Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Świat mistrza ASa -> Alternatywne zakończenie. Teraz Verden. [N] Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Wto 17:49, 27 Mar 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartafila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes podniosła i roześmiała się, po czym, na oczach osłupionego Szarleja, Blażeny i diakona, stanęła na rękach, fiknęła kozła, rozchichotała się jeszcze bardziej, dla wygody uniosła suknię, zerwała z głowy siateczkę osłaniającą włosy i biegiem puściła się w stronę łąki.
- Fajnie. - kiwnął głową Szarlej. - Dom wariatów. Po prostu dom wariatów.
Bożyczko chciał skorzystać z nieuwagi demeryta i także dać nogę. Ale dostał pięścią w nos i stopą pod kolano. Upadł na stertę siana i stracił przytomność.
Szarlej wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść.
- Pambiczku kochany! Co to?! - przestraszyła się pani Blażena, wskazując palcem w stronę łąki.
W dali, wśród wysokich traw widać było czyjąś sylwetkę. Z pewnością była to Zielona Dama. Nie śmiała się już. Krzyczała, a w krzyku tym było wyłącznie przerażenie.
Ktoś ją gonił. Jeździec na czarnym koniu. Na pięknej, karej klaczy.
- Rany boskie! - wrzasnęła pani Blażena histerycznie. - Diabeł! Szatan! Apage! Pambiczku, uchowaj!
- Reinmar! Urban! Samson! Bierzcie konie! Trza ją ratować, chociażby nie wiem, jaką cholerą była! - krzyknął Szarlej na towarzyszy i sam pobiegł, a Bożyczko upadł, wyślizgnąwszy się z jego żelaznego chwytu.
Wkrótce w czwórkę ruszyli na ratunek Agnes, która, nie wiadomo jak, jeszcze wytrzymywała, podczas gdy jeździec gonił ją dookoła i coś krzyczał.
- Poczekajcie! - powiedział Samson. - Posłuchajmy, co on krzyczy!
Posłuchali.
- Proszę pani!!! - usłyszeli miły, delikatny głosik. - Niech pani poczekaaaa! Ja chcę się tylko dowiedzieć, co to za czas i miejsce!
- Czy ja dobrze słyszę? - zdziwił się Urban Horn.
Nagle dziwny przybysz dostrzegł ekipę ratunkową i ruszył w ich kierunku. Agnes upadła, ale nikt się nią teraz nie przejmował. Leżała na wznak, udając omdlałą. Ale zauważywszy, że nie zwrócono na nią uwagi, wstała, otrzepała suknię, zaplotła ramiona na piersi, hardo uniosła głowę i z obrażoną miną ruszyła w stronę lasu.
Czarna klacz przeszła w kłusa i przybliżyła się. Szarlej wyciągnął z cholewy nóż, Samson podwinął rękawy. Bożyczko, który właśnie odzyskał przytomność, zerknął tylko na jeźdźca, który właśnie zeskakiwał z siodła, po czym jęknął rozdzierająco i zemdlał. Minę Horna można było określić jako osłupiałą, Reynevan westchnął głośno i pokręcił głową.
Dziwny przybysz był bowiem dziewczyną. Góra kilkunastoletnią, o popielato-szarych włosach, ustrojonej w beret z czaplim piórkiem, męskie bryczesy, haftowany kubraczek i rękawiczki do jazdy konnej. Na policzku widniała blizna. Bardzo paskudna blizna, po głębokiej ranie siecznej, mechanicznie zdiagnozował Reynevan. A oczy... Oczy dziewczyna miała niezwykłe. W kolorze szmaragdów. Reinmar westchnął jeszcze głośniej. Były piękne.
Amazonka uśmiechnęła się nieśmiało, dygnęła.
- Squaess'me, ess've... Eeee, znaczy się... Ja tylko chciałam się dowiedzieć, co to za miejsce i co to za czas... Gdzie tym razem trafiłam?
Kompania gapiła się na nią z opadniętymi żuchwami. Szarlej jako pierwszy odzyskał mowę. Ukłonił się dziewczynie głęboko, podszedł do pięknej karej klaczy i pogłaskał ją po chrapach.
- Piękny koń, naprawdę piękny. I rączy - pokiwał z uznaniem głową. - Ale cóż waćpanna tutaj robi? Skąd się tu wzięła? Zabłądziła może?
- Zabieraj łapy od mojej klaczy - odparła ze złością dziewczyna. - Co to za miejsce i czas, pytam?
- Czas na pewno najlepszy na zawieranie nowych znajomości - wyszczerzył zęby Szarlej.
- Już ja najlepiej wiem, z kim zawierać znajomości! - syknęła mrużąc oczy. A potem, szybko i prawie niezauważalnie ściągnęła z kulbaki miecz, przytroczony do siodła. Zręcznie chwyciła go w obie dłonie i wywinęła młynka.
- Panna z mieczem? A umiesz się nim, dzieweczko, posługiwać? - w głosie demeryta wyraźnie wyczuwało się drwinę.
Rzeczywiście, tajemnicza amazonka, mimo groźnej miny, wyglądała dość komicznie. Ale pozory mogły mylić, a Szarlej doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Pax, pax! Spokojnie, bez nerwów! - uspokajająco uniósł dłonie, ale kpiący uśmieszek nadal nie znikał mu z warg.
- Po co tyle agresji? - zbliżył się Reynevan. - Wyjaw nam chociaż swe imię...
Panna zawahała się lekko, jej zielone oczy błysnęły spod zawadiacko przekrzywionego berecika.
- Ciri... Cirilla. Księżniczka Cirilla! - dumnie uniosła głowę.
Horn parsknął. Szarlej uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Niech zgadnę. Przybywasz z zaświatów, mówisz wszystkimi językami ludzi i aniołów...
- Szarleju! - w głosie Samsona wyczuwało się wyrzut.
- To jest bardzo możliwe - rzekł głośno Reynevan. - Mamy tu do czynienia z podróżą międzysferową, jak naucza Alanus ab Insulis...
- Skończ! - warknął demeryt. - Czyżby jej książęca mość, szlachetna Cirilla z Zaświatów trafiła tutaj skutkiem wypadku? Czyichś głupich żartów...? A może podróżuje między światami, ot tak, dla rozrywki?
Dziewczyna zawahała się, a potem zmarszczyła zadarty nosek.
- Tak, właśnie.
- Uhum. Sądzę zatem, że dobrzy by było, gdybyś raczyła powiedzieć nam o sobie coś więcej. Nie jakiś tam życiorys, ale tak w kilku zda... - nie dokończył. Amazonka odwróciła konia i pognała w stronę stajni. W pewnym momencie zatrzymała klacz, odwróciła się w siodle i, dość bezczelnie, powiedziała:
- Opowiem, owszem, ale przy misce strawy. I tylko tak.

***

W pół godziny później, wszyscy siedzieli już w dużej kuchni domku w Rapotinie, a pani Blażena krzątała się podając coraz to nowe porcje jajecznicy z selerem. Nawiasem mówiąc, gość bardzo chwalił tę niezwykłą potrawę.
- Jak już mówiłam, jestem księżniczka Cirilla z Cintry. Moi rodzice zginęli podczas sztormu, a babkę zabito podczas rzezi Cintry. Stamtąd... Z tego piekła wyciągnął mnie pewien wiedźmin. Wychował i wyszkolił na wiedźminkę. O wydarzeniach, które nastąpiły potem nie chcę mówić...
- Ależ nie mów, jeśli nie chcesz. O twojej przeszłości wiem już wystarczająco dużo. Interesuje mnie wszakże jeszcze, dlaczego tu przybyłaś. Jakie to podróże odbywasz?
- O tym też nie bardzo chcę mówić. - dziewczyna była wyraźnie zestresowana. Na szczęście, a może nieszczęście, nie musiała odpowiadać Szarlejowi, gdyż uwagę wszystkich zwrócił głośny huk dochodzący z podwórka.
- Co się dzieje?!
- O co chodzi?! - w kuchni rozległy się gorączkowe szepty. Reinmar pierwszy odzyskał zimną krew i wybiegł na zewnątrz sprawdzić, co się stało. Zobaczył tam coś, co nie bardzo mu się spodobało. Nie zdążył nawet przyjrzeć się bardziej, ponieważ nagle zamigotało i huknęło. I wszystko zrobiło się różowe. Błysnęły rozjarzone oczy. Reynevan poczuł potworny ból w czaszce, zacisnął powieki, obiema rękami chwycił się za głowę. Usłyszał tylko jakieś niezrozumiałe krzyki. A potem zemdlał.
Z domu wybiegł Szarlej, za nim Cirilla, Horn i Samson. A za nimi Blażena, ale Rixa, która akurat, dziwnym trafem, znalazła się w pobliżu, wypchnęła ją z powrotem do izby i zamknęła drzwi.
Róż ustał. Szarlej zbladł widząc nieprzytomnego Reinmara rozciągniętego na wycieraczce. Ten zaś wyglądał jak uśmiechnięty, wesoły aniołek, a na jego twarzy malował się błogostan i bezgraniczne szczęście.
- A jemu co się stało? - zdziwiła się Rixa. - Minę ma, jakby...
- Hej, hej, wybaczcie, to nie w niego celowałem. - odezwał się jakiś czysty, głęboki głos.
Przyjaciele podnieśli wzrok.
Pod drzewem stał, opierając się o nie plecami, człowiek w srebrzystoszarej pelerynie. Żydówka westchnęła i zamrugała. Dziwny przybysz miał bowiem rysy szlachetne i piękne. Był wyjątkowo przystojny.
Przypatrywał im się, zmrużywszy oczy.
- Przepraszam, że niepokoję. Ale obawiam się, że przebywa u was w gościnie... Pewna młoda dziewczyna. Dziewczyna, która jest mi pilnie potrzebna. Poszukuję jej.
- Ach, tak? - warknął Szarlej.




PS. Almaruś, dziękuję bardzo :)
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 19:38, 27 Mar 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartafila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes podniosła i roześmiała się, po czym, na oczach osłupionego Szarleja, Blażeny i diakona, stanęła na rękach, fiknęła kozła, rozchichotała się jeszcze bardziej, dla wygody uniosła suknię, zerwała z głowy siateczkę osłaniającą włosy i biegiem puściła się w stronę łąki.
- Fajnie. - kiwnął głową Szarlej. - Dom wariatów. Po prostu dom wariatów.
Bożyczko chciał skorzystać z nieuwagi demeryta i także dać nogę. Ale dostał pięścią w nos i stopą pod kolano. Upadł na stertę siana i stracił przytomność.
Szarlej wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść.
- Pambiczku kochany! Co to?! - przestraszyła się pani Blażena, wskazując palcem w stronę łąki.
W dali, wśród wysokich traw widać było czyjąś sylwetkę. Z pewnością była to Zielona Dama. Nie śmiała się już. Krzyczała, a w krzyku tym było wyłącznie przerażenie.
Ktoś ją gonił. Jeździec na czarnym koniu. Na pięknej, karej klaczy.
- Rany boskie! - wrzasnęła pani Blażena histerycznie. - Diabeł! Szatan! Apage! Pambiczku, uchowaj!
- Reinmar! Urban! Samson! Bierzcie konie! Trza ją ratować, chociażby nie wiem, jaką cholerą była! - krzyknął Szarlej na towarzyszy i sam pobiegł, a Bożyczko upadł, wyślizgnąwszy się z jego żelaznego chwytu.
Wkrótce w czwórkę ruszyli na ratunek Agnes, która, nie wiadomo jak, jeszcze wytrzymywała, podczas gdy jeździec gonił ją dookoła i coś krzyczał.
- Poczekajcie! - powiedział Samson. - Posłuchajmy, co on krzyczy!
Posłuchali.
- Proszę pani!!! - usłyszeli miły, delikatny głosik. - Niech pani poczekaaaa! Ja chcę się tylko dowiedzieć, co to za czas i miejsce!
- Czy ja dobrze słyszę? - zdziwił się Urban Horn.
Nagle dziwny przybysz dostrzegł ekipę ratunkową i ruszył w ich kierunku. Agnes upadła, ale nikt się nią teraz nie przejmował. Leżała na wznak, udając omdlałą. Ale zauważywszy, że nie zwrócono na nią uwagi, wstała, otrzepała suknię, zaplotła ramiona na piersi, hardo uniosła głowę i z obrażoną miną ruszyła w stronę lasu.
Czarna klacz przeszła w kłusa i przybliżyła się. Szarlej wyciągnął z cholewy nóż, Samson podwinął rękawy. Bożyczko, który właśnie odzyskał przytomność, zerknął tylko na jeźdźca, który właśnie zeskakiwał z siodła, po czym jęknął rozdzierająco i zemdlał. Minę Horna można było określić jako osłupiałą, Reynevan westchnął głośno i pokręcił głową.
Dziwny przybysz był bowiem dziewczyną. Góra kilkunastoletnią, o popielato-szarych włosach, ustrojonej w beret z czaplim piórkiem, męskie bryczesy, haftowany kubraczek i rękawiczki do jazdy konnej. Na policzku widniała blizna. Bardzo paskudna blizna, po głębokiej ranie siecznej, mechanicznie zdiagnozował Reynevan. A oczy... Oczy dziewczyna miała niezwykłe. W kolorze szmaragdów. Reinmar westchnął jeszcze głośniej. Były piękne.
Amazonka uśmiechnęła się nieśmiało, dygnęła.
- Squaess'me, ess've... Eeee, znaczy się... Ja tylko chciałam się dowiedzieć, co to za miejsce i co to za czas... Gdzie tym razem trafiłam?
Kompania gapiła się na nią z opadniętymi żuchwami. Szarlej jako pierwszy odzyskał mowę. Ukłonił się dziewczynie głęboko, podszedł do pięknej karej klaczy i pogłaskał ją po chrapach.
- Piękny koń, naprawdę piękny. I rączy - pokiwał z uznaniem głową. - Ale cóż waćpanna tutaj robi? Skąd się tu wzięła? Zabłądziła może?
- Zabieraj łapy od mojej klaczy - odparła ze złością dziewczyna. - Co to za miejsce i czas, pytam?
- Czas na pewno najlepszy na zawieranie nowych znajomości - wyszczerzył zęby Szarlej.
- Już ja najlepiej wiem, z kim zawierać znajomości! - syknęła mrużąc oczy. A potem, szybko i prawie niezauważalnie ściągnęła z kulbaki miecz, przytroczony do siodła. Zręcznie chwyciła go w obie dłonie i wywinęła młynka.
- Panna z mieczem? A umiesz się nim, dzieweczko, posługiwać? - w głosie demeryta wyraźnie wyczuwało się drwinę.
Rzeczywiście, tajemnicza amazonka, mimo groźnej miny, wyglądała dość komicznie. Ale pozory mogły mylić, a Szarlej doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Pax, pax! Spokojnie, bez nerwów! - uspokajająco uniósł dłonie, ale kpiący uśmieszek nadal nie znikał mu z warg.
- Po co tyle agresji? - zbliżył się Reynevan. - Wyjaw nam chociaż swe imię...
Panna zawahała się lekko, jej zielone oczy błysnęły spod zawadiacko przekrzywionego berecika.
- Ciri... Cirilla. Księżniczka Cirilla! - dumnie uniosła głowę.
Horn parsknął. Szarlej uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Niech zgadnę. Przybywasz z zaświatów, mówisz wszystkimi językami ludzi i aniołów...
- Szarleju! - w głosie Samsona wyczuwało się wyrzut.
- To jest bardzo możliwe - rzekł głośno Reynevan. - Mamy tu do czynienia z podróżą międzysferową, jak naucza Alanus ab Insulis...
- Skończ! - warknął demeryt. - Czyżby jej książęca mość, szlachetna Cirilla z Zaświatów trafiła tutaj skutkiem wypadku? Czyichś głupich żartów...? A może podróżuje między światami, ot tak, dla rozrywki?
Dziewczyna zawahała się, a potem zmarszczyła zadarty nosek.
- Tak, właśnie.
- Uhum. Sądzę zatem, że dobrzy by było, gdybyś raczyła powiedzieć nam o sobie coś więcej. Nie jakiś tam życiorys, ale tak w kilku zda... - nie dokończył. Amazonka odwróciła konia i pognała w stronę stajni. W pewnym momencie zatrzymała klacz, odwróciła się w siodle i, dość bezczelnie, powiedziała:
- Opowiem, owszem, ale przy misce strawy. I tylko tak.

***

W pół godziny później, wszyscy siedzieli już w dużej kuchni domku w Rapotinie, a pani Blażena krzątała się podając coraz to nowe porcje jajecznicy z selerem. Nawiasem mówiąc, gość bardzo chwalił tę niezwykłą potrawę.
- Jak już mówiłam, jestem księżniczka Cirilla z Cintry. Moi rodzice zginęli podczas sztormu, a babkę zabito podczas rzezi Cintry. Stamtąd... Z tego piekła wyciągnął mnie pewien wiedźmin. Wychował i wyszkolił na wiedźminkę. O wydarzeniach, które nastąpiły potem nie chcę mówić...
- Ależ nie mów, jeśli nie chcesz. O twojej przeszłości wiem już wystarczająco dużo. Interesuje mnie wszakże jeszcze, dlaczego tu przybyłaś. Jakie to podróże odbywasz?
- O tym też nie bardzo chcę mówić. - dziewczyna była wyraźnie zestresowana. Na szczęście, a może nieszczęście, nie musiała odpowiadać Szarlejowi, gdyż uwagę wszystkich zwrócił głośny huk dochodzący z podwórka.
- Co się dzieje?!
- O co chodzi?! - w kuchni rozległy się gorączkowe szepty. Reinmar pierwszy odzyskał zimną krew i wybiegł na zewnątrz sprawdzić, co się stało. Zobaczył tam coś, co nie bardzo mu się spodobało. Nie zdążył nawet przyjrzeć się bardziej, ponieważ nagle zamigotało i huknęło. I wszystko zrobiło się różowe. Błysnęły rozjarzone oczy. Reynevan poczuł potworny ból w czaszce, zacisnął powieki, obiema rękami chwycił się za głowę. Usłyszał tylko jakieś niezrozumiałe krzyki. A potem zemdlał.
Z domu wybiegł Szarlej, za nim Cirilla, Horn i Samson. A za nimi Blażena, ale Rixa, która akurat, dziwnym trafem, znalazła się w pobliżu, wypchnęła ją z powrotem do izby i zamknęła drzwi.
Róż ustał. Szarlej zbladł widząc nieprzytomnego Reinmara rozciągniętego na wycieraczce. Ten zaś wyglądał jak uśmiechnięty, wesoły aniołek, a na jego twarzy malował się błogostan i bezgraniczne szczęście.
- A jemu co się stało? - zdziwiła się Rixa. - Minę ma, jakby...
- Hej, hej, wybaczcie, to nie w niego celowałem. - odezwał się jakiś czysty, głęboki głos.
Przyjaciele podnieśli wzrok.
Pod drzewem stał, opierając się o nie plecami, człowiek w srebrzystoszarej pelerynie. Żydówka westchnęła i zamrugała. Dziwny przybysz miał bowiem rysy szlachetne i piękne. Był wyjątkowo przystojny.
Przypatrywał im się, zmrużywszy oczy.
- Przepraszam, że niepokoję. Ale obawiam się, że przebywa u was w gościnie... Pewna młoda dziewczyna. Dziewczyna, która jest mi pilnie potrzebna. Poszukuję jej.
- Ach, tak? - warknął Szarlej. - A do czego, szanownemu panu, tak pilnie potrzebna? - zapytał z przekąsem.
- Do czego, to już moja sprawa. - tu wskazał palcem na dziewczynę. - Pójdziesz ze mną!
- Księżniczko - demeryt zwrócił się do niej oficjalnie - czy znasz może tego mężczyznę? A jeśli znasz, co cię z nim łączy?
- Y.... Uhm... No... Zatem... - jąkała się Cirilla, nie mogąc ułożyć sensownego zdania. Ze strachu. Paraliżującego strachu. - jakby to...
- Ach, rozumiem. Pan wybaczy, ale księżniczka nie wydaje się być zachwyconą pańskim widokiem, proszę zatem, by racz...
Nie dane mu było dokończyć. Reynevan zaczął się trząść. I majaczyć. Trwało to dość długo. W momencie najbardziej nieoczekiwanym, Bielawa znieruchomiał. Na jego ramionach zaczęły się tworzyć wybrzuszenia. Aż w końcu, pośród chmury różowego pyłu, na ziemi leżał nie jeden Reinmar, a trzech. Trzech identycznych Reinmarów z Bielawy.
Z początku wszyscy zaczęli się śmiać, myśląc, że to tylko sztuczka mająca na celu przerwanie niemiłej konwersacji. Ale kiedy każdy z panów von Bielau wstał i zaczął żyć całkiem osobno, dotarło do ludzi co stało się naprawdę. Najgorsze jednak było to, że dwa osobniki zaczęły się trząść. I majaczyć. Na ich ramionach zaczęły się tworzyć wybrzuszenia. Aż w końcu, pośród chmury różowego pyłu... No właśnie. I się zaczęło...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 16:22, 28 Mar 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


- Oj - uśmiechnął się czarodziej w srebrnym płaszczu. - Chyba zaklęcia mi się pomyliły...
Panowała cisza. Wszyscy gapili się na pączkującego Reynevana w taki sposób, że słowo 'osłupienie' było stanowczo niewystarczalne. Cirilla wykorzystała chwilę i szybciutko wymknęła się za stodoły. Mag zatarł ręce i pobiegł za nią. Ale nikt się tym nie przejął.
- Chryste... - wyszeptał Szarlej, decydując się przerwać kłopotliwe milczenie. - Musimy coś zrobić. Jakoś...eee... go uspokoić! Samsonie! - zerknął na olbrzyma, a wzrok miał aż zanadto wymowny.
Waligóra wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Rixa tak bardzo starała się powstrzymać chichot, że aż się zakrztusiła. Horn z przerażeniem patrzył, jak z kolejnych pączków powstają coraz to nowe duplikaty Reynevana.
Wtem otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Jutta. Najwyraźniej chciała się odezwać, ale kiedy ujrzała to, co wyrabiało się na podwórzu, zamknęła usta. Najpierw poczerwieniała, potem zbladła. A potem jęknęła rozdzierająco i byłaby się przewróciła, gdyby nie ramię Samsona.
- Co... Co... To... Kim ONI są..?! - trzęsącą się dłonią wskazała na Reynevany, które zabawiały się skakaniem po kopie siana.
- To długa historia. - Szarlej był biały jak papier.
Jutta miała łzy w oczach. Pociągnęła nosem.
- Musimy to powstrzymać! - warknęła wreszcie Rixa. - Tylko jak rozpoznać oryginał?
- Ja... Ja to zrobię. - szepnęła Nikoletta.
Podeszła bliżej. Jeden z Reinmarów zleciał ze stogu, drugi rzucił się na niego i zaczęli się siłować. Trzeci gonił się wraz z czwartym wokół domu, piąty wlazł na drzewo i śpiewał "Kdoz jsu bozi bojovnici", szósty klęczał i głośno odmawiał Pater noster, siódmy tulił do siebie jakiegoś małego kotka i nazywał go Elenczą, a ósmy ujeżdżał krowę wyprowadzoną ze stodoły.
Widok był komiczny, ale nikomu nie chciało się śmiać. Pani Blażena, która akurat wychyliła się za okno, by wylać pomyje, krzyknęła, pisnęła, rozlała zawartość kubełka na głowę jednego z Reynevanów i z hukiem zamknęła okiennicę.
Jutta zmrużyła oczy, otarła łzy i przyjrzała się każdemu z klonów.
- To ten. - rzekła ze zdecydowaniem, wskazując na Reinmara, który właśnie całował kotka w pyszczek.
- Ale co teraz!? - zapytali jednocześnie Horn i Rixa.
Jutta oparła dłonie o biodra, podeszła do Reynevana i nie zważając na jego protesty, wyjęła mu zwierzątko z rąk. I teraz w oczach Reinmara pojawiły się łzy.
- Elenczo, moja Elenczo, chodź do mnie...
- Nie zapytam, kim była lub kim jest ta Elencza. - warknęła Jutta. Po czym uklękła, popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam. - szepnęła. I mocno go uderzyła.
Reynevan krzyknął, chwycił się za głowę. A na jego ramieniu zaczął tworzyć się pączek. Dziewczyna zaklęła paskudnie.
Reszta towarzystwa zbliżyła się na względnie bezpieczną odległość 2 kroków.
I wtedy pączek pękł, zalewając wszystkich klejącą się, różową mazią. Maź pachniała bzem i agrestem.



___________

xDDDDDD *Umarła*
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 21:18, 03 Maj 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


- Oj - uśmiechnął się czarodziej w srebrnym płaszczu. - Chyba zaklęcia mi się pomyliły...
Panowała cisza. Wszyscy gapili się na pączkującego Reynevana w taki sposób, że słowo 'osłupienie' było stanowczo niewystarczalne. Cirilla wykorzystała chwilę i szybciutko wymknęła się za stodoły. Mag zatarł ręce i pobiegł za nią. Ale nikt się tym nie przejął.
- Chryste... - wyszeptał Szarlej, decydując się przerwać kłopotliwe milczenie. - Musimy coś zrobić. Jakoś...eee... go uspokoić! Samsonie! - zerknął na olbrzyma, a wzrok miał aż zanadto wymowny.
Waligóra wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Rixa tak bardzo starała się powstrzymać chichot, że aż się zakrztusiła. Horn z przerażeniem patrzył, jak z kolejnych pączków powstają coraz to nowe duplikaty Reynevana.
Wtem otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Jutta. Najwyraźniej chciała się odezwać, ale kiedy ujrzała to, co wyrabiało się na podwórzu, zamknęła usta. Najpierw poczerwieniała, potem zbladła. A potem jęknęła rozdzierająco i byłaby się przewróciła, gdyby nie ramię Samsona.
- Co... Co... To... Kim ONI są..?! - trzęsącą się dłonią wskazała na Reynevany, które zabawiały się skakaniem po kopie siana.
- To długa historia. - Szarlej był biały jak papier.
Jutta miała łzy w oczach. Pociągnęła nosem.
- Musimy to powstrzymać! - warknęła wreszcie Rixa. - Tylko jak rozpoznać oryginał?
- Ja... Ja to zrobię. - szepnęła Nikoletta.
Podeszła bliżej. Jeden z Reinmarów zleciał ze stogu, drugi rzucił się na niego i zaczęli się siłować. Trzeci gonił się wraz z czwartym wokół domu, piąty wlazł na drzewo i śpiewał "Kdoz jsu bozi bojovnici", szósty klęczał i głośno odmawiał Pater noster, siódmy tulił do siebie jakiegoś małego kotka i nazywał go Elenczą, a ósmy ujeżdżał krowę wyprowadzoną ze stodoły.
Widok był komiczny, ale nikomu nie chciało się śmiać. Pani Blażena, która akurat wychyliła się za okno, by wylać pomyje, krzyknęła, pisnęła, rozlała zawartość kubełka na głowę jednego z Reynevanów i z hukiem zamknęła okiennicę.
Jutta zmrużyła oczy, otarła łzy i przyjrzała się każdemu z klonów.
- To ten. - rzekła ze zdecydowaniem, wskazując na Reinmara, który właśnie całował kotka w pyszczek.
- Ale co teraz!? - zapytali jednocześnie Horn i Rixa.
Jutta oparła dłonie o biodra, podeszła do Reynevana i nie zważając na jego protesty, wyjęła mu zwierzątko z rąk. I teraz w oczach Reinmara pojawiły się łzy.
- Elenczo, moja Elenczo, chodź do mnie...
- Nie zapytam, kim była lub kim jest ta Elencza. - warknęła Jutta. Po czym uklękła, popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam. - szepnęła. I mocno go uderzyła.
Reynevan krzyknął, chwycił się za głowę. A na jego ramieniu zaczął tworzyć się pączek. Dziewczyna zaklęła paskudnie.
Reszta towarzystwa zbliżyła się na względnie bezpieczną odległość 2 kroków.
I wtedy pączek pękł, zalewając wszystkich klejącą się, różową mazią. Maź pachniała bzem i agrestem.
Mieszkańcy domku w Rapotinie (i nie tylko oni) usnęli. Natychmiast. Agrestowa maź podziałała jak silny środek nasenny. A kiedy się obudzili...
- Reinmarze! Jakiś ty piękny! - szepnęła Jutta.
- Jak Anioł!
- Tak!
- Jesteś cudowny!
- Idealny!
I tak, przekrzykując się nawzajem wszyscy rzucili się na nieświadomego Reynevana. Każdy chciał go dotknąć. Aż biedny Bielawa wstał i pobiegł za stodołę. Z braku obiektu westchnień Szarlej zaczął zachwycać się Blażeną, Samson Marketą, Jutta Hornem, Rixa Szarlejem, Szarlej Juttą i tak dalej. I zapewne doszłoby do jakiejś orgii gdyby nie Reinmar, który nagle wybiegł zza budynku krzycząc wniebogłosy. Za nim biegł Vilgefortz machając laską, a dziwaczny 'pochód' zamykał jakiś nieznany mężczyzna. Chłopak właściwie. W śmiesznym, "skrzydlatym" hełmie. Wykrzykiwał do czarodzieja mnóstwo gróźb. Że mu jajca obetnie, nogi z dupy powyrywa. A wszystko dlatego, że chciał skrzywdzić Cirillę. Vilgefortz natomiast...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 10:18, 04 Maj 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


- Oj - uśmiechnął się czarodziej w srebrnym płaszczu. - Chyba zaklęcia mi się pomyliły...
Panowała cisza. Wszyscy gapili się na pączkującego Reynevana w taki sposób, że słowo 'osłupienie' było stanowczo niewystarczalne. Cirilla wykorzystała chwilę i szybciutko wymknęła się za stodoły. Mag zatarł ręce i pobiegł za nią. Ale nikt się tym nie przejął.
- Chryste... - wyszeptał Szarlej, decydując się przerwać kłopotliwe milczenie. - Musimy coś zrobić. Jakoś...eee... go uspokoić! Samsonie! - zerknął na olbrzyma, a wzrok miał aż zanadto wymowny.
Waligóra wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Rixa tak bardzo starała się powstrzymać chichot, że aż się zakrztusiła. Horn z przerażeniem patrzył, jak z kolejnych pączków powstają coraz to nowe duplikaty Reynevana.
Wtem otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Jutta. Najwyraźniej chciała się odezwać, ale kiedy ujrzała to, co wyrabiało się na podwórzu, zamknęła usta. Najpierw poczerwieniała, potem zbladła. A potem jęknęła rozdzierająco i byłaby się przewróciła, gdyby nie ramię Samsona.
- Co... Co... To... Kim ONI są..?! - trzęsącą się dłonią wskazała na Reynevany, które zabawiały się skakaniem po kopie siana.
- To długa historia. - Szarlej był biały jak papier.
Jutta miała łzy w oczach. Pociągnęła nosem.
- Musimy to powstrzymać! - warknęła wreszcie Rixa. - Tylko jak rozpoznać oryginał?
- Ja... Ja to zrobię. - szepnęła Nikoletta.
Podeszła bliżej. Jeden z Reinmarów zleciał ze stogu, drugi rzucił się na niego i zaczęli się siłować. Trzeci gonił się wraz z czwartym wokół domu, piąty wlazł na drzewo i śpiewał "Kdoz jsu bozi bojovnici", szósty klęczał i głośno odmawiał Pater noster, siódmy tulił do siebie jakiegoś małego kotka i nazywał go Elenczą, a ósmy ujeżdżał krowę wyprowadzoną ze stodoły.
Widok był komiczny, ale nikomu nie chciało się śmiać. Pani Blażena, która akurat wychyliła się za okno, by wylać pomyje, krzyknęła, pisnęła, rozlała zawartość kubełka na głowę jednego z Reynevanów i z hukiem zamknęła okiennicę.
Jutta zmrużyła oczy, otarła łzy i przyjrzała się każdemu z klonów.
- To ten. - rzekła ze zdecydowaniem, wskazując na Reinmara, który właśnie całował kotka w pyszczek.
- Ale co teraz!? - zapytali jednocześnie Horn i Rixa.
Jutta oparła dłonie o biodra, podeszła do Reynevana i nie zważając na jego protesty, wyjęła mu zwierzątko z rąk. I teraz w oczach Reinmara pojawiły się łzy.
- Elenczo, moja Elenczo, chodź do mnie...
- Nie zapytam, kim była lub kim jest ta Elencza. - warknęła Jutta. Po czym uklękła, popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam. - szepnęła. I mocno go uderzyła.
Reynevan krzyknął, chwycił się za głowę. A na jego ramieniu zaczął tworzyć się pączek. Dziewczyna zaklęła paskudnie.
Reszta towarzystwa zbliżyła się na względnie bezpieczną odległość 2 kroków.
I wtedy pączek pękł, zalewając wszystkich klejącą się, różową mazią. Maź pachniała bzem i agrestem.
Mieszkańcy domku w Rapotinie (i nie tylko oni) usnęli. Natychmiast. Agrestowa maź podziałała jak silny środek nasenny. A kiedy się obudzili...
- Reinmarze! Jakiś ty piękny! - szepnęła Jutta.
- Jak Anioł!
- Tak!
- Jesteś cudowny!
- Idealny!
I tak, przekrzykując się nawzajem wszyscy rzucili się na nieświadomego Reynevana. Każdy chciał go dotknąć. Aż biedny Bielawa wstał i pobiegł za stodołę. Z braku obiektu westchnień Szarlej zaczął zachwycać się Blażeną, Samson Marketą, Jutta Hornem, Rixa Szarlejem, Szarlej Juttą i tak dalej. I zapewne doszłoby do jakiejś orgii gdyby nie Reinmar, który nagle wybiegł zza budynku krzycząc wniebogłosy. Za nim biegł Vilgefortz machając laską, a dziwaczny 'pochód' zamykał jakiś nieznany mężczyzna. Chłopak właściwie. W śmiesznym, "skrzydlatym" hełmie. Wykrzykiwał do czarodzieja mnóstwo gróźb. Że mu jajca obetnie, nogi z dupy powyrywa. A wszystko dlatego, że chciał skrzywdzić Cirillę. Vilgefortz natomiast potknął się o kamień wystający z ziemi i padł na ziemię jak długi. Reynevan nie zdążył zahamować, bo w biegu oglądnął się na przybysza w hełmie. Wpadł na drzwi od stodoły, a te nie wytrzymały ciężaru i z głośnym trzaskiem rozerwały się, ze środka wyskoczyło stado białych króliczków. Skrzydlaty z potępieńczym wrzaskiem rzucił się na usiłującego powstać czarodzieja w srebrzystym płaszczu. Reszta towarzystwa obserwowała zajście bez zrozumienia, a miny mieli tak głupie, że Cirilla, która właśnie wychyliła swą popielatą główkę zza obory, parsknęła śmiechem. Vilgefortz i tajemniczy młodzieniec zakotłowali się na ziemi i poczęli okładać się pięściami, bo czarodziej, całe szczęście, zdążył wytrącić napastnikowi miecz z ręki.
Reynevana obskoczyły puchate króliczki.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 14:58, 09 Maj 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


- Oj - uśmiechnął się czarodziej w srebrnym płaszczu. - Chyba zaklęcia mi się pomyliły...
Panowała cisza. Wszyscy gapili się na pączkującego Reynevana w taki sposób, że słowo 'osłupienie' było stanowczo niewystarczalne. Cirilla wykorzystała chwilę i szybciutko wymknęła się za stodoły. Mag zatarł ręce i pobiegł za nią. Ale nikt się tym nie przejął.
- Chryste... - wyszeptał Szarlej, decydując się przerwać kłopotliwe milczenie. - Musimy coś zrobić. Jakoś...eee... go uspokoić! Samsonie! - zerknął na olbrzyma, a wzrok miał aż zanadto wymowny.
Waligóra wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Rixa tak bardzo starała się powstrzymać chichot, że aż się zakrztusiła. Horn z przerażeniem patrzył, jak z kolejnych pączków powstają coraz to nowe duplikaty Reynevana.
Wtem otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Jutta. Najwyraźniej chciała się odezwać, ale kiedy ujrzała to, co wyrabiało się na podwórzu, zamknęła usta. Najpierw poczerwieniała, potem zbladła. A potem jęknęła rozdzierająco i byłaby się przewróciła, gdyby nie ramię Samsona.
- Co... Co... To... Kim ONI są..?! - trzęsącą się dłonią wskazała na Reynevany, które zabawiały się skakaniem po kopie siana.
- To długa historia. - Szarlej był biały jak papier.
Jutta miała łzy w oczach. Pociągnęła nosem.
- Musimy to powstrzymać! - warknęła wreszcie Rixa. - Tylko jak rozpoznać oryginał?
- Ja... Ja to zrobię. - szepnęła Nikoletta.
Podeszła bliżej. Jeden z Reinmarów zleciał ze stogu, drugi rzucił się na niego i zaczęli się siłować. Trzeci gonił się wraz z czwartym wokół domu, piąty wlazł na drzewo i śpiewał "Kdoz jsu bozi bojovnici", szósty klęczał i głośno odmawiał Pater noster, siódmy tulił do siebie jakiegoś małego kotka i nazywał go Elenczą, a ósmy ujeżdżał krowę wyprowadzoną ze stodoły.
Widok był komiczny, ale nikomu nie chciało się śmiać. Pani Blażena, która akurat wychyliła się za okno, by wylać pomyje, krzyknęła, pisnęła, rozlała zawartość kubełka na głowę jednego z Reynevanów i z hukiem zamknęła okiennicę.
Jutta zmrużyła oczy, otarła łzy i przyjrzała się każdemu z klonów.
- To ten. - rzekła ze zdecydowaniem, wskazując na Reinmara, który właśnie całował kotka w pyszczek.
- Ale co teraz!? - zapytali jednocześnie Horn i Rixa.
Jutta oparła dłonie o biodra, podeszła do Reynevana i nie zważając na jego protesty, wyjęła mu zwierzątko z rąk. I teraz w oczach Reinmara pojawiły się łzy.
- Elenczo, moja Elenczo, chodź do mnie...
- Nie zapytam, kim była lub kim jest ta Elencza. - warknęła Jutta. Po czym uklękła, popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam. - szepnęła. I mocno go uderzyła.
Reynevan krzyknął, chwycił się za głowę. A na jego ramieniu zaczął tworzyć się pączek. Dziewczyna zaklęła paskudnie.
Reszta towarzystwa zbliżyła się na względnie bezpieczną odległość 2 kroków.
I wtedy pączek pękł, zalewając wszystkich klejącą się, różową mazią. Maź pachniała bzem i agrestem.
Mieszkańcy domku w Rapotinie (i nie tylko oni) usnęli. Natychmiast. Agrestowa maź podziałała jak silny środek nasenny. A kiedy się obudzili...
- Reinmarze! Jakiś ty piękny! - szepnęła Jutta.
- Jak Anioł!
- Tak!
- Jesteś cudowny!
- Idealny!
I tak, przekrzykując się nawzajem wszyscy rzucili się na nieświadomego Reynevana. Każdy chciał go dotknąć. Aż biedny Bielawa wstał i pobiegł za stodołę. Z braku obiektu westchnień Szarlej zaczął zachwycać się Blażeną, Samson Marketą, Jutta Hornem, Rixa Szarlejem, Szarlej Juttą i tak dalej. I zapewne doszłoby do jakiejś orgii gdyby nie Reinmar, który nagle wybiegł zza budynku krzycząc wniebogłosy. Za nim biegł Vilgefortz machając laską, a dziwaczny 'pochód' zamykał jakiś nieznany mężczyzna. Chłopak właściwie. W śmiesznym, "skrzydlatym" hełmie. Wykrzykiwał do czarodzieja mnóstwo gróźb. Że mu jajca obetnie, nogi z dupy powyrywa, bo chciał skrzywdzić Cirillę. Vilgefortz natomiast potknął się o kamień wystający z ziemi i padł na ziemię jak długi. Reynevan nie zdążył zahamować, bo w biegu oglądnął się na przybysza w hełmie. Wpadł na drzwi od stodoły, a te nie wytrzymały ciężaru i z głośnym trzaskiem rozerwały się, ze środka wyskoczyło stado białych króliczków. Skrzydlaty z potępieńczym wrzaskiem rzucił się na usiłującego powstać czarodzieja w srebrzystym płaszczu. Reszta towarzystwa obserwowała zajście bez zrozumienia, a miny mieli tak głupie, że Cirilla, która właśnie wychyliła swą popielatą główkę zza obory, parsknęła śmiechem. Vilgefortz i tajemniczy młodzieniec zakotłowali się na ziemi i poczęli okładać się pięściami, bo czarodziej, całe szczęście, zdążył wytrącić napastnikowi miecz z ręki.
Reynevana obskoczyły puchate króliczki. Jak nietrudno się domyślić, biedny Bielawa nie wiedział co robić. A zwierzątka skakały, przytulały się, milutko było, a słodko, że aż mdło. I Reinmar nie wytrzymał. Z trudem strząsnął z siebie 'napastników' i biegiem wrócił za stodołę. Dźwięki dochodzące zza budynku nie pozostawiały wątpliwości. Od razu wiadomo było, co tam robił.
Po chwili Reynevan wrócił na podwórze, a to, co ujrzał przyprawiło go o kolejne mdłości. Otóż, króliczki zaczęły się rozmnażać. Przez pączkowanie. Jutta i pani Blażena uciekały przez zwierzątkami, Szarlej próbował się od nich uwolnić, a Vilgefortz i skrzydlaty chłopiec zostali obskoczeni przez puszyste różowe kuleczki. Walka, którą prowadzili stała się niemożliwa. W końcu ktoś krzyknął:
- KRÓLICZA APOKALIPSAAAAAAAAA!
I się zaczęło. Panika. Ucieczki. Stres. Bieganina i krzyki. A najbardziej krzyczał Samson. Wyglądał jakby go otaczało stado najgorszych maszkar, a nie śliczne, maleńkie, różowe, puszyste króliczki. Waligóra oparłszy się o ścianę stodoły krzyczał...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 21:42, 10 Maj 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


- Oj - uśmiechnął się czarodziej w srebrnym płaszczu. - Chyba zaklęcia mi się pomyliły...
Panowała cisza. Wszyscy gapili się na pączkującego Reynevana w taki sposób, że słowo 'osłupienie' było stanowczo niewystarczalne. Cirilla wykorzystała chwilę i szybciutko wymknęła się za stodoły. Mag zatarł ręce i pobiegł za nią. Ale nikt się tym nie przejął.
- Chryste... - wyszeptał Szarlej, decydując się przerwać kłopotliwe milczenie. - Musimy coś zrobić. Jakoś...eee... go uspokoić! Samsonie! - zerknął na olbrzyma, a wzrok miał aż zanadto wymowny.
Waligóra wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Rixa tak bardzo starała się powstrzymać chichot, że aż się zakrztusiła. Horn z przerażeniem patrzył, jak z kolejnych pączków powstają coraz to nowe duplikaty Reynevana.
Wtem otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Jutta. Najwyraźniej chciała się odezwać, ale kiedy ujrzała to, co wyrabiało się na podwórzu, zamknęła usta. Najpierw poczerwieniała, potem zbladła. A potem jęknęła rozdzierająco i byłaby się przewróciła, gdyby nie ramię Samsona.
- Co... Co... To... Kim ONI są..?! - trzęsącą się dłonią wskazała na Reynevany, które zabawiały się skakaniem po kopie siana.
- To długa historia. - Szarlej był biały jak papier.
Jutta miała łzy w oczach. Pociągnęła nosem.
- Musimy to powstrzymać! - warknęła wreszcie Rixa. - Tylko jak rozpoznać oryginał?
- Ja... Ja to zrobię. - szepnęła Nikoletta.
Podeszła bliżej. Jeden z Reinmarów zleciał ze stogu, drugi rzucił się na niego i zaczęli się siłować. Trzeci gonił się wraz z czwartym wokół domu, piąty wlazł na drzewo i śpiewał "Kdoz jsu bozi bojovnici", szósty klęczał i głośno odmawiał Pater noster, siódmy tulił do siebie jakiegoś małego kotka i nazywał go Elenczą, a ósmy ujeżdżał krowę wyprowadzoną ze stodoły.
Widok był komiczny, ale nikomu nie chciało się śmiać. Pani Blażena, która akurat wychyliła się za okno, by wylać pomyje, krzyknęła, pisnęła, rozlała zawartość kubełka na głowę jednego z Reynevanów i z hukiem zamknęła okiennicę.
Jutta zmrużyła oczy, otarła łzy i przyjrzała się każdemu z klonów.
- To ten. - rzekła ze zdecydowaniem, wskazując na Reinmara, który właśnie całował kotka w pyszczek.
- Ale co teraz!? - zapytali jednocześnie Horn i Rixa.
Jutta oparła dłonie o biodra, podeszła do Reynevana i nie zważając na jego protesty, wyjęła mu zwierzątko z rąk. I teraz w oczach Reinmara pojawiły się łzy.
- Elenczo, moja Elenczo, chodź do mnie...
- Nie zapytam, kim była lub kim jest ta Elencza. - warknęła Jutta. Po czym uklękła, popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam. - szepnęła. I mocno go uderzyła.
Reynevan krzyknął, chwycił się za głowę. A na jego ramieniu zaczął tworzyć się pączek. Dziewczyna zaklęła paskudnie.
Reszta towarzystwa zbliżyła się na względnie bezpieczną odległość 2 kroków.
I wtedy pączek pękł, zalewając wszystkich klejącą się, różową mazią. Maź pachniała bzem i agrestem.
Mieszkańcy domku w Rapotinie (i nie tylko oni) usnęli. Natychmiast. Agrestowa maź podziałała jak silny środek nasenny. A kiedy się obudzili...
- Reinmarze! Jakiś ty piękny! - szepnęła Jutta.
- Jak Anioł!
- Tak!
- Jesteś cudowny!
- Idealny!
I tak, przekrzykując się nawzajem wszyscy rzucili się na nieświadomego Reynevana. Każdy chciał go dotknąć. Aż biedny Bielawa wstał i pobiegł za stodołę. Z braku obiektu westchnień Szarlej zaczął zachwycać się Blażeną, Samson Marketą, Jutta Hornem, Rixa Szarlejem, Szarlej Juttą i tak dalej. I zapewne doszłoby do jakiejś orgii gdyby nie Reinmar, który nagle wybiegł zza budynku krzycząc wniebogłosy. Za nim biegł Vilgefortz machając laską, a dziwaczny 'pochód' zamykał jakiś nieznany mężczyzna. Chłopak właściwie. W śmiesznym, "skrzydlatym" hełmie. Wykrzykiwał do czarodzieja mnóstwo gróźb. Że mu jajca obetnie, nogi z dupy powyrywa, bo chciał skrzywdzić Cirillę. Vilgefortz natomiast potknął się o kamień wystający z ziemi i padł na ziemię jak długi. Reynevan nie zdążył zahamować, bo w biegu oglądnął się na przybysza w hełmie. Wpadł na drzwi od stodoły, a te nie wytrzymały ciężaru i z głośnym trzaskiem rozerwały się, ze środka wyskoczyło stado białych króliczków. Skrzydlaty z potępieńczym wrzaskiem rzucił się na usiłującego powstać czarodzieja w srebrzystym płaszczu. Reszta towarzystwa obserwowała zajście bez zrozumienia, a miny mieli tak głupie, że Cirilla, która właśnie wychyliła swą popielatą główkę zza obory, parsknęła śmiechem. Vilgefortz i tajemniczy młodzieniec zakotłowali się na ziemi i poczęli okładać się pięściami, bo czarodziej, całe szczęście, zdążył wytrącić napastnikowi miecz z ręki.
Reynevana obskoczyły puchate króliczki. Jak nietrudno się domyślić, biedny Bielawa nie wiedział co robić. A zwierzątka skakały, przytulały się, milutko było, a słodko, że aż mdło. I Reinmar nie wytrzymał. Z trudem strząsnął z siebie 'napastników' i biegiem wrócił za stodołę. Dźwięki dochodzące zza budynku nie pozostawiały wątpliwości. Od razu wiadomo było, co tam robił.
Po chwili Reynevan wrócił na podwórze, a to, co ujrzał przyprawiło go o kolejne mdłości. Otóż, króliczki zaczęły się rozmnażać. Przez pączkowanie. Jutta i pani Blażena uciekały przez zwierzątkami, Szarlej próbował się od nich uwolnić, a Vilgefortz i skrzydlaty chłopiec zostali obskoczeni przez puszyste różowe kuleczki. Walka, którą prowadzili stała się niemożliwa. W końcu ktoś krzyknął:
- KRÓLICZA APOKALIPSAAAAAAAAA!
I się zaczęło. Panika. Ucieczki. Stres. Bieganina i krzyki. A najbardziej krzyczał Samson. Wyglądał jakby go otaczało stado najgorszych maszkar, a nie śliczne, maleńkie, różowe, puszyste króliczki. Waligóra oparłszy się o ścianę stodoły krzyczał:
- Jest ich coraz więcej! Nie dostoimy!
Horn rozpłaszczył się na ziemi, a małe stworzonka z piskiem go obskoczyły. Reynevan jęknął rozdzierająco, zakręciło mu się w głowie, miał ochotę położyć się na ziemi i nie wstawać. Ale zdawał sobie sprawę, że musi coś przedsięwziąć. Istniało jedno, jedyne wyjście. Należało postąpić za przykładem Huona von Sagar. Matavermis.
Nie sądził, że mu się uda, bo nigdy wcześniej tego zaklęcia nie wypróbowywał. Tym bardziej zadziwił go efekt. Usłyszał nagły, wielki, przenikliwy pisk napastników-królików. Pisk ścichł równie nagle, jak rozbrzmiał. Reynevan usłyszał i poczuł, jak dokoła coś pada gradem, uderzając o grunt głucho jak dojrzałe jabłka. Kiedy otworzył oczy, ujrzał podwórze, całe zasłane różowymi, pluszowymi stworzonkami. Nie martwymi. Pluszowymi. Maskotkami.
Szarlej wypluł zwierzaczka, który usiłował wepchać mu się do ust, otrzepał się i uwolnił od oblepiających go, różowych napastników. Jutta powoli wyjrzała zza drzwi chlewika, w którym, bezskutecznie usiłowała się ukryć. Samson westchnął, otarł czoło i usiadł pod ścianą domu, Blażena poprawiała naddarty fartuszek i układała fryzurę. Horn wynurzył głowę z lawiny pluszu. Marketa podniosła odrzuciła precz króliczka, który wlazł jej pod bluzkę. A Rixa wzięła łopatę opartą o spichlerz i zaczęła zgarniać maskotki na stos.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 22:18, 19 Maj 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


Oj - uśmiechnął się czarodziej w srebrnym płaszczu. - Chyba zaklęcia mi się pomyliły...
Panowała cisza. Wszyscy gapili się na pączkującego Reynevana w taki sposób, że słowo 'osłupienie' było stanowczo niewystarczalne. Cirilla wykorzystała chwilę i szybciutko wymknęła się za stodoły. Mag zatarł ręce i pobiegł za nią. Ale nikt się tym nie przejął.
- Chryste... - wyszeptał Szarlej, decydując się przerwać kłopotliwe milczenie. - Musimy coś zrobić. Jakoś...eee... go uspokoić! Samsonie! - zerknął na olbrzyma, a wzrok miał aż zanadto wymowny.
Waligóra wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Rixa tak bardzo starała się powstrzymać chichot, że aż się zakrztusiła. Horn z przerażeniem patrzył, jak z kolejnych pączków powstają coraz to nowe duplikaty Reynevana.
Wtem otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Jutta. Najwyraźniej chciała się odezwać, ale kiedy ujrzała to, co wyrabiało się na podwórzu, zamknęła usta. Najpierw poczerwieniała, potem zbladła. A potem jęknęła rozdzierająco i byłaby się przewróciła, gdyby nie ramię Samsona.
- Co... Co... To... Kim ONI są..?! - trzęsącą się dłonią wskazała na Reynevany, które zabawiały się skakaniem po kopie siana.
- To długa historia. - Szarlej był biały jak papier.
Jutta miała łzy w oczach. Pociągnęła nosem.
- Musimy to powstrzymać! - warknęła wreszcie Rixa. - Tylko jak rozpoznać oryginał?
- Ja... Ja to zrobię. - szepnęła Nikoletta.
Podeszła bliżej. Jeden z Reinmarów zleciał ze stogu, drugi rzucił się na niego i zaczęli się siłować. Trzeci gonił się wraz z czwartym wokół domu, piąty wlazł na drzewo i śpiewał "Kdoz jsu bozi bojovnici", szósty klęczał i głośno odmawiał Pater noster, siódmy tulił do siebie jakiegoś małego kotka i nazywał go Elenczą, a ósmy ujeżdżał krowę wyprowadzoną ze stodoły.
Widok był komiczny, ale nikomu nie chciało się śmiać. Pani Blażena, która akurat wychyliła się za okno, by wylać pomyje, krzyknęła, pisnęła, rozlała zawartość kubełka na głowę jednego z Reynevanów i z hukiem zamknęła okiennicę.
Jutta zmrużyła oczy, otarła łzy i przyjrzała się każdemu z klonów.
- To ten. - rzekła ze zdecydowaniem, wskazując na Reinmara, który właśnie całował kotka w pyszczek.
- Ale co teraz!? - zapytali jednocześnie Horn i Rixa.
Jutta oparła dłonie o biodra, podeszła do Reynevana i nie zważając na jego protesty, wyjęła mu zwierzątko z rąk. I teraz w oczach Reinmara pojawiły się łzy.
- Elenczo, moja Elenczo, chodź do mnie...
- Nie zapytam, kim była lub kim jest ta Elencza. - warknęła Jutta. Po czym uklękła, popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam. - szepnęła. I mocno go uderzyła.
Reynevan krzyknął, chwycił się za głowę. A na jego ramieniu zaczął tworzyć się pączek. Dziewczyna zaklęła paskudnie.
Reszta towarzystwa zbliżyła się na względnie bezpieczną odległość 2 kroków.
I wtedy pączek pękł, zalewając wszystkich klejącą się, różową mazią. Maź pachniała bzem i agrestem.
Mieszkańcy domku w Rapotinie (i nie tylko oni) usnęli. Natychmiast. Agrestowa maź podziałała jak silny środek nasenny. A kiedy się obudzili...
- Reinmarze! Jakiś ty piękny! - szepnęła Jutta.
- Jak Anioł!
- Tak!
- Jesteś cudowny!
- Idealny!
I tak, przekrzykując się nawzajem wszyscy rzucili się na nieświadomego Reynevana. Każdy chciał go dotknąć. Aż biedny Bielawa wstał i pobiegł za stodołę. Z braku obiektu westchnień Szarlej zaczął zachwycać się Blażeną, Samson Marketą, Jutta Hornem, Rixa Szarlejem, Szarlej Juttą i tak dalej. I zapewne doszłoby do jakiejś orgii gdyby nie Reinmar, który nagle wybiegł zza budynku krzycząc wniebogłosy. Za nim biegł Vilgefortz machając laską, a dziwaczny 'pochód' zamykał jakiś nieznany mężczyzna. Chłopak właściwie. W śmiesznym, "skrzydlatym" hełmie. Wykrzykiwał do czarodzieja mnóstwo gróźb. Że mu jajca obetnie, nogi z dupy powyrywa, bo chciał skrzywdzić Cirillę. Vilgefortz natomiast potknął się o kamień wystający z ziemi i padł na ziemię jak długi. Reynevan nie zdążył zahamować, bo w biegu oglądnął się na przybysza w hełmie. Wpadł na drzwi od stodoły, a te nie wytrzymały ciężaru i z głośnym trzaskiem rozerwały się, ze środka wyskoczyło stado białych króliczków. Skrzydlaty z potępieńczym wrzaskiem rzucił się na usiłującego powstać czarodzieja w srebrzystym płaszczu. Reszta towarzystwa obserwowała zajście bez zrozumienia, a miny mieli tak głupie, że Cirilla, która właśnie wychyliła swą popielatą główkę zza obory, parsknęła śmiechem. Vilgefortz i tajemniczy młodzieniec zakotłowali się na ziemi i poczęli okładać się pięściami, bo czarodziej, całe szczęście, zdążył wytrącić napastnikowi miecz z ręki.
Reynevana obskoczyły puchate króliczki. Jak nietrudno się domyślić, biedny Bielawa nie wiedział co robić. A zwierzątka skakały, przytulały się, milutko było, a słodko, że aż mdło. I Reinmar nie wytrzymał. Z trudem strząsnął z siebie 'napastników' i biegiem wrócił za stodołę. Dźwięki dochodzące zza budynku nie pozostawiały wątpliwości. Od razu wiadomo było, co tam robił.
Po chwili Reynevan wrócił na podwórze, a to, co ujrzał przyprawiło go o kolejne mdłości. Otóż, króliczki zaczęły się rozmnażać. Przez pączkowanie. Jutta i pani Blażena uciekały przez zwierzątkami, Szarlej próbował się od nich uwolnić, a Vilgefortz i skrzydlaty chłopiec zostali obskoczeni przez puszyste różowe kuleczki. Walka, którą prowadzili stała się niemożliwa. W końcu ktoś krzyknął:
- KRÓLICZA APOKALIPSAAAAAAAAA!
I się zaczęło. Panika. Ucieczki. Stres. Bieganina i krzyki. A najbardziej krzyczał Samson. Wyglądał jakby go otaczało stado najgorszych maszkar, a nie śliczne, maleńkie, różowe, puszyste króliczki. Waligóra oparłszy się o ścianę stodoły krzyczał:
- Jest ich coraz więcej! Nie dostoimy!
Horn rozpłaszczył się na ziemi, a małe stworzonka z piskiem go obskoczyły. Reynevan jęknął rozdzierająco, zakręciło mu się w głowie, miał ochotę położyć się na ziemi i nie wstawać. Ale zdawał sobie sprawę, że musi coś przedsięwziąć. Istniało jedno, jedyne wyjście. Należało postąpić za przykładem Huona von Sagar. Matavermis.
Nie sądził, że mu się uda, bo nigdy wcześniej tego zaklęcia nie wypróbowywał. Tym bardziej zadziwił go efekt. Usłyszał nagły, wielki, przenikliwy pisk napastników-królików. Pisk ścichł równie nagle, jak rozbrzmiał. Reynevan usłyszał i poczuł, jak dokoła coś pada gradem, uderzając o grunt głucho jak dojrzałe jabłka. Kiedy otworzył oczy, ujrzał podwórze, całe zasłane różowymi, pluszowymi stworzonkami. Nie martwymi. Pluszowymi. Maskotkami.
Szarlej wypluł zwierzaczka, który usiłował wepchać mu się do ust, otrzepał się i uwolnił od oblepiających go, różowych napastników. Jutta powoli wyjrzała zza drzwi chlewika, w którym, bezskutecznie usiłowała się ukryć. Samson westchnął, otarł czoło i usiadł pod ścianą domu, Blażena poprawiała naddarty fartuszek i układała fryzurę. Horn wynurzył głowę z lawiny pluszu. Marketa podniosła odrzuciła precz króliczka, który wlazł jej pod bluzkę. A Rixa wzięła łopatę opartą o spichlerz i zaczęła zgarniać maskotki na stos.
Szarlej zmarszczyl brew. Intensywnie myślał. Wreszcie pojaśniał, uśmiechnął się chytrze.
- I have good idea! - nad jego głową pojawiła się mała, żółta żaróweczka.
Wszyscy zgromadzeni na podwórzu odwrócili się w stronę demeryta.
- Że co? - Reynevan zrobił głupią minę.
- No, mam extra plan, ziomy!
- ???
- Nie czaicie bazy?!
- Eee... ?
- No co wy?! Dzieci gorszej kanapki?!
- Yyy... ?
W końcu Reynevan nie wytrzymał.
- Szarlej, ty Bananowy Borsuku, Obcy Krecie, bo jak cię w bujaka jamajka wypatroszę jak węgorza to będziesz cieszyć michę i zgona wykręcisz, kminisz?
Szarlej wytrzeszczył oczy, a potem uśmiechnął się do Reinmara i rzekł :-
- Kąsam bryłę, funfel, yo!
- Yo! Tera dżumię! Elo Elo 3 2 0! Ty?
- Odje*ało ci w pier*olnik?
- What?
- No, obczajasz?
- Jop.
- BTW, mój plan jest taki, że rozkręcamy biznes na różowych świniach.
- Kjuikach?
- Pewka. Opchniemy je jakimś kukurykańcom i innym drożdżówom!





________

Przydatne - [link widoczny dla zalogowanych]

* Almare i Milva kwiczą *
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 12:21, 28 Maj 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Oj - uśmiechnął się czarodziej w srebrnym płaszczu. - Chyba zaklęcia mi się pomyliły...
Panowała cisza. Wszyscy gapili się na pączkującego Reynevana w taki sposób, że słowo 'osłupienie' było stanowczo niewystarczalne. Cirilla wykorzystała chwilę i szybciutko wymknęła się za stodoły. Mag zatarł ręce i pobiegł za nią. Ale nikt się tym nie przejął.
- Chryste... - wyszeptał Szarlej, decydując się przerwać kłopotliwe milczenie. - Musimy coś zrobić. Jakoś...eee... go uspokoić! Samsonie! - zerknął na olbrzyma, a wzrok miał aż zanadto wymowny.
Waligóra wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Rixa tak bardzo starała się powstrzymać chichot, że aż się zakrztusiła. Horn z przerażeniem patrzył, jak z kolejnych pączków powstają coraz to nowe duplikaty Reynevana.
Wtem otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Jutta. Najwyraźniej chciała się odezwać, ale kiedy ujrzała to, co wyrabiało się na podwórzu, zamknęła usta. Najpierw poczerwieniała, potem zbladła. A potem jęknęła rozdzierająco i byłaby się przewróciła, gdyby nie ramię Samsona.
- Co... Co... To... Kim ONI są..?! - trzęsącą się dłonią wskazała na Reynevany, które zabawiały się skakaniem po kopie siana.
- To długa historia. - Szarlej był biały jak papier.
Jutta miała łzy w oczach. Pociągnęła nosem.
- Musimy to powstrzymać! - warknęła wreszcie Rixa. - Tylko jak rozpoznać oryginał?
- Ja... Ja to zrobię. - szepnęła Nikoletta.
Podeszła bliżej. Jeden z Reinmarów zleciał ze stogu, drugi rzucił się na niego i zaczęli się siłować. Trzeci gonił się wraz z czwartym wokół domu, piąty wlazł na drzewo i śpiewał "Kdoz jsu bozi bojovnici", szósty klęczał i głośno odmawiał Pater noster, siódmy tulił do siebie jakiegoś małego kotka i nazywał go Elenczą, a ósmy ujeżdżał krowę wyprowadzoną ze stodoły.
Widok był komiczny, ale nikomu nie chciało się śmiać. Pani Blażena, która akurat wychyliła się za okno, by wylać pomyje, krzyknęła, pisnęła, rozlała zawartość kubełka na głowę jednego z Reynevanów i z hukiem zamknęła okiennicę.
Jutta zmrużyła oczy, otarła łzy i przyjrzała się każdemu z klonów.
- To ten. - rzekła ze zdecydowaniem, wskazując na Reinmara, który właśnie całował kotka w pyszczek.
- Ale co teraz!? - zapytali jednocześnie Horn i Rixa.
Jutta oparła dłonie o biodra, podeszła do Reynevana i nie zważając na jego protesty, wyjęła mu zwierzątko z rąk. I teraz w oczach Reinmara pojawiły się łzy.
- Elenczo, moja Elenczo, chodź do mnie...
- Nie zapytam, kim była lub kim jest ta Elencza. - warknęła Jutta. Po czym uklękła, popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam. - szepnęła. I mocno go uderzyła.
Reynevan krzyknął, chwycił się za głowę. A na jego ramieniu zaczął tworzyć się pączek. Dziewczyna zaklęła paskudnie.
Reszta towarzystwa zbliżyła się na względnie bezpieczną odległość 2 kroków.
I wtedy pączek pękł, zalewając wszystkich klejącą się, różową mazią. Maź pachniała bzem i agrestem.
Mieszkańcy domku w Rapotinie (i nie tylko oni) usnęli. Natychmiast. Agrestowa maź podziałała jak silny środek nasenny. A kiedy się obudzili...
- Reinmarze! Jakiś ty piękny! - szepnęła Jutta.
- Jak Anioł!
- Tak!
- Jesteś cudowny!
- Idealny!
I tak, przekrzykując się nawzajem wszyscy rzucili się na nieświadomego Reynevana. Każdy chciał go dotknąć. Aż biedny Bielawa wstał i pobiegł za stodołę. Z braku obiektu westchnień Szarlej zaczął zachwycać się Blażeną, Samson Marketą, Jutta Hornem, Rixa Szarlejem, Szarlej Juttą i tak dalej. I zapewne doszłoby do jakiejś orgii gdyby nie Reinmar, który nagle wybiegł zza budynku krzycząc wniebogłosy. Za nim biegł Vilgefortz machając laską, a dziwaczny 'pochód' zamykał jakiś nieznany mężczyzna. Chłopak właściwie. W śmiesznym, "skrzydlatym" hełmie. Wykrzykiwał do czarodzieja mnóstwo gróźb. Że mu jajca obetnie, nogi z dupy powyrywa, bo chciał skrzywdzić Cirillę. Vilgefortz natomiast potknął się o kamień wystający z ziemi i padł na ziemię jak długi. Reynevan nie zdążył zahamować, bo w biegu oglądnął się na przybysza w hełmie. Wpadł na drzwi od stodoły, a te nie wytrzymały ciężaru i z głośnym trzaskiem rozerwały się, ze środka wyskoczyło stado białych króliczków. Skrzydlaty z potępieńczym wrzaskiem rzucił się na usiłującego powstać czarodzieja w srebrzystym płaszczu. Reszta towarzystwa obserwowała zajście bez zrozumienia, a miny mieli tak głupie, że Cirilla, która właśnie wychyliła swą popielatą główkę zza obory, parsknęła śmiechem. Vilgefortz i tajemniczy młodzieniec zakotłowali się na ziemi i poczęli okładać się pięściami, bo czarodziej, całe szczęście, zdążył wytrącić napastnikowi miecz z ręki.
Reynevana obskoczyły puchate króliczki. Jak nietrudno się domyślić, biedny Bielawa nie wiedział co robić. A zwierzątka skakały, przytulały się, milutko było, a słodko, że aż mdło. I Reinmar nie wytrzymał. Z trudem strząsnął z siebie 'napastników' i biegiem wrócił za stodołę. Dźwięki dochodzące zza budynku nie pozostawiały wątpliwości. Od razu wiadomo było, co tam robił.
Po chwili Reynevan wrócił na podwórze, a to, co ujrzał przyprawiło go o kolejne mdłości. Otóż, króliczki zaczęły się rozmnażać. Przez pączkowanie. Jutta i pani Blażena uciekały przez zwierzątkami, Szarlej próbował się od nich uwolnić, a Vilgefortz i skrzydlaty chłopiec zostali obskoczeni przez puszyste różowe kuleczki. Walka, którą prowadzili stała się niemożliwa. W końcu ktoś krzyknął:
- KRÓLICZA APOKALIPSAAAAAAAAA!
I się zaczęło. Panika. Ucieczki. Stres. Bieganina i krzyki. A najbardziej krzyczał Samson. Wyglądał jakby go otaczało stado najgorszych maszkar, a nie śliczne, maleńkie, różowe, puszyste króliczki. Waligóra oparłszy się o ścianę stodoły krzyczał:
- Jest ich coraz więcej! Nie dostoimy!
Horn rozpłaszczył się na ziemi, a małe stworzonka z piskiem go obskoczyły. Reynevan jęknął rozdzierająco, zakręciło mu się w głowie, miał ochotę położyć się na ziemi i nie wstawać. Ale zdawał sobie sprawę, że musi coś przedsięwziąć. Istniało jedno, jedyne wyjście. Należało postąpić za przykładem Huona von Sagar. Matavermis.
Nie sądził, że mu się uda, bo nigdy wcześniej tego zaklęcia nie wypróbowywał. Tym bardziej zadziwił go efekt. Usłyszał nagły, wielki, przenikliwy pisk napastników-królików. Pisk ścichł równie nagle, jak rozbrzmiał. Reynevan usłyszał i poczuł, jak dokoła coś pada gradem, uderzając o grunt głucho jak dojrzałe jabłka. Kiedy otworzył oczy, ujrzał podwórze, całe zasłane różowymi, pluszowymi stworzonkami. Nie martwymi. Pluszowymi. Maskotkami.
Szarlej wypluł zwierzaczka, który usiłował wepchać mu się do ust, otrzepał się i uwolnił od oblepiających go, różowych napastników. Jutta powoli wyjrzała zza drzwi chlewika, w którym, bezskutecznie usiłowała się ukryć. Samson westchnął, otarł czoło i usiadł pod ścianą domu, Blażena poprawiała naddarty fartuszek i układała fryzurę. Horn wynurzył głowę z lawiny pluszu. Marketa podniosła odrzuciła precz króliczka, który wlazł jej pod bluzkę. A Rixa wzięła łopatę opartą o spichlerz i zaczęła zgarniać maskotki na stos.
Szarlej zmarszczyl brew. Intensywnie myślał. Wreszcie pojaśniał, uśmiechnął się chytrze.
- I have good idea! - nad jego głową pojawiła się mała, żółta żaróweczka.
Wszyscy zgromadzeni na podwórzu odwrócili się w stronę demeryta.
- Że co? - Reynevan zrobił głupią minę.
- No, mam extra plan, ziomy!
- ???
- Nie czaicie bazy?!
- Eee... ?
- No co wy?! Dzieci gorszej kanapki?!
- Yyy... ?
W końcu Reynevan nie wytrzymał.
- Szarlej, ty Bananowy Borsuku, Obcy Krecie, bo jak cię w bujaka jamajka wypatroszę jak węgorza to będziesz cieszyć michę i zgona wykręcisz, kminisz?
Szarlej wytrzeszczył oczy, a potem uśmiechnął się do Reinmara i rzekł :-
- Kąsam bryłę, funfel, yo!
- Yo! Tera dżumię! Elo Elo 3 2 0! Ty?
- Odje*ało ci w pier*olnik?
- What?
- No, obczajasz?
- Jop.
- BTW, mój plan jest taki, że rozkręcamy biznes na różowych świniach.
- Kjuikach?
- Pewka. Opchniemy je jakimś kukurykańcom i innym drożdżówom!
Rozmowa wprawiła resztę towarzystwa w takie osłupienie, że nikt nie był w stanie wykrztusić słowa. Do czasu. Jutta śmiało uniosła głowę, podeszła do Reynevana i zerknęła na niego z politowaniem.
- Se pòdon destriar cinc periòdes d'amplor ça que la desparièra. L'edat atica, als sègles Ven e IVen abans nòstra!
Rixa zarumieniła się mocno i z zaciętym wyrazem twarzy podeszła do Jutty. Tupnęła i wywarczała:
- Tiri ech owrot ha-szanim! Chajchi panim el mul mefager! Bi-sztej jadaw...
- Çouchal est ene prumire saye!

- Pal wroty!
- Wrotycz?! - ucieszył się Reynevan
- Silencio! - Samson próbował ich uciszyć
- Beluns d'os aspeutos...
- Cthulhu fhtagn!

Nie wiadomo, jak długo trwała by taka wymiana zdań, nieudolna próba porozumienia się, powstałaby prawdziwa Wieża Babel, gdyby nie przerwał jej czyjś krzyk.
- Witajcie, witajcie, kochaaaani! - krzyknęła Agnes de Apolda wciągając za sobą na podwórze jakiegoś mężczyznę we fraku. Człowiek bronił się, jak umiał, wrzeszczał, gryzł i kopał.
- Patrzcie kogo przyprowadziłam! Hihi! Jaki on aresywny, jeju!
Reynevan uniósł brwi, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Odaaaj mój forteeepian! - wrzasnął Biedrzych ze Strażnicy, wykręcając się z mocnego uścisku oszalałej Zielonej Damy.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 11:42, 11 Cze 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


Oj - uśmiechnął się czarodziej w srebrnym płaszczu. - Chyba zaklęcia mi się pomyliły...
Panowała cisza. Wszyscy gapili się na pączkującego Reynevana w taki sposób, że słowo 'osłupienie' było stanowczo niewystarczalne. Cirilla wykorzystała chwilę i szybciutko wymknęła się za stodoły. Mag zatarł ręce i pobiegł za nią. Ale nikt się tym nie przejął.
- Chryste... - wyszeptał Szarlej, decydując się przerwać kłopotliwe milczenie. - Musimy coś zrobić. Jakoś...eee... go uspokoić! Samsonie! - zerknął na olbrzyma, a wzrok miał aż zanadto wymowny.
Waligóra wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Rixa tak bardzo starała się powstrzymać chichot, że aż się zakrztusiła. Horn z przerażeniem patrzył, jak z kolejnych pączków powstają coraz to nowe duplikaty Reynevana.
Wtem otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Jutta. Najwyraźniej chciała się odezwać, ale kiedy ujrzała to, co wyrabiało się na podwórzu, zamknęła usta. Najpierw poczerwieniała, potem zbladła. A potem jęknęła rozdzierająco i byłaby się przewróciła, gdyby nie ramię Samsona.
- Co... Co... To... Kim ONI są..?! - trzęsącą się dłonią wskazała na Reynevany, które zabawiały się skakaniem po kopie siana.
- To długa historia. - Szarlej był biały jak papier.
Jutta miała łzy w oczach. Pociągnęła nosem.
- Musimy to powstrzymać! - warknęła wreszcie Rixa. - Tylko jak rozpoznać oryginał?
- Ja... Ja to zrobię. - szepnęła Nikoletta.
Podeszła bliżej. Jeden z Reinmarów zleciał ze stogu, drugi rzucił się na niego i zaczęli się siłować. Trzeci gonił się wraz z czwartym wokół domu, piąty wlazł na drzewo i śpiewał "Kdoz jsu bozi bojovnici", szósty klęczał i głośno odmawiał Pater noster, siódmy tulił do siebie jakiegoś małego kotka i nazywał go Elenczą, a ósmy ujeżdżał krowę wyprowadzoną ze stodoły.
Widok był komiczny, ale nikomu nie chciało się śmiać. Pani Blażena, która akurat wychyliła się za okno, by wylać pomyje, krzyknęła, pisnęła, rozlała zawartość kubełka na głowę jednego z Reynevanów i z hukiem zamknęła okiennicę.
Jutta zmrużyła oczy, otarła łzy i przyjrzała się każdemu z klonów.
- To ten. - rzekła ze zdecydowaniem, wskazując na Reinmara, który właśnie całował kotka w pyszczek.
- Ale co teraz!? - zapytali jednocześnie Horn i Rixa.
Jutta oparła dłonie o biodra, podeszła do Reynevana i nie zważając na jego protesty, wyjęła mu zwierzątko z rąk. I teraz w oczach Reinmara pojawiły się łzy.
- Elenczo, moja Elenczo, chodź do mnie...
- Nie zapytam, kim była lub kim jest ta Elencza. - warknęła Jutta. Po czym uklękła, popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam. - szepnęła. I mocno go uderzyła.
Reynevan krzyknął, chwycił się za głowę. A na jego ramieniu zaczął tworzyć się pączek. Dziewczyna zaklęła paskudnie.
Reszta towarzystwa zbliżyła się na względnie bezpieczną odległość 2 kroków.
I wtedy pączek pękł, zalewając wszystkich klejącą się, różową mazią. Maź pachniała bzem i agrestem.
Mieszkańcy domku w Rapotinie (i nie tylko oni) usnęli. Natychmiast. Agrestowa maź podziałała jak silny środek nasenny. A kiedy się obudzili...
- Reinmarze! Jakiś ty piękny! - szepnęła Jutta.
- Jak Anioł!
- Tak!
- Jesteś cudowny!
- Idealny!
I tak, przekrzykując się nawzajem wszyscy rzucili się na nieświadomego Reynevana. Każdy chciał go dotknąć. Aż biedny Bielawa wstał i pobiegł za stodołę. Z braku obiektu westchnień Szarlej zaczął zachwycać się Blażeną, Samson Marketą, Jutta Hornem, Rixa Szarlejem, Szarlej Juttą i tak dalej. I zapewne doszłoby do jakiejś orgii gdyby nie Reinmar, który nagle wybiegł zza budynku krzycząc wniebogłosy. Za nim biegł Vilgefortz machając laską, a dziwaczny 'pochód' zamykał jakiś nieznany mężczyzna. Chłopak właściwie. W śmiesznym, "skrzydlatym" hełmie. Wykrzykiwał do czarodzieja mnóstwo gróźb. Że mu jajca obetnie, nogi z dupy powyrywa, bo chciał skrzywdzić Cirillę. Vilgefortz natomiast potknął się o kamień wystający z ziemi i padł na ziemię jak długi. Reynevan nie zdążył zahamować, bo w biegu oglądnął się na przybysza w hełmie. Wpadł na drzwi od stodoły, a te nie wytrzymały ciężaru i z głośnym trzaskiem rozerwały się, ze środka wyskoczyło stado białych króliczków. Skrzydlaty z potępieńczym wrzaskiem rzucił się na usiłującego powstać czarodzieja w srebrzystym płaszczu. Reszta towarzystwa obserwowała zajście bez zrozumienia, a miny mieli tak głupie, że Cirilla, która właśnie wychyliła swą popielatą główkę zza obory, parsknęła śmiechem. Vilgefortz i tajemniczy młodzieniec zakotłowali się na ziemi i poczęli okładać się pięściami, bo czarodziej, całe szczęście, zdążył wytrącić napastnikowi miecz z ręki.
Reynevana obskoczyły puchate króliczki. Jak nietrudno się domyślić, biedny Bielawa nie wiedział co robić. A zwierzątka skakały, przytulały się, milutko było, a słodko, że aż mdło. I Reinmar nie wytrzymał. Z trudem strząsnął z siebie 'napastników' i biegiem wrócił za stodołę. Dźwięki dochodzące zza budynku nie pozostawiały wątpliwości. Od razu wiadomo było, co tam robił.
Po chwili Reynevan wrócił na podwórze, a to, co ujrzał przyprawiło go o kolejne mdłości. Otóż, króliczki zaczęły się rozmnażać. Przez pączkowanie. Jutta i pani Blażena uciekały przez zwierzątkami, Szarlej próbował się od nich uwolnić, a Vilgefortz i skrzydlaty chłopiec zostali obskoczeni przez puszyste różowe kuleczki. Walka, którą prowadzili stała się niemożliwa. W końcu ktoś krzyknął:
- KRÓLICZA APOKALIPSAAAAAAAAA!
I się zaczęło. Panika. Ucieczki. Stres. Bieganina i krzyki. A najbardziej krzyczał Samson. Wyglądał jakby go otaczało stado najgorszych maszkar, a nie śliczne, maleńkie, różowe, puszyste króliczki. Waligóra oparłszy się o ścianę stodoły krzyczał:
- Jest ich coraz więcej! Nie dostoimy!
Horn rozpłaszczył się na ziemi, a małe stworzonka z piskiem go obskoczyły. Reynevan jęknął rozdzierająco, zakręciło mu się w głowie, miał ochotę położyć się na ziemi i nie wstawać. Ale zdawał sobie sprawę, że musi coś przedsięwziąć. Istniało jedno, jedyne wyjście. Należało postąpić za przykładem Huona von Sagar. Matavermis.
Nie sądził, że mu się uda, bo nigdy wcześniej tego zaklęcia nie wypróbowywał. Tym bardziej zadziwił go efekt. Usłyszał nagły, wielki, przenikliwy pisk napastników-królików. Pisk ścichł równie nagle, jak rozbrzmiał. Reynevan usłyszał i poczuł, jak dokoła coś pada gradem, uderzając o grunt głucho jak dojrzałe jabłka. Kiedy otworzył oczy, ujrzał podwórze, całe zasłane różowymi, pluszowymi stworzonkami. Nie martwymi. Pluszowymi. Maskotkami.
Szarlej wypluł zwierzaczka, który usiłował wepchać mu się do ust, otrzepał się i uwolnił od oblepiających go, różowych napastników. Jutta powoli wyjrzała zza drzwi chlewika, w którym, bezskutecznie usiłowała się ukryć. Samson westchnął, otarł czoło i usiadł pod ścianą domu, Blażena poprawiała naddarty fartuszek i układała fryzurę. Horn wynurzył głowę z lawiny pluszu. Marketa podniosła odrzuciła precz króliczka, który wlazł jej pod bluzkę. A Rixa wzięła łopatę opartą o spichlerz i zaczęła zgarniać maskotki na stos.
Szarlej zmarszczyl brew. Intensywnie myślał. Wreszcie pojaśniał, uśmiechnął się chytrze.
- I have good idea! - nad jego głową pojawiła się mała, żółta żaróweczka.
Wszyscy zgromadzeni na podwórzu odwrócili się w stronę demeryta.
- Że co? - Reynevan zrobił głupią minę.
- No, mam extra plan, ziomy!
- ???
- Nie czaicie bazy?!
- Eee... ?
- No co wy?! Dzieci gorszej kanapki?!
- Yyy... ?
W końcu Reynevan nie wytrzymał.
- Szarlej, ty Bananowy Borsuku, Obcy Krecie, bo jak cię w bujaka jamajka wypatroszę jak węgorza to będziesz cieszyć michę i zgona wykręcisz, kminisz?
Szarlej wytrzeszczył oczy, a potem uśmiechnął się do Reinmara i rzekł :-
- Kąsam bryłę, funfel, yo!
- Yo! Tera dżumię! Elo Elo 3 2 0! Ty?
- Odje*ało ci w pier*olnik?
- What?
- No, obczajasz?
- Jop.
- BTW, mój plan jest taki, że rozkręcamy biznes na różowych świniach.
- Kjuikach?
- Pewka. Opchniemy je jakimś kukurykańcom i innym drożdżówom!
Rozmowa wprawiła resztę towarzystwa w takie osłupienie, że nikt nie był w stanie wykrztusić słowa. Do czasu. Jutta śmiało uniosła głowę, podeszła do Reynevana i zerknęła na niego z politowaniem.
- Se pòdon destriar cinc periòdes d'amplor ça que la desparièra. L'edat atica, als sègles Ven e IVen abans nòstra!
Rixa zarumieniła się mocno i z zaciętym wyrazem twarzy podeszła do Jutty. Tupnęła i wywarczała:
- Tiri ech owrot ha-szanim! Chajchi panim el mul mefager! Bi-sztej jadaw...
- Çouchal est ene prumire saye!
- Pal wroty!
- Wrotycz?! - ucieszył się Reynevan
- Silencio! - Samson próbował ich uciszyć
- Beluns d'os aspeutos...
- Cthulhu fhtagn!
Nie wiadomo, jak długo trwała by taka wymiana zdań, nieudolna próba porozumienia się, powstałaby prawdziwa Wieża Babel, gdyby nie przerwał jej czyjś krzyk.
- Witajcie, witajcie, kochaaaani! - krzyknęła Agnes de Apolda wciągając za sobą na podwórze jakiegoś mężczyznę we fraku. Człowiek bronił się, jak umiał, wrzeszczał, gryzł i kopał.
- Patrzcie kogo przyprowadziłam! Hihi! Jaki on aresywny, jeju!
Reynevan uniósł brwi, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Odaaaj mój forteeepian! - wrzasnął Biedrzych ze Strażnicy, wykręcając się z mocnego uścisku oszalałej Zielonej Damy.
- Oddam, ale potem! - ofuknęła bardzo nieszczęśliwego Biedrzycha.
- Całe towarzystwo! Natychmiast do domu na jajecznicę z selerkiem! - zawołała radośnie Blażena.
- A ty się zachowuj! - Agnes znowu wrzasnęła na Biedrzycha, który próbował uciec, po czym usiadł na ziemi i wybuchnął płaczem.
- Oj, nie płacz, Biedrzyszku. Masz tu króliczka i chodź z nami - czule powiedziała do niego pani Pospichalova, po czym wzięła go za rękę i przeciągnęła za drzwi. Wszyscy zasiedli do stołu i zaczęła się rozmowa. Tymczasem pani Blażena robiła pokaźne ilości jajecznicy, ponieważ gości było tak wielu. Przy stole, na ławach i parapetach zasiedli: domownicy, czyli Reynevan, Samson, Szarlej, Jutta, Marketa oraz Agnes, Urban Horn, Biedrzych, Weronika, Mikołaj, Rixa, księżniczka Cirilla i chłopak w skrzydlatym hełmie. Vilgefortz gdzieś się zapodział, a i tak nikt nie miał zamiaru go zapraszać.


Wymieniłam wszystkich?
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 12:43, 11 Cze 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Oj - uśmiechnął się czarodziej w srebrnym płaszczu. - Chyba zaklęcia mi się pomyliły...
Panowała cisza. Wszyscy gapili się na pączkującego Reynevana w taki sposób, że słowo 'osłupienie' było stanowczo niewystarczalne. Cirilla wykorzystała chwilę i szybciutko wymknęła się za stodoły. Mag zatarł ręce i pobiegł za nią. Ale nikt się tym nie przejął.
- Chryste... - wyszeptał Szarlej, decydując się przerwać kłopotliwe milczenie. - Musimy coś zrobić. Jakoś...eee... go uspokoić! Samsonie! - zerknął na olbrzyma, a wzrok miał aż zanadto wymowny.
Waligóra wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Rixa tak bardzo starała się powstrzymać chichot, że aż się zakrztusiła. Horn z przerażeniem patrzył, jak z kolejnych pączków powstają coraz to nowe duplikaty Reynevana.
Wtem otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Jutta. Najwyraźniej chciała się odezwać, ale kiedy ujrzała to, co wyrabiało się na podwórzu, zamknęła usta. Najpierw poczerwieniała, potem zbladła. A potem jęknęła rozdzierająco i byłaby się przewróciła, gdyby nie ramię Samsona.
- Co... Co... To... Kim ONI są..?! - trzęsącą się dłonią wskazała na Reynevany, które zabawiały się skakaniem po kopie siana.
- To długa historia. - Szarlej był biały jak papier.
Jutta miała łzy w oczach. Pociągnęła nosem.
- Musimy to powstrzymać! - warknęła wreszcie Rixa. - Tylko jak rozpoznać oryginał?
- Ja... Ja to zrobię. - szepnęła Nikoletta.
Podeszła bliżej. Jeden z Reinmarów zleciał ze stogu, drugi rzucił się na niego i zaczęli się siłować. Trzeci gonił się wraz z czwartym wokół domu, piąty wlazł na drzewo i śpiewał "Kdoz jsu bozi bojovnici", szósty klęczał i głośno odmawiał Pater noster, siódmy tulił do siebie jakiegoś małego kotka i nazywał go Elenczą, a ósmy ujeżdżał krowę wyprowadzoną ze stodoły.
Widok był komiczny, ale nikomu nie chciało się śmiać. Pani Blażena, która akurat wychyliła się za okno, by wylać pomyje, krzyknęła, pisnęła, rozlała zawartość kubełka na głowę jednego z Reynevanów i z hukiem zamknęła okiennicę.
Jutta zmrużyła oczy, otarła łzy i przyjrzała się każdemu z klonów.
- To ten. - rzekła ze zdecydowaniem, wskazując na Reinmara, który właśnie całował kotka w pyszczek.
- Ale co teraz!? - zapytali jednocześnie Horn i Rixa.
Jutta oparła dłonie o biodra, podeszła do Reynevana i nie zważając na jego protesty, wyjęła mu zwierzątko z rąk. I teraz w oczach Reinmara pojawiły się łzy.
- Elenczo, moja Elenczo, chodź do mnie...
- Nie zapytam, kim była lub kim jest ta Elencza. - warknęła Jutta. Po czym uklękła, popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam. - szepnęła. I mocno go uderzyła.
Reynevan krzyknął, chwycił się za głowę. A na jego ramieniu zaczął tworzyć się pączek. Dziewczyna zaklęła paskudnie.
Reszta towarzystwa zbliżyła się na względnie bezpieczną odległość 2 kroków.
I wtedy pączek pękł, zalewając wszystkich klejącą się, różową mazią. Maź pachniała bzem i agrestem.
Mieszkańcy domku w Rapotinie (i nie tylko oni) usnęli. Natychmiast. Agrestowa maź podziałała jak silny środek nasenny. A kiedy się obudzili...
- Reinmarze! Jakiś ty piękny! - szepnęła Jutta.
- Jak Anioł!
- Tak!
- Jesteś cudowny!
- Idealny!
I tak, przekrzykując się nawzajem wszyscy rzucili się na nieświadomego Reynevana. Każdy chciał go dotknąć. Aż biedny Bielawa wstał i pobiegł za stodołę. Z braku obiektu westchnień Szarlej zaczął zachwycać się Blażeną, Samson Marketą, Jutta Hornem, Rixa Szarlejem, Szarlej Juttą i tak dalej. I zapewne doszłoby do jakiejś orgii gdyby nie Reinmar, który nagle wybiegł zza budynku krzycząc wniebogłosy. Za nim biegł Vilgefortz machając laską, a dziwaczny 'pochód' zamykał jakiś nieznany mężczyzna. Chłopak właściwie. W śmiesznym, "skrzydlatym" hełmie. Wykrzykiwał do czarodzieja mnóstwo gróźb. Że mu jajca obetnie, nogi z dupy powyrywa, bo chciał skrzywdzić Cirillę. Vilgefortz natomiast potknął się o kamień wystający z ziemi i padł na ziemię jak długi. Reynevan nie zdążył zahamować, bo w biegu oglądnął się na przybysza w hełmie. Wpadł na drzwi od stodoły, a te nie wytrzymały ciężaru i z głośnym trzaskiem rozerwały się, ze środka wyskoczyło stado białych króliczków. Skrzydlaty z potępieńczym wrzaskiem rzucił się na usiłującego powstać czarodzieja w srebrzystym płaszczu. Reszta towarzystwa obserwowała zajście bez zrozumienia, a miny mieli tak głupie, że Cirilla, która właśnie wychyliła swą popielatą główkę zza obory, parsknęła śmiechem. Vilgefortz i tajemniczy młodzieniec zakotłowali się na ziemi i poczęli okładać się pięściami, bo czarodziej, całe szczęście, zdążył wytrącić napastnikowi miecz z ręki.
Reynevana obskoczyły puchate króliczki. Jak nietrudno się domyślić, biedny Bielawa nie wiedział co robić. A zwierzątka skakały, przytulały się, milutko było, a słodko, że aż mdło. I Reinmar nie wytrzymał. Z trudem strząsnął z siebie 'napastników' i biegiem wrócił za stodołę. Dźwięki dochodzące zza budynku nie pozostawiały wątpliwości. Od razu wiadomo było, co tam robił.
Po chwili Reynevan wrócił na podwórze, a to, co ujrzał przyprawiło go o kolejne mdłości. Otóż, króliczki zaczęły się rozmnażać. Przez pączkowanie. Jutta i pani Blażena uciekały przez zwierzątkami, Szarlej próbował się od nich uwolnić, a Vilgefortz i skrzydlaty chłopiec zostali obskoczeni przez puszyste różowe kuleczki. Walka, którą prowadzili stała się niemożliwa. W końcu ktoś krzyknął:
- KRÓLICZA APOKALIPSAAAAAAAAA!
I się zaczęło. Panika. Ucieczki. Stres. Bieganina i krzyki. A najbardziej krzyczał Samson. Wyglądał jakby go otaczało stado najgorszych maszkar, a nie śliczne, maleńkie, różowe, puszyste króliczki. Waligóra oparłszy się o ścianę stodoły krzyczał:
- Jest ich coraz więcej! Nie dostoimy!
Horn rozpłaszczył się na ziemi, a małe stworzonka z piskiem go obskoczyły. Reynevan jęknął rozdzierająco, zakręciło mu się w głowie, miał ochotę położyć się na ziemi i nie wstawać. Ale zdawał sobie sprawę, że musi coś przedsięwziąć. Istniało jedno, jedyne wyjście. Należało postąpić za przykładem Huona von Sagar. Matavermis.
Nie sądził, że mu się uda, bo nigdy wcześniej tego zaklęcia nie wypróbowywał. Tym bardziej zadziwił go efekt. Usłyszał nagły, wielki, przenikliwy pisk napastników-królików. Pisk ścichł równie nagle, jak rozbrzmiał. Reynevan usłyszał i poczuł, jak dokoła coś pada gradem, uderzając o grunt głucho jak dojrzałe jabłka. Kiedy otworzył oczy, ujrzał podwórze, całe zasłane różowymi, pluszowymi stworzonkami. Nie martwymi. Pluszowymi. Maskotkami.
Szarlej wypluł zwierzaczka, który usiłował wepchać mu się do ust, otrzepał się i uwolnił od oblepiających go, różowych napastników. Jutta powoli wyjrzała zza drzwi chlewika, w którym, bezskutecznie usiłowała się ukryć. Samson westchnął, otarł czoło i usiadł pod ścianą domu, Blażena poprawiała naddarty fartuszek i układała fryzurę. Horn wynurzył głowę z lawiny pluszu. Marketa podniosła odrzuciła precz króliczka, który wlazł jej pod bluzkę. A Rixa wzięła łopatę opartą o spichlerz i zaczęła zgarniać maskotki na stos.
Szarlej zmarszczyl brew. Intensywnie myślał. Wreszcie pojaśniał, uśmiechnął się chytrze.
- I have good idea! - nad jego głową pojawiła się mała, żółta żaróweczka.
Wszyscy zgromadzeni na podwórzu odwrócili się w stronę demeryta.
- Że co? - Reynevan zrobił głupią minę.
- No, mam extra plan, ziomy!
- ???
- Nie czaicie bazy?!
- Eee... ?
- No co wy?! Dzieci gorszej kanapki?!
- Yyy... ?
W końcu Reynevan nie wytrzymał.
- Szarlej, ty Bananowy Borsuku, Obcy Krecie, bo jak cię w bujaka jamajka wypatroszę jak węgorza to będziesz cieszyć michę i zgona wykręcisz, kminisz?
Szarlej wytrzeszczył oczy, a potem uśmiechnął się do Reinmara i rzekł :-
- Kąsam bryłę, funfel, yo!
- Yo! Tera dżumię! Elo Elo 3 2 0! Ty?
- Odje*ało ci w pier*olnik?
- What?
- No, obczajasz?
- Jop.
- BTW, mój plan jest taki, że rozkręcamy biznes na różowych świniach.
- Kjuikach?
- Pewka. Opchniemy je jakimś kukurykańcom i innym drożdżówom!
Rozmowa wprawiła resztę towarzystwa w takie osłupienie, że nikt nie był w stanie wykrztusić słowa. Do czasu. Jutta śmiało uniosła głowę, podeszła do Reynevana i zerknęła na niego z politowaniem.
- Se pòdon destriar cinc periòdes d'amplor ça que la desparièra. L'edat atica, als sègles Ven e IVen abans nòstra!
Rixa zarumieniła się mocno i z zaciętym wyrazem twarzy podeszła do Jutty. Tupnęła i wywarczała:
- Tiri ech owrot ha-szanim! Chajchi panim el mul mefager! Bi-sztej jadaw...
- Çouchal est ene prumire saye!
- Pal wroty!
- Wrotycz?! - ucieszył się Reynevan
- Silencio! - Samson próbował ich uciszyć
- Beluns d'os aspeutos...
- Cthulhu fhtagn!
Nie wiadomo, jak długo trwała by taka wymiana zdań, nieudolna próba porozumienia się, powstałaby prawdziwa Wieża Babel, gdyby nie przerwał jej czyjś krzyk.
- Witajcie, witajcie, kochaaaani! - krzyknęła Agnes de Apolda wciągając za sobą na podwórze jakiegoś mężczyznę we fraku. Człowiek bronił się, jak umiał, wrzeszczał, gryzł i kopał.
- Patrzcie kogo przyprowadziłam! Hihi! Jaki on aresywny, jeju!
Reynevan uniósł brwi, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Odaaaj mój forteeepian! - wrzasnął Biedrzych ze Strażnicy, wykręcając się z mocnego uścisku oszalałej Zielonej Damy.
- Oddam, ale potem! - ofuknęła bardzo nieszczęśliwego Biedrzycha.
- Całe towarzystwo! Natychmiast do domu na jajecznicę z selerkiem! - zawołała radośnie Blażena.
- A ty się zachowuj! - Agnes znowu wrzasnęła na Biedrzycha, który próbował uciec, po czym usiadł na ziemi i wybuchnął płaczem.
- Oj, nie płacz, Biedrzyszku. Masz tu króliczka i chodź z nami - czule powiedziała do niego pani Pospichalova, po czym wzięła go za rękę i przeciągnęła za drzwi. Wszyscy zasiedli do stołu i zaczęła się rozmowa. Tymczasem pani Blażena robiła pokaźne ilości jajecznicy, ponieważ gości było tak wielu. Przy stole, na ławach i parapetach zasiedli: domownicy, czyli Reynevan, Samson, Szarlej, Jutta, Marketa oraz Agnes, Urban Horn, Biedrzych, Weronika, Mikołaj, Rixa, księżniczka Cirilla i chłopak w skrzydlatym hełmie. Vilgefortz gdzieś się zapodział, a i tak nikt nie miał zamiaru go zapraszać. Zresztą, po pewnym czasie, czarny rycerz, przedstawiający się jako Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach, wybrał się na
poszukiwania zaginionego czarodzieja, by, jak sam twierdził, wywrzeć na nim zemstę.

***

- A co ten kot tutaj robi? – zdziwiła się Rixa, widząc małego szarego kotka, który pętał się pod nogami jedzących.
- To jest... – Jutta przełknęła. – Elencza. Czyż nie tak? – z drwiącą miną zerknęła na Reynevana, który udawał strasznie zajętego jedzeniem.
- Jaka znowu Elencza? – zainteresowała się Żydówka.
- Żadna. To znaczy... – Reinmar zbladł. – A, taka jedna. Dziewczyna, która się do mnie... przykleiła.
- Ach, przykleiła. – kiwnęła glową Nikoletta.
- Tak, właśnie. Przyczepiła się, łazi za mną jak cielę, wodzi tymi swoimi wodnistymi oczami, maślane spojrzenia, rumieńce, wzdychania...
- Oho – mruknęła Jutta. – No, proszę.
- Ciekawe, która to już z kolei się przykleja... – zachichotał Horn, nie podnosząc głowy znad miski, dlatego nie widział wściekłej miny Reynevana.
Blażena natomiast wpatrywała się w Reinmara. Oczy jej błyszczały.
- Ach, przypomniało mi się... – westchnęła z rozmarzeniem. – Przypomniało mi się...
Blażena nie zdążyła podzielić się w comitivą tym, co się jej przypomniało, gdyż na podwórzu rozległ się głośny warkot.
Biedrzych, siedzący pod oknem, karmiący kotka, zerwał się i wyjrzał przez okno.
- Motor! Bzium, bzium, haha! Prawdziwym motor! - ucieszył się.
- Motor? Jaki znowu motor? - zmarszczył brwi Szarlej.
- O święta Perpetuo... - westchnął, także zerknąwszy przez szybę. - Nie wierzę. Inkwizytor na motocyklu. Grzegorz Hejncze.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 21:24, 13 Cze 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


Inkwizytor zsiadł z motoru, zaparkował na samiusieńkim środku podwórza, majestatycznym krokiem podszedł do drzwi i... I wcale nie zapukał. Cofnął rękę, przysunął, znowu cofnął, znowu przysunął, jak dziecko, które nie wie, czy może wejść do pokoju rodziców. Wszystkie te poczynania obserwowano z okna. A właściwie z okien. Tłocząc się, przepychając, szturchając, wyzywając. Przezwiska właśnie zaczynały brzmieć tak, jak brzmiały podczas niedawnej kłótni, na szczęście przybysz zdecydował się nieśmiało zastukać w drzwi. Rzucono się natychmiast, aby jak najszybciej otworzyć. Rzecz jasna, pierwszy był Reinmar, jako kompan Grzegorza ze studiów. Bielawa zastanawiał się tylko, dlaczego Hejncze, zawsze tak śmiały i odważny, nagle stał się swoim przeciwieństwem. Odpowiedź na to pytanie była banalnie prosta: Inkwizytor zwyczajnie...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 15:49, 20 Cze 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Inkwizytor zsiadł z motoru, zaparkował na samiusieńkim środku podwórza, majestatycznym krokiem podszedł do drzwi i... I wcale nie zapukał. Cofnął rękę, przysunął, znowu cofnął, znowu przysunął, jak dziecko, które nie wie, czy może wejść do pokoju rodziców. Wszystkie te poczynania obserwowano z okna. A właściwie z okien. Tłocząc się, przepychając, szturchając, wyzywając. Przezwiska właśnie zaczynały brzmieć tak, jak brzmiały podczas niedawnej kłótni, na szczęście przybysz zdecydował się nieśmiało zastukać w drzwi. Rzucono się natychmiast, aby jak najszybciej otworzyć. Rzecz jasna, pierwszy był Reinmar, jako kompan Grzegorza ze studiów. Bielawa zastanawiał się tylko, dlaczego Hejncze, zawsze tak śmiały i odważny, nagle stał się swoim przeciwieństwem. Odpowiedź na to pytanie była banalnie prosta: Inkwizytor zwyczajnie czegoś się przestraszył.
- Dlaczego nie puka? Czemu nie otwiera drzwi? - Horn dopchał się do okna, popychając Biedrzycha, który rozpłakał się, upadł na Agnes i byłby ją przewrócił, gdyby nie silne ramię Samsona.
Reynevan nie zastanawiał się długo, pobiegł do sieni i otworzył dominikaninowi. Ten zaś przestąpił próg, ale zdawał się nie zauważać Bielawy, niewidzącym wzrokiem wciąż wpatrywał się w dębowe drzwi.
- Róż. Różowa. Maź. To jest. Różowe. Różowe. Na czerep biskupa Konrada, to się lepi. Różowe. Lepi. Się - powtarzał nieprzytomnie.
- Jaka maź? Gdzie? To jest drewno, Grzesiu - zdziwił się Reynevan, stukając w twardy dąb.
- Różowe. Różowe. Różoweeee...Eee...
- Oho, następna ofiara nieudanego zaklęcia - westchnął Samson Miodek, który właśnie pojawił się obok. - Cóż. Trzeba poczekać, aż minie.
Ku przerażeniu Hejnczego, olbrzym chwycił go za ramiona i zaciągnął do kuchni. Reynevan oglądnął drzwi raz jeszcze, w poszukiwaniu wyimaginowanej różowej substancji, ale nie odkrywszy niczego podejrzanego, wzruszył ramionami i powrócił do reszty kompanii.

***

Kiedy wszyscy ponownie zasiedli za stołem, Grzegorz zaczął dziwnie się zachowywać. Najpierw szczeknął, potem upadł na klęczki, znowu szczeknął, zaczął węszyć, potem wydawać z siebie dziwne pomruki, a na końcu, ku zaskoczeniu towarzystwa, nastroszył się, zwinął w kłębek i poturlał w kąt pomieszczenia.
Przez chwilę panowała cisza, wszyscy w milczeniu patrzyli na inkwizytora. Rixa odezwała się jako pierwsza.
- Chyba mamy jeża.
- Polimorf? - zaciekawił się Reynevan
- Zawsze chciałam mieć jeżyka - ucieszyła się Jutta. - Bardzo miłe zwierzątka.
- Grześ Hejncze jest jeżem, ahahaha! -Horn o mało nie udławił się piwem.
Jedynie pani Blażena wyglądała na zatroskaną.
- Może dam mu mleczka? - przypatrywała się białemu kształtowi, zwiniętemu pod ścianą. - Albo jabłko?
- Jeszcze nam tu, cholera, Grellenorta brakuje.
- Przestań! - zatrząsł się Reynevan. - Ja go więcej na oczy nie chcę oglądać. A jeśli już, to martwego!
- Właśnie. - Jutta zrobiła się dziwnie blada.
Wdowa po Pospichalu podała dominikaninowi-jeżowi spodeczek z mlekiem i odstąpiła o dwa kroki. Po chwili, inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską, uniósł głowę, powęszył, zbliżył się i zaczął wylizywać mleko.
- No, mówię. Jeżyk, jak nic - parsknęła Rixa.
- Wiedziałem, że mu ta duchowa sukienka zaszkodzi - mruknął Reinmar, odwracając wzrok od dominikanina.
- Sukienka? Sukienka?! - uniósł się Biedrzych. - Jaka sukienka?! Gdzie ty na mnie sukienkę widzisz?! I w ogóle do d*py z sukienk... - nie dokończył, Agnes posadziła go z powrotem na krześle, przytuliła i zaczęła gładzić po włoskach, powtarzając uspokajające "Ciii, ciii".
Pani Blażena natomiast, wykorzystując jakby fakt, że Jutta wyszła na chwilkę do spiżarni, usiadła obok Reinmara i wlepiła w niego spojrzenie aksamitne jak alpejskie szarotki.
- Reinmarze... Pamiętasz...
- Pani Blażeno, błagam... - wzrok Reynevana był aż zanadto wymowny.
- Pamiętasz...
- Pani Blażeno!
- Pamiętasz naszą pierwszą noc? - uśmiechnęła się od wspomnień.
Reynevan zrobił się biały jak kreda. Wszyscy zbledli widząc Juttę, która akurat weszła do izby. A potem szybko wyszła. Trzaskając drzwiami. Potem usłyszeli skrzypienie schodów. I kolejne trzaśnięcie.
Panowała kompletna cisza. Przerywało ją tylko brzęczenie muchy. Nawet inkwizytor przestał siorbać swoje mleko.
W końcu, Reynevan wstał, zasunął po sobie krzesło i wyszedł. Innymi drzwiami.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 10:15, 22 Cze 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


Inkwizytor zsiadł z motoru, zaparkował na samiusieńkim środku podwórza, majestatycznym krokiem podszedł do drzwi i... I wcale nie zapukał. Cofnął rękę, przysunął, znowu cofnął, znowu przysunął, jak dziecko, które nie wie, czy może wejść do pokoju rodziców. Wszystkie te poczynania obserwowano z okna. A właściwie z okien. Tłocząc się, przepychając, szturchając, wyzywając. Przezwiska właśnie zaczynały brzmieć tak, jak brzmiały podczas niedawnej kłótni, na szczęście przybysz zdecydował się nieśmiało zastukać w drzwi. Rzucono się natychmiast, aby jak najszybciej otworzyć. Rzecz jasna, pierwszy był Reinmar, jako kompan Grzegorza ze studiów. Bielawa zastanawiał się tylko, dlaczego Hejncze, zawsze tak śmiały i odważny, nagle stał się swoim przeciwieństwem. Odpowiedź na to pytanie była banalnie prosta: Inkwizytor zwyczajnie czegoś się przestraszył.
- Dlaczego nie puka? Czemu nie otwiera drzwi? - Horn dopchał się do okna, popychając Biedrzycha, który rozpłakał się, upadł na Agnes i byłby ją przewrócił, gdyby nie silne ramię Samsona.
Reynevan nie zastanawiał się długo, pobiegł do sieni i otworzył dominikaninowi. Ten zaś przestąpił próg, ale zdawał się nie zauważać Bielawy, niewidzącym wzrokiem wciąż wpatrywał się w dębowe drzwi.
- Róż. Różowa. Maź. To jest. Różowe. Różowe. Na czerep biskupa Konrada, to się lepi. Różowe. Lepi. Się - powtarzał nieprzytomnie.
- Jaka maź? Gdzie? To jest drewno, Grzesiu - zdziwił się Reynevan, stukając w twardy dąb.
- Różowe. Różowe. Różoweeee...Eee...
- Oho, następna ofiara nieudanego zaklęcia - westchnął Samson Miodek, który właśnie pojawił się obok. - Cóż. Trzeba poczekać, aż minie.
Ku przerażeniu Hejnczego, olbrzym chwycił go za ramiona i zaciągnął do kuchni. Reynevan oglądnął drzwi raz jeszcze, w poszukiwaniu wyimaginowanej różowej substancji, ale nie odkrywszy niczego podejrzanego, wzruszył ramionami i powrócił do reszty kompanii.

***

Kiedy wszyscy ponownie zasiedli za stołem, Grzegorz zaczął dziwnie się zachowywać. Najpierw szczeknął, potem upadł na klęczki, znowu szczeknął, zaczął węszyć, potem wydawać z siebie dziwne pomruki, a na końcu, ku zaskoczeniu towarzystwa, nastroszył się, zwinął w kłębek i poturlał w kąt pomieszczenia.
Przez chwilę panowała cisza, wszyscy w milczeniu patrzyli na inkwizytora. Rixa odezwała się jako pierwsza.
- Chyba mamy jeża.
- Polimorf? - zaciekawił się Reynevan
- Zawsze chciałam mieć jeżyka - ucieszyła się Jutta. - Bardzo miłe zwierzątka.
- Grześ Hejncze jest jeżem, ahahaha! -Horn o mało nie udławił się piwem.
Jedynie pani Blażena wyglądała na zatroskaną.
- Może dam mu mleczka? - przypatrywała się białemu kształtowi, zwiniętemu pod ścianą. - Albo jabłko?
- Jeszcze nam tu, cholera, Grellenorta brakuje.
- Przestań! - zatrząsł się Reynevan. - Ja go więcej na oczy nie chcę oglądać. A jeśli już, to martwego!
- Właśnie. - Jutta zrobiła się dziwnie blada.
Wdowa po Pospichalu podała dominikaninowi-jeżowi spodeczek z mlekiem i odstąpiła o dwa kroki. Po chwili, inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską, uniósł głowę, powęszył, zbliżył się i zaczął wylizywać mleko.
- No, mówię. Jeżyk, jak nic - parsknęła Rixa.
- Wiedziałem, że mu ta duchowa sukienka zaszkodzi - mruknął Reinmar, odwracając wzrok od dominikanina.
- Sukienka? Sukienka?! - uniósł się Biedrzych. - Jaka sukienka?! Gdzie ty na mnie sukienkę widzisz?! I w ogóle do d*py z sukienk... - nie dokończył, Agnes posadziła go z powrotem na krześle, przytuliła i zaczęła gładzić po włoskach, powtarzając uspokajające "Ciii, ciii".
Pani Blażena natomiast, wykorzystując jakby fakt, że Jutta wyszła na chwilkę do spiżarni, usiadła obok Reinmara i wlepiła w niego spojrzenie aksamitne jak alpejskie szarotki.
- Reinmarze... Pamiętasz...
- Pani Blażeno, błagam... - wzrok Reynevana był aż zanadto wymowny.
- Pamiętasz...
- Pani Blażeno!
- Pamiętasz naszą pierwszą noc? - uśmiechnęła się od wspomnień.
Reynevan zrobił się biały jak kreda. Wszyscy zbledli widząc Juttę, która akurat weszła do izby. A potem szybko wyszła. Trzaskając drzwiami. Potem usłyszeli skrzypienie schodów. I kolejne trzaśnięcie.
Panowała kompletna cisza. Przerywało ją tylko brzęczenie muchy. Nawet inkwizytor przestał siorbać swoje mleko.
W końcu, Reynevan wstał, zasunął po sobie krzesło i wyszedł. Innymi drzwiami.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Tylko Grzegorz powrocił do picia mleka i wydawał zachwycone pomruki, a Biedrzych bawił się z Elenczą.
- Przeeejdzie im - stwierdził w końcu z pełnym przekonaniem Horn.
- A wiecie - dodał po chwili - Wiecie, że dostaliśmy zamówienie na dwie tony różowych królików?
Wszystkim opadły szczęki.
- A od kogo? - zdziwił się Szarlej.
- Eee, od niejakiej Elenczy von Stietencron.
- Elencza, kici-kici! - roześmiał się Biedrzych.
- Cicho, syneczku - uciszyla go Agnes.
- Syneczku? - parsknęla Rixa.
- No, wiecie - zarumienila się Zielona Dama - Muszę trenować, hihi.
- A wracając do tej Elenczy... - wtrącił się Szarlej. - To kim ona właściwie jest?
- Zdaje się, że Reinmar ją zna.
- Oj, pewnie zna. - uśmiechnęła się Rixa złośliwie.

***

W tym samym czasie, wiele, wiele mil od Rapotina, Elencza von Stietencron tarzała się nago wśród różowych, pluszowych króliczków...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 10:45, 22 Cze 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Inkwizytor zsiadł z motoru, zaparkował na samiusieńkim środku podwórza, majestatycznym krokiem podszedł do drzwi i... I wcale nie zapukał. Cofnął rękę, przysunął, znowu cofnął, znowu przysunął, jak dziecko, które nie wie, czy może wejść do pokoju rodziców. Wszystkie te poczynania obserwowano z okna. A właściwie z okien. Tłocząc się, przepychając, szturchając, wyzywając. Przezwiska właśnie zaczynały brzmieć tak, jak brzmiały podczas niedawnej kłótni, na szczęście przybysz zdecydował się nieśmiało zastukać w drzwi. Rzucono się natychmiast, aby jak najszybciej otworzyć. Rzecz jasna, pierwszy był Reinmar, jako kompan Grzegorza ze studiów. Bielawa zastanawiał się tylko, dlaczego Hejncze, zawsze tak śmiały i odważny, nagle stał się swoim przeciwieństwem. Odpowiedź na to pytanie była banalnie prosta: Inkwizytor zwyczajnie czegoś się przestraszył.
- Dlaczego nie puka? Czemu nie otwiera drzwi? - Horn dopchał się do okna, popychając Biedrzycha, który rozpłakał się, upadł na Agnes i byłby ją przewrócił, gdyby nie silne ramię Samsona.
Reynevan nie zastanawiał się długo, pobiegł do sieni i otworzył dominikaninowi. Ten zaś przestąpił próg, ale zdawał się nie zauważać Bielawy, niewidzącym wzrokiem wciąż wpatrywał się w dębowe drzwi.
- Róż. Różowa. Maź. To jest. Różowe. Różowe. Na czerep biskupa Konrada, to się lepi. Różowe. Lepi. Się - powtarzał nieprzytomnie.
- Jaka maź? Gdzie? To jest drewno, Grzesiu - zdziwił się Reynevan, stukając w twardy dąb.
- Różowe. Różowe. Różoweeee...Eee...
- Oho, następna ofiara nieudanego zaklęcia - westchnął Samson Miodek, który właśnie pojawił się obok. - Cóż. Trzeba poczekać, aż minie.
Ku przerażeniu Hejnczego, olbrzym chwycił go za ramiona i zaciągnął do kuchni. Reynevan oglądnął drzwi raz jeszcze, w poszukiwaniu wyimaginowanej różowej substancji, ale nie odkrywszy niczego podejrzanego, wzruszył ramionami i powrócił do reszty kompanii.

***

Kiedy wszyscy ponownie zasiedli za stołem, Grzegorz zaczął dziwnie się zachowywać. Najpierw szczeknął, potem upadł na klęczki, znowu szczeknął, zaczął węszyć, potem wydawać z siebie dziwne pomruki, a na końcu, ku zaskoczeniu towarzystwa, nastroszył się, zwinął w kłębek i poturlał w kąt pomieszczenia.
Przez chwilę panowała cisza, wszyscy w milczeniu patrzyli na inkwizytora. Rixa odezwała się jako pierwsza.
- Chyba mamy jeża.
- Polimorf? - zaciekawił się Reynevan
- Zawsze chciałam mieć jeżyka - ucieszyła się Jutta. - Bardzo miłe zwierzątka.
- Grześ Hejncze jest jeżem, ahahaha! -Horn o mało nie udławił się piwem.
Jedynie pani Blażena wyglądała na zatroskaną.
- Może dam mu mleczka? - przypatrywała się białemu kształtowi, zwiniętemu pod ścianą. - Albo jabłko?
- Jeszcze nam tu, cholera, Grellenorta brakuje.
- Przestań! - zatrząsł się Reynevan. - Ja go więcej na oczy nie chcę oglądać. A jeśli już, to martwego!
- Właśnie. - Jutta zrobiła się dziwnie blada.
Wdowa po Pospichalu podała dominikaninowi-jeżowi spodeczek z mlekiem i odstąpiła o dwa kroki. Po chwili, inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską, uniósł głowę, powęszył, zbliżył się i zaczął wylizywać mleko.
- No, mówię. Jeżyk, jak nic - parsknęła Rixa.
- Wiedziałem, że mu ta duchowa sukienka zaszkodzi - mruknął Reinmar, odwracając wzrok od dominikanina.
- Sukienka? Sukienka?! - uniósł się Biedrzych. - Jaka sukienka?! Gdzie ty na mnie sukienkę widzisz?! I w ogóle do d*py z sukienk... - nie dokończył, Agnes posadziła go z powrotem na krześle, przytuliła i zaczęła gładzić po włoskach, powtarzając uspokajające "Ciii, ciii".
Pani Blażena natomiast, wykorzystując jakby fakt, że Jutta wyszła na chwilkę do spiżarni, usiadła obok Reinmara i wlepiła w niego spojrzenie aksamitne jak alpejskie szarotki.
- Reinmarze... Pamiętasz...
- Pani Blażeno, błagam... - wzrok Reynevana był aż zanadto wymowny.
- Pamiętasz...
- Pani Blażeno!
- Pamiętasz naszą pierwszą noc? - uśmiechnęła się od wspomnień.
Reynevan zrobił się biały jak kreda. Wszyscy zbledli widząc Juttę, która akurat weszła do izby. A potem szybko wyszła. Trzaskając drzwiami. Potem usłyszeli skrzypienie schodów. I kolejne trzaśnięcie.
Panowała kompletna cisza. Przerywało ją tylko brzęczenie muchy. Nawet inkwizytor przestał siorbać swoje mleko.
W końcu, Reynevan wstał, zasunął po sobie krzesło i wyszedł. Innymi drzwiami.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Tylko Grzegorz powrocił do picia mleka i wydawał zachwycone pomruki, a Biedrzych bawił się z Elenczą.
- Przeeejdzie im - stwierdził w końcu z pełnym przekonaniem Horn.
- A wiecie - dodał po chwili - Wiecie, że dostaliśmy zamówienie na dwie tony różowych królików?
Wszystkim opadły szczęki.
- A od kogo? - zdziwił się Szarlej.
- Eee, od niejakiej Elenczy von Stietencron.
- Elencza, kici-kici! - roześmiał się Biedrzych.
- Cicho, syneczku - uciszyla go Agnes.
- Syneczku? - parsknęla Rixa.
- No, wiecie - zarumienila się Zielona Dama - Muszę trenować, hihi.
- A wracając do tej Elenczy... - wtrącił się Szarlej. - To kim ona właściwie jest?
- Zdaje się, że Reinmar ją zna.
- Oj, pewnie zna. - uśmiechnęła się Rixa złośliwie.

***

W tym samym czasie, wiele, wiele mil od Rapotina, Elencza von Stietencron tarzała się nago wśród różowych, pluszowych króliczków...

***

Reynevan był zły. Miał ochotę udusić Blażenę, Juttę, a potem siebie.
Wyszedł na zewnątrz. Na podwórzu stał motocykl Grzegorza Hejncze. Podszedl, obejrzał, kręcąc głową i rozmyślając nad postępem techniki. Ach, żeby medycyna się tak szybko rozwijala...
Zauważył jakiś pakunek przytroczony do pojazdu. Zdjął go i rozwinął. Okazało się, że to jakieś czasopisma. Pierwsze, z lakierowaną okładką, grube, ponad dwustustronicowe. Reynevan przyglądnął się stronie tytułowej i uśmiechnął się. Gazeta nosiła tytuł, tajemniczy dla Reinmara, "Playboy". Pod nagłówkiem widniało zdjęcie jakiejś mocno roznegliżowanej kobiety. Bardzo ładnej blondynki, jak stwierdził Reynevan.
- Hm, lubię blondynki - mruknął. Przewrócil strony, które, jak się okazalo, kryły jeszcze ciekawsze okazy mocno rozebranych, lub w ogóle nie ubranych pań. - Taaak, to obejrzymy sobie później...A ciekawe, jak to u Grzegorza się znalazlo. Pewnie komuś skonfiskował, haha.
Spojrzał na kolejne czasopismo - " Tygodnik Medyczny".
- Ooo - ucieszył się - To może być jeszcze ciekawsze. Na pierwszej stronie znajdowała się reklama. Duża, kolorowa i zachęcająca.

" GŁODNY? NIE WIESZ, JAK ZASPOKOIĆ PRAGNIENIE?
SIĘGNIJ PO GUMĘ DO ŻUCIA "NICOLETTE" !!!
NIGDY NIE TRACI SMAKU, SPRÓBUJ, A NIE POŻAŁUJESZ!

Przed użyciem przeczytaj ulotkę bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą"
Pod spodem był formularz zamówienia. 1 paczka, 2 paczki, 10, 20, 100...
Reynevan zmrużył oczy i wyrwał formularz. A potem wrócił do domu.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Świat mistrza ASa -> Alternatywne zakończenie. Teraz Verden. [N] Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 9 z 10  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin