Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Świat mistrza ASa -> Alternatywne zakończenie. Teraz Verden. [N] Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Czw 17:44, 14 Gru 2006  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Kiedy dotarli na miejsce, zapadł już zmrok.
Pani Blażena wybiegła im na spotkanie. Wyglądała na zmęczoną i z wyraźną ulgą przyjęła ich powrót.
- Dzięki Panu Bohu, żeście już wrócili. - odetchnęła i otarła czoło. - Co myśmy tu przeżyły... Z panną Juttą trudno już wytrzymać... Krzyczy a grozi nam, uciekać chce, awanturuje się... Teraz jest w zamknięciu, chociaż ledwośmy ją zdołały okiełznać... W końcu ucichła. I się obraziła. Nie odzywa się i nikogo nie wpuszcza.
- Zaraz się nią zajmiemy. - orzekł Reynevan. - Oporządzimy tylko konie.

Rixa opierała się o drzwi do pokoju Jutty. I z rezygnacją kiwała głową.
- Aha! Wróciłaś jednak! - uśmiechnął się Szarlej. - Horn cię znalazł?
- Nie. - odparła zimno. - Sama się znalazłam. Potrzebna im była moja pomoc. - westchnęła. - Mam nadzieję, że ją odczarujecie, co?
- Ale to trochę potrwa. - Reynevan odsunął Rixę od drzwi i zapukał. - Jutto! Przestań się boczyć i otwórz! Nie chcemy cię skrzywdzić.
Odpowiedziała mu cisza.
Reinmar mocno szarpnął klamkę. Zamknięte.
- Psiakrew. Trudno... trzeba będzie użyć innego sposobu. - zerknął błagalnie na Samsona.
- Odsuńcie się. - olbrzym mocno naparł na drzwi i pchnął, a zawiasy natychmiast ustąpiły pod siłą jego ramienia.
Weszli do środka. Jutta siedziała na oknie. Na ich widok przybrała jeszcze bardziej obrażoną minę i odwróciła twarz. Ale nie odezwała się.
Reynevan wiedział, że nie będzie łatwo. Najpierw trzeba spróbować po dobroci...
Wszedł ostrożnie do pokoju i spytał łagodnie starając się uśmiechać:
- Jutto masz może ochotę na herbatę ziołową?
- O ile to herbata ziołowa - Jutta wzięła herbatkę i zbadała ją dokładnie po czym upiła łyk - Chcecie mnie otruć?! To jakieś świństwo nie herbata! - krzyczała Judyta krztusząc się i usiłując pozbyć się smaku wstrętnego leku na sklerozę.
Kiedy uspokoiła sie chciała wylać tę ciecz o smaku gorszym niż woda z fosy lecz Reinmar powstrzymał ją i chwycił za rękę.
- Stój! Nie wylewaj! To dla twojego dobra!
- Ach tak... dla mojego dobra... w takim razie sam wpierw spróbuj - odrzekła Jutta i wylała wywar na głowę Reinmara.
Jutta w napięciu oczekiwała, aż coś się stanie. Jakiś błysk, zaklęcie, czar... Cokolwiek.
Nic nadzwyczajnego się jednak nie wydarzyło. Pomijając, rzecz jasna, nadzwyczajny zapach herbatki.
- Gratuluję Jutteńko. Jesli to była drobna sugestia, że mam się umyć po podróży, to udało Ci się. - Odpowiedział Reinmar, ociekający wodą i naparem ziołowym. - Jeśli chcesz sie dowiedzieć, co robiłaś wcześniej i kim byłaś to następną szansę masz rano. Dobranoc.
- Blondynku zaczekaj - zaczęła Jutta, nie mogąc skojarzyć, jak nazywa się Reinmar.
- Dobranoc, Nikoletto. Pamiętaj, jutro następna szansa - zamknął drzwi, a Jutta podniosła kubek po napoju i z całej siły rąbnęła nim o ścianę.
- Jakkolwiek ci na imię, blondynku, wracaj tutaj!!! - krzyknęła głośno.
- Nie zabijesz mnie? - Reynevan odezwał się zza drzwi.
- Nie.
Reinmar wystawił głowę zza drzwi i uniósł brwi.
- I co? Zdecydowałaś się współpracować?
Dziewczyna wyburczała coś cicho, ale Reynevan uznał, że chyba jednak się zgadza.
- Wypijesz?
- Nie otrujesz mnie?
Reynevan przewrócił oczami.
- Po pierwsze - wierz mi, jesteś ostatnią osobą na tej ziemi, którą chciałbym otruć, a po drugie - niby dlaczego miałbym to robić?
Jutta zaczerwieniła się.
- Przynieś to paskudztwo.
Rozpromienił się.
- No. Ja zawsze wiedziałem, że grzeczna z ciebie dziewczynka.
Kiedy wrócił z herbatą i wszedł do pokoju, Jutty nie było. Okno zamknięte, więc nie wyskoczyła... Drzwi też były zaryglowane... Odwrócił się.
I w tym momencie, nim zdążył wydać choćby jeden dźwięk, mocno dostał czymś w głowę. Pociemniało mu w oczach. I nic więcej nie zapamiętał.
Kiedy obudził się leżał na łóżku. Głowa bolała go jak diabli. Zmrużył oczy, bo trudno mu było zobaczyć cokolwiek w miarę ostro. Zobaczył siedzącą przy łóżku panią Blażenę i Marketę.
- Co się stało? - spytał Reinmar.
- Mnie o to pytasz, chłopcze? - odparła pani Blażena - Lepiej ty mi powiedz. Samson, Szarlej i Rixa usłyszeli jakiś hałas i znaleźli cię całego we krwi.
- Aha...- Reinmar starał sobie przypomnieć jakieś szczegóły - Tak...Już pamiętam... Gdzie jest Jutta?! - spytał nagle.
- Czyli tak jak podejrzewał Szarlej, to ona cię tak pięknie załatwiła - odrzekła uśmiechając się pani Blażena, ale widząc że Reynevan się niecierpliwi dodała szybko - Nic jej nie jest. Rixa poszła sprawdzić czy napastnik jest w pobliżu i znalazła ją nieprzytomną. Chyba uderzyła głową o wystającą gałąź... - pani Blażena zachichotała.
-To nie jest śmieszne. Dobrze się czuje? - zaniepokoił się Reinmar.
-Bądź o to spokojny - odparła wciąż uśmiechnięta Blażena - jest nawet lepiej niż dobrze. Wygląda na to, że pamięć jej wróciła.
Reynevan chciał chwycić się za głowę, ale ledwie jej dotknął, jęknął z bólu. Cała była w bandażach. Czuł kłujący ból, którym pulsowała rana.
- Odzyskała? Odzyskała?! Ja jej pokażę... - wywarczał wściekle. Usiłował wstać, ale Marketa powstrzymała go, a Blażena kazała położyć się z powrotem i po szyję nakryła kocem.
- Nie ruszaj się, kochasiu. - odrzekła z czułością. - Dużo krwi straciłeś... Musisz odpocząć. A pannę zaraz zawołam.
- Tak! Tak, zawołaj! - zmrużył oczy Reinmar. - I pewnie niczego nie pamięta, co?
- Marketo, przyprowadź Juttę. - uśmiechnęła się gospodyni.
Po kilku chwilach, rudowłosa dziewczyna wróciła. Przyprowadziła Juttę. Nikoletta była blada, sprawiała wrażenie zaskoczonej i zdezorientowanej. Kiedy ujrzała Reynevana, jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Co się stało, Reinmarze? Co z twoją głową? - zapytała zaskoczona, pochodząc bliżej.
Reynevan żachnął się.
- Nie pamiętasz, tak? Wiedz zatem - wycedził. - że sama mnie tak urządziłaś! - zrobił obrażoną minę.
Jutta wyraźnie się zasmuciła.
- O Boże... Co się ze mną działo... Reinmarze, to nie moja wina... Ja nie chciałam, przecież wiesz, że nie zrobiłabym nigdy czegoś podobnego. Nigdy z własnej woli, wybacz mi. PRZEPRASZAM!!! - powiedziała Jutta i rzuciła się Alkasynowi na szyję.
-Aaaałaaa!!! To Ty mi głowę rozbiłaś i musisz ponieść tego konsekwencje, więc bądź tak miła i nie bij mnie! - Krzyknął nieco zeźlony (i jeszcze bardziej zadowolony), a Jutta wiedziała, że on tylko żartuje. I bynajmniej nie przejęła się tym okrzykiem. Ze śmiechem pocałowała Reynevana, już całkiem udobruchanego i szczęśliwego, że jego Nikola znowu jest sobą. I tak się całowali i całowali i całowali, aż pani Blażena powiedziała do Markety:
-Wiesz Marketko, my już im chyba nie jesteśmy potrzebne. A poza tym zrobiło się tak słodko, że aż mdło. Choooodźmy stąd.
I wyszły. A oni całowali się dalej. Mruczeli sobie czułe słówka, szczęśliwi, że są znowu razem. Sami. Po chwili Jutta oderwała się na chwilę od Reinmara i wyjęła z szafki miętę i tatarak. Uśmiechnięta wróciła do Reynevana, a wtedy on wypalił na głos:
- Teraz nie musimy się o nic obawiać! Mam zielsko na sznurku! Ha! Antykoncepcja załatwiona!
Jutta spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę Cię nieźle załatwiłam w głowę... - Mruknęła.
- Przecież dam sobie radę... - zaczął Reynevan, jednak Nikola przerwała mu.
- Nie o to chodzi. Reynevan... Po co nam zielsko na sznurku? Wystarczy mi twoja magia - odparła, zalotnie.
- Zresztą twoja głowa... Jeszcze przed chwilą użalałeś się jak to okropnie się czujesz. Nie wyjęłam zielska bo... - Jutta zamilkła na chwilę - wyjęłam je, żeby cię znieczulić. Jesteś lekarzem, powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Naprawdę musiałam cię mocno walnąć... - westchnęła.
- Ach... faktycznie...znieczulenie - Reinmar wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie rób takiej miny i siedź spokojnie, przecież masz uszkodzoną głowę.
- Jakie miny według ciebie robię?! - spytał oburzony Reynevan.
- Dobrze wiesz jakie i nie strój fochów. Jeszcze niedawno zachowywałeś się jakbyś miał zamiar mi oczy wydrapać a teraz ci się zachciewa...
- Że co niby? - mruknął Reynevan, rumieniąc się.
- Leż spokojnie, chcę ci pomóc! - przerwała Jutta.
Po wykonaniu zabiegu Reinmar poczuł się odurzony i senny. Jutta wyszła, a Reynevan zaczął śnić...
***
- Ratunku! - wrzeszczał panicznie Pomurnik, uciekając przed chichoczącymi wiedźmami.
- Adsuuumuuus! - krzyczała Douce von Pack, usiłując wyrwać się z trybów wiatraka.
Błysk. Oślepiająca biel. I nagle - postać. Niegdyś nieziemsko piękna kobieta. Czarna szata. Długie, mokre ciemne włosy. Blada twarz. Cierpienie. Śmierć.
Adela de Stercza.
- Przebacz mi, Reinmarze!!! - Rozpaczliwy krzyk. - Przebacz!!
Płacz. I męski pasek od spodni w dłoni.
***
Reynevan obudził się, zlany potem. Z przerażeniem podniósł się z łoża. Spojrzał przez okno. Już ranek. Całą noc przespał? Niemożliwe...
W głowie mu się kręciło, a przed oczami wciąż miał Adelę... Błagała go o przebaczenie? Ale przecież ona umarła. Dawno, dawno temu... Reynevan otrząsnął się z zamyślenia i ruszył w stronę drzwi. O mało się nie przewrócił. Miał dreszcze i gorączkę, ale mimo to pokonał słabość i wyszedł z komnaty. Zataczają się lekko i szczękając zębami dotarł do kuchni. Samson i Szarlej właśnie się posilali. Blażena krzątała się po po izbie. Reszty nie było.
- Ooo - ucieszył się Szarlej. - Żyjesz! Cholera, nieźle cię załatwiła... Ale dobrze się już czujesz?
Reynevan zwalił się na krzesło, westchnął ciężko i posłał Szarlejowi wymowne spojrzenie.
W tej chwili, do izby wpadły Jutta, Rixa i Marketa. Rozchichotane, zdyszane i z zaróżowionymi policzkami.
- No, proszę. Widzę, żeście się polubiły. - uśmiechnęła się Blażena.
- Reynevan! - Jutta przemogła zadyszkę. - Co ty tutaj robisz? Chory jesteś! Wracaj do łóżka! Odpoczywaj! Kuruj się! Nie wolno ci się przemęczać!
- Właśnie. - zgodziła się z troską w głosie Blażena. - Kładź się chłopcze, a my o ciebie zadbamy...
- Bla bla bla. - Reynevan przewrócił oczami. - Nic mi nie będzie. A i tak nie zasnę... Po tym ostatnim śnie...
- Jakim znowu śnie? - zaciekawiła się Rixa. - Nie za często ty te koszmary miewasz?
- Aaa, no... Śniła mi się... - Reinmar odchrząknął. - Śniła mi się Adela.
- To chyba nie był nieprzyjemny sen? - spytała od niechcenia Jutta, zerkając na Reynevana spod przymrużonych powiek.
- Upiorny - odparł Reinmar nie zwracając uwagi na zachowanie Jutty. - Muszę się przejść.
Już wstawał kiedy Nikola złapała go za rękę.
- Jesteś chory. Powinieneś leżeć w łóżku i się kurować - powiedziała Nikoletta.
- Chce wyjść. Muszę odetchnąć - rzekł Reynevan i wyszedł.
- A niech sobie idzie. Nic mu nie będzie - powiedziała Blażena widząc wyraz twarzy Judyty.

Reynevan patrzył na niebo i rozmyślał. Myślał o Adeli i o tym co powinien zrobić. Westchnął. Odwrócił się i zobaczył zmierzającą ku niemu Juttę.
- Wybacz, moja droga, ale ja tutaj jestem lekarzem, ja wiem co mam robić. - rzekł głośno patrząc, jak się zbliża. - Ta rana to nic poważnego. Ja już z nie takich rzeczy wychodziłem... Wystarczy parę zaklęć i za dwa dni będę zdrów.
- Nie chodzi mi już o twoją głowę. - rzekła Jutta zatrzymując się obok niego, łokciami opierając się o most, na którym stali. - Wyglądasz na... zmartwionego. A ja najzwyczajniej w świecie usiłuję dowiedzieć się, co cię trapi. - spojrzała na niego z troską.
Reynevan westchnął.
- Oj, nie rób min, tylko gadaj. - zmrużyła oczy Nikoletta.
- Ten sen... Adela... Hm, wydaje mi się, że ona czegoś chciała.
Dziewczyna odwróciła wzrok i wpatrzyła się w nurt rzeczki.
- Ach tak. Oczywiście. Problem w tym... Że ona nie żyje.
- O Boże. - żachnął się Reynevan. - Zazdrosna jesteś, czy jak? Chyba zwariowałaś. Ja do niej, hmm, nic nie... Nie czuję... Ale...
- No właśnie! - Jutta podniosła głos. - Ale! Reinmarze, po co żyć przeszłością? Ona umarła! Cóż mógłbyś dla niej zrobić? Może będziesz jej ducha wywoływał, tak?
Reynevan miał niepocieszoną minę.
Nikoletta westchnęła.
- Wybacz - powiedziała już spokojniej. - Rób jak chcesz. To twoja sprawa. Ja się mieszać nie będę, nie będę wtykać nosa w nie swoje sprawy...
- Nikoletto. - tym razem to głos Reinmara był o parę tonów wyższy. - Możesz przestać? Z takimi fochami, ostentacyjnymi minami i udawaniem zazdrosnej? A może ty rzeczywiście jesteś zazdrosna? O kobietę, która jest martwa. Której wcale, ale to wcale nie kocham.
- Dobrze już dobrze. - mruknęła Jutta. - Zapomnijmy i nie rozmawiajmy o tym.
- Taak. Ale nie tylko z tym jest problem.
Nikoletta spojrzała na niego, unosząc brwi.
- Zastanawiam się. Zastanawiam się co z Grellenortem.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 18:05, 14 Gru 2006  
Birka
Mieszczuch
Mieszczuch


Dołączył: 25 Paź 2006
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: przybytek św. Dympny


Kiedy dotarli na miejsce, zapadł już zmrok.
Pani Blażena wybiegła im na spotkanie. Wyglądała na zmęczoną i z wyraźną ulgą przyjęła ich powrót.
- Dzięki Panu Bohu, żeście już wrócili. - odetchnęła i otarła czoło. - Co myśmy tu przeżyły... Z panną Juttą trudno już wytrzymać... Krzyczy a grozi nam, uciekać chce, awanturuje się... Teraz jest w zamknięciu, chociaż ledwośmy ją zdołały okiełznać... W końcu ucichła. I się obraziła. Nie odzywa się i nikogo nie wpuszcza.
- Zaraz się nią zajmiemy. - orzekł Reynevan. - Oporządzimy tylko konie.

Rixa opierała się o drzwi do pokoju Jutty. I z rezygnacją kiwała głową.
- Aha! Wróciłaś jednak! - uśmiechnął się Szarlej. - Horn cię znalazł?
- Nie. - odparła zimno. - Sama się znalazłam. Potrzebna im była moja pomoc. - westchnęła. - Mam nadzieję, że ją odczarujecie, co?
- Ale to trochę potrwa. - Reynevan odsunął Rixę od drzwi i zapukał. - Jutto! Przestań się boczyć i otwórz! Nie chcemy cię skrzywdzić.
Odpowiedziała mu cisza.
Reinmar mocno szarpnął klamkę. Zamknięte.
- Psiakrew. Trudno... trzeba będzie użyć innego sposobu. - zerknął błagalnie na Samsona.
- Odsuńcie się. - olbrzym mocno naparł na drzwi i pchnął, a zawiasy natychmiast ustąpiły pod siłą jego ramienia.
Weszli do środka. Jutta siedziała na oknie. Na ich widok przybrała jeszcze bardziej obrażoną minę i odwróciła twarz. Ale nie odezwała się.
Reynevan wiedział, że nie będzie łatwo. Najpierw trzeba spróbować po dobroci...
Wszedł ostrożnie do pokoju i spytał łagodnie starając się uśmiechać:
- Jutto masz może ochotę na herbatę ziołową?
- O ile to herbata ziołowa - Jutta wzięła herbatkę i zbadała ją dokładnie po czym upiła łyk - Chcecie mnie otruć?! To jakieś świństwo nie herbata! - krzyczała Judyta krztusząc się i usiłując pozbyć się smaku wstrętnego leku na sklerozę.
Kiedy uspokoiła sie chciała wylać tę ciecz o smaku gorszym niż woda z fosy lecz Reinmar powstrzymał ją i chwycił za rękę.
- Stój! Nie wylewaj! To dla twojego dobra!
- Ach tak... dla mojego dobra... w takim razie sam wpierw spróbuj - odrzekła Jutta i wylała wywar na głowę Reinmara.
Jutta w napięciu oczekiwała, aż coś się stanie. Jakiś błysk, zaklęcie, czar... Cokolwiek.
Nic nadzwyczajnego się jednak nie wydarzyło. Pomijając, rzecz jasna, nadzwyczajny zapach herbatki.
- Gratuluję Jutteńko. Jesli to była drobna sugestia, że mam się umyć po podróży, to udało Ci się. - Odpowiedział Reinmar, ociekający wodą i naparem ziołowym. - Jeśli chcesz sie dowiedzieć, co robiłaś wcześniej i kim byłaś to następną szansę masz rano. Dobranoc.
- Blondynku zaczekaj - zaczęła Jutta, nie mogąc skojarzyć, jak nazywa się Reinmar.
- Dobranoc, Nikoletto. Pamiętaj, jutro następna szansa - zamknął drzwi, a Jutta podniosła kubek po napoju i z całej siły rąbnęła nim o ścianę.
- Jakkolwiek ci na imię, blondynku, wracaj tutaj!!! - krzyknęła głośno.
- Nie zabijesz mnie? - Reynevan odezwał się zza drzwi.
- Nie.
Reinmar wystawił głowę zza drzwi i uniósł brwi.
- I co? Zdecydowałaś się współpracować?
Dziewczyna wyburczała coś cicho, ale Reynevan uznał, że chyba jednak się zgadza.
- Wypijesz?
- Nie otrujesz mnie?
Reynevan przewrócił oczami.
- Po pierwsze - wierz mi, jesteś ostatnią osobą na tej ziemi, którą chciałbym otruć, a po drugie - niby dlaczego miałbym to robić?
Jutta zaczerwieniła się.
- Przynieś to paskudztwo.
Rozpromienił się.
- No. Ja zawsze wiedziałem, że grzeczna z ciebie dziewczynka.
Kiedy wrócił z herbatą i wszedł do pokoju, Jutty nie było. Okno zamknięte, więc nie wyskoczyła... Drzwi też były zaryglowane... Odwrócił się.
I w tym momencie, nim zdążył wydać choćby jeden dźwięk, mocno dostał czymś w głowę. Pociemniało mu w oczach. I nic więcej nie zapamiętał.
Kiedy obudził się leżał na łóżku. Głowa bolała go jak diabli. Zmrużył oczy, bo trudno mu było zobaczyć cokolwiek w miarę ostro. Zobaczył siedzącą przy łóżku panią Blażenę i Marketę.
- Co się stało? - spytał Reinmar.
- Mnie o to pytasz, chłopcze? - odparła pani Blażena - Lepiej ty mi powiedz. Samson, Szarlej i Rixa usłyszeli jakiś hałas i znaleźli cię całego we krwi.
- Aha...- Reinmar starał sobie przypomnieć jakieś szczegóły - Tak...Już pamiętam... Gdzie jest Jutta?! - spytał nagle.
- Czyli tak jak podejrzewał Szarlej, to ona cię tak pięknie załatwiła - odrzekła uśmiechając się pani Blażena, ale widząc że Reynevan się niecierpliwi dodała szybko - Nic jej nie jest. Rixa poszła sprawdzić czy napastnik jest w pobliżu i znalazła ją nieprzytomną. Chyba uderzyła głową o wystającą gałąź... - pani Blażena zachichotała.
-To nie jest śmieszne. Dobrze się czuje? - zaniepokoił się Reinmar.
-Bądź o to spokojny - odparła wciąż uśmiechnięta Blażena - jest nawet lepiej niż dobrze. Wygląda na to, że pamięć jej wróciła.
Reynevan chciał chwycić się za głowę, ale ledwie jej dotknął, jęknął z bólu. Cała była w bandażach. Czuł kłujący ból, którym pulsowała rana.
- Odzyskała? Odzyskała?! Ja jej pokażę... - wywarczał wściekle. Usiłował wstać, ale Marketa powstrzymała go, a Blażena kazała położyć się z powrotem i po szyję nakryła kocem.
- Nie ruszaj się, kochasiu. - odrzekła z czułością. - Dużo krwi straciłeś... Musisz odpocząć. A pannę zaraz zawołam.
- Tak! Tak, zawołaj! - zmrużył oczy Reinmar. - I pewnie niczego nie pamięta, co?
- Marketo, przyprowadź Juttę. - uśmiechnęła się gospodyni.
Po kilku chwilach, rudowłosa dziewczyna wróciła. Przyprowadziła Juttę. Nikoletta była blada, sprawiała wrażenie zaskoczonej i zdezorientowanej. Kiedy ujrzała Reynevana, jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Co się stało, Reinmarze? Co z twoją głową? - zapytała zaskoczona, pochodząc bliżej.
Reynevan żachnął się.
- Nie pamiętasz, tak? Wiedz zatem - wycedził. - że sama mnie tak urządziłaś! - zrobił obrażoną minę.
Jutta wyraźnie się zasmuciła.
- O Boże... Co się ze mną działo... Reinmarze, to nie moja wina... Ja nie chciałam, przecież wiesz, że nie zrobiłabym nigdy czegoś podobnego. Nigdy z własnej woli, wybacz mi. PRZEPRASZAM!!! - powiedziała Jutta i rzuciła się Alkasynowi na szyję.
-Aaaałaaa!!! To Ty mi głowę rozbiłaś i musisz ponieść tego konsekwencje, więc bądź tak miła i nie bij mnie! - Krzyknął nieco zeźlony (i jeszcze bardziej zadowolony), a Jutta wiedziała, że on tylko żartuje. I bynajmniej nie przejęła się tym okrzykiem. Ze śmiechem pocałowała Reynevana, już całkiem udobruchanego i szczęśliwego, że jego Nikola znowu jest sobą. I tak się całowali i całowali i całowali, aż pani Blażena powiedziała do Markety:
-Wiesz Marketko, my już im chyba nie jesteśmy potrzebne. A poza tym zrobiło się tak słodko, że aż mdło. Choooodźmy stąd.
I wyszły. A oni całowali się dalej. Mruczeli sobie czułe słówka, szczęśliwi, że są znowu razem. Sami. Po chwili Jutta oderwała się na chwilę od Reinmara i wyjęła z szafki miętę i tatarak. Uśmiechnięta wróciła do Reynevana, a wtedy on wypalił na głos:
- Teraz nie musimy się o nic obawiać! Mam zielsko na sznurku! Ha! Antykoncepcja załatwiona!
Jutta spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę Cię nieźle załatwiłam w głowę... - Mruknęła.
- Przecież dam sobie radę... - zaczął Reynevan, jednak Nikola przerwała mu.
- Nie o to chodzi. Reynevan... Po co nam zielsko na sznurku? Wystarczy mi twoja magia - odparła, zalotnie.
- Zresztą twoja głowa... Jeszcze przed chwilą użalałeś się jak to okropnie się czujesz. Nie wyjęłam zielska bo... - Jutta zamilkła na chwilę - wyjęłam je, żeby cię znieczulić. Jesteś lekarzem, powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Naprawdę musiałam cię mocno walnąć... - westchnęła.
- Ach... faktycznie...znieczulenie - Reinmar wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie rób takiej miny i siedź spokojnie, przecież masz uszkodzoną głowę.
- Jakie miny według ciebie robię?! - spytał oburzony Reynevan.
- Dobrze wiesz jakie i nie strój fochów. Jeszcze niedawno zachowywałeś się jakbyś miał zamiar mi oczy wydrapać a teraz ci się zachciewa...
- Że co niby? - mruknął Reynevan, rumieniąc się.
- Leż spokojnie, chcę ci pomóc! - przerwała Jutta.
Po wykonaniu zabiegu Reinmar poczuł się odurzony i senny. Jutta wyszła, a Reynevan zaczął śnić...
***
- Ratunku! - wrzeszczał panicznie Pomurnik, uciekając przed chichoczącymi wiedźmami.
- Adsuuumuuus! - krzyczała Douce von Pack, usiłując wyrwać się z trybów wiatraka.
Błysk. Oślepiająca biel. I nagle - postać. Niegdyś nieziemsko piękna kobieta. Czarna szata. Długie, mokre ciemne włosy. Blada twarz. Cierpienie. Śmierć.
Adela de Stercza.
- Przebacz mi, Reinmarze!!! - Rozpaczliwy krzyk. - Przebacz!!
Płacz. I męski pasek od spodni w dłoni.
***
Reynevan obudził się, zlany potem. Z przerażeniem podniósł się z łoża. Spojrzał przez okno. Już ranek. Całą noc przespał? Niemożliwe...
W głowie mu się kręciło, a przed oczami wciąż miał Adelę... Błagała go o przebaczenie? Ale przecież ona umarła. Dawno, dawno temu... Reynevan otrząsnął się z zamyślenia i ruszył w stronę drzwi. O mało się nie przewrócił. Miał dreszcze i gorączkę, ale mimo to pokonał słabość i wyszedł z komnaty. Zataczają się lekko i szczękając zębami dotarł do kuchni. Samson i Szarlej właśnie się posilali. Blażena krzątała się po po izbie. Reszty nie było.
- Ooo - ucieszył się Szarlej. - Żyjesz! Cholera, nieźle cię załatwiła... Ale dobrze się już czujesz?
Reynevan zwalił się na krzesło, westchnął ciężko i posłał Szarlejowi wymowne spojrzenie.
W tej chwili, do izby wpadły Jutta, Rixa i Marketa. Rozchichotane, zdyszane i z zaróżowionymi policzkami.
- No, proszę. Widzę, żeście się polubiły. - uśmiechnęła się Blażena.
- Reynevan! - Jutta przemogła zadyszkę. - Co ty tutaj robisz? Chory jesteś! Wracaj do łóżka! Odpoczywaj! Kuruj się! Nie wolno ci się przemęczać!
- Właśnie. - zgodziła się z troską w głosie Blażena. - Kładź się chłopcze, a my o ciebie zadbamy...
- Bla bla bla. - Reynevan przewrócił oczami. - Nic mi nie będzie. A i tak nie zasnę... Po tym ostatnim śnie...
- Jakim znowu śnie? - zaciekawiła się Rixa. - Nie za często ty te koszmary miewasz?
- Aaa, no... Śniła mi się... - Reinmar odchrząknął. - Śniła mi się Adela.
- To chyba nie był nieprzyjemny sen? - spytała od niechcenia Jutta, zerkając na Reynevana spod przymrużonych powiek.
- Upiorny - odparł Reinmar nie zwracając uwagi na zachowanie Jutty. - Muszę się przejść.
Już wstawał kiedy Nikola złapała go za rękę.
- Jesteś chory. Powinieneś leżeć w łóżku i się kurować - powiedziała Nikoletta.
- Chce wyjść. Muszę odetchnąć - rzekł Reynevan i wyszedł.
- A niech sobie idzie. Nic mu nie będzie - powiedziała Blażena widząc wyraz twarzy Judyty.

Reynevan patrzył na niebo i rozmyślał. Myślał o Adeli i o tym co powinien zrobić. Westchnął. Odwrócił się i zobaczył zmierzającą ku niemu Juttę.
- Wybacz, moja droga, ale ja tutaj jestem lekarzem, ja wiem co mam robić. - rzekł głośno patrząc, jak się zbliża. - Ta rana to nic poważnego. Ja już z nie takich rzeczy wychodziłem... Wystarczy parę zaklęć i za dwa dni będę zdrów.
- Nie chodzi mi już o twoją głowę. - rzekła Jutta zatrzymując się obok niego, łokciami opierając się o most, na którym stali. - Wyglądasz na... zmartwionego. A ja najzwyczajniej w świecie usiłuję dowiedzieć się, co cię trapi. - spojrzała na niego z troską.
Reynevan westchnął.
- Oj, nie rób min, tylko gadaj. - zmrużyła oczy Nikoletta.
- Ten sen... Adela... Hm, wydaje mi się, że ona czegoś chciała.
Dziewczyna odwróciła wzrok i wpatrzyła się w nurt rzeczki.
- Ach tak. Oczywiście. Problem w tym... Że ona nie żyje.
- O Boże. - żachnął się Reynevan. - Zazdrosna jesteś, czy jak? Chyba zwariowałaś. Ja do niej, hmm, nic nie... Nie czuję... Ale...
- No właśnie! - Jutta podniosła głos. - Ale! Reinmarze, po co żyć przeszłością? Ona umarła! Cóż mógłbyś dla niej zrobić? Może będziesz jej ducha wywoływał, tak?
Reynevan miał niepocieszoną minę.
Nikoletta westchnęła.
- Wybacz - powiedziała już spokojniej. - Rób jak chcesz. To twoja sprawa. Ja się mieszać nie będę, nie będę wtykać nosa w nie swoje sprawy...
- Nikoletto. - tym razem to głos Reinmara był o parę tonów wyższy. - Możesz przestać? Z takimi fochami, ostentacyjnymi minami i udawaniem zazdrosnej? A może ty rzeczywiście jesteś zazdrosna? O kobietę, która jest martwa. Której wcale, ale to wcale nie kocham.
- Dobrze już dobrze. - mruknęła Jutta. - Zapomnijmy i nie rozmawiajmy o tym.
- Taak. Ale nie tylko z tym jest problem.
Nikoletta spojrzała na niego, unosząc brwi.
- Zastanawiam się. Zastanawiam się co z Grellenortem.
- Jak to co!? On też ci się śnił? - spytała zaskoczona odpowiedzią Reynevana Jutta.
- Śnił mi się... owszem...ale... - Reinmar popatrzył na swoje stopy - ale nie wiem co się mogło z nim stać.
- Martwisz się nim? Przecież nie widziałeś go już od dawna... - stwierdziła Jutta lecz gdy popatrzyła na Reynevana momentalnie spytała - Widziałeś?
- No... tak... tak widziałem go - powiedział niechętnie Reinmar.
- Kiedy?! Gdzie?!
- Kiedy straciłaś pamięć... pojechałem po lekarstwo... i... mniejsza z tym. Nie jest już zagrożeniem - odparł z wymuszonym uśmiechem.
- Jeśli tak... wracajmy już.
Kiedy wyruszyli w drogę powrotną spotkali Urbana Horna.
- Horn? Więc postanowiłeś zaryzykować konfrontację z Rixą? - Reinmar uśmiechnął się
- Sam nie wiem... czy ta... no wiesz... mamusia jeszcze tu jest?
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 12:30, 16 Gru 2006  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Kiedy dotarli na miejsce, zapadł już zmrok.
Pani Blażena wybiegła im na spotkanie. Wyglądała na zmęczoną i z wyraźną ulgą przyjęła ich powrót.
- Dzięki Panu Bohu, żeście już wrócili. - odetchnęła i otarła czoło. - Co myśmy tu przeżyły... Z panną Juttą trudno już wytrzymać... Krzyczy a grozi nam, uciekać chce, awanturuje się... Teraz jest w zamknięciu, chociaż ledwośmy ją zdołały okiełznać... W końcu ucichła. I się obraziła. Nie odzywa się i nikogo nie wpuszcza.
- Zaraz się nią zajmiemy. - orzekł Reynevan. - Oporządzimy tylko konie.

Rixa opierała się o drzwi do pokoju Jutty. I z rezygnacją kiwała głową.
- Aha! Wróciłaś jednak! - uśmiechnął się Szarlej. - Horn cię znalazł?
- Nie. - odparła zimno. - Sama się znalazłam. Potrzebna im była moja pomoc. - westchnęła. - Mam nadzieję, że ją odczarujecie, co?
- Ale to trochę potrwa. - Reynevan odsunął Rixę od drzwi i zapukał. - Jutto! Przestań się boczyć i otwórz! Nie chcemy cię skrzywdzić.
Odpowiedziała mu cisza.
Reinmar mocno szarpnął klamkę. Zamknięte.
- Psiakrew. Trudno... trzeba będzie użyć innego sposobu. - zerknął błagalnie na Samsona.
- Odsuńcie się. - olbrzym mocno naparł na drzwi i pchnął, a zawiasy natychmiast ustąpiły pod siłą jego ramienia.
Weszli do środka. Jutta siedziała na oknie. Na ich widok przybrała jeszcze bardziej obrażoną minę i odwróciła twarz. Ale nie odezwała się.
Reynevan wiedział, że nie będzie łatwo. Najpierw trzeba spróbować po dobroci...
Wszedł ostrożnie do pokoju i spytał łagodnie starając się uśmiechać:
- Jutto masz może ochotę na herbatę ziołową?
- O ile to herbata ziołowa - Jutta wzięła herbatkę i zbadała ją dokładnie po czym upiła łyk - Chcecie mnie otruć?! To jakieś świństwo nie herbata! - krzyczała Judyta krztusząc się i usiłując pozbyć się smaku wstrętnego leku na sklerozę.
Kiedy uspokoiła sie chciała wylać tę ciecz o smaku gorszym niż woda z fosy lecz Reinmar powstrzymał ją i chwycił za rękę.
- Stój! Nie wylewaj! To dla twojego dobra!
- Ach tak... dla mojego dobra... w takim razie sam wpierw spróbuj - odrzekła Jutta i wylała wywar na głowę Reinmara.
Jutta w napięciu oczekiwała, aż coś się stanie. Jakiś błysk, zaklęcie, czar... Cokolwiek.
Nic nadzwyczajnego się jednak nie wydarzyło. Pomijając, rzecz jasna, nadzwyczajny zapach herbatki.
- Gratuluję Jutteńko. Jesli to była drobna sugestia, że mam się umyć po podróży, to udało Ci się. - Odpowiedział Reinmar, ociekający wodą i naparem ziołowym. - Jeśli chcesz sie dowiedzieć, co robiłaś wcześniej i kim byłaś to następną szansę masz rano. Dobranoc.
- Blondynku zaczekaj - zaczęła Jutta, nie mogąc skojarzyć, jak nazywa się Reinmar.
- Dobranoc, Nikoletto. Pamiętaj, jutro następna szansa - zamknął drzwi, a Jutta podniosła kubek po napoju i z całej siły rąbnęła nim o ścianę.
- Jakkolwiek ci na imię, blondynku, wracaj tutaj!!! - krzyknęła głośno.
- Nie zabijesz mnie? - Reynevan odezwał się zza drzwi.
- Nie.
Reinmar wystawił głowę zza drzwi i uniósł brwi.
- I co? Zdecydowałaś się współpracować?
Dziewczyna wyburczała coś cicho, ale Reynevan uznał, że chyba jednak się zgadza.
- Wypijesz?
- Nie otrujesz mnie?
Reynevan przewrócił oczami.
- Po pierwsze - wierz mi, jesteś ostatnią osobą na tej ziemi, którą chciałbym otruć, a po drugie - niby dlaczego miałbym to robić?
Jutta zaczerwieniła się.
- Przynieś to paskudztwo.
Rozpromienił się.
- No. Ja zawsze wiedziałem, że grzeczna z ciebie dziewczynka.
Kiedy wrócił z herbatą i wszedł do pokoju, Jutty nie było. Okno zamknięte, więc nie wyskoczyła... Drzwi też były zaryglowane... Odwrócił się.
I w tym momencie, nim zdążył wydać choćby jeden dźwięk, mocno dostał czymś w głowę. Pociemniało mu w oczach. I nic więcej nie zapamiętał.
Kiedy obudził się leżał na łóżku. Głowa bolała go jak diabli. Zmrużył oczy, bo trudno mu było zobaczyć cokolwiek w miarę ostro. Zobaczył siedzącą przy łóżku panią Blażenę i Marketę.
- Co się stało? - spytał Reinmar.
- Mnie o to pytasz, chłopcze? - odparła pani Blażena - Lepiej ty mi powiedz. Samson, Szarlej i Rixa usłyszeli jakiś hałas i znaleźli cię całego we krwi.
- Aha...- Reinmar starał sobie przypomnieć jakieś szczegóły - Tak...Już pamiętam... Gdzie jest Jutta?! - spytał nagle.
- Czyli tak jak podejrzewał Szarlej, to ona cię tak pięknie załatwiła - odrzekła uśmiechając się pani Blażena, ale widząc że Reynevan się niecierpliwi dodała szybko - Nic jej nie jest. Rixa poszła sprawdzić czy napastnik jest w pobliżu i znalazła ją nieprzytomną. Chyba uderzyła głową o wystającą gałąź... - pani Blażena zachichotała.
-To nie jest śmieszne. Dobrze się czuje? - zaniepokoił się Reinmar.
-Bądź o to spokojny - odparła wciąż uśmiechnięta Blażena - jest nawet lepiej niż dobrze. Wygląda na to, że pamięć jej wróciła.
Reynevan chciał chwycić się za głowę, ale ledwie jej dotknął, jęknął z bólu. Cała była w bandażach. Czuł kłujący ból, którym pulsowała rana.
- Odzyskała? Odzyskała?! Ja jej pokażę... - wywarczał wściekle. Usiłował wstać, ale Marketa powstrzymała go, a Blażena kazała położyć się z powrotem i po szyję nakryła kocem.
- Nie ruszaj się, kochasiu. - odrzekła z czułością. - Dużo krwi straciłeś... Musisz odpocząć. A pannę zaraz zawołam.
- Tak! Tak, zawołaj! - zmrużył oczy Reinmar. - I pewnie niczego nie pamięta, co?
- Marketo, przyprowadź Juttę. - uśmiechnęła się gospodyni.
Po kilku chwilach, rudowłosa dziewczyna wróciła. Przyprowadziła Juttę. Nikoletta była blada, sprawiała wrażenie zaskoczonej i zdezorientowanej. Kiedy ujrzała Reynevana, jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Co się stało, Reinmarze? Co z twoją głową? - zapytała zaskoczona, pochodząc bliżej.
Reynevan żachnął się.
- Nie pamiętasz, tak? Wiedz zatem - wycedził. - że sama mnie tak urządziłaś! - zrobił obrażoną minę.
Jutta wyraźnie się zasmuciła.
- O Boże... Co się ze mną działo... Reinmarze, to nie moja wina... Ja nie chciałam, przecież wiesz, że nie zrobiłabym nigdy czegoś podobnego. Nigdy z własnej woli, wybacz mi. PRZEPRASZAM!!! - powiedziała Jutta i rzuciła się Alkasynowi na szyję.
-Aaaałaaa!!! To Ty mi głowę rozbiłaś i musisz ponieść tego konsekwencje, więc bądź tak miła i nie bij mnie! - Krzyknął nieco zeźlony (i jeszcze bardziej zadowolony), a Jutta wiedziała, że on tylko żartuje. I bynajmniej nie przejęła się tym okrzykiem. Ze śmiechem pocałowała Reynevana, już całkiem udobruchanego i szczęśliwego, że jego Nikola znowu jest sobą. I tak się całowali i całowali i całowali, aż pani Blażena powiedziała do Markety:
-Wiesz Marketko, my już im chyba nie jesteśmy potrzebne. A poza tym zrobiło się tak słodko, że aż mdło. Choooodźmy stąd.
I wyszły. A oni całowali się dalej. Mruczeli sobie czułe słówka, szczęśliwi, że są znowu razem. Sami. Po chwili Jutta oderwała się na chwilę od Reinmara i wyjęła z szafki miętę i tatarak. Uśmiechnięta wróciła do Reynevana, a wtedy on wypalił na głos:
- Teraz nie musimy się o nic obawiać! Mam zielsko na sznurku! Ha! Antykoncepcja załatwiona!
Jutta spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę Cię nieźle załatwiłam w głowę... - Mruknęła.
- Przecież dam sobie radę... - zaczął Reynevan, jednak Nikola przerwała mu.
- Nie o to chodzi. Reynevan... Po co nam zielsko na sznurku? Wystarczy mi twoja magia - odparła, zalotnie.
- Zresztą twoja głowa... Jeszcze przed chwilą użalałeś się jak to okropnie się czujesz. Nie wyjęłam zielska bo... - Jutta zamilkła na chwilę - wyjęłam je, żeby cię znieczulić. Jesteś lekarzem, powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Naprawdę musiałam cię mocno walnąć... - westchnęła.
- Ach... faktycznie...znieczulenie - Reinmar wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie rób takiej miny i siedź spokojnie, przecież masz uszkodzoną głowę.
- Jakie miny według ciebie robię?! - spytał oburzony Reynevan.
- Dobrze wiesz jakie i nie strój fochów. Jeszcze niedawno zachowywałeś się jakbyś miał zamiar mi oczy wydrapać a teraz ci się zachciewa...
- Że co niby? - mruknął Reynevan, rumieniąc się.
- Leż spokojnie, chcę ci pomóc! - przerwała Jutta.
Po wykonaniu zabiegu Reinmar poczuł się odurzony i senny. Jutta wyszła, a Reynevan zaczął śnić...
***
- Ratunku! - wrzeszczał panicznie Pomurnik, uciekając przed chichoczącymi wiedźmami.
- Adsuuumuuus! - krzyczała Douce von Pack, usiłując wyrwać się z trybów wiatraka.
Błysk. Oślepiająca biel. I nagle - postać. Niegdyś nieziemsko piękna kobieta. Czarna szata. Długie, mokre ciemne włosy. Blada twarz. Cierpienie. Śmierć.
Adela de Stercza.
- Przebacz mi, Reinmarze!!! - Rozpaczliwy krzyk. - Przebacz!!
Płacz. I męski pasek od spodni w dłoni.
***
Reynevan obudził się, zlany potem. Z przerażeniem podniósł się z łoża. Spojrzał przez okno. Już ranek. Całą noc przespał? Niemożliwe...
W głowie mu się kręciło, a przed oczami wciąż miał Adelę... Błagała go o przebaczenie? Ale przecież ona umarła. Dawno, dawno temu... Reynevan otrząsnął się z zamyślenia i ruszył w stronę drzwi. O mało się nie przewrócił. Miał dreszcze i gorączkę, ale mimo to pokonał słabość i wyszedł z komnaty. Zataczają się lekko i szczękając zębami dotarł do kuchni. Samson i Szarlej właśnie się posilali. Blażena krzątała się po po izbie. Reszty nie było.
- Ooo - ucieszył się Szarlej. - Żyjesz! Cholera, nieźle cię załatwiła... Ale dobrze się już czujesz?
Reynevan zwalił się na krzesło, westchnął ciężko i posłał Szarlejowi wymowne spojrzenie.
W tej chwili, do izby wpadły Jutta, Rixa i Marketa. Rozchichotane, zdyszane i z zaróżowionymi policzkami.
- No, proszę. Widzę, żeście się polubiły. - uśmiechnęła się Blażena.
- Reynevan! - Jutta przemogła zadyszkę. - Co ty tutaj robisz? Chory jesteś! Wracaj do łóżka! Odpoczywaj! Kuruj się! Nie wolno ci się przemęczać!
- Właśnie. - zgodziła się z troską w głosie Blażena. - Kładź się chłopcze, a my o ciebie zadbamy...
- Bla bla bla. - Reynevan przewrócił oczami. - Nic mi nie będzie. A i tak nie zasnę... Po tym ostatnim śnie...
- Jakim znowu śnie? - zaciekawiła się Rixa. - Nie za często ty te koszmary miewasz?
- Aaa, no... Śniła mi się... - Reinmar odchrząknął. - Śniła mi się Adela.
- To chyba nie był nieprzyjemny sen? - spytała od niechcenia Jutta, zerkając na Reynevana spod przymrużonych powiek.
- Upiorny - odparł Reinmar nie zwracając uwagi na zachowanie Jutty. - Muszę się przejść.
Już wstawał kiedy Nikola złapała go za rękę.
- Jesteś chory. Powinieneś leżeć w łóżku i się kurować - powiedziała Nikoletta.
- Chce wyjść. Muszę odetchnąć - rzekł Reynevan i wyszedł.
- A niech sobie idzie. Nic mu nie będzie - powiedziała Blażena widząc wyraz twarzy Judyty.

Reynevan patrzył na niebo i rozmyślał. Myślał o Adeli i o tym co powinien zrobić. Westchnął. Odwrócił się i zobaczył zmierzającą ku niemu Juttę.
- Wybacz, moja droga, ale ja tutaj jestem lekarzem, ja wiem co mam robić. - rzekł głośno patrząc, jak się zbliża. - Ta rana to nic poważnego. Ja już z nie takich rzeczy wychodziłem... Wystarczy parę zaklęć i za dwa dni będę zdrów.
- Nie chodzi mi już o twoją głowę. - rzekła Jutta zatrzymując się obok niego, łokciami opierając się o most, na którym stali. - Wyglądasz na... zmartwionego. A ja najzwyczajniej w świecie usiłuję dowiedzieć się, co cię trapi. - spojrzała na niego z troską.
Reynevan westchnął.
- Oj, nie rób min, tylko gadaj. - zmrużyła oczy Nikoletta.
- Ten sen... Adela... Hm, wydaje mi się, że ona czegoś chciała.
Dziewczyna odwróciła wzrok i wpatrzyła się w nurt rzeczki.
- Ach tak. Oczywiście. Problem w tym... Że ona nie żyje.
- O Boże. - żachnął się Reynevan. - Zazdrosna jesteś, czy jak? Chyba zwariowałaś. Ja do niej, hmm, nic nie... Nie czuję... Ale...
- No właśnie! - Jutta podniosła głos. - Ale! Reinmarze, po co żyć przeszłością? Ona umarła! Cóż mógłbyś dla niej zrobić? Może będziesz jej ducha wywoływał, tak?
Reynevan miał niepocieszoną minę.
Nikoletta westchnęła.
- Wybacz - powiedziała już spokojniej. - Rób jak chcesz. To twoja sprawa. Ja się mieszać nie będę, nie będę wtykać nosa w nie swoje sprawy...
- Nikoletto. - tym razem to głos Reinmara był o parę tonów wyższy. - Możesz przestać? Z takimi fochami, ostentacyjnymi minami i udawaniem zazdrosnej? A może ty rzeczywiście jesteś zazdrosna? O kobietę, która jest martwa. Której wcale, ale to wcale nie kocham.
- Dobrze już dobrze. - mruknęła Jutta. - Zapomnijmy i nie rozmawiajmy o tym.
- Taak. Ale nie tylko z tym jest problem.
Nikoletta spojrzała na niego, unosząc brwi.
- Zastanawiam się. Zastanawiam się co z Grellenortem.
- Jak to co!? On też ci się śnił? - spytała zaskoczona odpowiedzią Reynevana Jutta.
- Śnił mi się... owszem...ale... - Reinmar popatrzył na swoje stopy - ale nie wiem co się mogło z nim stać.
- Martwisz się nim? Przecież nie widziałeś go już od dawna... - stwierdziła Jutta lecz gdy popatrzyła na Reynevana momentalnie spytała - Widziałeś?
- No... tak... tak widziałem go - powiedział niechętnie Reinmar.
- Kiedy?! Gdzie?!
- Kiedy straciłaś pamięć... pojechałem po lekarstwo... i... mniejsza z tym. Nie jest już zagrożeniem - odparł z wymuszonym uśmiechem.
- Jeśli tak... wracajmy już.
Kiedy wyruszyli w drogę powrotną spotkali Urbana Horna.
- Horn? Więc postanowiłeś zaryzykować konfrontację z Rixą? - Reinmar uśmiechnął się
- Sam nie wiem... czy ta... no wiesz... mamusia jeszcze tu jest?
- Chwilowo jej nie ma - odparł Reynevan. - O, Rixa nadchodzi. To może... Może zostawię was samych? - Reinmar odszedł szybkim krokiem. Tymczasem nadeszła Rixa. Uśmiechnęła się tylko. Uśmiechem, który nie wróżył niczego dobrego. Horn odetchnął z ulgą, że jeszcze na niego nie krzyczy.
- Rixo... Ja... Ja wiem, że... Ja Ci to wszystko wyjaśnię. - Zaczął.
- Właśnie na to czekam. Odpowiedz mi zaraz: co ty tam w ogóle robiłeś? Przeszkodziłeś mi, wiesz?
- To było widać - odparł pospiesznie - że wpadłem w złym momencie. Tak w ogóle to kim był ten rudy gość?
Rixa syknęła cicho.
- Nie wciskaj nosa w nie swoje sprawy, Horn.
- Nie wciskam. Ja tylko dbam o twoje bezpieczeństwo.
Żydówka parsknęła.
- O moje bezpieczeństwo? Ty? Horn, woja odpowiedź oznacza tylko jedno. Ty zwyczajnie...
[/url]
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 19:25, 19 Gru 2006  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


Kiedy dotarli na miejsce, zapadł już zmrok.
Pani Blażena wybiegła im na spotkanie. Wyglądała na zmęczoną i z wyraźną ulgą przyjęła ich powrót.
- Dzięki Panu Bohu, żeście już wrócili. - odetchnęła i otarła czoło. - Co myśmy tu przeżyły... Z panną Juttą trudno już wytrzymać... Krzyczy a grozi nam, uciekać chce, awanturuje się... Teraz jest w zamknięciu, chociaż ledwośmy ją zdołały okiełznać... W końcu ucichła. I się obraziła. Nie odzywa się i nikogo nie wpuszcza.
- Zaraz się nią zajmiemy. - orzekł Reynevan. - Oporządzimy tylko konie.

Rixa opierała się o drzwi do pokoju Jutty. I z rezygnacją kiwała głową.
- Aha! Wróciłaś jednak! - uśmiechnął się Szarlej. - Horn cię znalazł?
- Nie. - odparła zimno. - Sama się znalazłam. Potrzebna im była moja pomoc. - westchnęła. - Mam nadzieję, że ją odczarujecie, co?
- Ale to trochę potrwa. - Reynevan odsunął Rixę od drzwi i zapukał. - Jutto! Przestań się boczyć i otwórz! Nie chcemy cię skrzywdzić.
Odpowiedziała mu cisza.
Reinmar mocno szarpnął klamkę. Zamknięte.
- Psiakrew. Trudno... trzeba będzie użyć innego sposobu. - zerknął błagalnie na Samsona.
- Odsuńcie się. - olbrzym mocno naparł na drzwi i pchnął, a zawiasy natychmiast ustąpiły pod siłą jego ramienia.
Weszli do środka. Jutta siedziała na oknie. Na ich widok przybrała jeszcze bardziej obrażoną minę i odwróciła twarz. Ale nie odezwała się.
Reynevan wiedział, że nie będzie łatwo. Najpierw trzeba spróbować po dobroci...
Wszedł ostrożnie do pokoju i spytał łagodnie starając się uśmiechać:
- Jutto masz może ochotę na herbatę ziołową?
- O ile to herbata ziołowa - Jutta wzięła herbatkę i zbadała ją dokładnie po czym upiła łyk - Chcecie mnie otruć?! To jakieś świństwo nie herbata! - krzyczała Judyta krztusząc się i usiłując pozbyć się smaku wstrętnego leku na sklerozę.
Kiedy uspokoiła sie chciała wylać tę ciecz o smaku gorszym niż woda z fosy lecz Reinmar powstrzymał ją i chwycił za rękę.
- Stój! Nie wylewaj! To dla twojego dobra!
- Ach tak... dla mojego dobra... w takim razie sam wpierw spróbuj - odrzekła Jutta i wylała wywar na głowę Reinmara.
Jutta w napięciu oczekiwała, aż coś się stanie. Jakiś błysk, zaklęcie, czar... Cokolwiek.
Nic nadzwyczajnego się jednak nie wydarzyło. Pomijając, rzecz jasna, nadzwyczajny zapach herbatki.
- Gratuluję Jutteńko. Jesli to była drobna sugestia, że mam się umyć po podróży, to udało Ci się. - Odpowiedział Reinmar, ociekający wodą i naparem ziołowym. - Jeśli chcesz sie dowiedzieć, co robiłaś wcześniej i kim byłaś to następną szansę masz rano. Dobranoc.
- Blondynku zaczekaj - zaczęła Jutta, nie mogąc skojarzyć, jak nazywa się Reinmar.
- Dobranoc, Nikoletto. Pamiętaj, jutro następna szansa - zamknął drzwi, a Jutta podniosła kubek po napoju i z całej siły rąbnęła nim o ścianę.
- Jakkolwiek ci na imię, blondynku, wracaj tutaj!!! - krzyknęła głośno.
- Nie zabijesz mnie? - Reynevan odezwał się zza drzwi.
- Nie.
Reinmar wystawił głowę zza drzwi i uniósł brwi.
- I co? Zdecydowałaś się współpracować?
Dziewczyna wyburczała coś cicho, ale Reynevan uznał, że chyba jednak się zgadza.
- Wypijesz?
- Nie otrujesz mnie?
Reynevan przewrócił oczami.
- Po pierwsze - wierz mi, jesteś ostatnią osobą na tej ziemi, którą chciałbym otruć, a po drugie - niby dlaczego miałbym to robić?
Jutta zaczerwieniła się.
- Przynieś to paskudztwo.
Rozpromienił się.
- No. Ja zawsze wiedziałem, że grzeczna z ciebie dziewczynka.
Kiedy wrócił z herbatą i wszedł do pokoju, Jutty nie było. Okno zamknięte, więc nie wyskoczyła... Drzwi też były zaryglowane... Odwrócił się.
I w tym momencie, nim zdążył wydać choćby jeden dźwięk, mocno dostał czymś w głowę. Pociemniało mu w oczach. I nic więcej nie zapamiętał.
Kiedy obudził się leżał na łóżku. Głowa bolała go jak diabli. Zmrużył oczy, bo trudno mu było zobaczyć cokolwiek w miarę ostro. Zobaczył siedzącą przy łóżku panią Blażenę i Marketę.
- Co się stało? - spytał Reinmar.
- Mnie o to pytasz, chłopcze? - odparła pani Blażena - Lepiej ty mi powiedz. Samson, Szarlej i Rixa usłyszeli jakiś hałas i znaleźli cię całego we krwi.
- Aha...- Reinmar starał sobie przypomnieć jakieś szczegóły - Tak...Już pamiętam... Gdzie jest Jutta?! - spytał nagle.
- Czyli tak jak podejrzewał Szarlej, to ona cię tak pięknie załatwiła - odrzekła uśmiechając się pani Blażena, ale widząc że Reynevan się niecierpliwi dodała szybko - Nic jej nie jest. Rixa poszła sprawdzić czy napastnik jest w pobliżu i znalazła ją nieprzytomną. Chyba uderzyła głową o wystającą gałąź... - pani Blażena zachichotała.
-To nie jest śmieszne. Dobrze się czuje? - zaniepokoił się Reinmar.
-Bądź o to spokojny - odparła wciąż uśmiechnięta Blażena - jest nawet lepiej niż dobrze. Wygląda na to, że pamięć jej wróciła.
Reynevan chciał chwycić się za głowę, ale ledwie jej dotknął, jęknął z bólu. Cała była w bandażach. Czuł kłujący ból, którym pulsowała rana.
- Odzyskała? Odzyskała?! Ja jej pokażę... - wywarczał wściekle. Usiłował wstać, ale Marketa powstrzymała go, a Blażena kazała położyć się z powrotem i po szyję nakryła kocem.
- Nie ruszaj się, kochasiu. - odrzekła z czułością. - Dużo krwi straciłeś... Musisz odpocząć. A pannę zaraz zawołam.
- Tak! Tak, zawołaj! - zmrużył oczy Reinmar. - I pewnie niczego nie pamięta, co?
- Marketo, przyprowadź Juttę. - uśmiechnęła się gospodyni.
Po kilku chwilach, rudowłosa dziewczyna wróciła. Przyprowadziła Juttę. Nikoletta była blada, sprawiała wrażenie zaskoczonej i zdezorientowanej. Kiedy ujrzała Reynevana, jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Co się stało, Reinmarze? Co z twoją głową? - zapytała zaskoczona, pochodząc bliżej.
Reynevan żachnął się.
- Nie pamiętasz, tak? Wiedz zatem - wycedził. - że sama mnie tak urządziłaś! - zrobił obrażoną minę.
Jutta wyraźnie się zasmuciła.
- O Boże... Co się ze mną działo... Reinmarze, to nie moja wina... Ja nie chciałam, przecież wiesz, że nie zrobiłabym nigdy czegoś podobnego. Nigdy z własnej woli, wybacz mi. PRZEPRASZAM!!! - powiedziała Jutta i rzuciła się Alkasynowi na szyję.
-Aaaałaaa!!! To Ty mi głowę rozbiłaś i musisz ponieść tego konsekwencje, więc bądź tak miła i nie bij mnie! - Krzyknął nieco zeźlony (i jeszcze bardziej zadowolony), a Jutta wiedziała, że on tylko żartuje. I bynajmniej nie przejęła się tym okrzykiem. Ze śmiechem pocałowała Reynevana, już całkiem udobruchanego i szczęśliwego, że jego Nikola znowu jest sobą. I tak się całowali i całowali i całowali, aż pani Blażena powiedziała do Markety:
-Wiesz Marketko, my już im chyba nie jesteśmy potrzebne. A poza tym zrobiło się tak słodko, że aż mdło. Choooodźmy stąd.
I wyszły. A oni całowali się dalej. Mruczeli sobie czułe słówka, szczęśliwi, że są znowu razem. Sami. Po chwili Jutta oderwała się na chwilę od Reinmara i wyjęła z szafki miętę i tatarak. Uśmiechnięta wróciła do Reynevana, a wtedy on wypalił na głos:
- Teraz nie musimy się o nic obawiać! Mam zielsko na sznurku! Ha! Antykoncepcja załatwiona!
Jutta spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę Cię nieźle załatwiłam w głowę... - Mruknęła.
- Przecież dam sobie radę... - zaczął Reynevan, jednak Nikola przerwała mu.
- Nie o to chodzi. Reynevan... Po co nam zielsko na sznurku? Wystarczy mi twoja magia - odparła, zalotnie.
- Zresztą twoja głowa... Jeszcze przed chwilą użalałeś się jak to okropnie się czujesz. Nie wyjęłam zielska bo... - Jutta zamilkła na chwilę - wyjęłam je, żeby cię znieczulić. Jesteś lekarzem, powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Naprawdę musiałam cię mocno walnąć... - westchnęła.
- Ach... faktycznie...znieczulenie - Reinmar wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie rób takiej miny i siedź spokojnie, przecież masz uszkodzoną głowę.
- Jakie miny według ciebie robię?! - spytał oburzony Reynevan.
- Dobrze wiesz jakie i nie strój fochów. Jeszcze niedawno zachowywałeś się jakbyś miał zamiar mi oczy wydrapać a teraz ci się zachciewa...
- Że co niby? - mruknął Reynevan, rumieniąc się.
- Leż spokojnie, chcę ci pomóc! - przerwała Jutta.
Po wykonaniu zabiegu Reinmar poczuł się odurzony i senny. Jutta wyszła, a Reynevan zaczął śnić...
***
- Ratunku! - wrzeszczał panicznie Pomurnik, uciekając przed chichoczącymi wiedźmami.
- Adsuuumuuus! - krzyczała Douce von Pack, usiłując wyrwać się z trybów wiatraka.
Błysk. Oślepiająca biel. I nagle - postać. Niegdyś nieziemsko piękna kobieta. Czarna szata. Długie, mokre ciemne włosy. Blada twarz. Cierpienie. Śmierć.
Adela de Stercza.
- Przebacz mi, Reinmarze!!! - Rozpaczliwy krzyk. - Przebacz!!
Płacz. I męski pasek od spodni w dłoni.
***
Reynevan obudził się, zlany potem. Z przerażeniem podniósł się z łoża. Spojrzał przez okno. Już ranek. Całą noc przespał? Niemożliwe...
W głowie mu się kręciło, a przed oczami wciąż miał Adelę... Błagała go o przebaczenie? Ale przecież ona umarła. Dawno, dawno temu... Reynevan otrząsnął się z zamyślenia i ruszył w stronę drzwi. O mało się nie przewrócił. Miał dreszcze i gorączkę, ale mimo to pokonał słabość i wyszedł z komnaty. Zataczają się lekko i szczękając zębami dotarł do kuchni. Samson i Szarlej właśnie się posilali. Blażena krzątała się po po izbie. Reszty nie było.
- Ooo - ucieszył się Szarlej. - Żyjesz! Cholera, nieźle cię załatwiła... Ale dobrze się już czujesz?
Reynevan zwalił się na krzesło, westchnął ciężko i posłał Szarlejowi wymowne spojrzenie.
W tej chwili, do izby wpadły Jutta, Rixa i Marketa. Rozchichotane, zdyszane i z zaróżowionymi policzkami.
- No, proszę. Widzę, żeście się polubiły. - uśmiechnęła się Blażena.
- Reynevan! - Jutta przemogła zadyszkę. - Co ty tutaj robisz? Chory jesteś! Wracaj do łóżka! Odpoczywaj! Kuruj się! Nie wolno ci się przemęczać!
- Właśnie. - zgodziła się z troską w głosie Blażena. - Kładź się chłopcze, a my o ciebie zadbamy...
- Bla bla bla. - Reynevan przewrócił oczami. - Nic mi nie będzie. A i tak nie zasnę... Po tym ostatnim śnie...
- Jakim znowu śnie? - zaciekawiła się Rixa. - Nie za często ty te koszmary miewasz?
- Aaa, no... Śniła mi się... - Reinmar odchrząknął. - Śniła mi się Adela.
- To chyba nie był nieprzyjemny sen? - spytała od niechcenia Jutta, zerkając na Reynevana spod przymrużonych powiek.
- Upiorny - odparł Reinmar nie zwracając uwagi na zachowanie Jutty. - Muszę się przejść.
Już wstawał kiedy Nikola złapała go za rękę.
- Jesteś chory. Powinieneś leżeć w łóżku i się kurować - powiedziała Nikoletta.
- Chce wyjść. Muszę odetchnąć - rzekł Reynevan i wyszedł.
- A niech sobie idzie. Nic mu nie będzie - powiedziała Blażena widząc wyraz twarzy Judyty.

Reynevan patrzył na niebo i rozmyślał. Myślał o Adeli i o tym co powinien zrobić. Westchnął. Odwrócił się i zobaczył zmierzającą ku niemu Juttę.
- Wybacz, moja droga, ale ja tutaj jestem lekarzem, ja wiem co mam robić. - rzekł głośno patrząc, jak się zbliża. - Ta rana to nic poważnego. Ja już z nie takich rzeczy wychodziłem... Wystarczy parę zaklęć i za dwa dni będę zdrów.
- Nie chodzi mi już o twoją głowę. - rzekła Jutta zatrzymując się obok niego, łokciami opierając się o most, na którym stali. - Wyglądasz na... zmartwionego. A ja najzwyczajniej w świecie usiłuję dowiedzieć się, co cię trapi. - spojrzała na niego z troską.
Reynevan westchnął.
- Oj, nie rób min, tylko gadaj. - zmrużyła oczy Nikoletta.
- Ten sen... Adela... Hm, wydaje mi się, że ona czegoś chciała.
Dziewczyna odwróciła wzrok i wpatrzyła się w nurt rzeczki.
- Ach tak. Oczywiście. Problem w tym... Że ona nie żyje.
- O Boże. - żachnął się Reynevan. - Zazdrosna jesteś, czy jak? Chyba zwariowałaś. Ja do niej, hmm, nic nie... Nie czuję... Ale...
- No właśnie! - Jutta podniosła głos. - Ale! Reinmarze, po co żyć przeszłością? Ona umarła! Cóż mógłbyś dla niej zrobić? Może będziesz jej ducha wywoływał, tak?
Reynevan miał niepocieszoną minę.
Nikoletta westchnęła.
- Wybacz - powiedziała już spokojniej. - Rób jak chcesz. To twoja sprawa. Ja się mieszać nie będę, nie będę wtykać nosa w nie swoje sprawy...
- Nikoletto. - tym razem to głos Reinmara był o parę tonów wyższy. - Możesz przestać? Z takimi fochami, ostentacyjnymi minami i udawaniem zazdrosnej? A może ty rzeczywiście jesteś zazdrosna? O kobietę, która jest martwa. Której wcale, ale to wcale nie kocham.
- Dobrze już dobrze. - mruknęła Jutta. - Zapomnijmy i nie rozmawiajmy o tym.
- Taak. Ale nie tylko z tym jest problem.
Nikoletta spojrzała na niego, unosząc brwi.
- Zastanawiam się. Zastanawiam się co z Grellenortem.
- Jak to co!? On też ci się śnił? - spytała zaskoczona odpowiedzią Reynevana Jutta.
- Śnił mi się... owszem...ale... - Reinmar popatrzył na swoje stopy - ale nie wiem co się mogło z nim stać.
- Martwisz się nim? Przecież nie widziałeś go już od dawna... - stwierdziła Jutta lecz gdy popatrzyła na Reynevana momentalnie spytała - Widziałeś?
- No... tak... tak widziałem go - powiedział niechętnie Reinmar.
- Kiedy?! Gdzie?!
- Kiedy straciłaś pamięć... pojechałem po lekarstwo... i... mniejsza z tym. Nie jest już zagrożeniem - odparł z wymuszonym uśmiechem.
- Jeśli tak... wracajmy już.
Kiedy wyruszyli w drogę powrotną spotkali Urbana Horna.
- Horn? Więc postanowiłeś zaryzykować konfrontację z Rixą? - Reinmar uśmiechnął się
- Sam nie wiem... czy ta... no wiesz... mamusia jeszcze tu jest?
- Chwilowo jej nie ma - odparł Reynevan. - O, Rixa nadchodzi. To może... Może zostawię was samych? - Reinmar odszedł szybkim krokiem. Tymczasem nadeszła Rixa. Uśmiechnęła się tylko. Uśmiechem, który nie wróżył niczego dobrego. Horn odetchnął z ulgą, że jeszcze na niego nie krzyczy.
- Rixo... Ja... Ja wiem, że... Ja Ci to wszystko wyjaśnię. - Zaczął.
- Właśnie na to czekam. Odpowiedz mi zaraz: co ty tam w ogóle robiłeś? Przeszkodziłeś mi, wiesz?
- To było widać - odparł pospiesznie - że wpadłem w złym momencie. Tak w ogóle to kim był ten rudy gość?
Rixa syknęła cicho.
- Nie wciskaj nosa w nie swoje sprawy, Horn.
- Nie wciskam. Ja tylko dbam o twoje bezpieczeństwo.
Żydówka parsknęła.
- O moje bezpieczeństwo? Ty? Horn, woja odpowiedź oznacza tylko jedno. Ty zwyczajnie jesteś zazdrosny!!!
- Ja?? - zdenerwował się Urban Horn. - Ja??! Co ty sobie wyobrażasz? Ty...
Nagle jego wrzaski zagłuszył inny, głośniejszy, dochodzący z podwórka. To krzyknęła pani Blażena, której Szarlej nadepnął na stopę.
- Uważaj, gdzie stajesz! - warknęła na niego, odchodząc, obrażona.
- To było specjalnie po to, żeby Horn przestał tak się bulwersować- szepnął Szarlej Reinmarowi.
Reynevan poszedł na spacer. Chciał być sam, w samotności zastanowić się, co robić dalej.
Wreszcie podjął decyzję.
***
Był późny wieczór. Prawie wszyscy już spali. W kuchni, wśród resztek jedzenia, pozostał jedynie Horn. Wtedy dołączył do niego Reinmar.
- Urbanie Horn - powiedział.
- Hmm?? - spytał sennie Urban.
- Wyruszam w podróż, gdyż muszę załatwić kilka spraw. Zamierzałam jechać sam, ale, jeśli ci to nie przeszkadza, chciałbym cię wziąć ze sobą.
Horn zrobił zaskoczoną i głupią minę, momentalnie rozbudzony.
- Reinmarze! - rzekł. - A czegóż to ci brakuje tutaj, że musisz wyruszać? Masz jedzenie, kobietę, która cię kocha, przyjaciół, dom, ciepło, więc gdzie ty się jeszcze wybierasz???
- Muszę...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 13:14, 20 Gru 2006  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Kiedy dotarli na miejsce, zapadł już zmrok.
Pani Blażena wybiegła im na spotkanie. Wyglądała na zmęczoną i z wyraźną ulgą przyjęła ich powrót.
- Dzięki Panu Bohu, żeście już wrócili. - odetchnęła i otarła czoło. - Co myśmy tu przeżyły... Z panną Juttą trudno już wytrzymać... Krzyczy a grozi nam, uciekać chce, awanturuje się... Teraz jest w zamknięciu, chociaż ledwośmy ją zdołały okiełznać... W końcu ucichła. I się obraziła. Nie odzywa się i nikogo nie wpuszcza.
- Zaraz się nią zajmiemy. - orzekł Reynevan. - Oporządzimy tylko konie.

***

Rixa opierała się o drzwi do pokoju Jutty. I z rezygnacją kiwała głową.
- Aha! Wróciłaś jednak! - uśmiechnął się Szarlej. - Horn cię znalazł?
- Nie. - odparła zimno. - Sama się znalazłam. Potrzebna im była moja pomoc. - westchnęła. - Mam nadzieję, że ją odczarujecie, co?
- Ale to trochę potrwa. - Reynevan odsunął Rixę od drzwi i zapukał. - Jutto! Przestań się boczyć i otwórz! Nie chcemy cię skrzywdzić.
Odpowiedziała mu cisza.
Reinmar mocno szarpnął klamkę. Zamknięte.
- Psiakrew. Trudno... trzeba będzie użyć innego sposobu. - zerknął błagalnie na Samsona.
- Odsuńcie się. - olbrzym mocno naparł na drzwi i pchnął, a zawiasy natychmiast ustąpiły pod siłą jego ramienia.
Weszli do środka. Jutta siedziała na oknie. Na ich widok przybrała jeszcze bardziej obrażoną minę i odwróciła twarz. Ale nie odezwała się.
Reynevan wiedział, że nie będzie łatwo. Najpierw trzeba spróbować po dobroci...
Wszedł ostrożnie do pokoju i spytał łagodnie starając się uśmiechać:
- Jutto masz może ochotę na herbatę ziołową?
- O ile to herbata ziołowa - Jutta wzięła herbatkę i zbadała ją dokładnie po czym upiła łyk - Chcecie mnie otruć?! To jakieś świństwo nie herbata! - krzyczała Judyta krztusząc się i usiłując pozbyć się smaku wstrętnego leku na sklerozę.
Kiedy uspokoiła sie chciała wylać tę ciecz o smaku gorszym niż woda z fosy lecz Reinmar powstrzymał ją i chwycił za rękę.
- Stój! Nie wylewaj! To dla twojego dobra!
- Ach tak... dla mojego dobra... w takim razie sam wpierw spróbuj - odrzekła Jutta i wylała wywar na głowę Reinmara.
Jutta w napięciu oczekiwała, aż coś się stanie. Jakiś błysk, zaklęcie, czar... Cokolwiek.
Nic nadzwyczajnego się jednak nie wydarzyło. Pomijając, rzecz jasna, nadzwyczajny zapach herbatki.
- Gratuluję Jutteńko. Jesli to była drobna sugestia, że mam się umyć po podróży, to udało Ci się. - Odpowiedział Reinmar, ociekający wodą i naparem ziołowym. - Jeśli chcesz sie dowiedzieć, co robiłaś wcześniej i kim byłaś to następną szansę masz rano. Dobranoc.
- Blondynku zaczekaj - zaczęła Jutta, nie mogąc skojarzyć, jak nazywa się Reinmar.
- Dobranoc, Nikoletto. Pamiętaj, jutro następna szansa - zamknął drzwi, a Jutta podniosła kubek po napoju i z całej siły rąbnęła nim o ścianę.
- Jakkolwiek ci na imię, blondynku, wracaj tutaj!!! - krzyknęła głośno.
- Nie zabijesz mnie? - Reynevan odezwał się zza drzwi.
- Nie.
Reinmar wystawił głowę zza drzwi i uniósł brwi.
- I co? Zdecydowałaś się współpracować?
Dziewczyna wyburczała coś cicho, ale Reynevan uznał, że chyba jednak się zgadza.
- Wypijesz?
- Nie otrujesz mnie?
Reynevan przewrócił oczami.
- Po pierwsze - wierz mi, jesteś ostatnią osobą na tej ziemi, którą chciałbym otruć, a po drugie - niby dlaczego miałbym to robić?
Jutta zaczerwieniła się.
- Przynieś to paskudztwo.
Rozpromienił się.
- No. Ja zawsze wiedziałem, że grzeczna z ciebie dziewczynka.
Kiedy wrócił z herbatą i wszedł do pokoju, Jutty nie było. Okno zamknięte, więc nie wyskoczyła... Drzwi też były zaryglowane... Odwrócił się.
I w tym momencie, nim zdążył wydać choćby jeden dźwięk, mocno dostał czymś w głowę. Pociemniało mu w oczach. I nic więcej nie zapamiętał.
Kiedy obudził się leżał na łóżku. Głowa bolała go jak diabli. Zmrużył oczy, bo trudno mu było zobaczyć cokolwiek w miarę ostro. Zobaczył siedzącą przy łóżku panią Blażenę i Marketę.
- Co się stało? - spytał Reinmar.
- Mnie o to pytasz, chłopcze? - odparła pani Blażena - Lepiej ty mi powiedz. Samson, Szarlej i Rixa usłyszeli jakiś hałas i znaleźli cię całego we krwi.
- Aha...- Reinmar starał sobie przypomnieć jakieś szczegóły - Tak...Już pamiętam... Gdzie jest Jutta?! - spytał nagle.
- Czyli tak jak podejrzewał Szarlej, to ona cię tak pięknie załatwiła - odrzekła uśmiechając się pani Blażena, ale widząc że Reynevan się niecierpliwi dodała szybko - Nic jej nie jest. Rixa poszła sprawdzić czy napastnik jest w pobliżu i znalazła ją nieprzytomną. Chyba uderzyła głową o wystającą gałąź... - pani Blażena zachichotała.
-To nie jest śmieszne. Dobrze się czuje? - zaniepokoił się Reinmar.
-Bądź o to spokojny - odparła wciąż uśmiechnięta Blażena - jest nawet lepiej niż dobrze. Wygląda na to, że pamięć jej wróciła.
Reynevan chciał chwycić się za głowę, ale ledwie jej dotknął, jęknął z bólu. Cała była w bandażach. Czuł kłujący ból, którym pulsowała rana.
- Odzyskała? Odzyskała?! Ja jej pokażę... - wywarczał wściekle. Usiłował wstać, ale Marketa powstrzymała go, a Blażena kazała położyć się z powrotem i po szyję nakryła kocem.
- Nie ruszaj się, kochasiu. - odrzekła z czułością. - Dużo krwi straciłeś... Musisz odpocząć. A pannę zaraz zawołam.
- Tak! Tak, zawołaj! - zmrużył oczy Reinmar. - I pewnie niczego nie pamięta, co?
- Marketo, przyprowadź Juttę. - uśmiechnęła się gospodyni.
Po kilku chwilach, rudowłosa dziewczyna wróciła. Przyprowadziła Juttę. Nikoletta była blada, sprawiała wrażenie zaskoczonej i zdezorientowanej. Kiedy ujrzała Reynevana, jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Co się stało, Reinmarze? Co z twoją głową? - zapytała zaskoczona, pochodząc bliżej.
Reynevan żachnął się.
- Nie pamiętasz, tak? Wiedz zatem - wycedził. - że sama mnie tak urządziłaś! - zrobił obrażoną minę.
Jutta wyraźnie się zasmuciła.
- O Boże... Co się ze mną działo... Reinmarze, to nie moja wina... Ja nie chciałam, przecież wiesz, że nie zrobiłabym nigdy czegoś podobnego. Nigdy z własnej woli, wybacz mi. PRZEPRASZAM!!! - powiedziała Jutta i rzuciła się Alkasynowi na szyję.
-Aaaałaaa!!! To Ty mi głowę rozbiłaś i musisz ponieść tego konsekwencje, więc bądź tak miła i nie bij mnie! - Krzyknął nieco zeźlony (i jeszcze bardziej zadowolony), a Jutta wiedziała, że on tylko żartuje. I bynajmniej nie przejęła się tym okrzykiem. Ze śmiechem pocałowała Reynevana, już całkiem udobruchanego i szczęśliwego, że jego Nikola znowu jest sobą. I tak się całowali i całowali i całowali, aż pani Blażena powiedziała do Markety:
-Wiesz Marketko, my już im chyba nie jesteśmy potrzebne. A poza tym zrobiło się tak słodko, że aż mdło. Choooodźmy stąd.
I wyszły. A oni całowali się dalej. Mruczeli sobie czułe słówka, szczęśliwi, że są znowu razem. Sami. Po chwili Jutta oderwała się na chwilę od Reinmara i wyjęła z szafki miętę i tatarak. Uśmiechnięta wróciła do Reynevana, a wtedy on wypalił na głos:
- Teraz nie musimy się o nic obawiać! Mam zielsko na sznurku! Ha! Antykoncepcja załatwiona!
Jutta spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę Cię nieźle załatwiłam w głowę... - Mruknęła.
- Przecież dam sobie radę... - zaczął Reynevan, jednak Nikola przerwała mu.
- Nie o to chodzi. Reynevan... Po co nam zielsko na sznurku? Wystarczy mi twoja magia - odparła, zalotnie.
- Zresztą twoja głowa... Jeszcze przed chwilą użalałeś się jak to okropnie się czujesz. Nie wyjęłam zielska bo... - Jutta zamilkła na chwilę - wyjęłam je, żeby cię znieczulić. Jesteś lekarzem, powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Naprawdę musiałam cię mocno walnąć... - westchnęła.
- Ach... faktycznie...znieczulenie - Reinmar wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie rób takiej miny i siedź spokojnie, przecież masz uszkodzoną głowę.
- Jakie miny według ciebie robię?! - spytał oburzony Reynevan.
- Dobrze wiesz jakie i nie strój fochów. Jeszcze niedawno zachowywałeś się jakbyś miał zamiar mi oczy wydrapać a teraz ci się zachciewa...
- Że co niby? - mruknął Reynevan, rumieniąc się.
- Leż spokojnie, chcę ci pomóc! - przerwała Jutta.
Po wykonaniu zabiegu Reinmar poczuł się odurzony i senny. Jutta wyszła, a Reynevan zaczął śnić...

***

- Ratunku! - wrzeszczał panicznie Pomurnik, uciekając przed chichoczącymi wiedźmami.
- Adsuuumuuus! - krzyczała Douce von Pack, usiłując wyrwać się z trybów wiatraka.
Błysk. Oślepiająca biel. I nagle - postać. Niegdyś nieziemsko piękna kobieta. Czarna szata. Długie, mokre ciemne włosy. Blada twarz. Cierpienie. Śmierć.
Adela de Stercza.
- Przebacz mi, Reinmarze!!! - Rozpaczliwy krzyk. - Przebacz!!
Płacz. I męski pasek od spodni w dłoni.

***

Reynevan obudził się, zlany potem. Z przerażeniem podniósł się z łoża. Spojrzał przez okno. Już ranek. Całą noc przespał? Niemożliwe...
W głowie mu się kręciło, a przed oczami wciąż miał Adelę... Błagała go o przebaczenie? Ale przecież ona umarła. Dawno, dawno temu... Reynevan otrząsnął się z zamyślenia i ruszył w stronę drzwi. O mało się nie przewrócił. Miał dreszcze i gorączkę, ale mimo to pokonał słabość i wyszedł z komnaty. Zataczają się lekko i szczękając zębami dotarł do kuchni. Samson i Szarlej właśnie się posilali. Blażena krzątała się po po izbie. Reszty nie było.
- Ooo - ucieszył się Szarlej. - Żyjesz! Cholera, nieźle cię załatwiła... Ale dobrze się już czujesz?
Reynevan zwalił się na krzesło, westchnął ciężko i posłał Szarlejowi wymowne spojrzenie.
W tej chwili, do izby wpadły Jutta, Rixa i Marketa. Rozchichotane, zdyszane i z zaróżowionymi policzkami.
- No, proszę. Widzę, żeście się polubiły. - uśmiechnęła się Blażena.
- Reynevan! - Jutta przemogła zadyszkę. - Co ty tutaj robisz? Chory jesteś! Wracaj do łóżka! Odpoczywaj! Kuruj się! Nie wolno ci się przemęczać!
- Właśnie. - zgodziła się z troską w głosie Blażena. - Kładź się chłopcze, a my o ciebie zadbamy...
- Bla bla bla. - Reynevan przewrócił oczami. - Nic mi nie będzie. A i tak nie zasnę... Po tym ostatnim śnie...
- Jakim znowu śnie? - zaciekawiła się Rixa. - Nie za często ty te koszmary miewasz?
- Aaa, no... Śniła mi się... - Reinmar odchrząknął. - Śniła mi się Adela.
- To chyba nie był nieprzyjemny sen? - spytała od niechcenia Jutta, zerkając na Reynevana spod przymrużonych powiek.
- Upiorny - odparł Reinmar nie zwracając uwagi na zachowanie Jutty. - Muszę się przejść.
Już wstawał kiedy Nikola złapała go za rękę.
- Jesteś chory. Powinieneś leżeć w łóżku i się kurować - powiedziała Nikoletta.
- Chce wyjść. Muszę odetchnąć - rzekł Reynevan i wyszedł.
- A niech sobie idzie. Nic mu nie będzie - powiedziała Blażena widząc wyraz twarzy Judyty.

***

Reynevan patrzył na niebo i rozmyślał. Myślał o Adeli i o tym co powinien zrobić. Westchnął. Odwrócił się i zobaczył zmierzającą ku niemu Juttę.
- Wybacz, moja droga, ale ja tutaj jestem lekarzem, ja wiem co mam robić. - rzekł głośno patrząc, jak się zbliża. - Ta rana to nic poważnego. Ja już z nie takich rzeczy wychodziłem... Wystarczy parę zaklęć i za dwa dni będę zdrów.
- Nie chodzi mi już o twoją głowę. - rzekła Jutta zatrzymując się obok niego, łokciami opierając się o most, na którym stali. - Wyglądasz na... zmartwionego. A ja najzwyczajniej w świecie usiłuję dowiedzieć się, co cię trapi. - spojrzała na niego z troską.
Reynevan westchnął.
- Oj, nie rób min, tylko gadaj. - zmrużyła oczy Nikoletta.
- Ten sen... Adela... Hm, wydaje mi się, że ona czegoś chciała.
Dziewczyna odwróciła wzrok i wpatrzyła się w nurt rzeczki.
- Ach tak. Oczywiście. Problem w tym... Że ona nie żyje.
- O Boże. - żachnął się Reynevan. - Zazdrosna jesteś, czy jak? Chyba zwariowałaś. Ja do niej, hmm, nic nie... Nie czuję... Ale...
- No właśnie! - Jutta podniosła głos. - Ale! Reinmarze, po co żyć przeszłością? Ona umarła! Cóż mógłbyś dla niej zrobić? Może będziesz jej ducha wywoływał, tak?
Reynevan miał niepocieszoną minę.
Nikoletta westchnęła.
- Wybacz - powiedziała już spokojniej. - Rób jak chcesz. To twoja sprawa. Ja się mieszać nie będę, nie będę wtykać nosa w nie swoje sprawy...
- Nikoletto. - tym razem to głos Reinmara był o parę tonów wyższy. - Możesz przestać? Z takimi fochami, ostentacyjnymi minami i udawaniem zazdrosnej? A może ty rzeczywiście jesteś zazdrosna? O kobietę, która jest martwa. Której wcale, ale to wcale nie kocham.
- Dobrze już dobrze. - mruknęła Jutta. - Zapomnijmy i nie rozmawiajmy o tym.
- Taak. Ale nie tylko z tym jest problem.
Nikoletta spojrzała na niego, unosząc brwi.
- Zastanawiam się. Zastanawiam się co z Grellenortem.
- Jak to co!? On też ci się śnił? - spytała zaskoczona odpowiedzią Reynevana Jutta.
- Śnił mi się... owszem...ale... - Reinmar popatrzył na swoje stopy - ale nie wiem co się mogło z nim stać.
- Martwisz się nim? Przecież nie widziałeś go już od dawna... - stwierdziła Jutta lecz gdy popatrzyła na Reynevana momentalnie spytała - Widziałeś?
- No... tak... tak widziałem go - powiedział niechętnie Reinmar.
- Kiedy?! Gdzie?!
- Kiedy straciłaś pamięć... pojechałem po lekarstwo... i... mniejsza z tym. Nie jest już zagrożeniem - odparł z wymuszonym uśmiechem.
- Jeśli tak... wracajmy już.
Kiedy wyruszyli w drogę powrotną spotkali Urbana Horna.
- Horn? Więc postanowiłeś zaryzykować konfrontację z Rixą? - Reinmar uśmiechnął się
- Sam nie wiem... czy ta... no wiesz... mamusia jeszcze tu jest?
- Chwilowo jej nie ma - odparł Reynevan. - O, Rixa nadchodzi. To może... Może zostawię was samych? - Reinmar odszedł szybkim krokiem. Tymczasem nadeszła Rixa. Uśmiechnęła się tylko. Uśmiechem, który nie wróżył niczego dobrego. Horn odetchnął z ulgą, że jeszcze na niego nie krzyczy.
- Rixo... Ja... Ja wiem, że... Ja Ci to wszystko wyjaśnię. - Zaczął.
- Właśnie na to czekam. Odpowiedz mi zaraz: co ty tam w ogóle robiłeś? Przeszkodziłeś mi, wiesz?
- To było widać - odparł pospiesznie - że wpadłem w złym momencie. Tak w ogóle to kim był ten rudy gość?
Rixa syknęła cicho.
- Nie wciskaj nosa w nie swoje sprawy, Horn.
- Nie wciskam. Ja tylko dbam o twoje bezpieczeństwo.
Żydówka parsknęła.
- O moje bezpieczeństwo? Ty? Horn, woja odpowiedź oznacza tylko jedno. Ty zwyczajnie jesteś zazdrosny!!!
- Ja?? - zdenerwował się Urban Horn. - Ja??! Co ty sobie wyobrażasz? Ty...
Nagle jego wrzaski zagłuszył inny, głośniejszy, dochodzący z podwórka. To krzyknęła pani Blażena, której Szarlej nadepnął na stopę.
- Uważaj, gdzie stajesz! - warknęła na niego, odchodząc, obrażona.
- To było specjalnie po to, żeby Horn przestał tak się bulwersować- szepnął Szarlej Reinmarowi.
Reynevan poszedł na spacer. Chciał być sam, w samotności zastanowić się, co robić dalej.
Wreszcie podjął decyzję.

***

Był późny wieczór. Prawie wszyscy już spali. W kuchni, wśród resztek jedzenia, pozostał jedynie Horn. Wtedy dołączył do niego Reinmar.
- Urbanie Horn - powiedział.
- Hmm?? - spytał sennie Urban.
- Wyruszam w podróż, gdyż muszę załatwić kilka spraw. Zamierzałam jechać sam, ale, jeśli ci to nie przeszkadza, chciałbym cię wziąć ze sobą.
Horn zrobił zaskoczoną i głupią minę, momentalnie rozbudzony.
- Reinmarze! - rzekł. - A czegóż to ci brakuje tutaj, że musisz wyruszać? Masz jedzenie, kobietę, która cię kocha, przyjaciół, dom, ciepło, więc gdzie ty się jeszcze wybierasz???
- Muszę... Odwiedzić Adelę. A właściwie jej grób.
- Że co? - w głosie Horna brzmiało niedowierzanie. - Adelę? Jaką Adelę? Przecież... Ale po cóż miałbyś to robić? Ja myślałem, żeś zakończył wszystkie sprawy z nią związane.
- Problem w tym, że ona... czegoś ode mnie chce.
- Ty się dobrze czujesz? Może jeszcze nie wydobrzałeś, po tej...
- Czuję się dobrze! Dzięki za troskę. Nic mi nie jest, poza tym, że Adela... nawiedziła mnie ostatnio we śnie! Teraz rozumiesz? Ona... czegoś chce.
- Dobra, dobra. Rozumiem, rozumiem. Hm, w zasadzie to nie mam nic do roboty... Jechać możemy. Jutro, tak?
- Jutro. - kiwnął głową Reynevan. - Jak najwcześniej. Tymczasem dobrej nocy ci życzę.
- Tak, tak... Dobranoc, Reinmarze. - odparł sennym głosem Horn.

***

Reynevan musiał jednak powiadomić o swoim wyjeździe jeszcze kogoś.
- Nikoletto.
- Aha? O co chodzi? - Jutta zajęta była lekturą jakiejś książki.
- Widzisz... Obawiam się, że muszę wyjechać.
Dziewczyna podniosła na niego swoje błękitne oczy.
- Słucham?
- Muszę wyjechać.
- Po co?! - uniosła się Jutta. - Gdzie? Znowu? Nie pozwalam! Znowu się w coś wpakujesz, znowu wpadniesz w tarapaty, znowu się rozdzielimy, a wierz mi, ja kolejnej rozłąki nie zniosę! - zamknęła książkę i odłożyła ją na bok.
- Ale ja muszę! Wrócę najszybciej jak się da, przysięgam.
Nikoletta westchnęła.
- A gdzie chcesz jechać? - spytała już nieco spokojniej.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 15:08, 20 Gru 2006  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Kiedy dotarli na miejsce, zapadł już zmrok.
Pani Blażena wybiegła im na spotkanie. Wyglądała na zmęczoną i z wyraźną ulgą przyjęła ich powrót.
- Dzięki Panu Bohu, żeście już wrócili. - odetchnęła i otarła czoło. - Co myśmy tu przeżyły... Z panną Juttą trudno już wytrzymać... Krzyczy a grozi nam, uciekać chce, awanturuje się... Teraz jest w zamknięciu, chociaż ledwośmy ją zdołały okiełznać... W końcu ucichła. I się obraziła. Nie odzywa się i nikogo nie wpuszcza.
- Zaraz się nią zajmiemy. - orzekł Reynevan. - Oporządzimy tylko konie.

***

Rixa opierała się o drzwi do pokoju Jutty. I z rezygnacją kiwała głową.
- Aha! Wróciłaś jednak! - uśmiechnął się Szarlej. - Horn cię znalazł?
- Nie. - odparła zimno. - Sama się znalazłam. Potrzebna im była moja pomoc. - westchnęła. - Mam nadzieję, że ją odczarujecie, co?
- Ale to trochę potrwa. - Reynevan odsunął Rixę od drzwi i zapukał. - Jutto! Przestań się boczyć i otwórz! Nie chcemy cię skrzywdzić.
Odpowiedziała mu cisza.
Reinmar mocno szarpnął klamkę. Zamknięte.
- Psiakrew. Trudno... trzeba będzie użyć innego sposobu. - zerknął błagalnie na Samsona.
- Odsuńcie się. - olbrzym mocno naparł na drzwi i pchnął, a zawiasy natychmiast ustąpiły pod siłą jego ramienia.
Weszli do środka. Jutta siedziała na oknie. Na ich widok przybrała jeszcze bardziej obrażoną minę i odwróciła twarz. Ale nie odezwała się.
Reynevan wiedział, że nie będzie łatwo. Najpierw trzeba spróbować po dobroci...
Wszedł ostrożnie do pokoju i spytał łagodnie starając się uśmiechać:
- Jutto masz może ochotę na herbatę ziołową?
- O ile to herbata ziołowa - Jutta wzięła herbatkę i zbadała ją dokładnie po czym upiła łyk - Chcecie mnie otruć?! To jakieś świństwo nie herbata! - krzyczała Judyta krztusząc się i usiłując pozbyć się smaku wstrętnego leku na sklerozę.
Kiedy uspokoiła sie chciała wylać tę ciecz o smaku gorszym niż woda z fosy lecz Reinmar powstrzymał ją i chwycił za rękę.
- Stój! Nie wylewaj! To dla twojego dobra!
- Ach tak... dla mojego dobra... w takim razie sam wpierw spróbuj - odrzekła Jutta i wylała wywar na głowę Reinmara.
Jutta w napięciu oczekiwała, aż coś się stanie. Jakiś błysk, zaklęcie, czar... Cokolwiek.
Nic nadzwyczajnego się jednak nie wydarzyło. Pomijając, rzecz jasna, nadzwyczajny zapach herbatki.
- Gratuluję Jutteńko. Jesli to była drobna sugestia, że mam się umyć po podróży, to udało Ci się. - Odpowiedział Reinmar, ociekający wodą i naparem ziołowym. - Jeśli chcesz sie dowiedzieć, co robiłaś wcześniej i kim byłaś to następną szansę masz rano. Dobranoc.
- Blondynku zaczekaj - zaczęła Jutta, nie mogąc skojarzyć, jak nazywa się Reinmar.
- Dobranoc, Nikoletto. Pamiętaj, jutro następna szansa - zamknął drzwi, a Jutta podniosła kubek po napoju i z całej siły rąbnęła nim o ścianę.
- Jakkolwiek ci na imię, blondynku, wracaj tutaj!!! - krzyknęła głośno.
- Nie zabijesz mnie? - Reynevan odezwał się zza drzwi.
- Nie.
Reinmar wystawił głowę zza drzwi i uniósł brwi.
- I co? Zdecydowałaś się współpracować?
Dziewczyna wyburczała coś cicho, ale Reynevan uznał, że chyba jednak się zgadza.
- Wypijesz?
- Nie otrujesz mnie?
Reynevan przewrócił oczami.
- Po pierwsze - wierz mi, jesteś ostatnią osobą na tej ziemi, którą chciałbym otruć, a po drugie - niby dlaczego miałbym to robić?
Jutta zaczerwieniła się.
- Przynieś to paskudztwo.
Rozpromienił się.
- No. Ja zawsze wiedziałem, że grzeczna z ciebie dziewczynka.
Kiedy wrócił z herbatą i wszedł do pokoju, Jutty nie było. Okno zamknięte, więc nie wyskoczyła... Drzwi też były zaryglowane... Odwrócił się.
I w tym momencie, nim zdążył wydać choćby jeden dźwięk, mocno dostał czymś w głowę. Pociemniało mu w oczach. I nic więcej nie zapamiętał.
Kiedy obudził się leżał na łóżku. Głowa bolała go jak diabli. Zmrużył oczy, bo trudno mu było zobaczyć cokolwiek w miarę ostro. Zobaczył siedzącą przy łóżku panią Blażenę i Marketę.
- Co się stało? - spytał Reinmar.
- Mnie o to pytasz, chłopcze? - odparła pani Blażena - Lepiej ty mi powiedz. Samson, Szarlej i Rixa usłyszeli jakiś hałas i znaleźli cię całego we krwi.
- Aha...- Reinmar starał sobie przypomnieć jakieś szczegóły - Tak...Już pamiętam... Gdzie jest Jutta?! - spytał nagle.
- Czyli tak jak podejrzewał Szarlej, to ona cię tak pięknie załatwiła - odrzekła uśmiechając się pani Blażena, ale widząc że Reynevan się niecierpliwi dodała szybko - Nic jej nie jest. Rixa poszła sprawdzić czy napastnik jest w pobliżu i znalazła ją nieprzytomną. Chyba uderzyła głową o wystającą gałąź... - pani Blażena zachichotała.
-To nie jest śmieszne. Dobrze się czuje? - zaniepokoił się Reinmar.
-Bądź o to spokojny - odparła wciąż uśmiechnięta Blażena - jest nawet lepiej niż dobrze. Wygląda na to, że pamięć jej wróciła.
Reynevan chciał chwycić się za głowę, ale ledwie jej dotknął, jęknął z bólu. Cała była w bandażach. Czuł kłujący ból, którym pulsowała rana.
- Odzyskała? Odzyskała?! Ja jej pokażę... - wywarczał wściekle. Usiłował wstać, ale Marketa powstrzymała go, a Blażena kazała położyć się z powrotem i po szyję nakryła kocem.
- Nie ruszaj się, kochasiu. - odrzekła z czułością. - Dużo krwi straciłeś... Musisz odpocząć. A pannę zaraz zawołam.
- Tak! Tak, zawołaj! - zmrużył oczy Reinmar. - I pewnie niczego nie pamięta, co?
- Marketo, przyprowadź Juttę. - uśmiechnęła się gospodyni.
Po kilku chwilach, rudowłosa dziewczyna wróciła. Przyprowadziła Juttę. Nikoletta była blada, sprawiała wrażenie zaskoczonej i zdezorientowanej. Kiedy ujrzała Reynevana, jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Co się stało, Reinmarze? Co z twoją głową? - zapytała zaskoczona, pochodząc bliżej.
Reynevan żachnął się.
- Nie pamiętasz, tak? Wiedz zatem - wycedził. - że sama mnie tak urządziłaś! - zrobił obrażoną minę.
Jutta wyraźnie się zasmuciła.
- O Boże... Co się ze mną działo... Reinmarze, to nie moja wina... Ja nie chciałam, przecież wiesz, że nie zrobiłabym nigdy czegoś podobnego. Nigdy z własnej woli, wybacz mi. PRZEPRASZAM!!! - powiedziała Jutta i rzuciła się Alkasynowi na szyję.
-Aaaałaaa!!! To Ty mi głowę rozbiłaś i musisz ponieść tego konsekwencje, więc bądź tak miła i nie bij mnie! - Krzyknął nieco zeźlony (i jeszcze bardziej zadowolony), a Jutta wiedziała, że on tylko żartuje. I bynajmniej nie przejęła się tym okrzykiem. Ze śmiechem pocałowała Reynevana, już całkiem udobruchanego i szczęśliwego, że jego Nikola znowu jest sobą. I tak się całowali i całowali i całowali, aż pani Blażena powiedziała do Markety:
-Wiesz Marketko, my już im chyba nie jesteśmy potrzebne. A poza tym zrobiło się tak słodko, że aż mdło. Choooodźmy stąd.
I wyszły. A oni całowali się dalej. Mruczeli sobie czułe słówka, szczęśliwi, że są znowu razem. Sami. Po chwili Jutta oderwała się na chwilę od Reinmara i wyjęła z szafki miętę i tatarak. Uśmiechnięta wróciła do Reynevana, a wtedy on wypalił na głos:
- Teraz nie musimy się o nic obawiać! Mam zielsko na sznurku! Ha! Antykoncepcja załatwiona!
Jutta spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę Cię nieźle załatwiłam w głowę... - Mruknęła.
- Przecież dam sobie radę... - zaczął Reynevan, jednak Nikola przerwała mu.
- Nie o to chodzi. Reynevan... Po co nam zielsko na sznurku? Wystarczy mi twoja magia - odparła, zalotnie.
- Zresztą twoja głowa... Jeszcze przed chwilą użalałeś się jak to okropnie się czujesz. Nie wyjęłam zielska bo... - Jutta zamilkła na chwilę - wyjęłam je, żeby cię znieczulić. Jesteś lekarzem, powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Naprawdę musiałam cię mocno walnąć... - westchnęła.
- Ach... faktycznie...znieczulenie - Reinmar wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie rób takiej miny i siedź spokojnie, przecież masz uszkodzoną głowę.
- Jakie miny według ciebie robię?! - spytał oburzony Reynevan.
- Dobrze wiesz jakie i nie strój fochów. Jeszcze niedawno zachowywałeś się jakbyś miał zamiar mi oczy wydrapać a teraz ci się zachciewa...
- Że co niby? - mruknął Reynevan, rumieniąc się.
- Leż spokojnie, chcę ci pomóc! - przerwała Jutta.
Po wykonaniu zabiegu Reinmar poczuł się odurzony i senny. Jutta wyszła, a Reynevan zaczął śnić...

***

- Ratunku! - wrzeszczał panicznie Pomurnik, uciekając przed chichoczącymi wiedźmami.
- Adsuuumuuus! - krzyczała Douce von Pack, usiłując wyrwać się z trybów wiatraka.
Błysk. Oślepiająca biel. I nagle - postać. Niegdyś nieziemsko piękna kobieta. Czarna szata. Długie, mokre ciemne włosy. Blada twarz. Cierpienie. Śmierć.
Adela de Stercza.
- Przebacz mi, Reinmarze!!! - Rozpaczliwy krzyk. - Przebacz!!
Płacz. I męski pasek od spodni w dłoni.

***

Reynevan obudził się, zlany potem. Z przerażeniem podniósł się z łoża. Spojrzał przez okno. Już ranek. Całą noc przespał? Niemożliwe...
W głowie mu się kręciło, a przed oczami wciąż miał Adelę... Błagała go o przebaczenie? Ale przecież ona umarła. Dawno, dawno temu... Reynevan otrząsnął się z zamyślenia i ruszył w stronę drzwi. O mało się nie przewrócił. Miał dreszcze i gorączkę, ale mimo to pokonał słabość i wyszedł z komnaty. Zataczają się lekko i szczękając zębami dotarł do kuchni. Samson i Szarlej właśnie się posilali. Blażena krzątała się po po izbie. Reszty nie było.
- Ooo - ucieszył się Szarlej. - Żyjesz! Cholera, nieźle cię załatwiła... Ale dobrze się już czujesz?
Reynevan zwalił się na krzesło, westchnął ciężko i posłał Szarlejowi wymowne spojrzenie.
W tej chwili, do izby wpadły Jutta, Rixa i Marketa. Rozchichotane, zdyszane i z zaróżowionymi policzkami.
- No, proszę. Widzę, żeście się polubiły. - uśmiechnęła się Blażena.
- Reynevan! - Jutta przemogła zadyszkę. - Co ty tutaj robisz? Chory jesteś! Wracaj do łóżka! Odpoczywaj! Kuruj się! Nie wolno ci się przemęczać!
- Właśnie. - zgodziła się z troską w głosie Blażena. - Kładź się chłopcze, a my o ciebie zadbamy...
- Bla bla bla. - Reynevan przewrócił oczami. - Nic mi nie będzie. A i tak nie zasnę... Po tym ostatnim śnie...
- Jakim znowu śnie? - zaciekawiła się Rixa. - Nie za często ty te koszmary miewasz?
- Aaa, no... Śniła mi się... - Reinmar odchrząknął. - Śniła mi się Adela.
- To chyba nie był nieprzyjemny sen? - spytała od niechcenia Jutta, zerkając na Reynevana spod przymrużonych powiek.
- Upiorny - odparł Reinmar nie zwracając uwagi na zachowanie Jutty. - Muszę się przejść.
Już wstawał kiedy Nikola złapała go za rękę.
- Jesteś chory. Powinieneś leżeć w łóżku i się kurować - powiedziała Nikoletta.
- Chce wyjść. Muszę odetchnąć - rzekł Reynevan i wyszedł.
- A niech sobie idzie. Nic mu nie będzie - powiedziała Blażena widząc wyraz twarzy Judyty.

***

Reynevan patrzył na niebo i rozmyślał. Myślał o Adeli i o tym co powinien zrobić. Westchnął. Odwrócił się i zobaczył zmierzającą ku niemu Juttę.
- Wybacz, moja droga, ale ja tutaj jestem lekarzem, ja wiem co mam robić. - rzekł głośno patrząc, jak się zbliża. - Ta rana to nic poważnego. Ja już z nie takich rzeczy wychodziłem... Wystarczy parę zaklęć i za dwa dni będę zdrów.
- Nie chodzi mi już o twoją głowę. - rzekła Jutta zatrzymując się obok niego, łokciami opierając się o most, na którym stali. - Wyglądasz na... zmartwionego. A ja najzwyczajniej w świecie usiłuję dowiedzieć się, co cię trapi. - spojrzała na niego z troską.
Reynevan westchnął.
- Oj, nie rób min, tylko gadaj. - zmrużyła oczy Nikoletta.
- Ten sen... Adela... Hm, wydaje mi się, że ona czegoś chciała.
Dziewczyna odwróciła wzrok i wpatrzyła się w nurt rzeczki.
- Ach tak. Oczywiście. Problem w tym... Że ona nie żyje.
- O Boże. - żachnął się Reynevan. - Zazdrosna jesteś, czy jak? Chyba zwariowałaś. Ja do niej, hmm, nic nie... Nie czuję... Ale...
- No właśnie! - Jutta podniosła głos. - Ale! Reinmarze, po co żyć przeszłością? Ona umarła! Cóż mógłbyś dla niej zrobić? Może będziesz jej ducha wywoływał, tak?
Reynevan miał niepocieszoną minę.
Nikoletta westchnęła.
- Wybacz - powiedziała już spokojniej. - Rób jak chcesz. To twoja sprawa. Ja się mieszać nie będę, nie będę wtykać nosa w nie swoje sprawy...
- Nikoletto. - tym razem to głos Reinmara był o parę tonów wyższy. - Możesz przestać? Z takimi fochami, ostentacyjnymi minami i udawaniem zazdrosnej? A może ty rzeczywiście jesteś zazdrosna? O kobietę, która jest martwa. Której wcale, ale to wcale nie kocham.
- Dobrze już dobrze. - mruknęła Jutta. - Zapomnijmy i nie rozmawiajmy o tym.
- Taak. Ale nie tylko z tym jest problem.
Nikoletta spojrzała na niego, unosząc brwi.
- Zastanawiam się. Zastanawiam się co z Grellenortem.
- Jak to co!? On też ci się śnił? - spytała zaskoczona odpowiedzią Reynevana Jutta.
- Śnił mi się... owszem...ale... - Reinmar popatrzył na swoje stopy - ale nie wiem co się mogło z nim stać.
- Martwisz się nim? Przecież nie widziałeś go już od dawna... - stwierdziła Jutta lecz gdy popatrzyła na Reynevana momentalnie spytała - Widziałeś?
- No... tak... tak widziałem go - powiedział niechętnie Reinmar.
- Kiedy?! Gdzie?!
- Kiedy straciłaś pamięć... pojechałem po lekarstwo... i... mniejsza z tym. Nie jest już zagrożeniem - odparł z wymuszonym uśmiechem.
- Jeśli tak... wracajmy już.
Kiedy wyruszyli w drogę powrotną spotkali Urbana Horna.
- Horn? Więc postanowiłeś zaryzykować konfrontację z Rixą? - Reinmar uśmiechnął się
- Sam nie wiem... czy ta... no wiesz... mamusia jeszcze tu jest?
- Chwilowo jej nie ma - odparł Reynevan. - O, Rixa nadchodzi. To może... Może zostawię was samych? - Reinmar odszedł szybkim krokiem. Tymczasem nadeszła Rixa. Uśmiechnęła się tylko. Uśmiechem, który nie wróżył niczego dobrego. Horn odetchnął z ulgą, że jeszcze na niego nie krzyczy.
- Rixo... Ja... Ja wiem, że... Ja Ci to wszystko wyjaśnię. - Zaczął.
- Właśnie na to czekam. Odpowiedz mi zaraz: co ty tam w ogóle robiłeś? Przeszkodziłeś mi, wiesz?
- To było widać - odparł pospiesznie - że wpadłem w złym momencie. Tak w ogóle to kim był ten rudy gość?
Rixa syknęła cicho.
- Nie wciskaj nosa w nie swoje sprawy, Horn.
- Nie wciskam. Ja tylko dbam o twoje bezpieczeństwo.
Żydówka parsknęła.
- O moje bezpieczeństwo? Ty? Horn, woja odpowiedź oznacza tylko jedno. Ty zwyczajnie jesteś zazdrosny!!!
- Ja?? - zdenerwował się Urban Horn. - Ja??! Co ty sobie wyobrażasz? Ty...
Nagle jego wrzaski zagłuszył inny, głośniejszy, dochodzący z podwórka. To krzyknęła pani Blażena, której Szarlej nadepnął na stopę.
- Uważaj, gdzie stajesz! - warknęła na niego, odchodząc, obrażona.
- To było specjalnie po to, żeby Horn przestał tak się bulwersować- szepnął Szarlej Reinmarowi.
Reynevan poszedł na spacer. Chciał być sam, w samotności zastanowić się, co robić dalej.
Wreszcie podjął decyzję.

***

Był późny wieczór. Prawie wszyscy już spali. W kuchni, wśród resztek jedzenia, pozostał jedynie Horn. Wtedy dołączył do niego Reinmar.
- Urbanie Horn - powiedział.
- Hmm?? - spytał sennie Urban.
- Wyruszam w podróż, gdyż muszę załatwić kilka spraw. Zamierzałam jechać sam, ale, jeśli ci to nie przeszkadza, chciałbym cię wziąć ze sobą.
Horn zrobił zaskoczoną i głupią minę, momentalnie rozbudzony.
- Reinmarze! - rzekł. - A czegóż to ci brakuje tutaj, że musisz wyruszać? Masz jedzenie, kobietę, która cię kocha, przyjaciół, dom, ciepło, więc gdzie ty się jeszcze wybierasz???
- Muszę... Odwiedzić Adelę. A właściwie jej grób.
- Że co? - w głosie Horna brzmiało niedowierzanie. - Adelę? Jaką Adelę? Przecież... Ale po cóż miałbyś to robić? Ja myślałem, żeś zakończył wszystkie sprawy z nią związane.
- Problem w tym, że ona... czegoś ode mnie chce.
- Ty się dobrze czujesz? Może jeszcze nie wydobrzałeś, po tej...
- Czuję się dobrze! Dzięki za troskę. Nic mi nie jest, poza tym, że Adela... nawiedziła mnie ostatnio we śnie! Teraz rozumiesz? Ona... czegoś chce.
- Dobra, dobra. Rozumiem, rozumiem. Hm, w zasadzie to nie mam nic do roboty... Jechać możemy. Jutro, tak?
- Jutro. - kiwnął głową Reynevan. - Jak najwcześniej. Tymczasem dobrej nocy ci życzę.
- Tak, tak... Dobranoc, Reinmarze. - odparł sennym głosem Horn.

***

Reynevan musiał jednak powiadomić o swoim wyjeździe jeszcze kogoś.
- Nikoletto.
- Aha? O co chodzi? - Jutta zajęta była lekturą jakiejś książki.
- Widzisz... Obawiam się, że muszę wyjechać.
Dziewczyna podniosła na niego swoje błękitne oczy.
- Słucham?
- Muszę wyjechać.
- Po co?! - uniosła się Jutta. - Gdzie? Znowu? Nie pozwalam! Znowu się w coś wpakujesz, znowu wpadniesz w tarapaty, znowu się rozdzielimy, a wierz mi, ja kolejnej rozłąki nie zniosę! - zamknęła książkę i odłożyła ją na bok.
- Ale ja muszę! Wrócę najszybciej jak się da, przysięgam.
Nikoletta westchnęła.
- A gdzie chcesz jechać? - spytała już nieco spokojniej.
- Ja... Wiesz... Ostatnio... Opowiadałem Ci o tym śnie. I o Adeli – zaczął niepewnie. Czy mu się tylko wydawało, czy oczy Jutty błysnęły złowrogo na dźwięk jej imienia? – Nie wiem, czego ona ode mnie chce. Ale nie daje mi spokoju. Ja... Muszę wiedzieć.
- Odwiedziny byłej kochanki, tak? A może wciąż jeszcze o niej marzysz... W końcu twoja podświadomość kreuje twoje sny. Jeśli więc wolisz ją...
- Nie! To nie tak! Kocham Cię, Jutto, al...
- Kocham Cię i jakieś "ale”? Reynevan! W miłości nie ma „ale”! Albo kochasz, albo tęsknisz za czymś, co utraciłeś. Może ja Ci ją tylko zastępuję – powiedziała, odwracając głowę. Reinmar nie wierzył, żeby płakała. Przypuszczał, ze zaraz otrzyma kontrę, która dosłownie zwali go z nóg. I będzie ją prosił i klął się na świętych na kolanach. Tym bardziej jej reakcja zdziwiła go. Bardzo miło, nawiasem mówiąc. Nikoletta przyciągnęła go do siebie.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – szepnęła mu do ucha. Jej usta musnęły jego policzek i nos. Odszukały jego wargi, łącząc się w pocałunku. Długim i namiętnym.
Chwilę później Reynevan zatonął. W pościeli i rozkoszy. W całkowitym zapomnieniu rzeczywistości.



P.S. Proponuję zacząć pisać, nie kopiując tego powyższego. A to idę dopisać do naszej całości ^^
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 18:07, 27 Gru 2006  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 18:14, 27 Gru 2006  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 20:37, 28 Gru 2006  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 23:13, 28 Gru 2006  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:50, 29 Gru 2006  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 12:40, 30 Gru 2006  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie niespodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostając daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! W tej chwili zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia.
- Zwariowałeś? - Horn był bardzo blady. - I wpaść w łapy... tej... tej...
- Tej kobiecie. - dokończył Reynevan. - Chryste, to tylko kobieta. Może nam coś zrobić? Jesteśmy od niej silniejsi.
- Ooj, nie byłbym tego taki pewien - pokręcił głową Szarlej. - Śpieszmy się, bo nadciąga.
W rzeczy samej. Zielona Dama, potykając się i upadając co czas jakiś, wytrwale parła naprzód.
- Och, mon amour... Czemu uciekasz? Uciekasz przede mną? ***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia. - Szybko! Musimy zawrócić i szybko stąd uciekać.
- Nie przesadzajcie - podniósł głos Reynevan. - To tylko kobieta! Jest nas trzech! A patrzcie na nią! Zmęczona, zdyszana, cóż nam może zrobić?
- Może. - Horn był bardzo blady. - Bardzo wiele może.
- Tak, Horn ma rację - kiwnął głową Szarlej. - Zawracajmy szybko i wiejmy, bo ja nie chcę mieć z tym... z tym czymś do czynienia.
- Coście się tacy strachliwi zrobili? - zmarszczył brwi Reynevan. - Doprawdy, jak bezbronne dzieweczki.
- My tu gadu-gadu, a ona się przybliża... - zadrżał Horn.
W rzeczy samej, Zielona Dama wytrwale biegła w ich stronę. Była potargana, brudna i wyraźnie zmordowana, ale nie chciała dać za wygraną.
- Och, mon amour! Dokąd uciekasz, najdroższy? - wyciągnęła ramiona w stronę Horna, który kulił się w kulbace i odwracał wzrok. - Przede mną uciekasz? Przede mną?! Głupiś! Nie wiesz, jakie rozkosze czekają cię w mych ramionach. Och, ukochany!
Zawrócili konie i pognali jej naprzeciw. Dziad proszalny zatrzymał się zdezorientowany. Obryzgało go błoto spod kopyt wierzchowców. Począł wymachiwać drewnianą lagą...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 13:10, 30 Gru 2006  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie niespodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostając daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! W tej chwili zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia.
- Zwariowałeś? - Horn był bardzo blady. - I wpaść w łapy... tej... tej...
- Tej kobiecie. - dokończył Reynevan. - Chryste, to tylko kobieta. Może nam coś zrobić? Jesteśmy od niej silniejsi.
- Ooj, nie byłbym tego taki pewien - pokręcił głową Szarlej. - Śpieszmy się, bo nadciąga.
W rzeczy samej. Zielona Dama, potykając się i upadając co czas jakiś, wytrwale parła naprzód.
- Och, mon amour... Czemu uciekasz? Uciekasz przede mną? ***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia. - Szybko! Musimy zawrócić i szybko stąd uciekać.
- Nie przesadzajcie - podniósł głos Reynevan. - To tylko kobieta! Jest nas trzech! A patrzcie na nią! Zmęczona, zdyszana, cóż nam może zrobić?
- Może. - Horn był bardzo blady. - Bardzo wiele może.
- Tak, Horn ma rację - kiwnął głową Szarlej. - Zawracajmy szybko i wiejmy, bo ja nie chcę mieć z tym... z tym czymś do czynienia.
- Coście się tacy strachliwi zrobili? - zmarszczył brwi Reynevan. - Doprawdy, jak bezbronne dzieweczki.
- My tu gadu-gadu, a ona się przybliża... - zadrżał Horn.
W rzeczy samej, Zielona Dama wytrwale biegła w ich stronę. Była potargana, brudna i wyraźnie zmordowana, ale nie chciała dać za wygraną.
- Och, mon amour! Dokąd uciekasz, najdroższy? - wyciągnęła ramiona w stronę Horna, który kulił się w kulbace i odwracał wzrok. - Przede mną uciekasz? Przede mną?! Głupiś! Nie wiesz, jakie rozkosze czekają cię w mych ramionach. Och, ukochany!
Zawrócili konie i pognali jej naprzeciw. Dziad proszalny zatrzymał się zdezorientowany. Obryzgało go błoto spod kopyt wierzchowców. Począł wymachiwać drewnianą lagą. Nagle uderzył nią w głowę Agnes. Zielona Dama wykrzyknęła "ooochhh" i zemdlała w ramiona proszalnego dziada.
- Wolę takich paniczyków, jakem owi konni byli - zamemłał dziad - ale dziewieczki też nie przepuszczę, hej! - Uśmiechnął się, ukazując bezzębną jamę gębową.
Reinmar wstrzymał konia.
- Nie możemy pozwolić mu, żeby zgwałcił matkę Jutty! - Powiedział twardo. - Ja nie pozwolę!
- Nie? - Mruknął niepewnie Horn.
- Reinmarze, musimy uciekać. Skoro ona chce wszystkich gwałcić, niech i ją ktoś zgwałci i rachunek zostanie wyrównany. To życie, mój drogi. Ha, zobaczysz, co ona jeszcze zrobi temu dziadydze... - Dodał Szarlej.
- Czy wy nic nie rozumiecie?! Ona jest pod czarem! Nie możemy jej tak zostawić...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 13:40, 30 Gru 2006  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie niespodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostając daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! W tej chwili zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia.
- Zwariowałeś? - Horn był bardzo blady. - I wpaść w łapy... tej... tej...
- Tej kobiecie. - dokończył Reynevan. - Chryste, to tylko kobieta. Może nam coś zrobić? Jesteśmy od niej silniejsi.
- Ooj, nie byłbym tego taki pewien - pokręcił głową Szarlej. - Śpieszmy się, bo nadciąga.
W rzeczy samej. Zielona Dama, potykając się i upadając co czas jakiś, wytrwale parła naprzód.
- Och, mon amour... Czemu uciekasz? Uciekasz przede mną? ***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia. - Szybko! Musimy zawrócić i szybko stąd uciekać.
- Nie przesadzajcie - podniósł głos Reynevan. - To tylko kobieta! Jest nas trzech! A patrzcie na nią! Zmęczona, zdyszana, cóż nam może zrobić?
- Może. - Horn był bardzo blady. - Bardzo wiele może.
- Tak, Horn ma rację - kiwnął głową Szarlej. - Zawracajmy szybko i wiejmy, bo ja nie chcę mieć z tym... z tym czymś do czynienia.
- Coście się tacy strachliwi zrobili? - zmarszczył brwi Reynevan. - Doprawdy, jak bezbronne dzieweczki.
- My tu gadu-gadu, a ona się przybliża... - zadrżał Horn.
W rzeczy samej, Zielona Dama wytrwale biegła w ich stronę. Była potargana, brudna i wyraźnie zmordowana, ale nie chciała dać za wygraną.
- Och, mon amour! Dokąd uciekasz, najdroższy? - wyciągnęła ramiona w stronę Horna, który kulił się w kulbace i odwracał wzrok. - Przede mną uciekasz? Przede mną?! Głupiś! Nie wiesz, jakie rozkosze czekają cię w mych ramionach. Och, ukochany!
Zawrócili konie i pognali jej naprzeciw. Dziad proszalny zatrzymał się zdezorientowany. Obryzgało go błoto spod kopyt wierzchowców. Począł wymachiwać drewnianą lagą. Nagle uderzył nią w głowę Agnes. Zielona Dama wykrzyknęła "ooochhh" i zemdlała w ramiona proszalnego dziada.
- Wolę takich paniczyków, jakem owi konni byli - zamemłał dziad - ale dziewieczki też nie przepuszczę, hej! - Uśmiechnął się, ukazując bezzębną jamę gębową.
Reinmar wstrzymał konia.
- Nie możemy pozwolić mu, żeby zgwałcił matkę Jutty! - Powiedział twardo. - Ja nie pozwolę!
- Nie? - Mruknął niepewnie Horn.
- Reinmarze, musimy uciekać. Skoro ona chce wszystkich gwałcić, niech i ją ktoś zgwałci i rachunek zostanie wyrównany. To życie, mój drogi. Ha, zobaczysz, co ona jeszcze zrobi temu dziadydze... - Dodał Szarlej.
- Czy wy nic nie rozumiecie?! Ona jest pod czarem! Nie możemy jej tak zostawić...
- Tak? - zdziwił się Szarlej. - A dlaczego nie? Jeśliś taki mądry, to sam bierz ją na siodło. A dla pewności to lepiej jeszcze raz rąbnij ją w łeb...
Reynevan wyburczał coś o moralności i godnym traktowaniu dam. Zawrócił jednak. Pochylił się nad dziadem, który zajęty był wyłącznie rozwiązywaniem sznurówek sukni Agnes i nie zwracał uwagi na stojącego nad nim jeźdźca. Reynevan odchrząknął znacząco.
- Czegoż chcecie, panku? - dziad uśmiechnął się obleśnie, odsłaniając trzy pozostałe, sczerniałe zęby.
- Jej chcemy. - Reinmar wskazał na matkę Jutty.
- A mnie ją zostawcie. Dobrze jej ze mną będzie, hehe! Niechaj was wspomaga...
- Was też. - medyk pochylił się, chwycił kobietę wpół i wyciągnął ją z ramion żebraka.
- Eeeeej! - na twarzy dziadka pojawił się brzydki grymas. - Panoszku! Ejżeee! Dawajcie jom! - oburącz uchwycił się strzemiona.
Reynevan stracił cierpliwość. Odtrącił włóczęgę i mocno kopnął. Poprawił jeszcze pięścią.
- Auuuu!!! - dziad poleciał do tyłu, fiknął kozła, nakrył się nogami, dziurawe łapcie wyleciały z nóg, opisując w powietrzu malownicze trajektorie.
- Wiejemy! - krzyknął Reynevan, usadzając nieprzytomną Agnes na łęku siodła.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 22:21, 02 Sty 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie niespodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostając daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! W tej chwili zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia.
- Zwariowałeś? - Horn był bardzo blady. - I wpaść w łapy... tej... tej...
- Tej kobiecie. - dokończył Reynevan. - Chryste, to tylko kobieta. Może nam coś zrobić? Jesteśmy od niej silniejsi.
- Ooj, nie byłbym tego taki pewien - pokręcił głową Szarlej. - Śpieszmy się, bo nadciąga.
W rzeczy samej. Zielona Dama, potykając się i upadając co czas jakiś, wytrwale parła naprzód.
- Och, mon amour... Czemu uciekasz? Uciekasz przede mną? ***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia. - Szybko! Musimy zawrócić i szybko stąd uciekać.
- Nie przesadzajcie - podniósł głos Reynevan. - To tylko kobieta! Jest nas trzech! A patrzcie na nią! Zmęczona, zdyszana, cóż nam może zrobić?
- Może. - Horn był bardzo blady. - Bardzo wiele może.
- Tak, Horn ma rację - kiwnął głową Szarlej. - Zawracajmy szybko i wiejmy, bo ja nie chcę mieć z tym... z tym czymś do czynienia.
- Coście się tacy strachliwi zrobili? - zmarszczył brwi Reynevan. - Doprawdy, jak bezbronne dzieweczki.
- My tu gadu-gadu, a ona się przybliża... - zadrżał Horn.
W rzeczy samej, Zielona Dama wytrwale biegła w ich stronę. Była potargana, brudna i wyraźnie zmordowana, ale nie chciała dać za wygraną.
- Och, mon amour! Dokąd uciekasz, najdroższy? - wyciągnęła ramiona w stronę Horna, który kulił się w kulbace i odwracał wzrok. - Przede mną uciekasz? Przede mną?! Głupiś! Nie wiesz, jakie rozkosze czekają cię w mych ramionach. Och, ukochany!
Zawrócili konie i pognali jej naprzeciw. Dziad proszalny zatrzymał się zdezorientowany. Obryzgało go błoto spod kopyt wierzchowców. Począł wymachiwać drewnianą lagą. Nagle uderzył nią w głowę Agnes. Zielona Dama wykrzyknęła "ooochhh" i zemdlała w ramiona proszalnego dziada.
- Wolę takich paniczyków, jakem owi konni byli - zamemłał dziad - ale dziewieczki też nie przepuszczę, hej! - Uśmiechnął się, ukazując bezzębną jamę gębową.
Reinmar wstrzymał konia.
- Nie możemy pozwolić mu, żeby zgwałcił matkę Jutty! - Powiedział twardo. - Ja nie pozwolę!
- Nie? - Mruknął niepewnie Horn.
- Reinmarze, musimy uciekać. Skoro ona chce wszystkich gwałcić, niech i ją ktoś zgwałci i rachunek zostanie wyrównany. To życie, mój drogi. Ha, zobaczysz, co ona jeszcze zrobi temu dziadydze... - Dodał Szarlej.
- Czy wy nic nie rozumiecie?! Ona jest pod czarem! Nie możemy jej tak zostawić...
- Tak? - zdziwił się Szarlej. - A dlaczego nie? Jeśliś taki mądry, to sam bierz ją na siodło. A dla pewności to lepiej jeszcze raz rąbnij ją w łeb...
Reynevan wyburczał coś o moralności i godnym traktowaniu dam. Zawrócił jednak. Pochylił się nad dziadem, który zajęty był wyłącznie rozwiązywaniem sznurówek sukni Agnes i nie zwracał uwagi na stojącego nad nim jeźdźca. Reynevan odchrząknął znacząco.
- Czegoż chcecie, panku? - dziad uśmiechnął się obleśnie, odsłaniając trzy pozostałe, sczerniałe zęby.
- Jej chcemy. - Reinmar wskazał na matkę Jutty.
- A mnie ją zostawcie. Dobrze jej ze mną będzie, hehe! Niechaj was wspomaga...
- Was też. - medyk pochylił się, chwycił kobietę wpół i wyciągnął ją z ramion żebraka.
- Eeeeej! - na twarzy dziadka pojawił się brzydki grymas. - Panoszku! Ejżeee! Dawajcie jom! - oburącz uchwycił się strzemiona.
Reynevan stracił cierpliwość. Odtrącił włóczęgę i mocno kopnął. Poprawił jeszcze pięścią.
- Auuuu!!! - dziad poleciał do tyłu, fiknął kozła, nakrył się nogami, dziurawe łapcie wyleciały z nóg, opisując w powietrzu malownicze trajektorie.
- Wiejemy! - krzyknął Reynevan, usadzając nieprzytomną Agnes na łęku siodła.


- Awhmmm... - mruknął Reinmar, budząc się i zastanawiając się, gdzież, u licha, jest? Leżał w niewygodnej pozycji pod jakimś drzewem.
Powoli wracała mu świadomość. Co się też wczoraj stało...?? Ach, tak... Do bardzo późna jechali. Nagle w świadomości Reynevana zamajaczyła dość nieprzyjemna scena, która wczorajszego dnia miała miejsce.
*
-Co? Co tu się...?? - zapytała Agnes, budząc się z omdlenia. Horn zaczął zbierać się do galopu. Jednak nic nie wskazywało na to, by kobieta zdawała sobie z czegoś sprawę. A jednak.
- O, panicz Reinmar. - zamruczała. - a cóż tu się stało?
- Nic ciekawego - uciął, tonem nie wskazującym chęci do dalszej konwersacji.
*
Ech. Reinmar warknął na samo wspomnienie. Zaklęcie straciło swoją moc.
Przypomniał sobie, że ciemną nocą, zmęczeni do cna, padli pod jakimś drzewem i natychmiast zasnęli...
A teraz Reynevan postanowił się przejść, bo wszyscy jeszcze mocno spali. Wyszedł na wzgórze i zobaczył...
Ziębice.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Świat mistrza ASa -> Alternatywne zakończenie. Teraz Verden. [N] Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 5 z 10  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin