Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Nasza Twórczość -> Historia Maga: Człowiek zwany Ric
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post Historia Maga: Człowiek zwany Ric - Wysłany: Pią 17:59, 09 Lut 2007  
Ric Simane
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 246
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin


Historia Maga: Człowiek zwany Ric jest jakby połączeniem typowej książki fantasy, z zabawnymi opisami znanymi z książek Terrego Pratchetta. Wiem, że to nie to samo, ale nie zaszkodzi spróbować. Z biegiem czasu postaram się uzupełniać opowieść o dalsze fragmenty.


Rozdział 1

Nad Wielkim Lasem wstawał nowy dzień. Słońce powoli wznosiło się nad horyzontem, oświetlając swym blaskiem całą okolice. Jego światło wkradało się we wszystkie zakamarki, między każdy liść, między każdą szczelinę w skale. Jednak we wnętrzu Wielkiego Lasu wciąż panowała noc. Gęste korony drzew nie pozwalały, na przedostanie się do środka porannych promieni słońca. Mimo to w jego wnętrzu paliło się pewne światełko. I najwyraźniej było ono w ruchu. Wprawny obserwator mógłby dostrzec, że poruszało się ono wzdłuż Szarego Traktu, leśnej drogi biegnącej tuż u podnóża Wysokich Gór.

Trzeba jednak przyznać, iż na podstawie wyżej wymienionych danych trudno jest wskazać dokładną lokalizacje tegoż miejsca. Otóż trzeba wiedzieć, że ludzie zamieszkujący te krainy nigdy nie wykazywali się pomysłowością, jeśli chodzi o nadawanie miejscom nazw. Tak też w Księstwie Zelirun mamy aż pięć pasm górskich noszących miano Wysokich Gór, siedem traktów zwanych szarymi i aż jedenaście miast noszących zaszczytne miano Miasta. Być może pewnym ułatwieniem okaże się fakt, iż owy Szary Trakt łączy miasto Wetwood z mało znaną wioską Grzybną.

Owe światło pochodziło od jeźdźca na czarnym koniu. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic wyjątkowego. Ot zwykły podróżnik przemierzający tą rozległą krainę, zapewne nieświadomy niebezpieczeństw, jakie w niej czyhają. Zwykła ofiara losu, na tyle głupia, aby zapuszczać się samemu do wnętrza Wielkiego Lasu. Statystycznie rzecz biorąc szansa, iż podczas swej podróży zostanie napadnięty i zrabowany, jest porównywalna do szansy skopania na korytarzu szkoły podstawowej ucznia, któremu ktoś przykleił na plecy karteczkę z napisem „Kopnij mnie”.

Jednak nie był on na tyle bezbronny, jakby się mogło wydawać. Otóż trzeba wiedzieć, że był on magiem. Wskazywało na to wiele rzeczy. Na przykład słaba postura ciała, na której widok miało się wrażenie, iż owa osoba ma problemy choćby z podniesieniem deski sedesowej. Wskazywały też na to liczne flakoniki, czy zwoje przyczepione do pasa. Równie dobrze świadczyła o tym tiara, jaką nosił na głowie. Choć w obecnych czasach mało który mag nosił jeszcze tiarę. Można powiedzieć, że wyszła ona z mody. Stało się to zapewne po tym, jak większość szanujących się magów przestała znosić ciągłe schylanie się po leżące na ziemi nakrycie głowy, za każdym razem, gdy przechodzili przez drzwi z niską framugą. Najbardziej jednak o przynależności do klasy magów świadczyło światło, które w nadprzyrodzony sposób paliło się nad głową maga.

A było one koloru zielonego. Kolor pełnił jedynie funkcję estetyczną. Po pięciu dniach samotnej podróży w lesie, człowiekowi zaczynają przychodzić do głowy różne dziwne pomysły. W szczególności, jeśli jest się magiem. A to postrzela się ognistymi kulami do napotkanych zwierzątek, a to pościna się wystające gałęzie za pomocą bardzo ostrego zaklęcia, a w nocy ustawi się zaklęcie światła, które co chwila zmienia kolor. Mag nie bał się bandytów i złodziei. To znaczy bał się, ale miał nadzieje, że takie czary odstraszą co mniej odważnych rzezimieszków. Zresztą był zbyt znudzony, by o nich myśleć. Ale nie tylko on. Jego koń sprawiał wrażenie, jakby gdzieś po drodze zgubił całą chęć do życia i już nigdy nie zamierzał po nią wracać. Tępo, z jakim się poruszali, porównywalne było do prędkości, jaką rozwija typowy klient stojący w południe w kolejce w dużym supermarkecie. Mag zdawał sobie sprawę, że o wiele szybciej byłoby, gdyby zeszedł z konia i dalej ruszył na piechotę. Uznał jednak, iż sam proces zejścia byłby zbytnią torturą dla jego obolałych pośladków. Dlatego też siedział niemal nieruchomy na swym ledwo żywym koniu, podczas gdy pierwsze promienie słońca zaczęły powoli znajdować drogę do wnętrza lasu przez labirynt listowia.

To go trochę obudziło. Udało mu się nawet poruszyć. Wyprostował się i spojrzał do góry. Przez niewielki otwór w koronie drzew dało się zobaczyć srogie szczyty Wysokich Gór. Mag wpatrywał się w nie dopóki nie zeszły mu z widoku. Zawsze uwielbiał góry. Jako mały chłopak często wdrapywał się na nie, by podziwiać widoki... i wywoływać lawiny. Oczywiście nigdy nie spuszczał ich na wioskę. Ale wydawało mu się, że kiedyś jedna trafiła w grupkę goblinów. Przynajmniej miał nadzieje, że to były gobliny.

Mag zgasił światło i pogrążył się w myśleniu. W obecnej chwili była to jego jedyna rozrywka. Myślał o wielu rzeczach. Na przykład, co tu robi? Ano tak. Zmierza w stronę Wetwood. Tydzień temu opuścił rodzinny dom w poszukiwaniu pracy i zarobku. No i oczywiście przygód. Nie spodziewał się ich szukać, ale miał przeczucie, że będąc magiem przygody prędzej czy później same go znajdą. Oby tylko później.

Zastanawiał się również, czym zajmie się w życiu. Może założy sklep magiczny? Ale Wetwood to spore miasto, z pewnością maja tam takie sklepy. To może zaciągnie się do jednego i będzie pracował jako pomocnik? Ale jaka w tym frajda? Zawsze może zbudować wysoką wieżę z dala od cywilizacji, osiąść w niej i zarastać grzybem, pracując nad coraz to potężniejszymi czarami, doprowadzającymi go w końcu do szaleństwa.

- Też mi zabawa – Mruknął do siebie.

Postanowił, że na razie nie będzie się tym przejmował i pomyśli nad czymś innym. Przecież dookoła jest tyle ciekawych rzeczy. Zastanawiało go, dlaczego tak mało osób jeździ tą drogą? I czy to aby na pewno jest droga, bo miał wrażenie, że zboczył z niej jakąś godzinę temu. Dlaczego w tym lesie zawsze musi panować taki półmrok? No i czemu te drzewa są takie wysokie? Dlaczego ktoś zamocował nade mną kawał kłody? I czemu ta kłoda staje się coraz większa...

cdn
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 18:28, 19 Lip 2007  
Ric Simane
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 246
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin


Mag miał bardzo dziwny sen. Jeden z tych, jakie się ma po zjedzeniu zielonkawej pizzy, znalezionej w najciemniejszym zakamarku lodówki. Śniło mu się, że przed kimś ucieka. Nie wiedział nawet przed kim, po prostu biegł. Zatrzymała go nagle ściana. Ta druga, bo przez tą pierwszą dziwnym sposobem przeniknął. Był teraz w środku małego pomieszczenia. W sumie to była jaskinia. Nagle dostrzegł tam swojego najlepszego przyjaciela. Właściwie to nigdy tej osoby nie widział i nie miał pojęcia, kim ona jest, ale coś mu mówiło, że to jego najlepszy przyjaciel. Chłopak podszedł do maga i wręczył mu wielkiego dorsza. Właściwie to nie był chłopak, ale dziewczyna. A ten szczupak wcale nie był dorszem, tylko złotym pierścieniem. W sumie to mag nawet nie był w jaskini, tylko kaplicy na własnym ślubie. Zaręczyny te było o tyle dziwne, iż dziewczyna, która w dodatku przypominała mu jego sąsiadkę, wcale nie była człowiekiem, tylko wielkim trollem z gigantyczną maczugą. Przestraszony mag wzbił się w powietrze, przeleciał lad lasem i rozbił się o drzewo. Spotkał tam małpę, która podała mu jabłko. Mag ze smakiem zjadł otrzymaną gruszkę. Małpka się jednak zdenerwowała i zaczęła go policzkować. Czarodziej nie mógł się bronić, gdyż inaczej by spadł. Wtedy małpa postanowiła, że o wiele lepiej będzie wylać na niego wiadro zimnej wody.

***

-Mag w końcu się przebudzić! Chodź tu Grugush!
Czarodziej otworzył oczy. Szybko jednak je zamknął, gdyż świat był zdecydowanie za jasny, by móc spokojnie patrzeć. Powoli docierały do niego wszystkie zmysły. Czuł, że strasznie boli go głowa. Chciał się poruszyć, ale najwyraźniej był mocno związany. A na dodatek całe ubranie miał mokre.
Mag postanowił jeszcze raz otworzyć oczy. Tym razem powoli. Pośród nieprzeniknionej jasności zaczął powoli rozpoznawać kształty. Widział człowieka. Jednak coś w tym człowieku było nie tak. Ludzie z reguły nie są tak włochaci. Chociaż niektórzy są. Ale ten tu z pewnością miał włosy w miejscach, gdzie nie powinien ich mieć. Ludzie z pewnością nie mają takich długich uszu. No i raczej nie rosną im takie gigantyczne kły. Tak, to musiał być ork, pomyślał mag.
Przyjrzał mu się dokładniej. Ork miał na sobie futrzaną kamizelkę, pod którą nosił czarną przeszywanicę. Nogi miał gołe, tak samo i stopy.
-Już idę Trengal! – powiedział drugi, szorstki głos. Należał do orka jeszcze większego od tego pierwszego. Nosił na sobie ciężką, metalową kolczugę i czarne, brudne spodnie. Mag dostrzegł też sporą bliznę, biegnącą wzdłuż jego zielonkawego ramienia – Zobaczymy czy człowiek się na coś przyda.
Mag wiedział, że ma przechlapane. Orki nigdy nie były rodzimymi mieszkańcami Księstwa Zelirun. Jeśli już tu przychodziły to albo w poszukiwaniu jedzenia albo by grabić i zabijać. Nikt nie spotkał jeszcze orka-turysty.
Uznał, że najlepiej siedzieć cicho. Pomagał mu w tym fakt, że był zakneblowany.
Pierwszy ork podszedł do niego i zdjął mu przepaskę z ust.
-Jak się czuć, śpiochu? – rzekł swym chrapliwym głosem – Odwiązać go Grugush?
-Nie – odpowiedział drugi – Nie zawsze można być pewny z takimi magiem. Odwiąż go ode drzewo, ale ręce ma zawiązane mieć.
-Czego ode mnie chcecie? – odezwał się w końcu czarodziej. Zdawał sobie sprawę z tego, że to raczej nie jest najlepsze pytanie, jakie mógł zadać, ale chciał wiedzieć, co go czeka. Grugush podszedł do niego.
-To jest proste – powiedział – My potrzebujemy magia. A ty jest mag.
-Ale ja nie jestem żadnym magiem. Jestem zwykłym podróżnikiem, nie umiem czarować.
Czarodziej spróbował poruszyć się w więzach. Nic. Były za mocne.
-Grugush, mówiłem, że on nie wygląda na mag – odparł Trengal - I co teraz?
-W takim razie my go zjeść, Trengal.
-Nie, nie, nie! – Rzucił szybko mag – Żartuję, jestem magiem. Ale, o co chodzi?
-Ha! Ty śmieszny – stwierdził Trengal – Ale ty zobaczysz, po co my cię wziąć.
-Tak – Grugush nachylił się do czarownika tak, że dało się poczuć, co ork jadł na śniadanie – Słyszał ty może o grobowcu Azaaha? My go znaleźć, zbadać, ale nic w środku nie znaleźćliśmy. Jedynie drzwi. Ale one nie możemy ich otworzyć. Nie mamy klucza. Ale mamy mag. Mag nie musi mieć kluczy. My cię nie wypuszczamy, dopóki ty nam nie pomożesz.
-A jak nie zechcę wam pomóc? – spróbował czarodziej – Jestem przecież potężnym magiem. Mogę was zniszczyć w każdej chwili!
-Ha, ha, ha! – zaśmiał się obrzydliwie Trengal i podniósł, leżący na ziemi topór – Jesteś związany. Gdybyś możesz czarować, pewnie byś to już zrobił.
Ork miał racje. Mag z początku starał się rzucić jakikolwiek czar, ale jedynym tego skutkiem był większy ból głowy i jasne światełka przed oczami. Chociaż jak stwierdził czarodziej ten drugi efekt wcale nie był taki zły.
-A co będę miał w zamian? – rzekł niepewnie mag. Starał się zgrywać pewnego siebie, ale źle mu to wychodziło.
-W zamian? – zdziwił się Grugush – W zamian cię nie zjemy! I może nawet puścimy wolność – tu zrobił krótką pauzę i ściszył głos – oczywiście, jeśli nam pomożesz, magu.
Czarodziej przełknął ślinę i spuścił głowę. Nie wiedział, co robić. Bał się odmówić. Oczywiście mógł kombinować, ale bał się tego skutków. Takie orki łatwo byłoby oszukać, ale gdyby się nie udało, skończyłby w ich brzuchu. I to u każdego po połowie.
-Ale wypuścicie mnie?
-Jak tylko ty drzwi otwierasz – zapewnił go Grugush.
-Więc zrobię to – odpowiedział mag, podnosząc głowę
-Ja się cieszy, że my się dogadać – rzekł Trengal i rzucił topór na ziemię – My ruszamy w drogę, ty idziesz z nami. A jak imię?
-Ee... mówicie mi Ric.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 21:23, 15 Wrz 2007  
Ric Simane
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 246
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin


I tak oto Ric znowu był w drodze. Znów podróżował przez las, przez te ponure i niebezpieczne tereny. Zmieniły się w sumie tylko dwie rzeczy. Towarzystwo i pozycja, w jakiej się znajdował.
To pierwsze nie było zbyt zachęcające. Para głupich, śmierdzących orków z pewnością nie była wymarzoną kompanią do podróży. Jednakże nie mógł narzekać na pozycję, w której się znajdował. Związany, przerzucony przez grzbiet konia, mógł podziwiać wszystkie kamienie, jakie mijał po drodze. No, ale przynajmniej tak tyłek nie bolał. A to już coś.
Nasz „drużyna” już dawno zeszła z głównego traktu. Przedzierali się teraz przez dzikie, leśne ostępy, z dala od jakichkolwiek śladów cywilizacji. I wciąż tylko do góry, drogą, o której tylko orki miały pojęcie.
Ric przez cały czas myślał o tych drzwiach i grobowcu. Kim był Azaah? Pamiętał, jak kiedyś uczono go, że mniej więcej w okresie Zesłania Magii na obszar obecnego księstwa Zelirun składały się dziesiątki mniejszych plemion i państw-miast. Czyżby Azaah był jednym z ówczesnych władców, który jako pierwszy zastosował magię do zabezpieczania swojego grobu przed rabusiami? Jeśli tak, to oznacza, że grobowiec chronią bardzo silne zaklęcia. W tamtym okresie magia była potężna, a czarować potrafił niemalże każdy człowiek, o elfach już nie wspominając. Dopiero po wielkiej katastrofie spowodowanej przez demony bogowie ograniczyli dostępność i siłę zaklęć. Jednakże, jeśli Ric nie otworzy grobu, niechybnie skończy w brzuchach swych nowych znajomych. Chyba, że im się jakoś wymknie.
Zatrzymali się.
-Zsiadaj – krzyknął Grugush ciągnąc Rica do tyłu, stawiając na go nogach – To tutaj. Ruszać trzy litery.
-Cztery... – mruknął Ric.
Grugush wyliczył na palcach.
-Raz, dwa, trzy. Zad. No rusz zada.
Ric odwrócił się i spojrzał na wejście go grobowca. Wykute w wapiennej skale, miało wygląd wielkiej paszczy węża, mającej zaraz zacisnąć się nieproszonym gościu. Wielkie kły, niczym stalaktyty, wciąż zwisały z jej wnętrza, wydawałoby się, że wypełnione śmiercionośnym jadem. Ze środka wiało złowrogą pustką, nieprzenikniona ciemność sprawiała, iż człowiek trząsł się ze strachu na samą myśl o wejściu do grobowca.
Innymi słowy jaskinia wręcz wołała, by ktoś ją splądrował.
Ric poślizgnął się na pokrywającej ziemie glinie.
-Na co czekasz?! – wrzasnął Trengal.
-Nie rozwiążecie mnie? Jak mam czarować ze związanymi rękoma?
-Ty nie myśl sobie, że my tacy głupi – szybko odpowiedział mu Trengal, wyraźnie wzburzony. Trzymając w ręku miecz, podszedł do Rica i pchnął go kopniakiem w tyłek tak, że mag szybko ruszył do przodu – pójdziemy tam z tobą. Nie odwiążemy ty, dopóki nie wpadniesz nad... nie wpa... dopóki nie wymyślisz, jak otworzyć drzwi.
Mag nie odezwał się już ani słowem. Prowadzony przez orki, z ulgą przeszedł przez wrota i znalazł się w środku. Idący za nim Trengal trzymał pochodnie, to też Ric mniej więcej widział gdzie idzie. Jaskinia musiała być tworem magicznym. Mimo naturalnego wyglądu ścian, biegła cały czas prosto. Ani się nie zwężała, ani nie rosła. Nie dało się też dostrzec końca tego tunelu. To go trochę niepokoiło. Musiały tu działać potężne siły, skoro wyrzeźbiły ją w ten sposób. Człowiek ma przynajmniej zmysł dekoracyjny, wstawiłby tu jakieś kafelki, płyty, niedbalcy pozostawiliby jakieś ślady po narzędziach, a ostrożni karteczkę z napisem „Nie wchodzić”. Magia natomiast nie bawi się w wykładanie ścian kafelkami. Mówiąc zaklęcie trzeba wyraźnie określić, czego się chce. Widać w tym przypadku wyobraźnia twórcy grobowca ograniczyła się wyłącznie do samego wejścia.
Ric spojrzał do tyłu na towarzyszy...
...I uznał, że ładniejszy widok ma z przodu.
W świetle pochodni para orków wyglądała jeszcze straszniej, niż na dworze. A oddalające się wyjście z tunelu, wcale nie wprawiało go w dobry humor. W dodatku gdyby coś miało teraz na niego wyskoczyć, wolałby to coś widzieć.
-My już prawie na miejscu – odezwał się Grugush, przerywając ciszę. Miał rację. Z mroków na końcu tunelu powoli zaczynały wyłaniać się drzwi. Wielkie, kamienne, zdawałoby się będące częścią ściany. Od razu widać, że bezsensowne będą każde próby wyważenia, czy rozłupania ich. Wyraźnie rzucała się w oczy mała dziurka na klucz, umiejscowiona w samym środku potężnych wrót grobowca.
Ricowi, który z natury ma umysł analityczny, zawsze dążący do zrozumienia każdej nieścisłości, od razu zaczęły napływać do głowy różne, dziwne myśli. Po co w drzwiach grobowca dziurka na klucz? No chyba nie po to buduje się takie mauzolea, by można było do nich spokojnie wchodzić? W ogóle, po co je budowali, przecież wiadomo, że to przyciąga rabusiów jak...
-Co tak stoisz jak makiem zasiał? – kolejnym już kopniakiem Trengal przerwał mu te bezcelowe rozważania. Podszedł do maga od tyłu i zdjął z niego więzy – Dobrze ja ci radzę, rób, co my cię prosimy.
-Tu na pewno nie ma żadnych pułapek? – spytał Ric dla pewności, ignorując sposób w jaki Trengal brutalnie wyżywa się na Bogu winnych związkach frazeologicznych. Wiedział, że zadane przez siebie pytanie jest retoryczne. Gdyby jakieś były, to wskazywałyby na to dwa podziurawione trupy orków leżące na ziemi i Ric kontynuujący swą podróż w stronę Wetwood... Chyba, że jakimś cudem tym przygłupom udało się je rozbroić.
-Nie. Tylko te drzwi. Otwórz je wreszcie! – wrzasnął Grugush podchodząc do Rica. Chciał go uderzyć, lecz mag szybko odwrócił się do nich plecami.
-Dobrze, odsuńcie się.
Orki posłuchały jego komendy i odsunęły się na dwa kroki, wciąż jednak trzymając gotową broń w ręku. Mag jeszcze raz popatrzał na zamek i rozprostował ręce. Warto byłoby sprawdzić, czy nie ma tu pułapki, pomyślał i ułożył ręce do zaklęcia. Odnalazł w pamięci magiczną formułkę, przypomniał sobie gesty, potrzebne do jego wykreowania.
-Inaknum em ella xili tu moru. – wyszeptał mag z zamkniętymi oczami. Strumień magicznej energii wstrząsnął nim, co go przeraziło. Zupełnie nie tego się spodziewał. Gdy otworzył oczy, nie zobaczył ani jednego efektu zaklęcia. To dobrze, lecz coś tu było nie tak, pomyślał.
-Już otwarte? – rzucił Grugush.
-Ee... Nie. Ja tylko sprawdziłem, czy grobowiec nie jest zabezpieczony, żadnymi magicznymi pułapkami. Takie zaklęcie wykrycia magii, rozumiecie.
-No i?
-Nic nie widzę. Znaczy się – przez chwilę chciał im powiedzieć o dziwnym wstrząsie, jaki doznał przy rzucaniu zaklęcia, ale uznał, że lepiej nie zawracać im głowy. Pomimo tego zjawiska, zaklęcie zadziałało prawidłowo. Rzadko się nim posługiwał, ale pamiętał, jakie były jego efekty, gdy w pobliżu działała magia. Obiekty, będące pod jej działaniem, emanowały mu kolorową poświatą. Gdy jednak w pobliżu nie było pola magicznego, zaklęcie nie dawało żadnego widocznego efektu... tak jak i teraz.
-Znaczy się jesteśmy bezpieczni – dokończył – Zaraz otworze drzwi. Tylko coś zrobię. Będzie mi wygodniej
Rozłożył ręce i przygotował się do wypowiedzenia kolejnego zaklęcia. Tym razem dobrze mu znanego czaru światła.
-Iwo steta, iwea – rzekł mag, po czym położył ręce na drzwiach. Gdy je podniósł, w miejscu tym zaczęło świecić białe, jasne światło, znacznie przyćmiewające blask pochodni. Świeciło dwie sekundy i nagle znikło.
-Po co, że je zapalał światło, skoro je zgasiłeś? – ze zdziwieniem spytał go Trengal. Ric sam nie miał pojęcia, dlaczego tak się stało.
Nagle dotarło do niego, co tak naprawdę robi. Dlaczego nie próbuje walczyć? – myślał. Dlaczego bawi się w tą grę? Może stąd zwiać, po co tu siedzi? Czego oczekuje? Nagrody? Przecież nie robi tego z własnej woli.
Jeszcze raz spojrzał na zamek i wtedy zrozumiał. Przecież tego właśnie chciał. Czyżby to miała być ta jego przygoda? Otwieranie grobowca? Wiedział, że teraz nie może tego tak zostawić. Za bardzo go intrygowało to, co jest w środku. Czas przystąpić do dzieła.
-Dobrze, już wiem wszystko – zełgał mag. W rzeczywistości wiedział mniej, niżby tego chciał. To mu jednak nie przeszkadzało. Przystawił ręce do zamka i spróbował przypomnieć sobie zaklęcie. Zaklęcie, które tylko raz w życiu stosował.
-Inaknum em tukta uloka – przerwał i skoncentrował się jeszcze bardziej – tes udil elli uloki.
Nie było to proste zaklęcie. Niemalże go wyczerpało. Lecz poświęcenie opłaciło się. Z dziurki od klucza zaczęło iskrzyć. Magiczne ognie zaczęły się z niej wylewać na podłogę. W zamku coś drgnęło. I wtedy to wszystko się stało.
Ku zaskoczeniu wszystkich proces zaczął się cofać. Uwolniona magia, zamiast rozpłynąć się w powietrzu, z sykiem zaczęła wracać do rozpalonego zamka. Wszyscy cofnęli się o krok. Trwało to jakąś sekundę. Zapanowała cisza.
-Ehe... Klops... – zaczął Ric i krzyknął. Jego wypowiedź została przerwana przez nagły wybuch magicznej energii pochodzącej z drzwi. Wszyscy trzej, oślepieni przez błysk, straciwszy władzę nad zmysłami, runęli w niematerialną otchłań. Do rzeczywistości wrócił ich dopiero silny ból, w plecach spowodowany upadkiem na ziemię. Gdy wróciły im zmysły zrozumieli, co się stało.
Leżeli bezładnie rozrzuceniu jakieś 4 metry od końca tunelu. Ric wylądował na Trengalu, Grugush tuż koło nich. Pochodnia na szczęście poleciała znacznie dalej. Drzwi wciąż jarzyły się jasnoniebieską, falującą poświatą.
-Pole ochronne. Chrzanie to – rzucił Ric z wściekłością. Odpychając się od orka wstał i zaczął uciekać. To była jego jedyna szansa.
-A Ty gdzie?! – warknał Trengal i łapiąc za pochodnie, ruszył za nim. To dodało magowi sił. Z niebywałą jak na siebie prędkością Ric biegł do wyjścia, nie oglądając się za siebie. Nie myślał o zaklęciach. Nie myślał o drzwiach, o polu siłowym, chroniącym dostępu do grobowca. To wyzwanie go przerosło. Chciał uciec najszybciej jak się dało.
...Ale Trengal i tak go dogonił.
Kopniakiem w nogę ork przewrócił maga na ziemię. Rzucił się na niego, przygniatając go własnym ciałem. Następnie chwytając Rica za włosy, uniósł go do góry i owinął mu ramię wokół szyi.
-Chcesz uciekać? – zwrócił się do bezradnego czarodzieja - Tak? Myślisz, że tak łatwo my przechytrzeć. O nie! Ty tu zostajesz i otwierasz nam drzwi, chyba że mam cię udusić tutaj i o tej porze.
-Argh... – mag chciał coś wykrztusić, coś w stylu „a nie tu i teraz?”, lecz nie mógł. Widząc to, ork lekko rozluźnił chwyt.
-Ich... – kontynuował mag – ich nie da się otworzyć...
-Da się! – przerwał Trengal – Każde się dają! I nie mów, że się nia dają. Nie po to przybyliśmy tu taki kawał drogi, byś nam mówisz, że się nie da!
-Ale nie magią! Ochrania je pole magiczne, które czerpie energie z każdego zaklęcia rzuconego w pobliżu. Widziałeś, co z nami zrobiło, gdy zebrało ją wystarczająco dużo. Bez klucza ich nie otworzę.
-To go znajdź!
-Nawet nie wiem, czy istnieje.
-To go stwórz!
Zapadła cisza. Ric nie mógł uwierzyć we własną głupotę. Pierwszy raz musiał przyznać, że ork ma rację, mimo iż on sam pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Na nic była wszelka magia przeciw drzwiom, które ją absorbują. Zamiast kierować ją prosto na zamek, można jej użyć w inny sposób.
-Trengal, jesteś geniuszem – palnął po chwili Ric.
-Co?
-Otworze wam te drzwi, tylko mnie puść.
Ork rozluźnił chwyt. Ric opadł na ziemię.
-Otworze wam te drzwi – powtórzył swoją obietnicę i wstał na nogi – chodźcie za mną.
-Gdzie?
-Tam – mag wskazał na wyjście. Obaj ruszyli w jego stronę. Grugush po chwili dołączył do nich.
Wyszli na zewnątrz. Ric kucnął i zaczął gmerać palcem w ziemi.
-Jak ty jeszcze raz spróbujesz uciekać, to wypaproczę cię na miejscu – przestrzegł go Grugush, wymachując groźnie pięścią. Czymkolwiek miałoby to wypaproczenie być i tak trudno byłoby mu to zrobić bez swojego topora, który zostawił w jaskini.
-Ech... nie ucieknę. Mam pomysł. Użyję gliny do stworzenia klucza.
-Mówiłeś, że nie masz klucza.
-Tak, ale jak zauważył Trengal, mogę go stworzyć.
Orki popatrzały na siebie. Ric tymczasem z garściami pełnymi gliny, ruszył z powrotem do grobowca. Grugush i Trengal ruszyli za nim.
-Ty z tej gliny lepisz klucz? – spytał zaciekawiony Trengal, wychylając się przez ramie Rica.
-Coś takiego – odparł mag i zaczął wpychać glinę w dziurkę zamka. Za pomocą magii sprawił, że wypełniła ona szczelnie wszystkie szczeliny. Zostawił też trochę na zewnątrz zamka, by było za co złapać.
-A teraz patrzcie – dokończył mag, machając na orków ręką nie wiadomo, czy w celu przyciągnięcia ich, czy by się odsunęli – rtnii!
Glinka w zamku rozjarzyła się na czerwono. Gdy proces się skończył, nie była już tą samą błotnistą substancją, znalezioną na ziemi. Wyraźnie stwardniała, przybierając formę dziurki od klucza.
-Widzicie? Teraz tylko wystarczy przekręcić nasz nowy klucz.
-Odsuń się! – Grugush odepchnął maga i sam stanął przy drzwiach. Chwycił klucz wielkimi łapami i przekręcił. Bez większego rezultatu.
-Ekhm – odchrząknął mag – może w prawo?
-Wiem, że w prawo!
Ork ponownie przekręcił klucz, tym razem w odpowiednią stronę. W środku coś drgnęło, zastukało i zgrzytnęło. Gdzieś w głębi drzwi zadziałał mechanizm, wrota zadrżały, a zamki puściły. Grugush pchnął je lekko. Mimo swej wagi, z łatwością otworzyły się do środka.
Trengal chwycił za leżącą na ziemi pochodnie i wszedł z nią do środka. Niepotrzebnie. Kryształowa trumna na środku niewielkiej sali lśniła własnym, bladym światłem. Przy jednej ścianie leżała złota skrzynia. Gdzieniegdzie walały się kompletne szkielety kości w zbrojach i z mieczami w dłoni. Zaniepokoiło to Rica. Zbroje, mimo wyraźnych ubytków, wyglądały podobnie, tak samo miecze i tarcze.
-Moje! – ryknął Grugush i ruszył w stronę trumny, przewracając po drodze maga. W mgnieniu oka znalazł się przy sarkofagu. Szybko też dołączył do niego Trengal z pochodnią. Obaj trzymali już ręce na wieku.
-Stójcie! Nie... – krzyknął Ric.
-Patrz! – przerwał mu Grugush z niemalże szaleńczym grymasem na twarzy – Patrz, jak stajemy my się bogaci!
Pchnęli wieko.
Trzasnęły drzwi, w sali zapanowała jasność. Orki, łapiąc za broń, odskoczyły od trumny. Ric zamknął oczy i skulił się, spodziewając się jakiegoś uderzenia, bądź porażenia czarem. Stało się co innego. Światła w sali zawirowały, zgęstniały, przybierając postać jaśniejącej mgiełki. Z tej wydzieliło się sześć wyraźnych obłoczków, powoli sunących w stronę porozrzucanych na ziemi szkieletów.
Gdy Ric otworzył oczy, w sali panował stan, jak sprzed otwarcia grobu... z tym, że ten był otwarty. Para orków stała koło niego, osłupiała z wrażenia, rozglądając się głupawo dookoła. Koło maga coś się poruszyło. Spojrzał w bok na szkielet. Kości palców jego ręki, dotychczas leżące bezładnie na ziemi, momentalnie złożyły się w całość. Do dłoni szybko dołączyły kolejne kości ręki, dalej barki, żebra, kręgosłup i czaszka, na końcu nogi. Nim Ric się obejrzał, koło niego leżał już kompletny szkielet wojownika w zbroi.
-Aa! To żyje! – wrzasnął mag, podrywając się na nogi. Na podobny pomysł wpadł również kościotrup. Zresztą nie tylko on. Na nogach było już sześć szkieletów, gotowych do walki. Ten pierwszy ruszył do ataku.
Ric odwrócił głowę i odruchowo wyciągnął ręce przed siebie. Nawet nie pomyślał o zaklęciu. Chciał tylko, by kościotrup zniknął. Gdzieś spomiędzy jego palców wystrzeliły magiczne promienie. Jaśniejąca kulista energia pochłonęła szkielet, by następnie eksplodować, rozrzucając kości po całej sali.
Dla orków było to jak sygnał do ataku.
-Sieczka! – z tym jakże przeraźliwym okrzykiem dwóch wojowników skoczyło do przodu na zbliżające się szkielety. Topór Grugusha z przeraźliwą siłą przeciął przeciwnika w pół. W tym samym czasie Trengal siłował się z kolejnym szkieletem, bezwzględnie zasypując go gradem ciosów.
Ric nie brał jednak udziału w tej walce. Skoczył do drzwi i z przerażeniem stwierdził, że są zamknięte. Szarpnął je raz, drugi, trzeci, lecz nie był w stanie ich otworzyć. Syk za jego plecami zdradził zbliżający się szkielet. W ostatniej chwili mag uchylił się od cięcia mieczem, odskoczył na bok i ustawił się w pozycji bojowej.
-Sterr khniet prr … - zaczął Ric i przerwał, by uniknąć kolejnego ciosu. Magiczna mgiełka, powstała w wyniku formowania się zaklęcia, rozpłynęła się w powietrzu. Z rąk maga zaczęły buchać magiczne płomienie. Ric chciał je ugasić, lecz nie mógł. Zrozumiał, że stracił panowanie nad własną magią. Czuł jak magiczny ogień wysysa z niego resztki sił. Wiedział, że jeżeli czegoś nie zrobi, może stracić całą moc, bądź co gorsza, samemu się podpalić. W odruchu desperacji mag skierował ręce przed siebie i skupił na nich ostatnie resztki energii, podsycając jeszcze bardziej ogień płonący w dłoniach.
-Sterraj ! – tym oto słowem mag, skierował czar na przeciwnika. Ognisty podmuch wystrzelił z jego dłoni ogarniając swym zasięgiem dwa szkielety. W przeciągu chwili ich kości wyparowały, pozostawiając jedynie zwęglone resztki pancerza.
Magowi kręciło się w głowie i dwoiło w oczach. W tym niewyraźnym świecie zdołał dostrzec kolejnego trupiego wojownika. Ten przeraźliwym sykiem oznajmił, iż również go widzi i najwidoczniej nie zamierza zostawić samego.
Ric chciał krzyknąć, lecz zdołał jedynie cicho zajęczeć. W tym momencie szkielet ruszył do ataku. Ostatkiem sił mag zszedł z linii ciosu. Widać jakiś wredny kamień złośliwie postanowił wejść magowi w drogę, gdyż Ric potknął się i wylądował na plecach, przy kryształowej trumnie.
W blasku kryształu czarodziej zdołał rozpoznać zbliżający się szkielet. Ric chciał się poruszyć, ale nie miał już sił. Kościotrup trzymał miecz uniesiony nad głową, gotowy do wbicia go w ciało maga. Dwa jasne punkciki w jego oczodołach zdawały się przeszywać go na wylot. Nie tylko jego ciało, ale i duszę. Mag nie chciał na to patrzeć, ale musiał. To było spojrzenie samej Śmierci.
Czarodziej zaczął powoli tracić kontakt z rzeczywistością. Znikł gdzieś straszny kościotrup. Nie było już jaskini. Na jej miejsce pojawiła się złota polana za domem. Rodzice wołali małego chłopca do domu. Zbliżała się burza. Chłopczyk zaczął biec w ich stronę, lecz nagle się potknął i rozbił kolano. Mama szybko podbiegła do chłopca. Wzięła go na ręce i pocałowała w czółko, a następnie zaniosła do domu.
Trochę później. Ten sam chłopak, choć już starszy, siedział w szopie sąsiadów. Brał do rąk suche źdźbła siana. Koncentrował się, wytężał wszystkie zmysły. Nagle źdźbło zapaliło się. Zadowolony chłopczyk odrzucił je na bok na suchą ziemię i wziął kolejne źdźbło do ręki. Znów zaczął się koncentrować.
Był wieczór. Młodzieniec siedział na niewielkim wzgórzu podziwiając zachód słońca. Marzył, iż kiedyś będzie mógł zobaczyć miejsce, w którym ta ognista kula opada za horyzontem. Wtedy usłyszał ryk. Popatrzył w lewo i dostrzegł dziwną, gadzią sylwetkę sunącą po niebie. Smok, pomyślał, ciekawe czy on widzi tajemnice jakie skrywa granica widnokręgu?
Teraz był ranek. Już nie chłopak, lecz dorosły mężczyzna siedział na koniu gotowy do wyjazdu. Żegnała go cała wioska. On pełen dumy patrzał na nich. Widział płaczącą mamę, ojca patrzącego tym swoim poważnym wzrokiem, sąsiadów życzących mu szczęścia i dziewczyny machające mu na drogę. Jeździec uniósł do góry palec i wystrzelił w powietrze dwa kolorowe pociski. W wiosce podniosły się brawa. Zaczęto klaskać. Wtedy, wśród tych owacji, jeździec ruszył w drogę.
I wtedy…
Kropla. Ric poczuł jej chłód na czole. Zmarszczył brwi. Wspomnienia nagle znikły. Nie było już jeźdźca. Magiczne pociski okazały się być dwoma ślepiami, surowo patrzącymi na niego z góry. Kolejna kropa. Tak samo chłodna, przywracająca rzeczywistość. A z rzeczywistością przyszło jeszcze coś.
Wspomnienie. Tak, Ric miał wtedy szesnaście lat. Była zima, a przed domem jakiś chłopak wylał wiadro wody. Mag wyciągnął rękę, wskazał na kałużę. To zaklęcie było mu tak dobrze znane, iż nie musiał go przygotowywać. Biały jak śnieg promień wystrzelił mu z palców, błyskawicznie zamrażając całą wodę. Po chwili wszyscy jego przyjaciele mogli ślizgać się na lodzie.
To była ostatnia szansa. Ric wyciągnął do przodu rękę, wskazując na kościotrupa. Struga zimna przeszyła powietrze i uderzyła w ręce szkieletu. Ten zadrżał, w jego dłoniach coś chrupnęło, strzeliły kości i miecz wyślizgnął się mu z rąk, spadając tuż za nim.
Następne dwie sekundy zdawały się być wiecznością. Rozbrojony kościotrup stał w ciszy nad ledwo przytomnym magiem. Nie ruszał się. Dwa białe punkciki w oczodołach ostatni raz spojrzały na maga. W tym właśnie momencie wielki topór zmiażdżył kościotrupowi czaszkę. Reszta kości bezwładnie opadła na ziemię. W miejscu gdzie przed chwilą stał szkielet, był teraz Grugush.
-Żyjemy? – zapytał ork.
Ric nie odpowiedział. Zdołał się jedynie uśmiechnąć. Grugush złapał go za rękę i podciągnął do góry. Mag zdołał stanąć jakoś o własnych siłach. Wtedy właśnie zauważył Trengala, klęczącego wśród sterty kości, trzymającego się za ramię.
-Trengal. Cały ty jesteś? – rzekł Grugush, podchodząc do towarzysza.
-Pieprzone kościska, prawie mi ramie nie odcięły! – odparł Trengal i plunął na ziemię.
Ric nie spodziewał się, że jak bardzo ucieszą go te słowa. A więc to koniec? Wszyscy są cali? I co teraz, myślał.
-Wspaniale! – Trangal wyprostował się – To się zagoi. Wstawaj, teraz czas na nagrodę.
Właśnie! Wciąż do odebrania mamy nagrodę. Kto wie jakie skarby kryją się w tym grobowcu? Mag poczuł się jak prawdziwy poszukiwacz przygód. Znikł gdzieś ból głowy, wróciły mu wszystkie siły. Rozglądnął się wokół siebie i zobaczył skrzynię.
-Tam! – mag wskazał na złoty kufer – skrzynia.
Grugush złapał Trengala i pomógł mu wstać. Razem podeszli do skrzyni. Nie była nawet zamknięta. Grugush położył ręce na skrzyni i powoli zaczął podnosić wieko do góry. W miarę jak podnosił je do góry, na twarzach orków i maga malowało się coraz większe zdziwienie.
-Co?! Co to jest?! – krzyknął Trengal.
-Tu nic nie ma! – wydarł się Grugush.
-Nie… - uspokoił ich Ric, który uważniej przyjrzał się skrzyni – jest jakaś kartka.
A więc to miał być ten skarb? Kartka papieru? A może to nie jest zwykła kartka? Być może jest to potężny magiczny zwój albo coś potężniejszego? Mag szybko sięgnął po kartkę, rozwinął ją i spojrzał na tekst.
Mag nie mógł uwierzyć własnym oczom. To było wręcz niemożliwe. Powoli wyrecytował treść kartki.
Cytat:
„Byłem tu pierwszy
Dave”


***

-Kruwa! – wrzasnął Trengal, miażdżąc kolejną trupią czaszkę swym butem.
-Kurwa – poprawił go Ric.
Czarodziej siedział zamyślony na skrzyni. Nie wiedział co ma robić. Co się teraz z nim stanie? Patrzył na Trengala wyżywającego się na resztkach kości porozrzucanych po podłodze. Grugushowi właśnie udało się otworzyć drzwi. Ten, w przeciwieństwie do Trengala, zdawał się zachowywać spokój, chociaż prawdopodobnie stracił cały zapał do działania.
-Idziesz? – spytał posępnie Grugush. Trengal z całej siły uderzył toporem o kryształowy sarkofag, niszcząc zarówno grobowiec jak i swoją broń. Ork wrzasnął i wybiegł krzycząc „nie wierza, nie wierza!”.
Grugush podniósł z ziemi topór i spojrzał surowo na maga.
-Pytałem czy się idziesz? Słychać mnie?
Mag leniwie wstał ze skrzyni. Podszedł do grobowca i podniósł kawałek kryształu wielkości jego dłoni, który odłupał się od uderzenia toporem.
-Już idę. I co teraz zrobicie?
-Ja wrócę do ojczyzna. Ale pierw... Pierw dorwę tego Dave’a! Rozerwę go na kawałki! I odzyskawie co mi się należy.
-Dobrze. Rozumiem.
Ric schował kryształ do kieszeni. Odwrócił się, by po raz ostatni spojrzeć na grobowiec. Miejsce to zmieniło się niemalże nie do poznania. Kryształowa trumna była zupełnie zniszczona, połamane kości zaścielały całą podłogę, a gdzieniegdzie na ścianach widoczne były czarne plamy sadzy. Była jeszcze ta skrzynia…
-Grugush – mag zatrzymał orka będącego już w drzwiach.
-Czego?
-Skrzynia.
-Czego?
-Skrzynia.
-Jest pusta.
-Nie, zobacz.
Ork odwrócił się i spojrzał na skrzynię. Na jego twarzy pojawił się ten sam szaleńczy uśmiech, jak podczas otwierania grobowca. Jak mógł tego nie zauważyć? Przecież skrzynia cała była wykonana za złota!
-Skrzynia złota! – wykrzyknął ork i spojrzał na maga. Ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się.

***

Kilka minut później dwaj orkowie oraz mag byli już z powrotem na koniach. Zmierzali w dół zbocza, zostawiając za sobą wszystkie dotychczasowe problemy. Czuli, że zaczyna się dla nich nowe życie.
Trengal patrzył się przed siebie na zachód słońca. Prawie zapomniał o rannym ramieniu. W jego oczach dało dostrzec się błysk, podobny do tego jaki można dostrzec w oku dziecka, który będąc zagubiony, odnajduje swoich rodziców.
Grugush wpatrywał się w złotą skrzynię, podwiązaną z boku do konia. W blasku zachodzącego słońca wydawała się być jeszcze piękniejsza, jak gdyby sami bogowie byli jej twórcami. Na wszelki wypadek ork sięgnął po starą płachtę i przykrył nią skrzynię. Lepiej nie wzbudzać żadnych podejrzeń w dalszej drodze.
A Ric? Powrócił do swych rozmyślań, które tak brutalnie zostały przerwane kilkanaście godzin temu. Ciężko było mu uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się w ciągu zaledwie jednego dnia. Rano był jeszcze zwykłym amatorem szukającym swego miejsca w świecie. Teraz podróżował w towarzystwie dwóch wojowników, którzy to z początku grozili mu pożarciem. Ileż to rzeczy może ulec zmianie w ciągu jednej doby.
A co dalej? Mag z pewnością będzie kontynuował swoją podróż. W końcu chce dotrzeć do Wetwood. I dokona tego. Teraz już nie ma żadnych wątpliwości. Z orkami przy boku, czy bez, nieważne, gdyż w końcu zna swoje możliwości. Wie do czego jest zdolny. W końcu.
Ale póki co zostawi ich przy sobie. Przyda mu się jakaś ochrona.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 22:22, 10 Lut 2007
PRZENIESIONY
Pią 20:27, 11 Sty 2008
 
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Najpierw uwagi i zastrzeżenia:
Cytat:
Tępo, z jakim się poruszali,

Tempo. Tempo! Poruszali się szybkim tempem, ale mogli być tępi.

Mignęły mi po drodze dwa zjedzone ogonki (e zamiast ę bodajże). Interpunkcji swoim zwyczajem nie poprawiam, bo sama mam z nią problemy :P

A ogólnie? Ogólnie to opowiadanie całkiem, całkiem. Ładnie opisujesz, początek dał mi się wciągnąć. Pod koniec dopiero zaczęło mi się czytać coraz gorzej. Na razie do Pratchetta droga daleka, ale pisz, bo Ci to dobrze wychodzi. A ja z chęcią poczytam dalej i skomentuję.
No i ciekawe, czym była ta ruszająca się kłoda xD Po dzisiejszym czacie przypuszczam, że to zombie ściereczki wywołało ruchy kłody :P Albo Głaz... ^^ Kamilek? xD
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 22:48, 10 Lut 2007
PRZENIESIONY
Pią 20:28, 11 Sty 2008
 
Ric Simane
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 246
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin


Hehe... albo to ten kombajn, lub traktor_maczo xD. To może jednak powiem co to było. To była zwyczajna kłoda xD.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 18:34, 19 Lip 2007
PRZENIESIONY
Pią 20:28, 11 Sty 2008
 
Ric Simane
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 246
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin


Zamieściłem kolejny kawałek opowieści. Pracuję teraz na trochę dłuższym rozdziałem i nie chciałbym zamieszczać od razu 15 stron A4 (chyba, że chciałoby się wam to czytać :) ).

Co do zmian to:
1. Zmieniłem końcówkę pierwszego posta. Teraz chyba jasne, że ta kłoda wisi nad nim i na niego spada? :)
2. Zmieniłem imię postaci z z Vick na Ric. No co? Nie można się z nią utożsamiać? :)
3. Postaram się już nie dawać porównań do świata współczesnego. Zauważyłem, że niektóre osoby ich nie lubią... chociaż nie wiem jak Wy.

A jakby był ktoś na tyle miły, by sprawdzić mi interpunkcje, to z góry dziękuje. Starałem się jak mogę spisać poprawnie, ale mam dziwny zwyczaj wstawiania przecinków tam, gdzie nie powinienem ;).

Aha. Ma ktoś jakiś w miarę ciekawy sposób na wstawienie akapitów do tekstu na forum? :/
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 21:24, 15 Wrz 2007
PRZENIESIONY
Pią 20:28, 11 Sty 2008
 
Ric Simane
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 246
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin


No... a więc to na tyle jeśli chodzi o pierwszy rozdział. Na razie chciałbym wiedzieć, co o nim sądzicie. Miłego czytania :).
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Nasza Twórczość -> Historia Maga: Człowiek zwany Ric Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin