Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Świat mistrza ASa -> Alternatywne zakończenie. Teraz Verden. [N] Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Czw 22:01, 15 Lut 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Szarlej i Horn zarechotali zgodnym chórem, a Reynevan zakrztusił się własnym oddechem i wybałuszył oczy na Agnes, która wyglądała na całkiem z siebie zadowoloną.
- No co, Reinmarze, nie cieszysz się? - parsknął Szarlej.
- Ani trochę - burknął Reynevan i już chciał odwrócić się na pięcie i odejść, ale ktoś chwycił go za rękaw. Bożyczko.
- Pomalutku, drogi Reinmarze - polski agent uśmiechnął się złośliwie. - Albo w ciągu dwóch tygodni znajdziesz mi Weronikę, albo twoja Jutta dowie się o tym, że masz dziecko z jej matką. Nie sądzę, żeby była tym zachwycona, ale chętnie popatrzę na jej reakcję.
To powiedziawszy, Bożyczko oddalił się kilka kroków, i szepcząc niezrozumiałe słowa, zniknął z cichym pyknięciem.
Tymczasem Agnes wyszeptała:
- Reinmarze... To moja wina. Zapomniałam o zielsku. Zresztą, nie przypuszczałam, że...
Reynevan nie słuchał jej słów. Bał się wrócić do Jutty. Agnes zniszczyła jego życie. Jego i Jutty. Nawet, jeśli odnajdzie Weronikę, to przecież Agnes będzie musiała urodzić. Chyba, że... Poroni?
- Reinmar, ja się martwię o ciebie. Horn, widzisz ten jego uśmieszek?
- Wypisz wymaluj, diabelski uśmieszek. Ba, diabelski plan zapewne. Dalej, Reynevan, zdradź nam co wymyśliłeś. - Dodał Horn.
Bielawa spojrzał na nich, po czym zaczął się histerycznie śmiać.
- Noż psia mać! Przecież to jest śmieszne! Żałosne!!! Coś nie gra. Nie wierzę. Pomyślcie logicznie: to jest niemożliwe. Nawet jeżeli do czegoś by doszło, to, z perspektywy czasu, nie możemy nic wiedzieć! Ty Agnes nie możesz! A nawet jeżeli, jeżeli rzeczywiście jesteś w ciąży, to przecież nie ze mną! Do jasnej cholery! - Śmiech Reynevana przerodził się we wściekłość. - Nie ze mną! Jeżeli to wtedy, kiedy cię opętało... - I wtedy właśnie Bielau doznał olśnienia! - Opętało cię! A ja myślałem, że jesteś za silna dla Adeli! To wszystko wyjaśnia.
-Adelo! - zwrócił się do Agnes. - Czy możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?! Przestaje mnie bawić ta sytuacja. Najpierw mówisz, żebym swojej córce nadał twoje imię, potem próbujesz wskórać coś, ale nie wiem co, opętując matkę mojej ukochanej! Ty... Poczekaj... Czy tobie przypadkiem nie chodzi o to, żeby rozdzielić mnie i Juttę?!
- Właśnie o to!!! - krzyknęła Adela ustami Zielonej Damy - Gdyby nie ona nie zostawiłbyś mnie!!!
- Cooooooooo??!?!? Przecież to ty mnie zostawiłaś, dla tego księciunia na Ziębicach!!!
- Teraz to już nie ważne. Masz dziecko z matką Jutty.
- Chwila, to nie jest prawda!
- Otóż jest. Pogódź się z tym i nadaj jej moje imięęęęęęęęęęęę... - Powiedziała i uleciała z ciała Agnes. Ta miękko opadła na ziemię i straciła przytomność.
- Nie. - Reynevan tupnął nogą. - Ja w to nie-wie-rzę! Nie mam żadnego dziecka! A już na pewno nie z nią! Adela chce mnie pogrążyć, dokuczyć, zemścić się, opowiada niestworzone rzeczy! Poza tym... Już ja się sam dowiem prawdy.
Uklęknął przy Agnes, chcąc ją zbudzić, ale ta wzdrygnęła się lekko i odsunęła od siebie jego ręce. Usiadła i rozejrzała się dokoła.
- Chcę do domu. - powiedziała, o dziwo, trzeźwo i całkiem przytomnie.
- Ja też chcę - oświadczył Reynevan, pomagając jej wstać. - Ale wpierw musimy coś sobie wyjaśnić.
Agnes zamrugała, poprawiła fryzurę i sobolowy szal, który spowijał jej szyję. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak?
- To nie jest moje dziecko. To nie może być moje dziecko. - Reynevan wcale nie spuścił wzroku i nie uląkł się jej szafirowo-turkusowego wzroku. Miał wprawę.
- Ach tak?
- Ach tak.
- Tak sądzisz?
- Owszem. Usiłowałaś, ha, wielokrotnie usiłowałaś zaciągnąć mnie w krzaczki i ... hmm, nie tylko, może i nawet ci się udało, ale do niczego poważnego nie doszło!
Szarlej westchnął i wzniósł oczy ku niebu. Horn miał wyjątkowo zdegustowaną minę. A potem krzyknął ze strachu, bo pojawiła się przed nim... Rixa! Powodem szoku Urbana, była fryzura dziewczyny. Na ramiona opadały jej płomiennorude pukle. Horn krzyknął jeszcze raz. I się zaczęło.
- No i czego mordę drzesz?! Pierwszy raz w życiu mnie widzisz?
- Nie drę mordy! Ale wyglądasz tak jakoś...
- Jak?! Jak, do cholery jasnej?! Nie podoba się coś?!
- Noż psia mać! Wszystko w porządku! Wyglądasz inaczej!
- Noooooooo... I ta... - Urwała w pół słowa, gdyż zobaczyła Reynevana i Agnes, którzy, cóż, zachowywali się w dość niedwuznaczny sposób.
- Tyyyyyy!!! Nie wmawiaj mi, że to moje dziecko! Ja cię nigdy nie chędożyłem!
- Chędożyłeś! I to nie raz!
- COOOOOOOOOOOOOOOO??!?!??!!? - krzyknął Reynevan - Co ty mi wmawiasz?!
- Tak, właśnie tak! Nie pamiętasz?!
- Nie! Bo i nie mam czego pamiętać! A zresztą, możemy sprawdzić!
- COOOOOOOOOOOOOOOO?!?!???!?! - tym razem wrzasnęła Agnes - Niby jak chcesz to zrobić? I co właściwie będziesz sprawdzał?
- Czy to naprawdę jest moje dziecko. I czy w ogóle jesteś w ciąży...
Reynevan zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu medykamentów, których zamierzał użyć do sporządzenia, hm, testu ciążowego. Tymczasem Rixa próbowała dowiedzieć się o co chodzi.
- Szarleju. Ponieważ jesteś najrozsądniejszy w tym towarzystwie, chciałabym spytać: co tu się do cholery wprawia?! Reinmar kłóci się ze swoją przyszłą teściową, ta mu wmawia jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy, jakieś dzieci, jakieś ciąże... Rany Boskie! Panie, ratuj!
- Rixo ma droga, nie denerwuj się. Otóż, widzisz, nasz Reinmar ma problemy z ustaleniem ojcostwa...
- Że co? - zmrużyła oczy Rixa.
Szarlej wyjaśnił jej w czym rzecz. Dziewczyna westchnęła ciężko, zaplotła ręce na piersi i pokręciła głową, patrząc na Reynevana. Agnes wciąż stała tuż przy nim, ale demonstracyjnie odwróciła się tyłem, a mina wyrażała, a przynajmniej miała wyrażać, święte oburzenie.
Ledwie chwilkę zajęło Reynevanowi sporządzenie medykamentu. Uniósł się z klęczek, stanął naprzeciw Agnes i wskazał jej malutką fiolkę z ciemnoniebieskiego szkła.
- Wypij - jego głos był nadzwyczaj zimny. - Wypij to. Bardzo cię proszę, pani. Na dobre ci wyjdzie. Naprawdę. Niejednokrotnie dowodziłaś, że śmiało możesz iść w komparację z Zielonym Rycerzem. Udowodnij więc raz jeszcze. Postąp tak, jak postąpił by on. Wypij i nie przedłużaj więcej tej żałosnej sceny.
Agnes uniosła wzrok. Przygryzła wargi, a potem wzięła od Reynevana flakonik z lekiem. I szybko wychyliła niebieską buteleczkę. Reinmar skłonił głowę w podziękowaniu.
Specyfik podziałał natychmiastowo. Upadła na kolana. Wypuściła lekarstwo z dłoni. Pobladła. I zaczęła kaszleć.
- Coś ty jej podał?! - warknął Horn. - Co ty chcesz...
- Spokojnie! Nic jej nie będzie! - Reynevan uniósł dłonie w uspokajającym geście. - Wiem co robię! A zaraz wszystkiego się dowiemy. Ona sama mi opowie...
Uklęknął przed nią, oparł dłonie na kolanach i czekał, aż minie atak kaszlu. Agnes podniosła głowę, a oczy miała szkliste i nieobecne.
- Skup się. - szepnął Reynevan. - I spójrz na mnie.
- Powiedz. Przyznaj. - kontynuował, wymawiając słowa spokojnie i dobitnie, jakby tłumaczył dziecku. - Że to nie jest moje dziecko. Chociaż głową kiwnij.
Kobieta, wydawało się, lekko się zawahała. I kiwnęła.
Reinmar westchnął z ulgą. Rixa przyłożyła dłoń do czoła.
- Reynevan, po co się tak męczysz? - uśmiechnął się Horn samymi kącikami ust. - Wystarczyło porządnie ją ...
- Daj spokój - przerwał mu Szarlej, mrużąc oczy. - Niech się to jak najszybciej wyjaśni. Ja chcę do już do domu. Głodny jestem, jak cholera. Zjadłbym jajecznicy z selerem...
Reynevan zaś starał się nie reagować na komentarze przyjaciół.
- Teraz wyjaśnij mi, czyje jest to dziecko. - spojrzał w czy Zielonej Damie.
- Winę... winę... ponosi... Róg jeleni. - wyszeptała nieswoim głosem. I zemdlała.
- Róg jeleni? - zmarszczył brwi Szarlej. - Chodzi o Bibersteina?
- Najwyraźniej. - Reynevan uśmiechnął się nieznacznie. - No, cóż. Ale to już jest sprawa pana Jana...
- Skąd wiesz, że Jana? - zdziwił się Horn.
- A, to nieważne. Może i nawet Ulryka. Ale zostawmy im tą sprawę. To nie należy do nas.
- Nie do nas, owszem. Ale pomyśl, Reinmarze, jak się panowie na Stolzu ucieszą z tej nowiny! - Zarechotał Szarlej.
- Będą zachwyceni! - Teraz rechotali już razem.
Dalsza część rozmowy odbywała się przy siodłaniu koni. Rixa w międzyczasie cuciła Agnes, jednak bezskutecznie. Gdy wszystko było gotowe do drogi, wzięła ją na swoje siodło. I tak, cała kompania ruszyła w drogę do domu.

***

Podróż przebiegła bez żadnych strasznych przygód. No, w pewnym momencie spotkali dziada proszalnego, ale to był mało znaczący epizod. Gdy wrócili do domu, Szarlej otworzył drzwi kopniakiem.
- Bleżeno! Blażenko, kochanie, zrób nam jajecznicy z selerem, bośmy głodni! Proszę... - Wszyscy zdziwieni byli tonem głosu demeryta, gdyż ów nie zwykł prosić, a rozkazywać.
- O, szykuje się coś. I to niekoniecznie przyjemnego... - Rixa mruknęła sama do siebie, lecz Reynevan stał na tyle blisko, że dosłyszał. I zachował to dla siebie. Teraz myślał tylko o tym, żeby przywitać się z Juttą.
- Pani Blażeno, gdzie jest Jutta? Bo jakoś jej nie widać i nie słychać...
- Powinna być na górze, ale sprawdź sam...
Reinmar nieco się zaniepokoił. Zwykle kiedy wracał, Nikola schodziła na dół, aby go przywitać. Czuł, że coś jest nie tak. Podszedł pod drzwi jej pokoju i nacisnął klamkę. To co zobaczył zaparło mu dech w piersi, albowiem jego oczom najpierw pokazał się pusty pokój. Dopiero potem spostrzegł Juttę. Stała przy oknie.
- Jutto, umiłowana! - powiedział. - Czemu nie zeszłaś na dół? Jutto...?
Jutta nie poruszyła się, nie odwróciła nawet. Dosłyszał tylko jakby... cichy szloch?
- Jutto, co się stało? - Podszedł do okna, do płaczącej dziewczyny. - Jesteś chora? Ktoś ci zrobił coś złego? Powiedz...!
- Nic się nie stało, Reinmarze... - zapewniła cichym szeptem. - Naprawdę... - dodała, widząc, że nie uwierzył.
- Więc czemu płaczesz?
- No... Nie ważne, Reynevan. Cieszę się, że wróciłeś. - usiłowała sprawiać wrażenie uspokojonej. Wyraźnie coś ukrywała, chcąc usilnie zmienić temat. - Odnalazłeś grób Adeli? Co z moją matką?
- Tak, z Adelą wszystko załatwiłem. Ale, Jutto, twoja matka... jest w ciąży.
Jutta pobladła i uchwyciła się parapetu.
- Z kim??!
- Z Bibersteinem, nie wiem, którym. - Jutcie wyraźnie ulżyło. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co się działo. Weź się w garść, Nikoletto, i zejdźmy na dół. Pani Blażena szykuje jajecznicę z selerem. Przy jedzeniu wszystko opowiemy.
Jutta odwróciła się i wyszła za Reinmarem z pokoju.
Kiedy zeszli z ostatniego stopnia poczuli miły zapach jajecznicy z selerem i usłyszeli strzępy ożywionej konwersacji odbywającej się przy zastawionym już stole. Reynevan, głodny, jakby nie patrzeć, szybko dołączył do przyjaciół. Nikoletta natomiast... Ona usiadła w kącie. Sama. Jej zachowanie nie umknęło uwadze zebranych, ale każdy zostawił ocenę dla siebie. Tyle tylko, że po zaspokojeniu pierwszego głodu Bielau zaczął się jeszcze bardziej martwić. Podszedł do Jutty.
- Kochanie moje, powiedz w końcu, co się stało! - Zaczął czule i objął ją najdelikatniej jak potrafił. - Przecież wiesz, że mnie możesz wszys...
- Wiem, kochany, wiem. I dlatego... Dlatego... Powiem ci...
- No już... Wyrzuć to z siebie. Zrobi ci się lepiej! - Reynevan wbrew pozorom nie nalegał. Bardzo chciał jej pomóc. Bardzo.
- No dobrze... - Jutta cały czas cichutko pochlipywała. - Reinmarze... Ja jestem w ciąży! - Teraz już płakała.
Bielawa spojrzał na nią zaskoczony. Tego się nie spodziewał! Przecież zielsko, czary... Jak to się mogło...?! No tak! Przecież zielsko, jeśli znieczula, to nie chroni... Tylko... Skąd Jutta wie o dziecku już teraz?!
Tysiące myśli kłębiło mu się w głowie. A Nikola czekała na jego reakcję.
- Kochanie! To cudownie... Tylko...
- Wiedziałam! U ciebie zawsze jest tylko! - Krzyknęła i pobiegła na górę.
Reynevan westchnął. Ale nie poszedł za nią. Wrócił do stołu, odsunął sobie krzesło i usiadł ciężko. Oparł głowę o blat.
- Co ci, Reinmarze? - zmarszczył czoło Szarlej.
- Baby. - mruknął niewyraźnie Reynevan.
Blażena uśmiechnęła się lekko, pogłaskała go po głowie.
- Och, nie martw się, mój drogi, będzie dobrze. - powiedziała łagodnie.
- Wątpię. - Reynevan zdecydował się wstać. A potem wyjść.
Kompania była wyraźnie zaskoczona. Horn zastygł z łyżką pomiędzy ustami a miską. Na twarzy Rixy malowało się coś na kształt zażenowania. Szarlej wpatrywał się w drzwi z wciąż zmarszczonym czołem. Samson kręcił głową. Wzrok Markety tkwił w jakimś nieokreślonym punkcie.
- Ten typ tak ma - mruknął Horn z pełnymi ustami. - On przecież tak zawsze...
- Oj, czekajcie chwilkę. Zaraz wracam. - Blażena wytarła ręce w fartuszek i zniknęła na schodach.

***

Jutta uspokoiła się już nieco, a teraz siedziała z podkulonymi kolanami i z zaczerwienionymi oczami patrzyła w okno. Usłyszała pukanie, a zaraz potem drzwi otworzyły się i weszła pani Pospichalova.
- Jutto droga, cóż się stało? - zapytała z troską.
- Pani Blażeno! J... - Jutta rozpłakała się znowu i oparła głowę na piersi kobiety. - Ja jestem... Boże...
- No, powiedz kochanie, powiedz...
- Bo, widzi pani, ja jestem w ciążyyyyyy!!! - to wyznanie pociągnęło za sobą kolejny wybuch płaczu.
- Jutteńko, nie płacz! Przecież to wspaniale!
- Nie, pani Blażeno. To znaczy, tak, ale Reynevan zno... Znowu...
- Co kochaneczko?
- Bo cokolwiek się nie dzieje, on zawsze ma jakieś 'ale', albo 'tylko'. Tak strasznie mnie to martwi. Dlatego, że ja go tak strasznie kocham. I mam wątpliwości co do jego uczuć. Teraz był na grobie Adeli. No i...
- I co? - odważyła się spytać Pospichalova, dotychczas słuchając spokojnie wywodu Nikoletty - Co się dzieje?
- Moja matka... Zachowuje się, jakby ją coś opętało. I widzę jak patrzy na Reinmara. Boję się!
Pani Blażena siedziała koło Jutty i głaskała ją po głowie. Wiedziała, że dziewczynie przejdzie. Że zawsze tak jest, gdy kobieta dowiaduje się o dziecku. Ale też się bała. Bo widziała Agnes w akcji...
- Pani Blażeno... Dziękuję pani... Ale moglibyśmy zostać chwilę sami? - Całą scenę przerwał Reynevan, pojawiając się zupełnie niespodziewanie, wyrastając jakby spod ziemi.
-Ach! - Blażena aż podskoczyła, ale Jutta nie wyglądała na zaskoczoną. Minę miała zmieszaną i spuściła wzrok. - Ależ oczywiście... Oczywiście, już sobie idę.
Kiedy wdowa po Pospichalu ich opuściła, Reynevan westchnął, uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Oj, Jutto..
- Co ? No co? - uniosła się. - Nie rób durnowatych min! I nie patrz tak na mnie, bo mi się płakać chce! Powiedziałam! Czy ty mnie słuchasz? Reynevan, mówię do ciebie! Reeeinmaar! - Reynevan nie chciał słuchać. Wzrok miał aż zanadto wymowny. A Jutta mimowolnie się uśmiechnęła i pociągnęła nosem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zamrugał oczami, przechylił głowę.
- No. Od razu lepiej. Skończyłaś już? - usiadł obok niej.
Skwapliwie pokiwała głową i pozwoliła, żeby Reynevan ją przytulił.
- A... Wtedy, co chciałeś powiedzieć? Wtedy, kiedy ci przerwałam...? - zapytała cicho.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 15:27, 16 Lut 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


Szarlej i Horn zarechotali zgodnym chórem, a Reynevan zakrztusił się własnym oddechem i wybałuszył oczy na Agnes, która wyglądała na całkiem z siebie zadowoloną.
- No co, Reinmarze, nie cieszysz się? - parsknął Szarlej.
- Ani trochę - burknął Reynevan i już chciał odwrócić się na pięcie i odejść, ale ktoś chwycił go za rękaw. Bożyczko.
- Pomalutku, drogi Reinmarze - polski agent uśmiechnął się złośliwie. - Albo w ciągu dwóch tygodni znajdziesz mi Weronikę, albo twoja Jutta dowie się o tym, że masz dziecko z jej matką. Nie sądzę, żeby była tym zachwycona, ale chętnie popatrzę na jej reakcję.
To powiedziawszy, Bożyczko oddalił się kilka kroków, i szepcząc niezrozumiałe słowa, zniknął z cichym pyknięciem.
Tymczasem Agnes wyszeptała:
- Reinmarze... To moja wina. Zapomniałam o zielsku. Zresztą, nie przypuszczałam, że...
Reynevan nie słuchał jej słów. Bał się wrócić do Jutty. Agnes zniszczyła jego życie. Jego i Jutty. Nawet, jeśli odnajdzie Weronikę, to przecież Agnes będzie musiała urodzić. Chyba, że... Poroni?
- Reinmar, ja się martwię o ciebie. Horn, widzisz ten jego uśmieszek?
- Wypisz wymaluj, diabelski uśmieszek. Ba, diabelski plan zapewne. Dalej, Reynevan, zdradź nam co wymyśliłeś. - Dodał Horn.
Bielawa spojrzał na nich, po czym zaczął się histerycznie śmiać.
- Noż psia mać! Przecież to jest śmieszne! Żałosne!!! Coś nie gra. Nie wierzę. Pomyślcie logicznie: to jest niemożliwe. Nawet jeżeli do czegoś by doszło, to, z perspektywy czasu, nie możemy nic wiedzieć! Ty Agnes nie możesz! A nawet jeżeli, jeżeli rzeczywiście jesteś w ciąży, to przecież nie ze mną! Do jasnej cholery! - Śmiech Reynevana przerodził się we wściekłość. - Nie ze mną! Jeżeli to wtedy, kiedy cię opętało... - I wtedy właśnie Bielau doznał olśnienia! - Opętało cię! A ja myślałem, że jesteś za silna dla Adeli! To wszystko wyjaśnia.
-Adelo! - zwrócił się do Agnes. - Czy możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?! Przestaje mnie bawić ta sytuacja. Najpierw mówisz, żebym swojej córce nadał twoje imię, potem próbujesz wskórać coś, ale nie wiem co, opętując matkę mojej ukochanej! Ty... Poczekaj... Czy tobie przypadkiem nie chodzi o to, żeby rozdzielić mnie i Juttę?!
- Właśnie o to!!! - krzyknęła Adela ustami Zielonej Damy - Gdyby nie ona nie zostawiłbyś mnie!!!
- Cooooooooo??!?!? Przecież to ty mnie zostawiłaś, dla tego księciunia na Ziębicach!!!
- Teraz to już nie ważne. Masz dziecko z matką Jutty.
- Chwila, to nie jest prawda!
- Otóż jest. Pogódź się z tym i nadaj jej moje imięęęęęęęęęęęę... - Powiedziała i uleciała z ciała Agnes. Ta miękko opadła na ziemię i straciła przytomność.
- Nie. - Reynevan tupnął nogą. - Ja w to nie-wie-rzę! Nie mam żadnego dziecka! A już na pewno nie z nią! Adela chce mnie pogrążyć, dokuczyć, zemścić się, opowiada niestworzone rzeczy! Poza tym... Już ja się sam dowiem prawdy.
Uklęknął przy Agnes, chcąc ją zbudzić, ale ta wzdrygnęła się lekko i odsunęła od siebie jego ręce. Usiadła i rozejrzała się dokoła.
- Chcę do domu. - powiedziała, o dziwo, trzeźwo i całkiem przytomnie.
- Ja też chcę - oświadczył Reynevan, pomagając jej wstać. - Ale wpierw musimy coś sobie wyjaśnić.
Agnes zamrugała, poprawiła fryzurę i sobolowy szal, który spowijał jej szyję. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak?
- To nie jest moje dziecko. To nie może być moje dziecko. - Reynevan wcale nie spuścił wzroku i nie uląkł się jej szafirowo-turkusowego wzroku. Miał wprawę.
- Ach tak?
- Ach tak.
- Tak sądzisz?
- Owszem. Usiłowałaś, ha, wielokrotnie usiłowałaś zaciągnąć mnie w krzaczki i ... hmm, nie tylko, może i nawet ci się udało, ale do niczego poważnego nie doszło!
Szarlej westchnął i wzniósł oczy ku niebu. Horn miał wyjątkowo zdegustowaną minę. A potem krzyknął ze strachu, bo pojawiła się przed nim... Rixa! Powodem szoku Urbana, była fryzura dziewczyny. Na ramiona opadały jej płomiennorude pukle. Horn krzyknął jeszcze raz. I się zaczęło.
- No i czego mordę drzesz?! Pierwszy raz w życiu mnie widzisz?
- Nie drę mordy! Ale wyglądasz tak jakoś...
- Jak?! Jak, do cholery jasnej?! Nie podoba się coś?!
- Noż psia mać! Wszystko w porządku! Wyglądasz inaczej!
- Noooooooo... I ta... - Urwała w pół słowa, gdyż zobaczyła Reynevana i Agnes, którzy, cóż, zachowywali się w dość niedwuznaczny sposób.
- Tyyyyyy!!! Nie wmawiaj mi, że to moje dziecko! Ja cię nigdy nie chędożyłem!
- Chędożyłeś! I to nie raz!
- COOOOOOOOOOOOOOOO??!?!??!!? - krzyknął Reynevan - Co ty mi wmawiasz?!
- Tak, właśnie tak! Nie pamiętasz?!
- Nie! Bo i nie mam czego pamiętać! A zresztą, możemy sprawdzić!
- COOOOOOOOOOOOOOOO?!?!???!?! - tym razem wrzasnęła Agnes - Niby jak chcesz to zrobić? I co właściwie będziesz sprawdzał?
- Czy to naprawdę jest moje dziecko. I czy w ogóle jesteś w ciąży...
Reynevan zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu medykamentów, których zamierzał użyć do sporządzenia, hm, testu ciążowego. Tymczasem Rixa próbowała dowiedzieć się o co chodzi.
- Szarleju. Ponieważ jesteś najrozsądniejszy w tym towarzystwie, chciałabym spytać: co tu się do cholery wprawia?! Reinmar kłóci się ze swoją przyszłą teściową, ta mu wmawia jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy, jakieś dzieci, jakieś ciąże... Rany Boskie! Panie, ratuj!
- Rixo ma droga, nie denerwuj się. Otóż, widzisz, nasz Reinmar ma problemy z ustaleniem ojcostwa...
- Że co? - zmrużyła oczy Rixa.
Szarlej wyjaśnił jej w czym rzecz. Dziewczyna westchnęła ciężko, zaplotła ręce na piersi i pokręciła głową, patrząc na Reynevana. Agnes wciąż stała tuż przy nim, ale demonstracyjnie odwróciła się tyłem, a mina wyrażała, a przynajmniej miała wyrażać, święte oburzenie.
Ledwie chwilkę zajęło Reynevanowi sporządzenie medykamentu. Uniósł się z klęczek, stanął naprzeciw Agnes i wskazał jej malutką fiolkę z ciemnoniebieskiego szkła.
- Wypij - jego głos był nadzwyczaj zimny. - Wypij to. Bardzo cię proszę, pani. Na dobre ci wyjdzie. Naprawdę. Niejednokrotnie dowodziłaś, że śmiało możesz iść w komparację z Zielonym Rycerzem. Udowodnij więc raz jeszcze. Postąp tak, jak postąpił by on. Wypij i nie przedłużaj więcej tej żałosnej sceny.
Agnes uniosła wzrok. Przygryzła wargi, a potem wzięła od Reynevana flakonik z lekiem. I szybko wychyliła niebieską buteleczkę. Reinmar skłonił głowę w podziękowaniu.
Specyfik podziałał natychmiastowo. Upadła na kolana. Wypuściła lekarstwo z dłoni. Pobladła. I zaczęła kaszleć.
- Coś ty jej podał?! - warknął Horn. - Co ty chcesz...
- Spokojnie! Nic jej nie będzie! - Reynevan uniósł dłonie w uspokajającym geście. - Wiem co robię! A zaraz wszystkiego się dowiemy. Ona sama mi opowie...
Uklęknął przed nią, oparł dłonie na kolanach i czekał, aż minie atak kaszlu. Agnes podniosła głowę, a oczy miała szkliste i nieobecne.
- Skup się. - szepnął Reynevan. - I spójrz na mnie.
- Powiedz. Przyznaj. - kontynuował, wymawiając słowa spokojnie i dobitnie, jakby tłumaczył dziecku. - Że to nie jest moje dziecko. Chociaż głową kiwnij.
Kobieta, wydawało się, lekko się zawahała. I kiwnęła.
Reinmar westchnął z ulgą. Rixa przyłożyła dłoń do czoła.
- Reynevan, po co się tak męczysz? - uśmiechnął się Horn samymi kącikami ust. - Wystarczyło porządnie ją ...
- Daj spokój - przerwał mu Szarlej, mrużąc oczy. - Niech się to jak najszybciej wyjaśni. Ja chcę do już do domu. Głodny jestem, jak cholera. Zjadłbym jajecznicy z selerem...
Reynevan zaś starał się nie reagować na komentarze przyjaciół.
- Teraz wyjaśnij mi, czyje jest to dziecko. - spojrzał w czy Zielonej Damie.
- Winę... winę... ponosi... Róg jeleni. - wyszeptała nieswoim głosem. I zemdlała.
- Róg jeleni? - zmarszczył brwi Szarlej. - Chodzi o Bibersteina?
- Najwyraźniej. - Reynevan uśmiechnął się nieznacznie. - No, cóż. Ale to już jest sprawa pana Jana...
- Skąd wiesz, że Jana? - zdziwił się Horn.
- A, to nieważne. Może i nawet Ulryka. Ale zostawmy im tą sprawę. To nie należy do nas.
- Nie do nas, owszem. Ale pomyśl, Reinmarze, jak się panowie na Stolzu ucieszą z tej nowiny! - Zarechotał Szarlej.
- Będą zachwyceni! - Teraz rechotali już razem.
Dalsza część rozmowy odbywała się przy siodłaniu koni. Rixa w międzyczasie cuciła Agnes, jednak bezskutecznie. Gdy wszystko było gotowe do drogi, wzięła ją na swoje siodło. I tak, cała kompania ruszyła w drogę do domu.

***

Podróż przebiegła bez żadnych strasznych przygód. No, w pewnym momencie spotkali dziada proszalnego, ale to był mało znaczący epizod. Gdy wrócili do domu, Szarlej otworzył drzwi kopniakiem.
- Bleżeno! Blażenko, kochanie, zrób nam jajecznicy z selerem, bośmy głodni! Proszę... - Wszyscy zdziwieni byli tonem głosu demeryta, gdyż ów nie zwykł prosić, a rozkazywać.
- O, szykuje się coś. I to niekoniecznie przyjemnego... - Rixa mruknęła sama do siebie, lecz Reynevan stał na tyle blisko, że dosłyszał. I zachował to dla siebie. Teraz myślał tylko o tym, żeby przywitać się z Juttą.
- Pani Blażeno, gdzie jest Jutta? Bo jakoś jej nie widać i nie słychać...
- Powinna być na górze, ale sprawdź sam...
Reinmar nieco się zaniepokoił. Zwykle kiedy wracał, Nikola schodziła na dół, aby go przywitać. Czuł, że coś jest nie tak. Podszedł pod drzwi jej pokoju i nacisnął klamkę. To co zobaczył zaparło mu dech w piersi, albowiem jego oczom najpierw pokazał się pusty pokój. Dopiero potem spostrzegł Juttę. Stała przy oknie.
- Jutto, umiłowana! - powiedział. - Czemu nie zeszłaś na dół? Jutto...?
Jutta nie poruszyła się, nie odwróciła nawet. Dosłyszał tylko jakby... cichy szloch?
- Jutto, co się stało? - Podszedł do okna, do płaczącej dziewczyny. - Jesteś chora? Ktoś ci zrobił coś złego? Powiedz...!
- Nic się nie stało, Reinmarze... - zapewniła cichym szeptem. - Naprawdę... - dodała, widząc, że nie uwierzył.
- Więc czemu płaczesz?
- No... Nie ważne, Reynevan. Cieszę się, że wróciłeś. - usiłowała sprawiać wrażenie uspokojonej. Wyraźnie coś ukrywała, chcąc usilnie zmienić temat. - Odnalazłeś grób Adeli? Co z moją matką?
- Tak, z Adelą wszystko załatwiłem. Ale, Jutto, twoja matka... jest w ciąży.
Jutta pobladła i uchwyciła się parapetu.
- Z kim??!
- Z Bibersteinem, nie wiem, którym. - Jutcie wyraźnie ulżyło. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co się działo. Weź się w garść, Nikoletto, i zejdźmy na dół. Pani Blażena szykuje jajecznicę z selerem. Przy jedzeniu wszystko opowiemy.
Jutta odwróciła się i wyszła za Reinmarem z pokoju.
Kiedy zeszli z ostatniego stopnia poczuli miły zapach jajecznicy z selerem i usłyszeli strzępy ożywionej konwersacji odbywającej się przy zastawionym już stole. Reynevan, głodny, jakby nie patrzeć, szybko dołączył do przyjaciół. Nikoletta natomiast... Ona usiadła w kącie. Sama. Jej zachowanie nie umknęło uwadze zebranych, ale każdy zostawił ocenę dla siebie. Tyle tylko, że po zaspokojeniu pierwszego głodu Bielau zaczął się jeszcze bardziej martwić. Podszedł do Jutty.
- Kochanie moje, powiedz w końcu, co się stało! - Zaczął czule i objął ją najdelikatniej jak potrafił. - Przecież wiesz, że mnie możesz wszys...
- Wiem, kochany, wiem. I dlatego... Dlatego... Powiem ci...
- No już... Wyrzuć to z siebie. Zrobi ci się lepiej! - Reynevan wbrew pozorom nie nalegał. Bardzo chciał jej pomóc. Bardzo.
- No dobrze... - Jutta cały czas cichutko pochlipywała. - Reinmarze... Ja jestem w ciąży! - Teraz już płakała.
Bielawa spojrzał na nią zaskoczony. Tego się nie spodziewał! Przecież zielsko, czary... Jak to się mogło...?! No tak! Przecież zielsko, jeśli znieczula, to nie chroni... Tylko... Skąd Jutta wie o dziecku już teraz?!
Tysiące myśli kłębiło mu się w głowie. A Nikola czekała na jego reakcję.
- Kochanie! To cudownie... Tylko...
- Wiedziałam! U ciebie zawsze jest tylko! - Krzyknęła i pobiegła na górę.
Reynevan westchnął. Ale nie poszedł za nią. Wrócił do stołu, odsunął sobie krzesło i usiadł ciężko. Oparł głowę o blat.
- Co ci, Reinmarze? - zmarszczył czoło Szarlej.
- Baby. - mruknął niewyraźnie Reynevan.
Blażena uśmiechnęła się lekko, pogłaskała go po głowie.
- Och, nie martw się, mój drogi, będzie dobrze. - powiedziała łagodnie.
- Wątpię. - Reynevan zdecydował się wstać. A potem wyjść.
Kompania była wyraźnie zaskoczona. Horn zastygł z łyżką pomiędzy ustami a miską. Na twarzy Rixy malowało się coś na kształt zażenowania. Szarlej wpatrywał się w drzwi z wciąż zmarszczonym czołem. Samson kręcił głową. Wzrok Markety tkwił w jakimś nieokreślonym punkcie.
- Ten typ tak ma - mruknął Horn z pełnymi ustami. - On przecież tak zawsze...
- Oj, czekajcie chwilkę. Zaraz wracam. - Blażena wytarła ręce w fartuszek i zniknęła na schodach.

***

Jutta uspokoiła się już nieco, a teraz siedziała z podkulonymi kolanami i z zaczerwienionymi oczami patrzyła w okno. Usłyszała pukanie, a zaraz potem drzwi otworzyły się i weszła pani Pospichalova.
- Jutto droga, cóż się stało? - zapytała z troską.
- Pani Blażeno! J... - Jutta rozpłakała się znowu i oparła głowę na piersi kobiety. - Ja jestem... Boże...
- No, powiedz kochanie, powiedz...
- Bo, widzi pani, ja jestem w ciążyyyyyy!!! - to wyznanie pociągnęło za sobą kolejny wybuch płaczu.
- Jutteńko, nie płacz! Przecież to wspaniale!
- Nie, pani Blażeno. To znaczy, tak, ale Reynevan zno... Znowu...
- Co kochaneczko?
- Bo cokolwiek się nie dzieje, on zawsze ma jakieś 'ale', albo 'tylko'. Tak strasznie mnie to martwi. Dlatego, że ja go tak strasznie kocham. I mam wątpliwości co do jego uczuć. Teraz był na grobie Adeli. No i...
- I co? - odważyła się spytać Pospichalova, dotychczas słuchając spokojnie wywodu Nikoletty - Co się dzieje?
- Moja matka... Zachowuje się, jakby ją coś opętało. I widzę jak patrzy na Reinmara. Boję się!
Pani Blażena siedziała koło Jutty i głaskała ją po głowie. Wiedziała, że dziewczynie przejdzie. Że zawsze tak jest, gdy kobieta dowiaduje się o dziecku. Ale też się bała. Bo widziała Agnes w akcji...
- Pani Blażeno... Dziękuję pani... Ale moglibyśmy zostać chwilę sami? - Całą scenę przerwał Reynevan, pojawiając się zupełnie niespodziewanie, wyrastając jakby spod ziemi.
-Ach! - Blażena aż podskoczyła, ale Jutta nie wyglądała na zaskoczoną. Minę miała zmieszaną i spuściła wzrok. - Ależ oczywiście... Oczywiście, już sobie idę.
Kiedy wdowa po Pospichalu ich opuściła, Reynevan westchnął, uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Oj, Jutto..
- Co ? No co? - uniosła się. - Nie rób durnowatych min! I nie patrz tak na mnie, bo mi się płakać chce! Powiedziałam! Czy ty mnie słuchasz? Reynevan, mówię do ciebie! Reeeinmaar! - Reynevan nie chciał słuchać. Wzrok miał aż zanadto wymowny. A Jutta mimowolnie się uśmiechnęła i pociągnęła nosem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zamrugał oczami, przechylił głowę.
- No. Od razu lepiej. Skończyłaś już? - usiadł obok niej.
Skwapliwie pokiwała głową i pozwoliła, żeby Reynevan ją przytulił.
- A... Wtedy, co chciałeś powiedzieć? Wtedy, kiedy ci przerwałam...? - zapytała cicho.
- Nie ważne. Teraz to już nie ma znaczenia.
- Ale pooowiedz...!
- Nie.
- No prooooszę!
- Nie!
- Reinmar!
- Nie-e! - droczył się z nią. Wyraźnie się droczył. Ona już wiedziała. I miała swój plan!
- Reynevan - powiedziała tuląc się do niego - No powiedz... - Po każdym słowie składała na jego szyi jeden pocałunek. - Powiesz mi?
Reinmar już nie mógł się oprzeć. W takim stanie powiedziałby wszystko. I powiedział.
- No dobrze... To był dla mnie szok. Bo Adela powiedziała, że będę miał córkę. Potem opętała twoją matkę i usiłowała mi wmówić, że to moje dziecko. Ale się nie dałem. I na koniec ta wiadomość o twojej ciąży. To za dużo jak na jednego mnie. Ale nie mówmy już o tym! - Nie mówili. Zajęli się czymś o wiele bardziej przyjemnym. Co z tego, że Jutta nosiła pod sercem dziecko. Wcale im to nie przeszkadzało. Wcale, a wcale!

***

W tym samym czasie, na dole reszta kończyła obiad. Pani Blażena krzątała się sprzątając resztki, Rixa rozmawiała z Hornem, będąc w wyjątkowo dobrym nastroju, Szarlej włóczył wzrokiem za wdową, a Samson i Marketa patrzyli sobie w oczy. Sielanka. Niestety, wszystko co szczęśliwe, mija jak chwilka jaka ulotna. Ten miły obrazek przerwało bowiem...


PeeS. Może być przerwał bowiem, albo przerwała bowiem. Bez znaczenia.:)
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 16:32, 16 Lut 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Szarlej i Horn zarechotali zgodnym chórem, a Reynevan zakrztusił się własnym oddechem i wybałuszył oczy na Agnes, która wyglądała na całkiem z siebie zadowoloną.
- No co, Reinmarze, nie cieszysz się? - parsknął Szarlej.
- Ani trochę - burknął Reynevan i już chciał odwrócić się na pięcie i odejść, ale ktoś chwycił go za rękaw. Bożyczko.
- Pomalutku, drogi Reinmarze - polski agent uśmiechnął się złośliwie. - Albo w ciągu dwóch tygodni znajdziesz mi Weronikę, albo twoja Jutta dowie się o tym, że masz dziecko z jej matką. Nie sądzę, żeby była tym zachwycona, ale chętnie popatrzę na jej reakcję.
To powiedziawszy, Bożyczko oddalił się kilka kroków, i szepcząc niezrozumiałe słowa, zniknął z cichym pyknięciem.
Tymczasem Agnes wyszeptała:
- Reinmarze... To moja wina. Zapomniałam o zielsku. Zresztą, nie przypuszczałam, że...
Reynevan nie słuchał jej słów. Bał się wrócić do Jutty. Agnes zniszczyła jego życie. Jego i Jutty. Nawet, jeśli odnajdzie Weronikę, to przecież Agnes będzie musiała urodzić. Chyba, że... Poroni?
- Reinmar, ja się martwię o ciebie. Horn, widzisz ten jego uśmieszek?
- Wypisz wymaluj, diabelski uśmieszek. Ba, diabelski plan zapewne. Dalej, Reynevan, zdradź nam co wymyśliłeś. - Dodał Horn.
Bielawa spojrzał na nich, po czym zaczął się histerycznie śmiać.
- Noż psia mać! Przecież to jest śmieszne! Żałosne!!! Coś nie gra. Nie wierzę. Pomyślcie logicznie: to jest niemożliwe. Nawet jeżeli do czegoś by doszło, to, z perspektywy czasu, nie możemy nic wiedzieć! Ty Agnes nie możesz! A nawet jeżeli, jeżeli rzeczywiście jesteś w ciąży, to przecież nie ze mną! Do jasnej cholery! - Śmiech Reynevana przerodził się we wściekłość. - Nie ze mną! Jeżeli to wtedy, kiedy cię opętało... - I wtedy właśnie Bielau doznał olśnienia! - Opętało cię! A ja myślałem, że jesteś za silna dla Adeli! To wszystko wyjaśnia.
-Adelo! - zwrócił się do Agnes. - Czy możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?! Przestaje mnie bawić ta sytuacja. Najpierw mówisz, żebym swojej córce nadał twoje imię, potem próbujesz wskórać coś, ale nie wiem co, opętując matkę mojej ukochanej! Ty... Poczekaj... Czy tobie przypadkiem nie chodzi o to, żeby rozdzielić mnie i Juttę?!
- Właśnie o to!!! - krzyknęła Adela ustami Zielonej Damy - Gdyby nie ona nie zostawiłbyś mnie!!!
- Cooooooooo??!?!? Przecież to ty mnie zostawiłaś, dla tego księciunia na Ziębicach!!!
- Teraz to już nie ważne. Masz dziecko z matką Jutty.
- Chwila, to nie jest prawda!
- Otóż jest. Pogódź się z tym i nadaj jej moje imięęęęęęęęęęęę... - Powiedziała i uleciała z ciała Agnes. Ta miękko opadła na ziemię i straciła przytomność.
- Nie. - Reynevan tupnął nogą. - Ja w to nie-wie-rzę! Nie mam żadnego dziecka! A już na pewno nie z nią! Adela chce mnie pogrążyć, dokuczyć, zemścić się, opowiada niestworzone rzeczy! Poza tym... Już ja się sam dowiem prawdy.
Uklęknął przy Agnes, chcąc ją zbudzić, ale ta wzdrygnęła się lekko i odsunęła od siebie jego ręce. Usiadła i rozejrzała się dokoła.
- Chcę do domu. - powiedziała, o dziwo, trzeźwo i całkiem przytomnie.
- Ja też chcę - oświadczył Reynevan, pomagając jej wstać. - Ale wpierw musimy coś sobie wyjaśnić.
Agnes zamrugała, poprawiła fryzurę i sobolowy szal, który spowijał jej szyję. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak?
- To nie jest moje dziecko. To nie może być moje dziecko. - Reynevan wcale nie spuścił wzroku i nie uląkł się jej szafirowo-turkusowego wzroku. Miał wprawę.
- Ach tak?
- Ach tak.
- Tak sądzisz?
- Owszem. Usiłowałaś, ha, wielokrotnie usiłowałaś zaciągnąć mnie w krzaczki i ... hmm, nie tylko, może i nawet ci się udało, ale do niczego poważnego nie doszło!
Szarlej westchnął i wzniósł oczy ku niebu. Horn miał wyjątkowo zdegustowaną minę. A potem krzyknął ze strachu, bo pojawiła się przed nim... Rixa! Powodem szoku Urbana, była fryzura dziewczyny. Na ramiona opadały jej płomiennorude pukle. Horn krzyknął jeszcze raz. I się zaczęło.
- No i czego mordę drzesz?! Pierwszy raz w życiu mnie widzisz?
- Nie drę mordy! Ale wyglądasz tak jakoś...
- Jak?! Jak, do cholery jasnej?! Nie podoba się coś?!
- Noż psia mać! Wszystko w porządku! Wyglądasz inaczej!
- Noooooooo... I ta... - Urwała w pół słowa, gdyż zobaczyła Reynevana i Agnes, którzy, cóż, zachowywali się w dość niedwuznaczny sposób.
- Tyyyyyy!!! Nie wmawiaj mi, że to moje dziecko! Ja cię nigdy nie chędożyłem!
- Chędożyłeś! I to nie raz!
- COOOOOOOOOOOOOOOO??!?!??!!? - krzyknął Reynevan - Co ty mi wmawiasz?!
- Tak, właśnie tak! Nie pamiętasz?!
- Nie! Bo i nie mam czego pamiętać! A zresztą, możemy sprawdzić!
- COOOOOOOOOOOOOOOO?!?!???!?! - tym razem wrzasnęła Agnes - Niby jak chcesz to zrobić? I co właściwie będziesz sprawdzał?
- Czy to naprawdę jest moje dziecko. I czy w ogóle jesteś w ciąży...
Reynevan zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu medykamentów, których zamierzał użyć do sporządzenia, hm, testu ciążowego. Tymczasem Rixa próbowała dowiedzieć się o co chodzi.
- Szarleju. Ponieważ jesteś najrozsądniejszy w tym towarzystwie, chciałabym spytać: co tu się do cholery wprawia?! Reinmar kłóci się ze swoją przyszłą teściową, ta mu wmawia jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy, jakieś dzieci, jakieś ciąże... Rany Boskie! Panie, ratuj!
- Rixo ma droga, nie denerwuj się. Otóż, widzisz, nasz Reinmar ma problemy z ustaleniem ojcostwa...
- Że co? - zmrużyła oczy Rixa.
Szarlej wyjaśnił jej w czym rzecz. Dziewczyna westchnęła ciężko, zaplotła ręce na piersi i pokręciła głową, patrząc na Reynevana. Agnes wciąż stała tuż przy nim, ale demonstracyjnie odwróciła się tyłem, a mina wyrażała, a przynajmniej miała wyrażać, święte oburzenie.
Ledwie chwilkę zajęło Reynevanowi sporządzenie medykamentu. Uniósł się z klęczek, stanął naprzeciw Agnes i wskazał jej malutką fiolkę z ciemnoniebieskiego szkła.
- Wypij - jego głos był nadzwyczaj zimny. - Wypij to. Bardzo cię proszę, pani. Na dobre ci wyjdzie. Naprawdę. Niejednokrotnie dowodziłaś, że śmiało możesz iść w komparację z Zielonym Rycerzem. Udowodnij więc raz jeszcze. Postąp tak, jak postąpił by on. Wypij i nie przedłużaj więcej tej żałosnej sceny.
Agnes uniosła wzrok. Przygryzła wargi, a potem wzięła od Reynevana flakonik z lekiem. I szybko wychyliła niebieską buteleczkę. Reinmar skłonił głowę w podziękowaniu.
Specyfik podziałał natychmiastowo. Upadła na kolana. Wypuściła lekarstwo z dłoni. Pobladła. I zaczęła kaszleć.
- Coś ty jej podał?! - warknął Horn. - Co ty chcesz...
- Spokojnie! Nic jej nie będzie! - Reynevan uniósł dłonie w uspokajającym geście. - Wiem co robię! A zaraz wszystkiego się dowiemy. Ona sama mi opowie...
Uklęknął przed nią, oparł dłonie na kolanach i czekał, aż minie atak kaszlu. Agnes podniosła głowę, a oczy miała szkliste i nieobecne.
- Skup się. - szepnął Reynevan. - I spójrz na mnie.
- Powiedz. Przyznaj. - kontynuował, wymawiając słowa spokojnie i dobitnie, jakby tłumaczył dziecku. - Że to nie jest moje dziecko. Chociaż głową kiwnij.
Kobieta, wydawało się, lekko się zawahała. I kiwnęła.
Reinmar westchnął z ulgą. Rixa przyłożyła dłoń do czoła.
- Reynevan, po co się tak męczysz? - uśmiechnął się Horn samymi kącikami ust. - Wystarczyło porządnie ją ...
- Daj spokój - przerwał mu Szarlej, mrużąc oczy. - Niech się to jak najszybciej wyjaśni. Ja chcę do już do domu. Głodny jestem, jak cholera. Zjadłbym jajecznicy z selerem...
Reynevan zaś starał się nie reagować na komentarze przyjaciół.
- Teraz wyjaśnij mi, czyje jest to dziecko. - spojrzał w czy Zielonej Damie.
- Winę... winę... ponosi... Róg jeleni. - wyszeptała nieswoim głosem. I zemdlała.
- Róg jeleni? - zmarszczył brwi Szarlej. - Chodzi o Bibersteina?
- Najwyraźniej. - Reynevan uśmiechnął się nieznacznie. - No, cóż. Ale to już jest sprawa pana Jana...
- Skąd wiesz, że Jana? - zdziwił się Horn.
- A, to nieważne. Może i nawet Ulryka. Ale zostawmy im tą sprawę. To nie należy do nas.
- Nie do nas, owszem. Ale pomyśl, Reinmarze, jak się panowie na Stolzu ucieszą z tej nowiny! - Zarechotał Szarlej.
- Będą zachwyceni! - Teraz rechotali już razem.
Dalsza część rozmowy odbywała się przy siodłaniu koni. Rixa w międzyczasie cuciła Agnes, jednak bezskutecznie. Gdy wszystko było gotowe do drogi, wzięła ją na swoje siodło. I tak, cała kompania ruszyła w drogę do domu.

***

Podróż przebiegła bez żadnych strasznych przygód. No, w pewnym momencie spotkali dziada proszalnego, ale to był mało znaczący epizod. Gdy wrócili do domu, Szarlej otworzył drzwi kopniakiem.
- Bleżeno! Blażenko, kochanie, zrób nam jajecznicy z selerem, bośmy głodni! Proszę... - Wszyscy zdziwieni byli tonem głosu demeryta, gdyż ów nie zwykł prosić, a rozkazywać.
- O, szykuje się coś. I to niekoniecznie przyjemnego... - Rixa mruknęła sama do siebie, lecz Reynevan stał na tyle blisko, że dosłyszał. I zachował to dla siebie. Teraz myślał tylko o tym, żeby przywitać się z Juttą.
- Pani Blażeno, gdzie jest Jutta? Bo jakoś jej nie widać i nie słychać...
- Powinna być na górze, ale sprawdź sam...
Reinmar nieco się zaniepokoił. Zwykle kiedy wracał, Nikola schodziła na dół, aby go przywitać. Czuł, że coś jest nie tak. Podszedł pod drzwi jej pokoju i nacisnął klamkę. To co zobaczył zaparło mu dech w piersi, albowiem jego oczom najpierw pokazał się pusty pokój. Dopiero potem spostrzegł Juttę. Stała przy oknie.
- Jutto, umiłowana! - powiedział. - Czemu nie zeszłaś na dół? Jutto...?
Jutta nie poruszyła się, nie odwróciła nawet. Dosłyszał tylko jakby... cichy szloch?
- Jutto, co się stało? - Podszedł do okna, do płaczącej dziewczyny. - Jesteś chora? Ktoś ci zrobił coś złego? Powiedz...!
- Nic się nie stało, Reinmarze... - zapewniła cichym szeptem. - Naprawdę... - dodała, widząc, że nie uwierzył.
- Więc czemu płaczesz?
- No... Nie ważne, Reynevan. Cieszę się, że wróciłeś. - usiłowała sprawiać wrażenie uspokojonej. Wyraźnie coś ukrywała, chcąc usilnie zmienić temat. - Odnalazłeś grób Adeli? Co z moją matką?
- Tak, z Adelą wszystko załatwiłem. Ale, Jutto, twoja matka... jest w ciąży.
Jutta pobladła i uchwyciła się parapetu.
- Z kim??!
- Z Bibersteinem, nie wiem, którym. - Jutcie wyraźnie ulżyło. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co się działo. Weź się w garść, Nikoletto, i zejdźmy na dół. Pani Blażena szykuje jajecznicę z selerem. Przy jedzeniu wszystko opowiemy.
Jutta odwróciła się i wyszła za Reinmarem z pokoju.
Kiedy zeszli z ostatniego stopnia poczuli miły zapach jajecznicy z selerem i usłyszeli strzępy ożywionej konwersacji odbywającej się przy zastawionym już stole. Reynevan, głodny, jakby nie patrzeć, szybko dołączył do przyjaciół. Nikoletta natomiast... Ona usiadła w kącie. Sama. Jej zachowanie nie umknęło uwadze zebranych, ale każdy zostawił ocenę dla siebie. Tyle tylko, że po zaspokojeniu pierwszego głodu Bielau zaczął się jeszcze bardziej martwić. Podszedł do Jutty.
- Kochanie moje, powiedz w końcu, co się stało! - Zaczął czule i objął ją najdelikatniej jak potrafił. - Przecież wiesz, że mnie możesz wszys...
- Wiem, kochany, wiem. I dlatego... Dlatego... Powiem ci...
- No już... Wyrzuć to z siebie. Zrobi ci się lepiej! - Reynevan wbrew pozorom nie nalegał. Bardzo chciał jej pomóc. Bardzo.
- No dobrze... - Jutta cały czas cichutko pochlipywała. - Reinmarze... Ja jestem w ciąży! - Teraz już płakała.
Bielawa spojrzał na nią zaskoczony. Tego się nie spodziewał! Przecież zielsko, czary... Jak to się mogło...?! No tak! Przecież zielsko, jeśli znieczula, to nie chroni... Tylko... Skąd Jutta wie o dziecku już teraz?!
Tysiące myśli kłębiło mu się w głowie. A Nikola czekała na jego reakcję.
- Kochanie! To cudownie... Tylko...
- Wiedziałam! U ciebie zawsze jest tylko! - Krzyknęła i pobiegła na górę.
Reynevan westchnął. Ale nie poszedł za nią. Wrócił do stołu, odsunął sobie krzesło i usiadł ciężko. Oparł głowę o blat.
- Co ci, Reinmarze? - zmarszczył czoło Szarlej.
- Baby. - mruknął niewyraźnie Reynevan.
Blażena uśmiechnęła się lekko, pogłaskała go po głowie.
- Och, nie martw się, mój drogi, będzie dobrze. - powiedziała łagodnie.
- Wątpię. - Reynevan zdecydował się wstać. A potem wyjść.
Kompania była wyraźnie zaskoczona. Horn zastygł z łyżką pomiędzy ustami a miską. Na twarzy Rixy malowało się coś na kształt zażenowania. Szarlej wpatrywał się w drzwi z wciąż zmarszczonym czołem. Samson kręcił głową. Wzrok Markety tkwił w jakimś nieokreślonym punkcie.
- Ten typ tak ma - mruknął Horn z pełnymi ustami. - On przecież tak zawsze...
- Oj, czekajcie chwilkę. Zaraz wracam. - Blażena wytarła ręce w fartuszek i zniknęła na schodach.

***

Jutta uspokoiła się już nieco, a teraz siedziała z podkulonymi kolanami i z zaczerwienionymi oczami patrzyła w okno. Usłyszała pukanie, a zaraz potem drzwi otworzyły się i weszła pani Pospichalova.
- Jutto droga, cóż się stało? - zapytała z troską.
- Pani Blażeno! J... - Jutta rozpłakała się znowu i oparła głowę na piersi kobiety. - Ja jestem... Boże...
- No, powiedz kochanie, powiedz...
- Bo, widzi pani, ja jestem w ciążyyyyyy!!! - to wyznanie pociągnęło za sobą kolejny wybuch płaczu.
- Jutteńko, nie płacz! Przecież to wspaniale!
- Nie, pani Blażeno. To znaczy, tak, ale Reynevan zno... Znowu...
- Co kochaneczko?
- Bo cokolwiek się nie dzieje, on zawsze ma jakieś 'ale', albo 'tylko'. Tak strasznie mnie to martwi. Dlatego, że ja go tak strasznie kocham. I mam wątpliwości co do jego uczuć. Teraz był na grobie Adeli. No i...
- I co? - odważyła się spytać Pospichalova, dotychczas słuchając spokojnie wywodu Nikoletty - Co się dzieje?
- Moja matka... Zachowuje się, jakby ją coś opętało. I widzę jak patrzy na Reinmara. Boję się!
Pani Blażena siedziała koło Jutty i głaskała ją po głowie. Wiedziała, że dziewczynie przejdzie. Że zawsze tak jest, gdy kobieta dowiaduje się o dziecku. Ale też się bała. Bo widziała Agnes w akcji...
- Pani Blażeno... Dziękuję pani... Ale moglibyśmy zostać chwilę sami? - Całą scenę przerwał Reynevan, pojawiając się zupełnie niespodziewanie, wyrastając jakby spod ziemi.
-Ach! - Blażena aż podskoczyła, ale Jutta nie wyglądała na zaskoczoną. Minę miała zmieszaną i spuściła wzrok. - Ależ oczywiście... Oczywiście, już sobie idę.
Kiedy wdowa po Pospichalu ich opuściła, Reynevan westchnął, uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Oj, Jutto..
- Co ? No co? - uniosła się. - Nie rób durnowatych min! I nie patrz tak na mnie, bo mi się płakać chce! Powiedziałam! Czy ty mnie słuchasz? Reynevan, mówię do ciebie! Reeeinmaar! - Reynevan nie chciał słuchać. Wzrok miał aż zanadto wymowny. A Jutta mimowolnie się uśmiechnęła i pociągnęła nosem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zamrugał oczami, przechylił głowę.
- No. Od razu lepiej. Skończyłaś już? - usiadł obok niej.
Skwapliwie pokiwała głową i pozwoliła, żeby Reynevan ją przytulił.
- A... Wtedy, co chciałeś powiedzieć? Wtedy, kiedy ci przerwałam...? - zapytała cicho.
- Nie ważne. Teraz to już nie ma znaczenia.
- Ale pooowiedz...!
- Nie.
- No prooooszę!
- Nie!
- Reinmar!
- Nie-e! - droczył się z nią. Wyraźnie się droczył. Ona już wiedziała. I miała swój plan!
- Reynevan - powiedziała tuląc się do niego - No powiedz... - Po każdym słowie składała na jego szyi jeden pocałunek. - Powiesz mi?
Reinmar już nie mógł się oprzeć. W takim stanie powiedziałby wszystko. I powiedział.
- No dobrze... To był dla mnie szok. Bo Adela powiedziała, że będę miał córkę. Potem opętała twoją matkę i usiłowała mi wmówić, że to moje dziecko. Ale się nie dałem. I na koniec ta wiadomość o twojej ciąży. To za dużo jak na jednego mnie. Ale nie mówmy już o tym! - Nie mówili. Zajęli się czymś o wiele bardziej przyjemnym. Co z tego, że Jutta nosiła pod sercem dziecko. Wcale im to nie przeszkadzało. Wcale, a wcale!

***

W tym samym czasie, na dole reszta kończyła obiad. Pani Blażena krzątała się sprzątając resztki, Rixa rozmawiała z Hornem, będąc w wyjątkowo dobrym nastroju, Szarlej włóczył wzrokiem za wdową, a Samson i Marketa patrzyli sobie w oczy. Sielanka. Niestety, wszystko co szczęśliwe, mija jak chwilka jaka ulotna. Ten miły obrazek przerwał bowiem krzyk. Potworny. Krzyk przerażenia. Wszyscy zamarli. Samson oderwał spojrzenie od oczu Markety, Blażena upuściła na ziemię miskę, a ta z hukiem rozbiła się na drobne kawałki. Rixa oblała Horna piwem, Horn zadławił się dojadaną polewką, tylko Szarlej zachował właściwy sobie spokój.
Drzwi otworzyły się z hukiem i wpadła panna Weronika. Włosy miała potargane, sukienkę pobrudzoną i pomiętą, wyglądało na to, że ktoś chciał ją obedrzeć z odzienia. Dysząc ciężko, oparła się o ścianę, ale nie była w stanie wykrztusić słowa. Kompania gapiła się na nią z otwartymi ustami, również nie wydając żadnych dźwięków.
Znów huknęły drzwi, otworzone kopniakiem. I wszedł Łukasz Bożyczko. Spojrzenie miał wygłodniałe, rozpalone i złe. Weronika pisnęła. Samson wstał. A nowy przybysz zbladł i cofnął się o krok.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 9:35, 20 Lut 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


Szarlej i Horn zarechotali zgodnym chórem, a Reynevan zakrztusił się własnym oddechem i wybałuszył oczy na Agnes, która wyglądała na całkiem z siebie zadowoloną.
- No co, Reinmarze, nie cieszysz się? - parsknął Szarlej.
- Ani trochę - burknął Reynevan i już chciał odwrócić się na pięcie i odejść, ale ktoś chwycił go za rękaw. Bożyczko.
- Pomalutku, drogi Reinmarze - polski agent uśmiechnął się złośliwie. - Albo w ciągu dwóch tygodni znajdziesz mi Weronikę, albo twoja Jutta dowie się o tym, że masz dziecko z jej matką. Nie sądzę, żeby była tym zachwycona, ale chętnie popatrzę na jej reakcję.
To powiedziawszy, Bożyczko oddalił się kilka kroków, i szepcząc niezrozumiałe słowa, zniknął z cichym pyknięciem.
Tymczasem Agnes wyszeptała:
- Reinmarze... To moja wina. Zapomniałam o zielsku. Zresztą, nie przypuszczałam, że...
Reynevan nie słuchał jej słów. Bał się wrócić do Jutty. Agnes zniszczyła jego życie. Jego i Jutty. Nawet, jeśli odnajdzie Weronikę, to przecież Agnes będzie musiała urodzić. Chyba, że... Poroni?
- Reinmar, ja się martwię o ciebie. Horn, widzisz ten jego uśmieszek?
- Wypisz wymaluj, diabelski uśmieszek. Ba, diabelski plan zapewne. Dalej, Reynevan, zdradź nam co wymyśliłeś. - Dodał Horn.
Bielawa spojrzał na nich, po czym zaczął się histerycznie śmiać.
- Noż psia mać! Przecież to jest śmieszne! Żałosne!!! Coś nie gra. Nie wierzę. Pomyślcie logicznie: to jest niemożliwe. Nawet jeżeli do czegoś by doszło, to, z perspektywy czasu, nie możemy nic wiedzieć! Ty Agnes nie możesz! A nawet jeżeli, jeżeli rzeczywiście jesteś w ciąży, to przecież nie ze mną! Do jasnej cholery! - Śmiech Reynevana przerodził się we wściekłość. - Nie ze mną! Jeżeli to wtedy, kiedy cię opętało... - I wtedy właśnie Bielau doznał olśnienia! - Opętało cię! A ja myślałem, że jesteś za silna dla Adeli! To wszystko wyjaśnia.
-Adelo! - zwrócił się do Agnes. - Czy możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?! Przestaje mnie bawić ta sytuacja. Najpierw mówisz, żebym swojej córce nadał twoje imię, potem próbujesz wskórać coś, ale nie wiem co, opętując matkę mojej ukochanej! Ty... Poczekaj... Czy tobie przypadkiem nie chodzi o to, żeby rozdzielić mnie i Juttę?!
- Właśnie o to!!! - krzyknęła Adela ustami Zielonej Damy - Gdyby nie ona nie zostawiłbyś mnie!!!
- Cooooooooo??!?!? Przecież to ty mnie zostawiłaś, dla tego księciunia na Ziębicach!!!
- Teraz to już nie ważne. Masz dziecko z matką Jutty.
- Chwila, to nie jest prawda!
- Otóż jest. Pogódź się z tym i nadaj jej moje imięęęęęęęęęęęę... - Powiedziała i uleciała z ciała Agnes. Ta miękko opadła na ziemię i straciła przytomność.
- Nie. - Reynevan tupnął nogą. - Ja w to nie-wie-rzę! Nie mam żadnego dziecka! A już na pewno nie z nią! Adela chce mnie pogrążyć, dokuczyć, zemścić się, opowiada niestworzone rzeczy! Poza tym... Już ja się sam dowiem prawdy.
Uklęknął przy Agnes, chcąc ją zbudzić, ale ta wzdrygnęła się lekko i odsunęła od siebie jego ręce. Usiadła i rozejrzała się dokoła.
- Chcę do domu. - powiedziała, o dziwo, trzeźwo i całkiem przytomnie.
- Ja też chcę - oświadczył Reynevan, pomagając jej wstać. - Ale wpierw musimy coś sobie wyjaśnić.
Agnes zamrugała, poprawiła fryzurę i sobolowy szal, który spowijał jej szyję. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak?
- To nie jest moje dziecko. To nie może być moje dziecko. - Reynevan wcale nie spuścił wzroku i nie uląkł się jej szafirowo-turkusowego wzroku. Miał wprawę.
- Ach tak?
- Ach tak.
- Tak sądzisz?
- Owszem. Usiłowałaś, ha, wielokrotnie usiłowałaś zaciągnąć mnie w krzaczki i ... hmm, nie tylko, może i nawet ci się udało, ale do niczego poważnego nie doszło!
Szarlej westchnął i wzniósł oczy ku niebu. Horn miał wyjątkowo zdegustowaną minę. A potem krzyknął ze strachu, bo pojawiła się przed nim... Rixa! Powodem szoku Urbana, była fryzura dziewczyny. Na ramiona opadały jej płomiennorude pukle. Horn krzyknął jeszcze raz. I się zaczęło.
- No i czego mordę drzesz?! Pierwszy raz w życiu mnie widzisz?
- Nie drę mordy! Ale wyglądasz tak jakoś...
- Jak?! Jak, do cholery jasnej?! Nie podoba się coś?!
- Noż psia mać! Wszystko w porządku! Wyglądasz inaczej!
- Noooooooo... I ta... - Urwała w pół słowa, gdyż zobaczyła Reynevana i Agnes, którzy, cóż, zachowywali się w dość niedwuznaczny sposób.
- Tyyyyyy!!! Nie wmawiaj mi, że to moje dziecko! Ja cię nigdy nie chędożyłem!
- Chędożyłeś! I to nie raz!
- COOOOOOOOOOOOOOOO??!?!??!!? - krzyknął Reynevan - Co ty mi wmawiasz?!
- Tak, właśnie tak! Nie pamiętasz?!
- Nie! Bo i nie mam czego pamiętać! A zresztą, możemy sprawdzić!
- COOOOOOOOOOOOOOOO?!?!???!?! - tym razem wrzasnęła Agnes - Niby jak chcesz to zrobić? I co właściwie będziesz sprawdzał?
- Czy to naprawdę jest moje dziecko. I czy w ogóle jesteś w ciąży...
Reynevan zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu medykamentów, których zamierzał użyć do sporządzenia, hm, testu ciążowego. Tymczasem Rixa próbowała dowiedzieć się o co chodzi.
- Szarleju. Ponieważ jesteś najrozsądniejszy w tym towarzystwie, chciałabym spytać: co tu się do cholery wprawia?! Reinmar kłóci się ze swoją przyszłą teściową, ta mu wmawia jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy, jakieś dzieci, jakieś ciąże... Rany Boskie! Panie, ratuj!
- Rixo ma droga, nie denerwuj się. Otóż, widzisz, nasz Reinmar ma problemy z ustaleniem ojcostwa...
- Że co? - zmrużyła oczy Rixa.
Szarlej wyjaśnił jej w czym rzecz. Dziewczyna westchnęła ciężko, zaplotła ręce na piersi i pokręciła głową, patrząc na Reynevana. Agnes wciąż stała tuż przy nim, ale demonstracyjnie odwróciła się tyłem, a mina wyrażała, a przynajmniej miała wyrażać, święte oburzenie.
Ledwie chwilkę zajęło Reynevanowi sporządzenie medykamentu. Uniósł się z klęczek, stanął naprzeciw Agnes i wskazał jej malutką fiolkę z ciemnoniebieskiego szkła.
- Wypij - jego głos był nadzwyczaj zimny. - Wypij to. Bardzo cię proszę, pani. Na dobre ci wyjdzie. Naprawdę. Niejednokrotnie dowodziłaś, że śmiało możesz iść w komparację z Zielonym Rycerzem. Udowodnij więc raz jeszcze. Postąp tak, jak postąpił by on. Wypij i nie przedłużaj więcej tej żałosnej sceny.
Agnes uniosła wzrok. Przygryzła wargi, a potem wzięła od Reynevana flakonik z lekiem. I szybko wychyliła niebieską buteleczkę. Reinmar skłonił głowę w podziękowaniu.
Specyfik podziałał natychmiastowo. Upadła na kolana. Wypuściła lekarstwo z dłoni. Pobladła. I zaczęła kaszleć.
- Coś ty jej podał?! - warknął Horn. - Co ty chcesz...
- Spokojnie! Nic jej nie będzie! - Reynevan uniósł dłonie w uspokajającym geście. - Wiem co robię! A zaraz wszystkiego się dowiemy. Ona sama mi opowie...
Uklęknął przed nią, oparł dłonie na kolanach i czekał, aż minie atak kaszlu. Agnes podniosła głowę, a oczy miała szkliste i nieobecne.
- Skup się. - szepnął Reynevan. - I spójrz na mnie.
- Powiedz. Przyznaj. - kontynuował, wymawiając słowa spokojnie i dobitnie, jakby tłumaczył dziecku. - Że to nie jest moje dziecko. Chociaż głową kiwnij.
Kobieta, wydawało się, lekko się zawahała. I kiwnęła.
Reinmar westchnął z ulgą. Rixa przyłożyła dłoń do czoła.
- Reynevan, po co się tak męczysz? - uśmiechnął się Horn samymi kącikami ust. - Wystarczyło porządnie ją ...
- Daj spokój - przerwał mu Szarlej, mrużąc oczy. - Niech się to jak najszybciej wyjaśni. Ja chcę do już do domu. Głodny jestem, jak cholera. Zjadłbym jajecznicy z selerem...
Reynevan zaś starał się nie reagować na komentarze przyjaciół.
- Teraz wyjaśnij mi, czyje jest to dziecko. - spojrzał w czy Zielonej Damie.
- Winę... winę... ponosi... Róg jeleni. - wyszeptała nieswoim głosem. I zemdlała.
- Róg jeleni? - zmarszczył brwi Szarlej. - Chodzi o Bibersteina?
- Najwyraźniej. - Reynevan uśmiechnął się nieznacznie. - No, cóż. Ale to już jest sprawa pana Jana...
- Skąd wiesz, że Jana? - zdziwił się Horn.
- A, to nieważne. Może i nawet Ulryka. Ale zostawmy im tą sprawę. To nie należy do nas.
- Nie do nas, owszem. Ale pomyśl, Reinmarze, jak się panowie na Stolzu ucieszą z tej nowiny! - Zarechotał Szarlej.
- Będą zachwyceni! - Teraz rechotali już razem.
Dalsza część rozmowy odbywała się przy siodłaniu koni. Rixa w międzyczasie cuciła Agnes, jednak bezskutecznie. Gdy wszystko było gotowe do drogi, wzięła ją na swoje siodło. I tak, cała kompania ruszyła w drogę do domu.

***

Podróż przebiegła bez żadnych strasznych przygód. No, w pewnym momencie spotkali dziada proszalnego, ale to był mało znaczący epizod. Gdy wrócili do domu, Szarlej otworzył drzwi kopniakiem.
- Bleżeno! Blażenko, kochanie, zrób nam jajecznicy z selerem, bośmy głodni! Proszę... - Wszyscy zdziwieni byli tonem głosu demeryta, gdyż ów nie zwykł prosić, a rozkazywać.
- O, szykuje się coś. I to niekoniecznie przyjemnego... - Rixa mruknęła sama do siebie, lecz Reynevan stał na tyle blisko, że dosłyszał. I zachował to dla siebie. Teraz myślał tylko o tym, żeby przywitać się z Juttą.
- Pani Blażeno, gdzie jest Jutta? Bo jakoś jej nie widać i nie słychać...
- Powinna być na górze, ale sprawdź sam...
Reinmar nieco się zaniepokoił. Zwykle kiedy wracał, Nikola schodziła na dół, aby go przywitać. Czuł, że coś jest nie tak. Podszedł pod drzwi jej pokoju i nacisnął klamkę. To co zobaczył zaparło mu dech w piersi, albowiem jego oczom najpierw pokazał się pusty pokój. Dopiero potem spostrzegł Juttę. Stała przy oknie.
- Jutto, umiłowana! - powiedział. - Czemu nie zeszłaś na dół? Jutto...?
Jutta nie poruszyła się, nie odwróciła nawet. Dosłyszał tylko jakby... cichy szloch?
- Jutto, co się stało? - Podszedł do okna, do płaczącej dziewczyny. - Jesteś chora? Ktoś ci zrobił coś złego? Powiedz...!
- Nic się nie stało, Reinmarze... - zapewniła cichym szeptem. - Naprawdę... - dodała, widząc, że nie uwierzył.
- Więc czemu płaczesz?
- No... Nie ważne, Reynevan. Cieszę się, że wróciłeś. - usiłowała sprawiać wrażenie uspokojonej. Wyraźnie coś ukrywała, chcąc usilnie zmienić temat. - Odnalazłeś grób Adeli? Co z moją matką?
- Tak, z Adelą wszystko załatwiłem. Ale, Jutto, twoja matka... jest w ciąży.
Jutta pobladła i uchwyciła się parapetu.
- Z kim??!
- Z Bibersteinem, nie wiem, którym. - Jutcie wyraźnie ulżyło. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co się działo. Weź się w garść, Nikoletto, i zejdźmy na dół. Pani Blażena szykuje jajecznicę z selerem. Przy jedzeniu wszystko opowiemy.
Jutta odwróciła się i wyszła za Reinmarem z pokoju.
Kiedy zeszli z ostatniego stopnia poczuli miły zapach jajecznicy z selerem i usłyszeli strzępy ożywionej konwersacji odbywającej się przy zastawionym już stole. Reynevan, głodny, jakby nie patrzeć, szybko dołączył do przyjaciół. Nikoletta natomiast... Ona usiadła w kącie. Sama. Jej zachowanie nie umknęło uwadze zebranych, ale każdy zostawił ocenę dla siebie. Tyle tylko, że po zaspokojeniu pierwszego głodu Bielau zaczął się jeszcze bardziej martwić. Podszedł do Jutty.
- Kochanie moje, powiedz w końcu, co się stało! - Zaczął czule i objął ją najdelikatniej jak potrafił. - Przecież wiesz, że mnie możesz wszys...
- Wiem, kochany, wiem. I dlatego... Dlatego... Powiem ci...
- No już... Wyrzuć to z siebie. Zrobi ci się lepiej! - Reynevan wbrew pozorom nie nalegał. Bardzo chciał jej pomóc. Bardzo.
- No dobrze... - Jutta cały czas cichutko pochlipywała. - Reinmarze... Ja jestem w ciąży! - Teraz już płakała.
Bielawa spojrzał na nią zaskoczony. Tego się nie spodziewał! Przecież zielsko, czary... Jak to się mogło...?! No tak! Przecież zielsko, jeśli znieczula, to nie chroni... Tylko... Skąd Jutta wie o dziecku już teraz?!
Tysiące myśli kłębiło mu się w głowie. A Nikola czekała na jego reakcję.
- Kochanie! To cudownie... Tylko...
- Wiedziałam! U ciebie zawsze jest tylko! - Krzyknęła i pobiegła na górę.
Reynevan westchnął. Ale nie poszedł za nią. Wrócił do stołu, odsunął sobie krzesło i usiadł ciężko. Oparł głowę o blat.
- Co ci, Reinmarze? - zmarszczył czoło Szarlej.
- Baby. - mruknął niewyraźnie Reynevan.
Blażena uśmiechnęła się lekko, pogłaskała go po głowie.
- Och, nie martw się, mój drogi, będzie dobrze. - powiedziała łagodnie.
- Wątpię. - Reynevan zdecydował się wstać. A potem wyjść.
Kompania była wyraźnie zaskoczona. Horn zastygł z łyżką pomiędzy ustami a miską. Na twarzy Rixy malowało się coś na kształt zażenowania. Szarlej wpatrywał się w drzwi z wciąż zmarszczonym czołem. Samson kręcił głową. Wzrok Markety tkwił w jakimś nieokreślonym punkcie.
- Ten typ tak ma - mruknął Horn z pełnymi ustami. - On przecież tak zawsze...
- Oj, czekajcie chwilkę. Zaraz wracam. - Blażena wytarła ręce w fartuszek i zniknęła na schodach.

***

Jutta uspokoiła się już nieco, a teraz siedziała z podkulonymi kolanami i z zaczerwienionymi oczami patrzyła w okno. Usłyszała pukanie, a zaraz potem drzwi otworzyły się i weszła pani Pospichalova.
- Jutto droga, cóż się stało? - zapytała z troską.
- Pani Blażeno! J... - Jutta rozpłakała się znowu i oparła głowę na piersi kobiety. - Ja jestem... Boże...
- No, powiedz kochanie, powiedz...
- Bo, widzi pani, ja jestem w ciążyyyyyy!!! - to wyznanie pociągnęło za sobą kolejny wybuch płaczu.
- Jutteńko, nie płacz! Przecież to wspaniale!
- Nie, pani Blażeno. To znaczy, tak, ale Reynevan zno... Znowu...
- Co kochaneczko?
- Bo cokolwiek się nie dzieje, on zawsze ma jakieś 'ale', albo 'tylko'. Tak strasznie mnie to martwi. Dlatego, że ja go tak strasznie kocham. I mam wątpliwości co do jego uczuć. Teraz był na grobie Adeli. No i...
- I co? - odważyła się spytać Pospichalova, dotychczas słuchając spokojnie wywodu Nikoletty - Co się dzieje?
- Moja matka... Zachowuje się, jakby ją coś opętało. I widzę jak patrzy na Reinmara. Boję się!
Pani Blażena siedziała koło Jutty i głaskała ją po głowie. Wiedziała, że dziewczynie przejdzie. Że zawsze tak jest, gdy kobieta dowiaduje się o dziecku. Ale też się bała. Bo widziała Agnes w akcji...
- Pani Blażeno... Dziękuję pani... Ale moglibyśmy zostać chwilę sami? - Całą scenę przerwał Reynevan, pojawiając się zupełnie niespodziewanie, wyrastając jakby spod ziemi.
-Ach! - Blażena aż podskoczyła, ale Jutta nie wyglądała na zaskoczoną. Minę miała zmieszaną i spuściła wzrok. - Ależ oczywiście... Oczywiście, już sobie idę.
Kiedy wdowa po Pospichalu ich opuściła, Reynevan westchnął, uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Oj, Jutto..
- Co ? No co? - uniosła się. - Nie rób durnowatych min! I nie patrz tak na mnie, bo mi się płakać chce! Powiedziałam! Czy ty mnie słuchasz? Reynevan, mówię do ciebie! Reeeinmaar! - Reynevan nie chciał słuchać. Wzrok miał aż zanadto wymowny. A Jutta mimowolnie się uśmiechnęła i pociągnęła nosem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zamrugał oczami, przechylił głowę.
- No. Od razu lepiej. Skończyłaś już? - usiadł obok niej.
Skwapliwie pokiwała głową i pozwoliła, żeby Reynevan ją przytulił.
- A... Wtedy, co chciałeś powiedzieć? Wtedy, kiedy ci przerwałam...? - zapytała cicho.
- Nie ważne. Teraz to już nie ma znaczenia.
- Ale pooowiedz...!
- Nie.
- No prooooszę!
- Nie!
- Reinmar!
- Nie-e! - droczył się z nią. Wyraźnie się droczył. Ona już wiedziała. I miała swój plan!
- Reynevan - powiedziała tuląc się do niego - No powiedz... - Po każdym słowie składała na jego szyi jeden pocałunek. - Powiesz mi?
Reinmar już nie mógł się oprzeć. W takim stanie powiedziałby wszystko. I powiedział.
- No dobrze... To był dla mnie szok. Bo Adela powiedziała, że będę miał córkę. Potem opętała twoją matkę i usiłowała mi wmówić, że to moje dziecko. Ale się nie dałem. I na koniec ta wiadomość o twojej ciąży. To za dużo jak na jednego mnie. Ale nie mówmy już o tym! - Nie mówili. Zajęli się czymś o wiele bardziej przyjemnym. Co z tego, że Jutta nosiła pod sercem dziecko. Wcale im to nie przeszkadzało. Wcale, a wcale!

***

W tym samym czasie, na dole reszta kończyła obiad. Pani Blażena krzątała się sprzątając resztki, Rixa rozmawiała z Hornem, będąc w wyjątkowo dobrym nastroju, Szarlej włóczył wzrokiem za wdową, a Samson i Marketa patrzyli sobie w oczy. Sielanka. Niestety, wszystko co szczęśliwe, mija jak chwilka jaka ulotna. Ten miły obrazek przerwał bowiem krzyk. Potworny. Krzyk przerażenia. Wszyscy zamarli. Samson oderwał spojrzenie od oczu Markety, Blażena upuściła na ziemię miskę, a ta z hukiem rozbiła się na drobne kawałki. Rixa oblała Horna piwem, Horn zadławił się dojadaną polewką, tylko Szarlej zachował właściwy sobie spokój.
Drzwi otworzyły się z hukiem i wpadła panna Weronika. Włosy miała potargane, sukienkę pobrudzoną i pomiętą, wyglądało na to, że ktoś chciał ją obedrzeć z odzienia. Dysząc ciężko, oparła się o ścianę, ale nie była w stanie wykrztusić słowa. Kompania gapiła się na nią z otwartymi ustami, również nie wydając żadnych dźwięków.
Znów huknęły drzwi, otworzone kopniakiem. I wszedł Łukasz Bożyczko. Spojrzenie miał wygłodniałe, rozpalone i złe. Weronika pisnęła. Samson wstał. A nowy przybysz zbladł i cofnął się o krok.
- Weroniko - po dłuższej chwili odezwał się Samson - czy możesz powiedzieć nam, co robi tutaj ten człowiek? - Weronika nie mogła. Schowała się za Waligórą i płakała cichutko.
- Bożyczko, ty skur*ysynu! Coś ty jej zrobił?! - Rixa nie wytrzymała. - Jak ja cię kiedyś dorwę...!
- Zamknij się, Żydówko! Weroniko, powiedz im...
- Co ja mam im powiedzieć?! - zapiszczała dziewczyna - Żeś się chciał do mnie dobrać? Krzywdę mi zrobić?! Tak?! To mam im powiedzieć?!
- Nie, nie to. To, że przecież mnie kochasz, że jesteśmy razem i przyszliśmy prosić o błogosławieństwo!
- COOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!??!??! - Cała comitiva krzyknęła jednocześnie. - Bożyczko, o czym ty mówisz?!
- No tak. Dokładnie tak. Kocham Weronikę, Weronika kocha mnie i chcemy się pobrać.
- Aha. - Wtrącił się Szarlej. - Aha. Rozumiem. Nie! Nie rozumiem! Skoro jesteście razem i tak bardzo się kochacie, dlaczego ona wpada do domu cała spłakana i zachowuje się, jakby ktoś właśnie próbował ją zgwałcić? A ty, wybacz, płoniesz tak, że zaraz chałupę spalisz? Noo? - I wtedy właśnie otworzyły się drzwi. A stanął w nich nie kto inny, tylko... MIKOŁAJ KUZNAŃCZYK! ...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 16:15, 20 Lut 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Szarlej i Horn zarechotali zgodnym chórem, a Reynevan zakrztusił się własnym oddechem i wybałuszył oczy na Agnes, która wyglądała na całkiem z siebie zadowoloną.
- No co, Reinmarze, nie cieszysz się? - parsknął Szarlej.
- Ani trochę - burknął Reynevan i już chciał odwrócić się na pięcie i odejść, ale ktoś chwycił go za rękaw. Bożyczko.
- Pomalutku, drogi Reinmarze - polski agent uśmiechnął się złośliwie. - Albo w ciągu dwóch tygodni znajdziesz mi Weronikę, albo twoja Jutta dowie się o tym, że masz dziecko z jej matką. Nie sądzę, żeby była tym zachwycona, ale chętnie popatrzę na jej reakcję.
To powiedziawszy, Bożyczko oddalił się kilka kroków, i szepcząc niezrozumiałe słowa, zniknął z cichym pyknięciem.
Tymczasem Agnes wyszeptała:
- Reinmarze... To moja wina. Zapomniałam o zielsku. Zresztą, nie przypuszczałam, że...
Reynevan nie słuchał jej słów. Bał się wrócić do Jutty. Agnes zniszczyła jego życie. Jego i Jutty. Nawet, jeśli odnajdzie Weronikę, to przecież Agnes będzie musiała urodzić. Chyba, że... Poroni?
- Reinmar, ja się martwię o ciebie. Horn, widzisz ten jego uśmieszek?
- Wypisz wymaluj, diabelski uśmieszek. Ba, diabelski plan zapewne. Dalej, Reynevan, zdradź nam co wymyśliłeś. - Dodał Horn.
Bielawa spojrzał na nich, po czym zaczął się histerycznie śmiać.
- Noż psia mać! Przecież to jest śmieszne! Żałosne!!! Coś nie gra. Nie wierzę. Pomyślcie logicznie: to jest niemożliwe. Nawet jeżeli do czegoś by doszło, to, z perspektywy czasu, nie możemy nic wiedzieć! Ty Agnes nie możesz! A nawet jeżeli, jeżeli rzeczywiście jesteś w ciąży, to przecież nie ze mną! Do jasnej cholery! - Śmiech Reynevana przerodził się we wściekłość. - Nie ze mną! Jeżeli to wtedy, kiedy cię opętało... - I wtedy właśnie Bielau doznał olśnienia! - Opętało cię! A ja myślałem, że jesteś za silna dla Adeli! To wszystko wyjaśnia.
-Adelo! - zwrócił się do Agnes. - Czy możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?! Przestaje mnie bawić ta sytuacja. Najpierw mówisz, żebym swojej córce nadał twoje imię, potem próbujesz wskórać coś, ale nie wiem co, opętując matkę mojej ukochanej! Ty... Poczekaj... Czy tobie przypadkiem nie chodzi o to, żeby rozdzielić mnie i Juttę?!
- Właśnie o to!!! - krzyknęła Adela ustami Zielonej Damy - Gdyby nie ona nie zostawiłbyś mnie!!!
- Cooooooooo??!?!? Przecież to ty mnie zostawiłaś, dla tego księciunia na Ziębicach!!!
- Teraz to już nie ważne. Masz dziecko z matką Jutty.
- Chwila, to nie jest prawda!
- Otóż jest. Pogódź się z tym i nadaj jej moje imięęęęęęęęęęęę... - Powiedziała i uleciała z ciała Agnes. Ta miękko opadła na ziemię i straciła przytomność.
- Nie. - Reynevan tupnął nogą. - Ja w to nie-wie-rzę! Nie mam żadnego dziecka! A już na pewno nie z nią! Adela chce mnie pogrążyć, dokuczyć, zemścić się, opowiada niestworzone rzeczy! Poza tym... Już ja się sam dowiem prawdy.
Uklęknął przy Agnes, chcąc ją zbudzić, ale ta wzdrygnęła się lekko i odsunęła od siebie jego ręce. Usiadła i rozejrzała się dokoła.
- Chcę do domu. - powiedziała, o dziwo, trzeźwo i całkiem przytomnie.
- Ja też chcę - oświadczył Reynevan, pomagając jej wstać. - Ale wpierw musimy coś sobie wyjaśnić.
Agnes zamrugała, poprawiła fryzurę i sobolowy szal, który spowijał jej szyję. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak?
- To nie jest moje dziecko. To nie może być moje dziecko. - Reynevan wcale nie spuścił wzroku i nie uląkł się jej szafirowo-turkusowego wzroku. Miał wprawę.
- Ach tak?
- Ach tak.
- Tak sądzisz?
- Owszem. Usiłowałaś, ha, wielokrotnie usiłowałaś zaciągnąć mnie w krzaczki i ... hmm, nie tylko, może i nawet ci się udało, ale do niczego poważnego nie doszło!
Szarlej westchnął i wzniósł oczy ku niebu. Horn miał wyjątkowo zdegustowaną minę. A potem krzyknął ze strachu, bo pojawiła się przed nim... Rixa! Powodem szoku Urbana, była fryzura dziewczyny. Na ramiona opadały jej płomiennorude pukle. Horn krzyknął jeszcze raz. I się zaczęło.
- No i czego mordę drzesz?! Pierwszy raz w życiu mnie widzisz?
- Nie drę mordy! Ale wyglądasz tak jakoś...
- Jak?! Jak, do cholery jasnej?! Nie podoba się coś?!
- Noż psia mać! Wszystko w porządku! Wyglądasz inaczej!
- Noooooooo... I ta... - Urwała w pół słowa, gdyż zobaczyła Reynevana i Agnes, którzy, cóż, zachowywali się w dość niedwuznaczny sposób.
- Tyyyyyy!!! Nie wmawiaj mi, że to moje dziecko! Ja cię nigdy nie chędożyłem!
- Chędożyłeś! I to nie raz!
- COOOOOOOOOOOOOOOO??!?!??!!? - krzyknął Reynevan - Co ty mi wmawiasz?!
- Tak, właśnie tak! Nie pamiętasz?!
- Nie! Bo i nie mam czego pamiętać! A zresztą, możemy sprawdzić!
- COOOOOOOOOOOOOOOO?!?!???!?! - tym razem wrzasnęła Agnes - Niby jak chcesz to zrobić? I co właściwie będziesz sprawdzał?
- Czy to naprawdę jest moje dziecko. I czy w ogóle jesteś w ciąży...
Reynevan zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu medykamentów, których zamierzał użyć do sporządzenia, hm, testu ciążowego. Tymczasem Rixa próbowała dowiedzieć się o co chodzi.
- Szarleju. Ponieważ jesteś najrozsądniejszy w tym towarzystwie, chciałabym spytać: co tu się do cholery wprawia?! Reinmar kłóci się ze swoją przyszłą teściową, ta mu wmawia jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy, jakieś dzieci, jakieś ciąże... Rany Boskie! Panie, ratuj!
- Rixo ma droga, nie denerwuj się. Otóż, widzisz, nasz Reinmar ma problemy z ustaleniem ojcostwa...
- Że co? - zmrużyła oczy Rixa.
Szarlej wyjaśnił jej w czym rzecz. Dziewczyna westchnęła ciężko, zaplotła ręce na piersi i pokręciła głową, patrząc na Reynevana. Agnes wciąż stała tuż przy nim, ale demonstracyjnie odwróciła się tyłem, a mina wyrażała, a przynajmniej miała wyrażać, święte oburzenie.
Ledwie chwilkę zajęło Reynevanowi sporządzenie medykamentu. Uniósł się z klęczek, stanął naprzeciw Agnes i wskazał jej malutką fiolkę z ciemnoniebieskiego szkła.
- Wypij - jego głos był nadzwyczaj zimny. - Wypij to. Bardzo cię proszę, pani. Na dobre ci wyjdzie. Naprawdę. Niejednokrotnie dowodziłaś, że śmiało możesz iść w komparację z Zielonym Rycerzem. Udowodnij więc raz jeszcze. Postąp tak, jak postąpił by on. Wypij i nie przedłużaj więcej tej żałosnej sceny.
Agnes uniosła wzrok. Przygryzła wargi, a potem wzięła od Reynevana flakonik z lekiem. I szybko wychyliła niebieską buteleczkę. Reinmar skłonił głowę w podziękowaniu.
Specyfik podziałał natychmiastowo. Upadła na kolana. Wypuściła lekarstwo z dłoni. Pobladła. I zaczęła kaszleć.
- Coś ty jej podał?! - warknął Horn. - Co ty chcesz...
- Spokojnie! Nic jej nie będzie! - Reynevan uniósł dłonie w uspokajającym geście. - Wiem co robię! A zaraz wszystkiego się dowiemy. Ona sama mi opowie...
Uklęknął przed nią, oparł dłonie na kolanach i czekał, aż minie atak kaszlu. Agnes podniosła głowę, a oczy miała szkliste i nieobecne.
- Skup się. - szepnął Reynevan. - I spójrz na mnie.
- Powiedz. Przyznaj. - kontynuował, wymawiając słowa spokojnie i dobitnie, jakby tłumaczył dziecku. - Że to nie jest moje dziecko. Chociaż głową kiwnij.
Kobieta, wydawało się, lekko się zawahała. I kiwnęła.
Reinmar westchnął z ulgą. Rixa przyłożyła dłoń do czoła.
- Reynevan, po co się tak męczysz? - uśmiechnął się Horn samymi kącikami ust. - Wystarczyło porządnie ją ...
- Daj spokój - przerwał mu Szarlej, mrużąc oczy. - Niech się to jak najszybciej wyjaśni. Ja chcę do już do domu. Głodny jestem, jak cholera. Zjadłbym jajecznicy z selerem...
Reynevan zaś starał się nie reagować na komentarze przyjaciół.
- Teraz wyjaśnij mi, czyje jest to dziecko. - spojrzał w czy Zielonej Damie.
- Winę... winę... ponosi... Róg jeleni. - wyszeptała nieswoim głosem. I zemdlała.
- Róg jeleni? - zmarszczył brwi Szarlej. - Chodzi o Bibersteina?
- Najwyraźniej. - Reynevan uśmiechnął się nieznacznie. - No, cóż. Ale to już jest sprawa pana Jana...
- Skąd wiesz, że Jana? - zdziwił się Horn.
- A, to nieważne. Może i nawet Ulryka. Ale zostawmy im tą sprawę. To nie należy do nas.
- Nie do nas, owszem. Ale pomyśl, Reinmarze, jak się panowie na Stolzu ucieszą z tej nowiny! - Zarechotał Szarlej.
- Będą zachwyceni! - Teraz rechotali już razem.
Dalsza część rozmowy odbywała się przy siodłaniu koni. Rixa w międzyczasie cuciła Agnes, jednak bezskutecznie. Gdy wszystko było gotowe do drogi, wzięła ją na swoje siodło. I tak, cała kompania ruszyła w drogę do domu.

***

Podróż przebiegła bez żadnych strasznych przygód. No, w pewnym momencie spotkali dziada proszalnego, ale to był mało znaczący epizod. Gdy wrócili do domu, Szarlej otworzył drzwi kopniakiem.
- Bleżeno! Blażenko, kochanie, zrób nam jajecznicy z selerem, bośmy głodni! Proszę... - Wszyscy zdziwieni byli tonem głosu demeryta, gdyż ów nie zwykł prosić, a rozkazywać.
- O, szykuje się coś. I to niekoniecznie przyjemnego... - Rixa mruknęła sama do siebie, lecz Reynevan stał na tyle blisko, że dosłyszał. I zachował to dla siebie. Teraz myślał tylko o tym, żeby przywitać się z Juttą.
- Pani Blażeno, gdzie jest Jutta? Bo jakoś jej nie widać i nie słychać...
- Powinna być na górze, ale sprawdź sam...
Reinmar nieco się zaniepokoił. Zwykle kiedy wracał, Nikola schodziła na dół, aby go przywitać. Czuł, że coś jest nie tak. Podszedł pod drzwi jej pokoju i nacisnął klamkę. To co zobaczył zaparło mu dech w piersi, albowiem jego oczom najpierw pokazał się pusty pokój. Dopiero potem spostrzegł Juttę. Stała przy oknie.
- Jutto, umiłowana! - powiedział. - Czemu nie zeszłaś na dół? Jutto...?
Jutta nie poruszyła się, nie odwróciła nawet. Dosłyszał tylko jakby... cichy szloch?
- Jutto, co się stało? - Podszedł do okna, do płaczącej dziewczyny. - Jesteś chora? Ktoś ci zrobił coś złego? Powiedz...!
- Nic się nie stało, Reinmarze... - zapewniła cichym szeptem. - Naprawdę... - dodała, widząc, że nie uwierzył.
- Więc czemu płaczesz?
- No... Nie ważne, Reynevan. Cieszę się, że wróciłeś. - usiłowała sprawiać wrażenie uspokojonej. Wyraźnie coś ukrywała, chcąc usilnie zmienić temat. - Odnalazłeś grób Adeli? Co z moją matką?
- Tak, z Adelą wszystko załatwiłem. Ale, Jutto, twoja matka... jest w ciąży.
Jutta pobladła i uchwyciła się parapetu.
- Z kim??!
- Z Bibersteinem, nie wiem, którym. - Jutcie wyraźnie ulżyło. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co się działo. Weź się w garść, Nikoletto, i zejdźmy na dół. Pani Blażena szykuje jajecznicę z selerem. Przy jedzeniu wszystko opowiemy.
Jutta odwróciła się i wyszła za Reinmarem z pokoju.
Kiedy zeszli z ostatniego stopnia poczuli miły zapach jajecznicy z selerem i usłyszeli strzępy ożywionej konwersacji odbywającej się przy zastawionym już stole. Reynevan, głodny, jakby nie patrzeć, szybko dołączył do przyjaciół. Nikoletta natomiast... Ona usiadła w kącie. Sama. Jej zachowanie nie umknęło uwadze zebranych, ale każdy zostawił ocenę dla siebie. Tyle tylko, że po zaspokojeniu pierwszego głodu Bielau zaczął się jeszcze bardziej martwić. Podszedł do Jutty.
- Kochanie moje, powiedz w końcu, co się stało! - Zaczął czule i objął ją najdelikatniej jak potrafił. - Przecież wiesz, że mnie możesz wszys...
- Wiem, kochany, wiem. I dlatego... Dlatego... Powiem ci...
- No już... Wyrzuć to z siebie. Zrobi ci się lepiej! - Reynevan wbrew pozorom nie nalegał. Bardzo chciał jej pomóc. Bardzo.
- No dobrze... - Jutta cały czas cichutko pochlipywała. - Reinmarze... Ja jestem w ciąży! - Teraz już płakała.
Bielawa spojrzał na nią zaskoczony. Tego się nie spodziewał! Przecież zielsko, czary... Jak to się mogło...?! No tak! Przecież zielsko, jeśli znieczula, to nie chroni... Tylko... Skąd Jutta wie o dziecku już teraz?!
Tysiące myśli kłębiło mu się w głowie. A Nikola czekała na jego reakcję.
- Kochanie! To cudownie... Tylko...
- Wiedziałam! U ciebie zawsze jest tylko! - Krzyknęła i pobiegła na górę.
Reynevan westchnął. Ale nie poszedł za nią. Wrócił do stołu, odsunął sobie krzesło i usiadł ciężko. Oparł głowę o blat.
- Co ci, Reinmarze? - zmarszczył czoło Szarlej.
- Baby. - mruknął niewyraźnie Reynevan.
Blażena uśmiechnęła się lekko, pogłaskała go po głowie.
- Och, nie martw się, mój drogi, będzie dobrze. - powiedziała łagodnie.
- Wątpię. - Reynevan zdecydował się wstać. A potem wyjść.
Kompania była wyraźnie zaskoczona. Horn zastygł z łyżką pomiędzy ustami a miską. Na twarzy Rixy malowało się coś na kształt zażenowania. Szarlej wpatrywał się w drzwi z wciąż zmarszczonym czołem. Samson kręcił głową. Wzrok Markety tkwił w jakimś nieokreślonym punkcie.
- Ten typ tak ma - mruknął Horn z pełnymi ustami. - On przecież tak zawsze...
- Oj, czekajcie chwilkę. Zaraz wracam. - Blażena wytarła ręce w fartuszek i zniknęła na schodach.

***

Jutta uspokoiła się już nieco, a teraz siedziała z podkulonymi kolanami i z zaczerwienionymi oczami patrzyła w okno. Usłyszała pukanie, a zaraz potem drzwi otworzyły się i weszła pani Pospichalova.
- Jutto droga, cóż się stało? - zapytała z troską.
- Pani Blażeno! J... - Jutta rozpłakała się znowu i oparła głowę na piersi kobiety. - Ja jestem... Boże...
- No, powiedz kochanie, powiedz...
- Bo, widzi pani, ja jestem w ciążyyyyyy!!! - to wyznanie pociągnęło za sobą kolejny wybuch płaczu.
- Jutteńko, nie płacz! Przecież to wspaniale!
- Nie, pani Blażeno. To znaczy, tak, ale Reynevan zno... Znowu...
- Co kochaneczko?
- Bo cokolwiek się nie dzieje, on zawsze ma jakieś 'ale', albo 'tylko'. Tak strasznie mnie to martwi. Dlatego, że ja go tak strasznie kocham. I mam wątpliwości co do jego uczuć. Teraz był na grobie Adeli. No i...
- I co? - odważyła się spytać Pospichalova, dotychczas słuchając spokojnie wywodu Nikoletty - Co się dzieje?
- Moja matka... Zachowuje się, jakby ją coś opętało. I widzę jak patrzy na Reinmara. Boję się!
Pani Blażena siedziała koło Jutty i głaskała ją po głowie. Wiedziała, że dziewczynie przejdzie. Że zawsze tak jest, gdy kobieta dowiaduje się o dziecku. Ale też się bała. Bo widziała Agnes w akcji...
- Pani Blażeno... Dziękuję pani... Ale moglibyśmy zostać chwilę sami? - Całą scenę przerwał Reynevan, pojawiając się zupełnie niespodziewanie, wyrastając jakby spod ziemi.
-Ach! - Blażena aż podskoczyła, ale Jutta nie wyglądała na zaskoczoną. Minę miała zmieszaną i spuściła wzrok. - Ależ oczywiście... Oczywiście, już sobie idę.
Kiedy wdowa po Pospichalu ich opuściła, Reynevan westchnął, uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Oj, Jutto..
- Co ? No co? - uniosła się. - Nie rób durnowatych min! I nie patrz tak na mnie, bo mi się płakać chce! Powiedziałam! Czy ty mnie słuchasz? Reynevan, mówię do ciebie! Reeeinmaar! - Reynevan nie chciał słuchać. Wzrok miał aż zanadto wymowny. A Jutta mimowolnie się uśmiechnęła i pociągnęła nosem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zamrugał oczami, przechylił głowę.
- No. Od razu lepiej. Skończyłaś już? - usiadł obok niej.
Skwapliwie pokiwała głową i pozwoliła, żeby Reynevan ją przytulił.
- A... Wtedy, co chciałeś powiedzieć? Wtedy, kiedy ci przerwałam...? - zapytała cicho.
- Nie ważne. Teraz to już nie ma znaczenia.
- Ale pooowiedz...!
- Nie.
- No prooooszę!
- Nie!
- Reinmar!
- Nie-e! - droczył się z nią. Wyraźnie się droczył. Ona już wiedziała. I miała swój plan!
- Reynevan - powiedziała tuląc się do niego - No powiedz... - Po każdym słowie składała na jego szyi jeden pocałunek. - Powiesz mi?
Reinmar już nie mógł się oprzeć. W takim stanie powiedziałby wszystko. I powiedział.
- No dobrze... To był dla mnie szok. Bo Adela powiedziała, że będę miał córkę. Potem opętała twoją matkę i usiłowała mi wmówić, że to moje dziecko. Ale się nie dałem. I na koniec ta wiadomość o twojej ciąży. To za dużo jak na jednego mnie. Ale nie mówmy już o tym! - Nie mówili. Zajęli się czymś o wiele bardziej przyjemnym. Co z tego, że Jutta nosiła pod sercem dziecko. Wcale im to nie przeszkadzało. Wcale, a wcale!

***

W tym samym czasie, na dole reszta kończyła obiad. Pani Blażena krzątała się sprzątając resztki, Rixa rozmawiała z Hornem, będąc w wyjątkowo dobrym nastroju, Szarlej włóczył wzrokiem za wdową, a Samson i Marketa patrzyli sobie w oczy. Sielanka. Niestety, wszystko co szczęśliwe, mija jak chwilka jaka ulotna. Ten miły obrazek przerwał bowiem krzyk. Potworny. Krzyk przerażenia. Wszyscy zamarli. Samson oderwał spojrzenie od oczu Markety, Blażena upuściła na ziemię miskę, a ta z hukiem rozbiła się na drobne kawałki. Rixa oblała Horna piwem, Horn zadławił się dojadaną polewką, tylko Szarlej zachował właściwy sobie spokój.
Drzwi otworzyły się z hukiem i wpadła panna Weronika. Włosy miała potargane, sukienkę pobrudzoną i pomiętą, wyglądało na to, że ktoś chciał ją obedrzeć z odzienia. Dysząc ciężko, oparła się o ścianę, ale nie była w stanie wykrztusić słowa. Kompania gapiła się na nią z otwartymi ustami, również nie wydając żadnych dźwięków.
Znów huknęły drzwi, otworzone kopniakiem. I wszedł Łukasz Bożyczko. Spojrzenie miał wygłodniałe, rozpalone i złe. Weronika pisnęła. Samson wstał. A nowy przybysz zbladł i cofnął się o krok.
- Weroniko - po dłuższej chwili odezwał się Samson - czy możesz powiedzieć nam, co robi tutaj ten człowiek? - Weronika nie mogła. Schowała się za Waligórą i płakała cichutko.
- Bożyczko, ty skur*ysynu! Coś ty jej zrobił?! - Rixa nie wytrzymała. - Jak ja cię kiedyś dorwę...!
- Zamknij się, Żydówko! Weroniko, powiedz im...
- Co ja mam im powiedzieć?! - zapiszczała dziewczyna - Żeś się chciał do mnie dobrać? Krzywdę mi zrobić?! Tak?! To mam im powiedzieć?!
- Nie, nie to. To, że przecież mnie kochasz, że jesteśmy razem i przyszliśmy prosić o błogosławieństwo!
- COOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!??!??! - Cała comitiva krzyknęła jednocześnie. - Bożyczko, o czym ty mówisz?!
- No tak. Dokładnie tak. Kocham Weronikę, Weronika kocha mnie i chcemy się pobrać.
- Aha. - Wtrącił się Szarlej. - Aha. Rozumiem. Nie! Nie rozumiem! Skoro jesteście razem i tak bardzo się kochacie, dlaczego ona wpada do domu cała spłakana i zachowuje się, jakby ktoś właśnie próbował ją zgwałcić? A ty, wybacz, płoniesz tak, że zaraz chałupę spalisz? Noo? - I wtedy właśnie otworzyły się drzwi. A stanął w nich nie kto inny, tylko... MIKOŁAJ KUZNAŃCZYK!
Na twarzy Weroniki pojawiło się coś na kształt rozanielenia. Przestała płakać, wyskoczyła zza pleców Samsona i zarzuciła ramiona na szyję duchownego.
- Och, miły Mikołaju! Uratuj mnie przed tym bezwstydnym potworem!
Kuzańczyk, wciąż zdyszany, z zarumienioną twarzą, odsunął od siebie Weronikę i rozłożył dłonie.
- Bracie! - zwrócił się łagodnie do polskiego agenta.- Cóżże czynisz? Postępując niegodnie wobec niewiasty, popełniasz grzech. A ja cię od tego grzechu odwiodę, albowiem, kto bliźniego od grzechu chroni, ten dobrze czyni. Odpuść sobie, odstąp od tej panny...
- Odstąp? Odstąp?! Ale ona mnie kocha!
Szarlej wzniósł oczy ku powale.
- Jakbym gdzieś to już słyszał...
Samson popatrzył na niego znacząco.
Kuzańczyk natomiast, najwyraźniej zdziwiony, obrócił się w stronę Weroniki.
- Moja droga. O czym on mówi?
- Kłamie, Mikołajku. - uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna. - Jest zazdrosny. Owszem, narzucał się, natrętnie i długo, ale niczego nie wskórał...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 19:25, 21 Lut 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała: ...

PeeS. Fajna ta cenzura...;P zamiast spier*alaj jest zmiataj...:p
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 16:42, 22 Lut 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 22:52, 24 Lut 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 20:46, 01 Mar 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartefila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 21:07, 01 Mar 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartefila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes podniosła i roześmiała się, po czym, na oczach osłupionego Szarleja, Blażeny i diakona, stanęła na rękach, fiknęła kozła, rozchichotała się jeszcze bardzoej, dla wygody uniosła suknię, zerwała z głowy siateczkę osłaniającą włosy i biegiem puściła się w stronę łąki.
- Fajnie. - kiwnął głową Szarlej. - Dom wariatów. Po prostu dom wariatów.
Bożyczko chciał skorzystać z nieuwagi demeryta i także dać nogę. Ale dostał pięścią w nos i stopą pod kolano. Upadł na stertę siana i stracił przytomność.
Szarlej wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść.
- Pambiczku kochany! Co to?! - przestraszyła się pani Blażena, wskazując palcem w stronę łąki.
W dali, wśród wysokich traw widać było czyjąś sylwetkę. Z pewnością była to Zielona Dama. Nie śmiała się już. Krzyczała, a w krzyku tym było wyłącznie przerażenie.
Ktoś ją gonił. Jeździec na czarnym koniu. Na pięknej, karej klaczy.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 14:00, 05 Mar 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartefila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes podniosła i roześmiała się, po czym, na oczach osłupionego Szarleja, Blażeny i diakona, stanęła na rękach, fiknęła kozła, rozchichotała się jeszcze bardzoej, dla wygody uniosła suknię, zerwała z głowy siateczkę osłaniającą włosy i biegiem puściła się w stronę łąki.
- Fajnie. - kiwnął głową Szarlej. - Dom wariatów. Po prostu dom wariatów.
Bożyczko chciał skorzystać z nieuwagi demeryta i także dać nogę. Ale dostał pięścią w nos i stopą pod kolano. Upadł na stertę siana i stracił przytomność.
Szarlej wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść.
- Pambiczku kochany! Co to?! - przestraszyła się pani Blażena, wskazując palcem w stronę łąki.
W dali, wśród wysokich traw widać było czyjąś sylwetkę. Z pewnością była to Zielona Dama. Nie śmiała się już. Krzyczała, a w krzyku tym było wyłącznie przerażenie.
Ktoś ją gonił. Jeździec na czarnym koniu. Na pięknej, karej klaczy.
- Rany boskie! - wrzasnęła pani Blażena histerycznie. - Diabeł! Szatan! Apage! Pambiczku, uchowaj!
- Reinmar! Urban! Samson! Bierzcie konie! Trza ją ratować, chociażby nie wiem, jaką cholerą była! - krzyknął Szarlej na towarzyszy i sam pobiegł, a Bożyczko upadł, wyślizgnąwszy się z jego żelaznego chwytu.
Wkrótce w czwórkę ruszyli na ratunek Agnes, która, nie wiadomo jak, jeszcze wytrzymywała, podczas gdy jeździec gonił ją dookoła i coś krzyczał.
- Poczekajcie! - poweidział Samson. - Posłuchajmy, co on krzyczy!
Posłuchali.
- Proszę pani!!! - usłyszeli miły, delikatny głosik. - Niech pani poczekaaaa! Ja chcę się tylko dowiedzieć, co to za czas i miejsce!
- Czy ja dobrze słyszę? - zdziwił się Urban Horn.
Nagle dziwny przybysz dostrzegł ekipę ratunkową i ruszył w ich kierunku. Agnes upadła, ale nikt się nią teraz nie przejmował.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 23:08, 15 Mar 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartefila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes podniosła i roześmiała się, po czym, na oczach osłupionego Szarleja, Blażeny i diakona, stanęła na rękach, fiknęła kozła, rozchichotała się jeszcze bardzoej, dla wygody uniosła suknię, zerwała z głowy siateczkę osłaniającą włosy i biegiem puściła się w stronę łąki.
- Fajnie. - kiwnął głową Szarlej. - Dom wariatów. Po prostu dom wariatów.
Bożyczko chciał skorzystać z nieuwagi demeryta i także dać nogę. Ale dostał pięścią w nos i stopą pod kolano. Upadł na stertę siana i stracił przytomność.
Szarlej wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść.
- Pambiczku kochany! Co to?! - przestraszyła się pani Blażena, wskazując palcem w stronę łąki.
W dali, wśród wysokich traw widać było czyjąś sylwetkę. Z pewnością była to Zielona Dama. Nie śmiała się już. Krzyczała, a w krzyku tym było wyłącznie przerażenie.
Ktoś ją gonił. Jeździec na czarnym koniu. Na pięknej, karej klaczy.
- Rany boskie! - wrzasnęła pani Blażena histerycznie. - Diabeł! Szatan! Apage! Pambiczku, uchowaj!
- Reinmar! Urban! Samson! Bierzcie konie! Trza ją ratować, chociażby nie wiem, jaką cholerą była! - krzyknął Szarlej na towarzyszy i sam pobiegł, a Bożyczko upadł, wyślizgnąwszy się z jego żelaznego chwytu.
Wkrótce w czwórkę ruszyli na ratunek Agnes, która, nie wiadomo jak, jeszcze wytrzymywała, podczas gdy jeździec gonił ją dookoła i coś krzyczał.
- Poczekajcie! - poweidział Samson. - Posłuchajmy, co on krzyczy!
Posłuchali.
- Proszę pani!!! - usłyszeli miły, delikatny głosik. - Niech pani poczekaaaa! Ja chcę się tylko dowiedzieć, co to za czas i miejsce!
- Czy ja dobrze słyszę? - zdziwił się Urban Horn.
Nagle dziwny przybysz dostrzegł ekipę ratunkową i ruszył w ich kierunku. Agnes upadła, ale nikt się nią teraz nie przejmował. Leżała na wznak, udając omdlałą. Ale zauważywszy, że nie zwrócono na nią uwagi, wstała, otrzepała suknię, zaplotła ramiona na piersi, hardo uniosła głowę i z obrażoną miną ruszyła w stronę lasu.
Czarna klacz przeszła w kłusa i przybliżyła się. Szarlej wyciągnął z cholewy nóż, Samson podwinął rękawy. Bożyczko, który właśnie odzyskał przytomność, zerknął tylko na jeźdźca, który właśnie zeskakiwał z siodła, po czym jęknął rozdzierająco i zemdlał. Minę Horna można było określić jako osłupiałą, Reynevan westchnął głośno i pokręcił głową.
Dziwny przybysz był bowiem dziewczyną. Góra kilkunastoletnią, o popielato-szarych włosach, ustrojonej w beret z czaplim piórkiem, męskie bryczesy, haftowany kubraczek i rękawiczki do jazdy konnej. Na policzku widniała blizna. Bardzo paskudna blizna, po głębokiej ranie siecznej, mechanicznie zdiagnozował Reynevan. A oczy... Oczy dziewczyna miała niezwykłe. W kolorze szmaragdów. Reinmar westchnął jeszcze głośniej. Były piękne.
Amazonka uśmiechnęła się nieśmiało, dygnęła.
- Squaess'me, ess've... Eeee, znaczy się... Ja tylko chciałam się dowiedzieć, co to za miejsce i co to za czas... Gdzie tym razem trafiłam?
Kompania gapiła się na nią z opadniętymi żuchwami. Szarlej jako pierwszy odzyskał mowę. Ukłonił się dziewczynie głęboko, podszedł do pięknej karej klaczy i pogłaskał ją po chrapach.
- Piękny koń, naprawdę piękny. I rączy - pokiwał z uznaniem głową. - Ale cóż waćpanna tutaj robi? Skąd się tu wzięła? Zabłądziła może?
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 18:26, 16 Mar 2007  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartefila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes podniosła i roześmiała się, po czym, na oczach osłupionego Szarleja, Blażeny i diakona, stanęła na rękach, fiknęła kozła, rozchichotała się jeszcze bardzoej, dla wygody uniosła suknię, zerwała z głowy siateczkę osłaniającą włosy i biegiem puściła się w stronę łąki.
- Fajnie. - kiwnął głową Szarlej. - Dom wariatów. Po prostu dom wariatów.
Bożyczko chciał skorzystać z nieuwagi demeryta i także dać nogę. Ale dostał pięścią w nos i stopą pod kolano. Upadł na stertę siana i stracił przytomność.
Szarlej wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść.
- Pambiczku kochany! Co to?! - przestraszyła się pani Blażena, wskazując palcem w stronę łąki.
W dali, wśród wysokich traw widać było czyjąś sylwetkę. Z pewnością była to Zielona Dama. Nie śmiała się już. Krzyczała, a w krzyku tym było wyłącznie przerażenie.
Ktoś ją gonił. Jeździec na czarnym koniu. Na pięknej, karej klaczy.
- Rany boskie! - wrzasnęła pani Blażena histerycznie. - Diabeł! Szatan! Apage! Pambiczku, uchowaj!
- Reinmar! Urban! Samson! Bierzcie konie! Trza ją ratować, chociażby nie wiem, jaką cholerą była! - krzyknął Szarlej na towarzyszy i sam pobiegł, a Bożyczko upadł, wyślizgnąwszy się z jego żelaznego chwytu.
Wkrótce w czwórkę ruszyli na ratunek Agnes, która, nie wiadomo jak, jeszcze wytrzymywała, podczas gdy jeździec gonił ją dookoła i coś krzyczał.
- Poczekajcie! - poweidział Samson. - Posłuchajmy, co on krzyczy!
Posłuchali.
- Proszę pani!!! - usłyszeli miły, delikatny głosik. - Niech pani poczekaaaa! Ja chcę się tylko dowiedzieć, co to za czas i miejsce!
- Czy ja dobrze słyszę? - zdziwił się Urban Horn.
Nagle dziwny przybysz dostrzegł ekipę ratunkową i ruszył w ich kierunku. Agnes upadła, ale nikt się nią teraz nie przejmował. Leżała na wznak, udając omdlałą. Ale zauważywszy, że nie zwrócono na nią uwagi, wstała, otrzepała suknię, zaplotła ramiona na piersi, hardo uniosła głowę i z obrażoną miną ruszyła w stronę lasu.
Czarna klacz przeszła w kłusa i przybliżyła się. Szarlej wyciągnął z cholewy nóż, Samson podwinął rękawy. Bożyczko, który właśnie odzyskał przytomność, zerknął tylko na jeźdźca, który właśnie zeskakiwał z siodła, po czym jęknął rozdzierająco i zemdlał. Minę Horna można było określić jako osłupiałą, Reynevan westchnął głośno i pokręcił głową.
Dziwny przybysz był bowiem dziewczyną. Góra kilkunastoletnią, o popielato-szarych włosach, ustrojonej w beret z czaplim piórkiem, męskie bryczesy, haftowany kubraczek i rękawiczki do jazdy konnej. Na policzku widniała blizna. Bardzo paskudna blizna, po głębokiej ranie siecznej, mechanicznie zdiagnozował Reynevan. A oczy... Oczy dziewczyna miała niezwykłe. W kolorze szmaragdów. Reinmar westchnął jeszcze głośniej. Były piękne.
Amazonka uśmiechnęła się nieśmiało, dygnęła.
- Squaess'me, ess've... Eeee, znaczy się... Ja tylko chciałam się dowiedzieć, co to za miejsce i co to za czas... Gdzie tym razem trafiłam?
Kompania gapiła się na nią z opadniętymi żuchwami. Szarlej jako pierwszy odzyskał mowę. Ukłonił się dziewczynie głęboko, podszedł do pięknej karej klaczy i pogłaskał ją po chrapach.
- Piękny koń, naprawdę piękny. I rączy - pokiwał z uznaniem głową. - Ale cóż waćpanna tutaj robi? Skąd się tu wzięła? Zabłądziła może?
- Zabieraj łapy od mojej klaczy - odparła ze złością dziewczyna. - Co to za miejsce i czas, pytam?
- Czas na pewno najlepszy na zawieranie nowych znajomości - wyszczerzył zęby Szarlej.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 22:10, 16 Mar 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartefila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes podniosła i roześmiała się, po czym, na oczach osłupionego Szarleja, Blażeny i diakona, stanęła na rękach, fiknęła kozła, rozchichotała się jeszcze bardziej, dla wygody uniosła suknię, zerwała z głowy siateczkę osłaniającą włosy i biegiem puściła się w stronę łąki.
- Fajnie. - kiwnął głową Szarlej. - Dom wariatów. Po prostu dom wariatów.
Bożyczko chciał skorzystać z nieuwagi demeryta i także dać nogę. Ale dostał pięścią w nos i stopą pod kolano. Upadł na stertę siana i stracił przytomność.
Szarlej wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść.
- Pambiczku kochany! Co to?! - przestraszyła się pani Blażena, wskazując palcem w stronę łąki.
W dali, wśród wysokich traw widać było czyjąś sylwetkę. Z pewnością była to Zielona Dama. Nie śmiała się już. Krzyczała, a w krzyku tym było wyłącznie przerażenie.
Ktoś ją gonił. Jeździec na czarnym koniu. Na pięknej, karej klaczy.
- Rany boskie! - wrzasnęła pani Blażena histerycznie. - Diabeł! Szatan! Apage! Pambiczku, uchowaj!
- Reinmar! Urban! Samson! Bierzcie konie! Trza ją ratować, chociażby nie wiem, jaką cholerą była! - krzyknął Szarlej na towarzyszy i sam pobiegł, a Bożyczko upadł, wyślizgnąwszy się z jego żelaznego chwytu.
Wkrótce w czwórkę ruszyli na ratunek Agnes, która, nie wiadomo jak, jeszcze wytrzymywała, podczas gdy jeździec gonił ją dookoła i coś krzyczał.
- Poczekajcie! - powiedział Samson. - Posłuchajmy, co on krzyczy!
Posłuchali.
- Proszę pani!!! - usłyszeli miły, delikatny głosik. - Niech pani poczekaaaa! Ja chcę się tylko dowiedzieć, co to za czas i miejsce!
- Czy ja dobrze słyszę? - zdziwił się Urban Horn.
Nagle dziwny przybysz dostrzegł ekipę ratunkową i ruszył w ich kierunku. Agnes upadła, ale nikt się nią teraz nie przejmował. Leżała na wznak, udając omdlałą. Ale zauważywszy, że nie zwrócono na nią uwagi, wstała, otrzepała suknię, zaplotła ramiona na piersi, hardo uniosła głowę i z obrażoną miną ruszyła w stronę lasu.
Czarna klacz przeszła w kłusa i przybliżyła się. Szarlej wyciągnął z cholewy nóż, Samson podwinął rękawy. Bożyczko, który właśnie odzyskał przytomność, zerknął tylko na jeźdźca, który właśnie zeskakiwał z siodła, po czym jęknął rozdzierająco i zemdlał. Minę Horna można było określić jako osłupiałą, Reynevan westchnął głośno i pokręcił głową.
Dziwny przybysz był bowiem dziewczyną. Góra kilkunastoletnią, o popielato-szarych włosach, ustrojonej w beret z czaplim piórkiem, męskie bryczesy, haftowany kubraczek i rękawiczki do jazdy konnej. Na policzku widniała blizna. Bardzo paskudna blizna, po głębokiej ranie siecznej, mechanicznie zdiagnozował Reynevan. A oczy... Oczy dziewczyna miała niezwykłe. W kolorze szmaragdów. Reinmar westchnął jeszcze głośniej. Były piękne.
Amazonka uśmiechnęła się nieśmiało, dygnęła.
- Squaess'me, ess've... Eeee, znaczy się... Ja tylko chciałam się dowiedzieć, co to za miejsce i co to za czas... Gdzie tym razem trafiłam?
Kompania gapiła się na nią z opadniętymi żuchwami. Szarlej jako pierwszy odzyskał mowę. Ukłonił się dziewczynie głęboko, podszedł do pięknej karej klaczy i pogłaskał ją po chrapach.
- Piękny koń, naprawdę piękny. I rączy - pokiwał z uznaniem głową. - Ale cóż waćpanna tutaj robi? Skąd się tu wzięła? Zabłądziła może?
- Zabieraj łapy od mojej klaczy - odparła ze złością dziewczyna. - Co to za miejsce i czas, pytam?
- Czas na pewno najlepszy na zawieranie nowych znajomości - wyszczerzył zęby Szarlej.
- Już ja najlepiej wiem, z kim zawierać znajomości! - syknęła mrużąc oczy. A potem, szybko i prawie niezauważalnie ściągnęła z kulbaki miecz, przytroczony do siodła. Zręcznie chwyciła go w obie dłonie i wywinęła młynka.
- Panna z mieczem? A umiesz się nim, dzieweczko, posługiwać? - w głosie demeryta wyraźnie wyczuwało się drwinę.
Rzeczywiście, tajemnicza amazonka, mimo groźnej miny, wyglądała dość komicznie. Ale pozory mogły mylić, a Szarlej doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Pax, pax! Spokojnie, bez nerwów! - uspokajająco uniósł dłonie, ale kpiący uśmieszek nadal nie znikał mu z warg.
- Po co tyle agresji? - zbliżył się Reynevan. - Wyjaw nam chociaż swe imię...
Panna zawahała się lekko, jej zielone oczy błysnęły spod zawadiacko przekrzywionego berecika.
- Ciri... Cirilla. Księżniczka Cirilla! - dumnie uniosła głowę.
Horn parsknął. Szarlej uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Niech zgadnę. Przybywasz z zaświatów, mówisz wszystkimi językami ludzi i aniołów...
- Szarleju! - w głosie Samsona wyczuwało się wyrzut.
- To jest bardzo możliwe - rzekł głośno Reynevan. - Mamy tu do czynienia z podróżą międzysferową, jak naucza Alanus ab Insulis...
- Skończ! - warknął demeryt. - Czyżby jej książęca mość, szlachetna Cirilla z Zaświatów trafiła tutaj skutkiem wypadku? Czyichś głupich żartów...? A może podróżuje między światami, ot tak, dla rozrywki?
Dziewczyna zawahała się, a potem zmarszczyła zadarty nosek.
- Tak, właśnie.



-----

BTW, wiecie, że nasza Alternatywa ma już 35 stron A4 ???? xDDD Książka zaraz powstanie ! Wydać to!
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 10:50, 27 Mar 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartefila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes podniosła i roześmiała się, po czym, na oczach osłupionego Szarleja, Blażeny i diakona, stanęła na rękach, fiknęła kozła, rozchichotała się jeszcze bardziej, dla wygody uniosła suknię, zerwała z głowy siateczkę osłaniającą włosy i biegiem puściła się w stronę łąki.
- Fajnie. - kiwnął głową Szarlej. - Dom wariatów. Po prostu dom wariatów.
Bożyczko chciał skorzystać z nieuwagi demeryta i także dać nogę. Ale dostał pięścią w nos i stopą pod kolano. Upadł na stertę siana i stracił przytomność.
Szarlej wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść.
- Pambiczku kochany! Co to?! - przestraszyła się pani Blażena, wskazując palcem w stronę łąki.
W dali, wśród wysokich traw widać było czyjąś sylwetkę. Z pewnością była to Zielona Dama. Nie śmiała się już. Krzyczała, a w krzyku tym było wyłącznie przerażenie.
Ktoś ją gonił. Jeździec na czarnym koniu. Na pięknej, karej klaczy.
- Rany boskie! - wrzasnęła pani Blażena histerycznie. - Diabeł! Szatan! Apage! Pambiczku, uchowaj!
- Reinmar! Urban! Samson! Bierzcie konie! Trza ją ratować, chociażby nie wiem, jaką cholerą była! - krzyknął Szarlej na towarzyszy i sam pobiegł, a Bożyczko upadł, wyślizgnąwszy się z jego żelaznego chwytu.
Wkrótce w czwórkę ruszyli na ratunek Agnes, która, nie wiadomo jak, jeszcze wytrzymywała, podczas gdy jeździec gonił ją dookoła i coś krzyczał.
- Poczekajcie! - powiedział Samson. - Posłuchajmy, co on krzyczy!
Posłuchali.
- Proszę pani!!! - usłyszeli miły, delikatny głosik. - Niech pani poczekaaaa! Ja chcę się tylko dowiedzieć, co to za czas i miejsce!
- Czy ja dobrze słyszę? - zdziwił się Urban Horn.
Nagle dziwny przybysz dostrzegł ekipę ratunkową i ruszył w ich kierunku. Agnes upadła, ale nikt się nią teraz nie przejmował. Leżała na wznak, udając omdlałą. Ale zauważywszy, że nie zwrócono na nią uwagi, wstała, otrzepała suknię, zaplotła ramiona na piersi, hardo uniosła głowę i z obrażoną miną ruszyła w stronę lasu.
Czarna klacz przeszła w kłusa i przybliżyła się. Szarlej wyciągnął z cholewy nóż, Samson podwinął rękawy. Bożyczko, który właśnie odzyskał przytomność, zerknął tylko na jeźdźca, który właśnie zeskakiwał z siodła, po czym jęknął rozdzierająco i zemdlał. Minę Horna można było określić jako osłupiałą, Reynevan westchnął głośno i pokręcił głową.
Dziwny przybysz był bowiem dziewczyną. Góra kilkunastoletnią, o popielato-szarych włosach, ustrojonej w beret z czaplim piórkiem, męskie bryczesy, haftowany kubraczek i rękawiczki do jazdy konnej. Na policzku widniała blizna. Bardzo paskudna blizna, po głębokiej ranie siecznej, mechanicznie zdiagnozował Reynevan. A oczy... Oczy dziewczyna miała niezwykłe. W kolorze szmaragdów. Reinmar westchnął jeszcze głośniej. Były piękne.
Amazonka uśmiechnęła się nieśmiało, dygnęła.
- Squaess'me, ess've... Eeee, znaczy się... Ja tylko chciałam się dowiedzieć, co to za miejsce i co to za czas... Gdzie tym razem trafiłam?
Kompania gapiła się na nią z opadniętymi żuchwami. Szarlej jako pierwszy odzyskał mowę. Ukłonił się dziewczynie głęboko, podszedł do pięknej karej klaczy i pogłaskał ją po chrapach.
- Piękny koń, naprawdę piękny. I rączy - pokiwał z uznaniem głową. - Ale cóż waćpanna tutaj robi? Skąd się tu wzięła? Zabłądziła może?
- Zabieraj łapy od mojej klaczy - odparła ze złością dziewczyna. - Co to za miejsce i czas, pytam?
- Czas na pewno najlepszy na zawieranie nowych znajomości - wyszczerzył zęby Szarlej.
- Już ja najlepiej wiem, z kim zawierać znajomości! - syknęła mrużąc oczy. A potem, szybko i prawie niezauważalnie ściągnęła z kulbaki miecz, przytroczony do siodła. Zręcznie chwyciła go w obie dłonie i wywinęła młynka.
- Panna z mieczem? A umiesz się nim, dzieweczko, posługiwać? - w głosie demeryta wyraźnie wyczuwało się drwinę.
Rzeczywiście, tajemnicza amazonka, mimo groźnej miny, wyglądała dość komicznie. Ale pozory mogły mylić, a Szarlej doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Pax, pax! Spokojnie, bez nerwów! - uspokajająco uniósł dłonie, ale kpiący uśmieszek nadal nie znikał mu z warg.
- Po co tyle agresji? - zbliżył się Reynevan. - Wyjaw nam chociaż swe imię...
Panna zawahała się lekko, jej zielone oczy błysnęły spod zawadiacko przekrzywionego berecika.
- Ciri... Cirilla. Księżniczka Cirilla! - dumnie uniosła głowę.
Horn parsknął. Szarlej uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Niech zgadnę. Przybywasz z zaświatów, mówisz wszystkimi językami ludzi i aniołów...
- Szarleju! - w głosie Samsona wyczuwało się wyrzut.
- To jest bardzo możliwe - rzekł głośno Reynevan. - Mamy tu do czynienia z podróżą międzysferową, jak naucza Alanus ab Insulis...
- Skończ! - warknął demeryt. - Czyżby jej książęca mość, szlachetna Cirilla z Zaświatów trafiła tutaj skutkiem wypadku? Czyichś głupich żartów...? A może podróżuje między światami, ot tak, dla rozrywki?
Dziewczyna zawahała się, a potem zmarszczyła zadarty nosek.
- Tak, właśnie.
- Uhum. Sądzę zatem, że dobrzy by było, gdybyś raczyła powiedzieć nam o sobie coś więcej. Nie jakiś tam życiorys, ale tak w kilku zda... - nie dokończył. Amazonka odwróciła konia i pognała w stronę stajni. W pewnym momencie zatrzymała klacz, odwróciła się w siodle i, dość bezczelnie, powiedziała:
- Opowiem, owszem, ale przy misce strawy. I tylko tak.

***

W pół godziny później, wszyscy siedzieli już w dużej kuchni domku w Rapotinie, a pani Blażena krzątała się podając coraz to nowe porcje jajecznicy z selerem. Nawiasem mówiąc, gość bardzo chwalił tę niezwykłą potrawę.
- Jak już mówiłam, jestem księżniczka Cirilla z Cintry. Moi rodzice zginęli podczas sztormu, a babkę zabito podczas rzezi Cintry. Stamtąd... Z tego piekła wyciągnął mnie pewien wiedźmin. Wychował i wyszkolił na wiedźminkę. O wydarzeniach, które nastąpiły potem nie chcę mówić...
- Ależ nie mów, jeśli nie chcesz. O twojej przeszłości wiem już wystarczająco dużo. Interesuje mnie wszakże jeszcze, dlaczego tu przybyłaś. Jakie to podróże odbywasz?
- O tym też nie bardzo chcę mówić. - dziewczyna była wyraźnie zestresowana. Na szczęście, a może nieszczęście, nie musiała odpowiadać Szarlejowi, gdyż uwagę wszystkich zwrócił głośny huk dochodzący z podwórka.
- Co się dzieje?!
- O co chodzi?! - w kuchni rozległy się gorączkowe szepty. Reinmar pierwszy odzyskał zimną krew i wybiegł na zewnątrz sprawdzić, co się stało. Zobaczył tam...


PeeS. Milvuś, proszę bardzo :)
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Świat mistrza ASa -> Alternatywne zakończenie. Teraz Verden. [N] Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 8 z 10  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin