięciu, nauczyła się rozróżniać, kiedy kolor jest naturalny, a kiedy nie. Chłopak był cały ubrany na biało, a w jego ciemnych oczach igrała nutka rozbawienia.
- Od kiedy dziewczyny grają w quidditcha? – zapytał wesoło, a jego usta ułożyły się w bezczelny uśmiech. Gryfonka z trudem się powstrzymała od strzelenia miotłą przez łeb temu chłoptasiowi.
- Od kiedy mają do tego talent – odparła chłodno, opanowując się.
- Nie zrozum mnie źle, ale u nas w szkole nie ma żadnej dziewczyny, która gra w quidditcha, chyba że... Zaraz! Ty jesteś ta z wymiany, nie?
Demelza potwierdziła skinięciem głowy.
- To wszystko wyjaśnia – niezrażony chłopak ciągnął swój monolog. – Podobno u was dziewczyny grają, a nawet chodzą na mecze. Tutaj naprawdę nie ma dziewczyn, które by grały, są tylko cheerleaderki, ale te to już szkoda gadać, nawet dopingować nie umieją... Masakra. Zamierzasz się pewnie dostać do drużyny, prawda? Obyś dostała się do Skorpionów, jestem tam kapitanem... I jednocześnie pałkarzem. Wiem, że to dziwne, ale czasami tak jest. Aspirujesz na ścigającą, czyż nie? Tak myślałem – uśmiechnął się wesoło, widząc potwierdzenie w oczach Demelzy. – Za dużo robiłaś akrobacji, aby być obrońcą czy też szukającym. Ale muszę ci przyznać, że dobra jesteś. A dziewczyna w drużynie to zawsze jakaś odmiana. Przynajmniej jedna osoba nie będzie się patrzyć na cycki cheerladerek. No ale wiesz, Ameryka... Ale zaraz! – Chłopak palnął się w czoło. – Jestem taki gbur, nawet się nie przedstawiłem... Jonathan Rivet.
- Demelza Robins – przedstawiła się dziewczyna, speszona gadatliwością chłopaka.
- Jejku, ale imię... Trzeba ci to jakoś skrócić... Co powiesz na Demi? A może lepiej nie, skrócimy to jeszcze bardziej... Emi! Tak będzie najlepiej. A wracając do tematu... Jeszcze ktoś z waszej grupy gra w quidditcha?
- Pewnie! – Demelza ożywiła się. Powoli zaczynała czuć jakąś nić sympatii do Jonathana, który, choć gadatliwy, powoli wydawał się jej miłym młodzieńcem. – Ginny Weasley, z mojego roku i Draco Malfoy, ale z nim to nie warto...
Jonathan parsknął śmiechem.
- Draco, co za imię... – wykrztusił, zaśmiewając się do rozpuku. – Lepszego nawet moja matula nie wymyśliła... Ale wybacz... To prawda, że wasza szkoła jest podzielona na domy?
- Aha. Jest ich cztery. Jest Ravenclaw, ogólnie siedlisko kujonów, którzy nawet się bawić nie umieją, jest Hufflepuf, uważany za dom niedorajd, ale tylko przez Ślizgonów... Znaczy mieszkańców Slytherinu. Osobiście Puchoni, tak ich nazywamy, są bardzo fajni. Wspomniani wyżej Ślizgoni to dupki z żądzą ambicji... Prawie wszyscy, nie licząc zestrachanych pierwszaków, są cwaniakami. No i Gryffindor, tam lądują wszyscy, którym nie brak odwagi. Chociaż to się nie zawsze sprawdza...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 13:57, 28 Sty 2007  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Krótkie, bo krótkie, pisane na szybko, bo czas goni. Za styl wybaczcie. Błędy zgłaszajcie. I to chyba na tyle.
__

Filetowowłosy parsknął.
- Szybko i konkretnie. Wszystko w tej Anglii macie tak poukładane? U nas, w Ameryce, to całkiem inaczej wygląda. Wiesz, wolność, zróżnicowanie, free style i takie tam. Nie ma podziałów na odważnych, kujonów, leniwych i dupków.
- Szkoda – wyszczerzyła zęby Demelza. – Spojrzysz na takiego Ślizgona i już wszystko o nim wiesz.

*
Draco leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit. Jak tak dalej pójdzie – pomyślał ponuro – to zeświruję tutaj. Ja, jedyny mężczyzna, dziedzic Malfoyów, zmuszony przebywać w towarzystwie szlamy i trzech innych ze szlamowatego Gryffindoru. Świetnie. Co by na to powiedział mój ojciec?
Westchnął ciężko. Obrócił się na drugą stronę. I wtedy ujrzał ogromny zegar, na którym wskazówki ułożyły się w osiemnastą trzydzieści pięć. Chyba pięć minut temu zaczęła się kolacja – zaświtało mu w głowie.
Draco wstał powoli. Będzie się spieszyć? On? Gonić, bo spóźnił się te kilka minut? Chyba śnią. Poczekają sobie. Zresztą, do kogo miałby się spieszyć? Do tej Ja-Wszystko-Wiem-Granger? Do rudej Weasleyówny? Do tej naiwnej Robins?
Przeczesał swoje włosy palcami, poprawiając uczesanie. Kątem oka spojrzał w stronę lustra.
Całkiem nieźle – pomyślał.
Wyszedł z dormitorium, mijając jakiegoś fioletowowłosego chłopaka, który coś do niego powiedział. Młody Malfoy zignorował go całkowicie i ruszył w stronę jadalni.

*
Hermiona spojrzała jeszcze raz na mapę szkoły. Poza salami i boiskiem do quidditcha był także basen.
- O, wreszcie będzie gdzie popływać – powiedziała. – Bo w Hogwarcie poza naszym wspaniałym jeziorem nie było niczego.
Ginny wyszczerzyła zęby.
- Najpierw zobaczmy tę ich wspaniałą pływalnię. Bo w brodziku nie mam zamiaru pływać.
- Chodźmy. Powinien być piętro niżej.
- W podziemiach? - Zdziwiła się Ginny.
- W podziemiach. Dziwne. Przecież wilgoć źle działa na tynk i ściany A jeśli nad nim znajdują się jeszcze dwa piętra...
- Miona, daj spokój. O, spójrz przez te szyby! – Weasleyówna omal nie zakrztusiła się pitym sokiem z dyni.
Przez szyby widać było trzy baseny: brodzik, do którego przymocowana była mała (dobrze, ze nie różowa- dodała w myślach Hermiona) zjeżdżalnia, drugi średni basen oraz trzeci, najgłębszy, mający cztery metry głębokości. Ustawione też były trampoliny.
- Wygląda zupełnie jak ten mugolski – szepnęła Hermiona. – To znaczy, jak zwykłe, normalne baseny. – Poprawiła się szybko.
- Aaaa... Widzisz to jacuzzi w tamtym rogu – wskazała palcem. – Albo... Albo te fantastyczne kolorowe kurki zaraz z brzegu. Ciekawe do czego to...
- Cóż, może to będzie jak w łazience prefektów, chociaż wątpię. – Wydęła wargi Hemriona.
- Achhh, Miona, a spójrz tylko na to – Ginny, przyklejona nosem do szyby, znów wskazała coś drugiej Gryfonce. – Już się nie mogę doczekać...
- Ja też – przerwała Hermiona, odciągając Ginny. – Chodź, już prawie wpół do siódmej. Zaraz kolacja.

*
Demelza pożegnała się z Johnatanem przed wejściem do zielonego budynku jadalni. Poczekała jeszcze chwilę, widząc na horyzoncie Hermionę i Ginny. Młodsza Gryfonka wyglądała na rozmarzoną.
- Jest coś ciekawego w tej szkole? – Zapytała Demelza.
- Basen – uprzedziła Ginny Hermiona.
- Ale za to jaki basen – rozmarzyła się rudowłosa. – Idę tam jak tylko będzie otwarty.
- Basen? – Zapytała Lavender, podchodząc do grupki dziewczyn.
- O, znowu byłaś w łazience? – Prychnęła Hermiona, spoglądając na czarnowłosą. Lavender zignorowała pytanie i ton głosu Hermiony.
- Idę z tobą, Ginny. Na basenie można będzie zaobserwować jakiś fajnych chłopaków. I to w niemal całej okazałości – zachichotała.
- Czy ty zawsze myślisz tylko o jednym? – Spytała z irytacją Hermiona.
- Wolę myśleć o czymś przyjemnym, niż tak jak ty, tylko o książkach i wkuwaniu. Ale chodźmy do środka, już otwarli. – Dodała wesoło na koniec, po czym cała grupka weszła do jadalni.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> Wymiana [treść]^ Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin