Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Świat mistrza ASa -> Alternatywne zakończenie. Teraz Verden. [N] Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Wto 23:01, 02 Sty 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie niespodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostając daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! W tej chwili zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia.
- Zwariowałeś? - Horn był bardzo blady. - I wpaść w łapy... tej... tej...
- Tej kobiecie. - dokończył Reynevan. - Chryste, to tylko kobieta. Może nam coś zrobić? Jesteśmy od niej silniejsi.
- Ooj, nie byłbym tego taki pewien - pokręcił głową Szarlej. - Śpieszmy się, bo nadciąga.
W rzeczy samej. Zielona Dama, potykając się i upadając co czas jakiś, wytrwale parła naprzód.
- Och, mon amour... Czemu uciekasz? Uciekasz przede mną? ***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!***

Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.

***

O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia. - Szybko! Musimy zawrócić i szybko stąd uciekać.
- Nie przesadzajcie - podniósł głos Reynevan. - To tylko kobieta! Jest nas trzech! A patrzcie na nią! Zmęczona, zdyszana, cóż nam może zrobić?
- Może. - Horn był bardzo blady. - Bardzo wiele może.
- Tak, Horn ma rację - kiwnął głową Szarlej. - Zawracajmy szybko i wiejmy, bo ja nie chcę mieć z tym... z tym czymś do czynienia.
- Coście się tacy strachliwi zrobili? - zmarszczył brwi Reynevan. - Doprawdy, jak bezbronne dzieweczki.
- My tu gadu-gadu, a ona się przybliża... - zadrżał Horn.
W rzeczy samej, Zielona Dama wytrwale biegła w ich stronę. Była potargana, brudna i wyraźnie zmordowana, ale nie chciała dać za wygraną.
- Och, mon amour! Dokąd uciekasz, najdroższy? - wyciągnęła ramiona w stronę Horna, który kulił się w kulbace i odwracał wzrok. - Przede mną uciekasz? Przede mną?! Głupiś! Nie wiesz, jakie rozkosze czekają cię w mych ramionach. Och, ukochany!
Zawrócili konie i pognali jej naprzeciw. Dziad proszalny zatrzymał się zdezorientowany. Obryzgało go błoto spod kopyt wierzchowców. Począł wymachiwać drewnianą lagą. Nagle uderzył nią w głowę Agnes. Zielona Dama wykrzyknęła "ooochhh" i zemdlała w ramiona proszalnego dziada.
- Wolę takich paniczyków, jakem owi konni byli - zamemłał dziad - ale dziewieczki też nie przepuszczę, hej! - Uśmiechnął się, ukazując bezzębną jamę gębową.
Reinmar wstrzymał konia.
- Nie możemy pozwolić mu, żeby zgwałcił matkę Jutty! - Powiedział twardo. - Ja nie pozwolę!
- Nie? - Mruknął niepewnie Horn.
- Reinmarze, musimy uciekać. Skoro ona chce wszystkich gwałcić, niech i ją ktoś zgwałci i rachunek zostanie wyrównany. To życie, mój drogi. Ha, zobaczysz, co ona jeszcze zrobi temu dziadydze... - Dodał Szarlej.
- Czy wy nic nie rozumiecie?! Ona jest pod czarem! Nie możemy jej tak zostawić...
- Tak? - zdziwił się Szarlej. - A dlaczego nie? Jeśliś taki mądry, to sam bierz ją na siodło. A dla pewności to lepiej jeszcze raz rąbnij ją w łeb...
Reynevan wyburczał coś o moralności i godnym traktowaniu dam. Zawrócił jednak. Pochylił się nad dziadem, który zajęty był wyłącznie rozwiązywaniem sznurówek sukni Agnes i nie zwracał uwagi na stojącego nad nim jeźdźca. Reynevan odchrząknął znacząco.
- Czegoż chcecie, panku? - dziad uśmiechnął się obleśnie, odsłaniając trzy pozostałe, sczerniałe zęby.
- Jej chcemy. - Reinmar wskazał na matkę Jutty.
- A mnie ją zostawcie. Dobrze jej ze mną będzie, hehe! Niechaj was wspomaga...
- Was też. - medyk pochylił się, chwycił kobietę wpół i wyciągnął ją z ramion żebraka.
- Eeeeej! - na twarzy dziadka pojawił się brzydki grymas. - Panoszku! Ejżeee! Dawajcie jom! - oburącz uchwycił się strzemiona.
Reynevan stracił cierpliwość. Odtrącił włóczęgę i mocno kopnął. Poprawił jeszcze pięścią.
- Auuuu!!! - dziad poleciał do tyłu, fiknął kozła, nakrył się nogami, dziurawe łapcie wyleciały z nóg, opisując w powietrzu malownicze trajektorie.
- Wiejemy! - krzyknął Reynevan, usadzając nieprzytomną Agnes na łęku siodła.

*

- Awhmmm... - mruknął Reinmar, budząc się i zastanawiając się, gdzież, u licha, jest? Leżał w niewygodnej pozycji pod jakimś drzewem.
Powoli wracała mu świadomość. Co się też wczoraj stało...?? Ach, tak... Do bardzo późna jechali. Nagle w świadomości Reynevana zamajaczyła dość nieprzyjemna scena, która wczorajszego dnia miała miejsce.

*

-Co? Co tu się...?? - zapytała Agnes, budząc się z omdlenia. Horn zaczął zbierać się do galopu. Jednak nic nie wskazywało na to, by kobieta zdawała sobie z czegoś sprawę. A jednak.
- O, panicz Reinmar. - zamruczała. - a cóż tu się stało?
- Nic ciekawego - uciął, tonem nie wskazującym chęci do dalszej konwersacji.

*

Ech. Reinmar warknął na samo wspomnienie. Zaklęcie straciło swoją moc.
Przypomniał sobie, że ciemną nocą, zmęczeni do cna, padli pod jakimś drzewem i natychmiast zasnęli...
Reynevan postanowił się przejść, bo wszyscy jeszcze mocno spali. Wyszedł na wzgórze i zobaczył...
Ziębice.
Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 22:08, 04 Sty 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan.



Pozwoliłam sobie skopiować tylko ostatnio dopisany kawałek, bo takie duuużo do kopiowania jest uciążliwe xD
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 22:39, 04 Sty 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 19:56, 06 Sty 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 0:24, 07 Sty 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 12:32, 14 Sty 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 13:55, 14 Sty 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i uklęknął.
- Kişinin katıldığı büyük bir miting yapıldı! - wymruczał zaklęcie, rozsypując dokoła niezbędne zioła i insze ingrediencje. - Yhdysvaltalainen näyttelijä !!!
Powiało, zaszumiało, nad grobem pojawiła się chmura jaskraworóżowego dymu. Zaczęła jarzyć się różnymi kolorami. Już to odcieniami bieli, srebra, już to fioletu i brązu.
Reynevan westchnął z niedowierzaniem, gdy z chmury wyleciało stadko kolorowych ptaszków i motylków.
Obłok rozpłynął się, ukazując kobietę w długiej czarnej szacie.
Adela de Stercza uniosła głowę.
Reynevan głośno przełknął ślinę. Długie, ciemne włosy, rozczochrane i potargane, osłaniały jej twarz. Długą, szczupłą, białą dłonią odsunęła je, ukazując śmiertelnie blade lico. Oczy, niegdyś piękne, błękitne i błyszczące, stały się martwe i prawie czarne. Usta, niegdyś karminowe, teraz blade. Widać było, jak strasznie wychudła. Mimo wszystko, nadal pozostawała piękną kobietą.
Reynevan gapił się na nią, jak osłupiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Reinmarze - wyszeptała Adela, wyciągając wychudłe ręce w jego stronę. - Mon magicien... Przybyłeś, tak jak cię wzywałam... Wybacz mi...
- Adelo - Reynevan odsunął się lekko . - Adelo, ja już ci dawno wybaczyłem. Powiedz, dlaczego mnie tu ściągnęłaś, czego sobie życzysz?
- Pragnę... byś... byś... ukoił mój ból...
- Ale jak mogę to zrobić?
Po policzku Francuzki potoczyła się łza.
- Reinmarze... Chcę, aby moje imię nie zostało zapomniane... Nadaj je swojej córce...
- Ale... Ja nie mam córki. - jęknął Reynevan, spoglądając na Adelę ze współczuciem i żalem.





-------


xDDDD "Pragnę byś ukoił mój ból" :lol:
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 16:05, 14 Sty 2007  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i uklęknął.
- Kişinin katıldığı büyük bir miting yapıldı! - wymruczał zaklęcie, rozsypując dokoła niezbędne zioła i insze ingrediencje. - Yhdysvaltalainen näyttelijä !!!
Powiało, zaszumiało, nad grobem pojawiła się chmura jaskraworóżowego dymu. Zaczęła jarzyć się różnymi kolorami. Już to odcieniami bieli, srebra, już to fioletu i brązu.
Reynevan westchnął z niedowierzaniem, gdy z chmury wyleciało stadko kolorowych ptaszków i motylków.
Obłok rozpłynął się, ukazując kobietę w długiej czarnej szacie.
Adela de Stercza uniosła głowę.
Reynevan głośno przełknął ślinę. Długie, ciemne włosy, rozczochrane i potargane, osłaniały jej twarz. Długą, szczupłą, białą dłonią odsunęła je, ukazując śmiertelnie blade lico. Oczy, niegdyś piękne, błękitne i błyszczące, stały się martwe i prawie czarne. Usta, niegdyś karminowe, teraz blade. Widać było, jak strasznie wychudła. Mimo wszystko, nadal pozostawała piękną kobietą.
Reynevan gapił się na nią, jak osłupiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Reinmarze - wyszeptała Adela, wyciągając wychudłe ręce w jego stronę. - Mon magicien... Przybyłeś, tak jak cię wzywałam... Wybacz mi...
- Adelo - Reynevan odsunął się lekko . - Adelo, ja już ci dawno wybaczyłem. Powiedz, dlaczego mnie tu ściągnęłaś, czego sobie życzysz?
- Pragnę... byś... byś... ukoił mój ból...
- Ale jak mogę to zrobić?
Po policzku Francuzki potoczyła się łza.
- Reinmarze... Chcę, aby moje imię nie zostało zapomniane... Nadaj je swojej córce...
- Ale... Ja nie mam córki. - jęknął Reynevan, spoglądając na Adelę ze współczuciem i żalem.
- Że jak?! - Omal nie krzyknął. - Ooonnna jessstt w ciąąży? Chwila. Która jest w ciąży?
Adela spojrzała na niego wymownym wzrokiem.
- Chwila. Tak: ty odpadasz, te dwie Czeszki odpadają, Pani Pospichalova też, jedna Węgierka... A, to było już dawno. Te trzy Polki to być nie może... O matko, córko i teściowo! Eliszka, Jutta czy jej napalona matka? Może ja nie pamiętam jak mnie...
- Widzę, że moja pomoc Ci już niee jst potrzebna. Ale nazwij ją Adelą. Pamiętaj. Pamiętaj, Reinmarze. Pamięęęętaaaj! - Powiedziało widmo, po czym zniknęło zupełnie.
Reynevan nawet nie zauważył, kiedy przyszedł Szarlej. Nadal zajęty był wyliczaniem, czy jeszcze jakiejś przechędożonej nie pominął.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 16:30, 14 Sty 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i uklęknął.
- Kişinin katıldığı büyük bir miting yapıldı! - wymruczał zaklęcie, rozsypując dokoła niezbędne zioła i insze ingrediencje. - Yhdysvaltalainen näyttelijä !!!
Powiało, zaszumiało, nad grobem pojawiła się chmura jaskraworóżowego dymu. Zaczęła jarzyć się różnymi kolorami. Już to odcieniami bieli, srebra, już to fioletu i brązu.
Reynevan westchnął z niedowierzaniem, gdy z chmury wyleciało stadko kolorowych ptaszków i motylków.
Obłok rozpłynął się, ukazując kobietę w długiej czarnej szacie.
Adela de Stercza uniosła głowę.
Reynevan głośno przełknął ślinę. Długie, ciemne włosy, rozczochrane i potargane, osłaniały jej twarz. Długą, szczupłą, białą dłonią odsunęła je, ukazując śmiertelnie blade lico. Oczy, niegdyś piękne, błękitne i błyszczące, stały się martwe i prawie czarne. Usta, niegdyś karminowe, teraz blade. Widać było, jak strasznie wychudła. Mimo wszystko, nadal pozostawała piękną kobietą.
Reynevan gapił się na nią, jak osłupiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Reinmarze - wyszeptała Adela, wyciągając wychudłe ręce w jego stronę. - Mon magicien... Przybyłeś, tak jak cię wzywałam... Wybacz mi...
- Adelo - Reynevan odsunął się lekko . - Adelo, ja już ci dawno wybaczyłem. Powiedz, dlaczego mnie tu ściągnęłaś, czego sobie życzysz?
- Pragnę... byś... byś... ukoił mój ból...
- Ale jak mogę to zrobić?
Po policzku Francuzki potoczyła się łza.
- Reinmarze... Chcę, aby moje imię nie zostało zapomniane... Nadaj je swojej córce...
- Ale... Ja nie mam córki. - jęknął Reynevan, spoglądając na Adelę ze współczuciem i żalem.
- Że jak?! - Omal nie krzyknął. - Ooonnna jessstt w ciąąży? Chwila. Która jest w ciąży?
Adela spojrzała na niego wymownym wzrokiem.
- Chwila. Tak: ty odpadasz, te dwie Czeszki odpadają, Pani Pospichalova też, jedna Węgierka... A, to było już dawno. Te trzy Polki to być nie może... O matko, córko i teściowo! Eliszka, Jutta czy jej napalona matka? Może ja nie pamiętam jak mnie...
- Widzę, że moja pomoc Ci już niee jst potrzebna. Ale nazwij ją Adelą. Pamiętaj. Pamiętaj, Reinmarze. Pamięęęętaaaj! - Powiedziało widmo, po czym zniknęło zupełnie.
Reynevan nawet nie zauważył, kiedy przyszedł Szarlej. Nadal zajęty był wyliczaniem, czy jeszcze jakiejś przechędożonej nie pominął.
- Reinmarze - pochylił się nad nim Szarlej. - Ty źle wyglądasz...
- Jezu, a tamta ruda Maryśka, co żem się z nią jakiś czas temu widział? Chryste, albo tamta węgierka... Jak jej tam... Viktoria? A może to była Erzsebet? A tamte dwie Polki... I ta śliczna, długonoga Niemka... O Boże - chwycił się za głowę.
- Reinmarze! - upomniał go Szarlej. - Ty znowu o babach?
- Ale to nie mogła być ona! - Reynevan obgryzał paznokcie. - Chyba że... Chyba że Hedwiśka von Kolditz, ta z tymi pięknymi oczami...
Nagle spostrzegł przyjaciela, który stał nad nim i z politowaniem kiwał głową.
- Eee, wybacz. - przełknął ślinę. - Ja... Widzisz... Mam kłopot.
- Ach, kłopot? Znowu?
- No, okazuje się... Że będę miał... - głos ugrzązł mu w gardle. - Córkę. Taak. Tak. Córkę.
- Znowu to samo. - westchnął Szarlej.
- Ale ja nie wiem z kim! Nie wiem, z którą! Może nawet... Może z... eee, kilkoma.
- I czymże się przejmujesz? Jak się córka urodzi, to jej matka sama się do ciebie zgłosi.
- Ale Jutta...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 17:33, 14 Sty 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i uklęknął.
- Kişinin katıldığı büyük bir miting yapıldı! - wymruczał zaklęcie, rozsypując dokoła niezbędne zioła i insze ingrediencje. - Yhdysvaltalainen näyttelijä !!!
Powiało, zaszumiało, nad grobem pojawiła się chmura jaskraworóżowego dymu. Zaczęła jarzyć się różnymi kolorami. Już to odcieniami bieli, srebra, już to fioletu i brązu.
Reynevan westchnął z niedowierzaniem, gdy z chmury wyleciało stadko kolorowych ptaszków i motylków.
Obłok rozpłynął się, ukazując kobietę w długiej czarnej szacie.
Adela de Stercza uniosła głowę.
Reynevan głośno przełknął ślinę. Długie, ciemne włosy, rozczochrane i potargane, osłaniały jej twarz. Długą, szczupłą, białą dłonią odsunęła je, ukazując śmiertelnie blade lico. Oczy, niegdyś piękne, błękitne i błyszczące, stały się martwe i prawie czarne. Usta, niegdyś karminowe, teraz blade. Widać było, jak strasznie wychudła. Mimo wszystko, nadal pozostawała piękną kobietą.
Reynevan gapił się na nią, jak osłupiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Reinmarze - wyszeptała Adela, wyciągając wychudłe ręce w jego stronę. - Mon magicien... Przybyłeś, tak jak cię wzywałam... Wybacz mi...
- Adelo - Reynevan odsunął się lekko . - Adelo, ja już ci dawno wybaczyłem. Powiedz, dlaczego mnie tu ściągnęłaś, czego sobie życzysz?
- Pragnę... byś... byś... ukoił mój ból...
- Ale jak mogę to zrobić?
Po policzku Francuzki potoczyła się łza.
- Reinmarze... Chcę, aby moje imię nie zostało zapomniane... Nadaj je swojej córce...
- Ale... Ja nie mam córki. - jęknął Reynevan, spoglądając na Adelę ze współczuciem i żalem.
- Że jak?! - Omal nie krzyknął. - Ooonnna jessstt w ciąąży? Chwila. Która jest w ciąży?
Adela spojrzała na niego wymownym wzrokiem.
- Chwila. Tak: ty odpadasz, te dwie Czeszki odpadają, Pani Pospichalova też, jedna Węgierka... A, to było już dawno. Te trzy Polki to być nie może... O matko, córko i teściowo! Eliszka, Jutta czy jej napalona matka? Może ja nie pamiętam jak mnie...
- Widzę, że moja pomoc Ci już niee jst potrzebna. Ale nazwij ją Adelą. Pamiętaj. Pamiętaj, Reinmarze. Pamięęęętaaaj! - Powiedziało widmo, po czym zniknęło zupełnie.
Reynevan nawet nie zauważył, kiedy przyszedł Szarlej. Nadal zajęty był wyliczaniem, czy jeszcze jakiejś przechędożonej nie pominął.
- Reinmarze - pochylił się nad nim Szarlej. - Ty źle wyglądasz...
- Jezu, a tamta ruda Maryśka, co żem się z nią jakiś czas temu widział? Chryste, albo tamta węgierka... Jak jej tam... Viktoria? A może to była Erzsebet? A tamte dwie Polki... I ta śliczna, długonoga Niemka... O Boże - chwycił się za głowę.
- Reinmarze! - upomniał go Szarlej. - Ty znowu o babach?
- Ale to nie mogła być ona! - Reynevan obgryzał paznokcie. - Chyba że... Chyba że Hedwiśka von Kolditz, ta z tymi pięknymi oczami...
Nagle spostrzegł przyjaciela, który stał nad nim i z politowaniem kiwał głową.
- Eee, wybacz. - przełknął ślinę. - Ja... Widzisz... Mam kłopot.
- Ach, kłopot? Znowu?
- No, okazuje się... Że będę miał... - głos ugrzązł mu w gardle. - Córkę. Taak. Tak. Córkę.
- Znowu to samo. - westchnął Szarlej.
- Ale ja nie wiem z kim! Nie wiem, z którą! Może nawet... Może z... eee, kilkoma.
- I czymże się przejmujesz? Jak się córka urodzi, to jej matka sama się do ciebie zgłosi.
- Ale Jutta... Jeżeli Jutta się dowie... To... To... To chyba zabije mnie wałkiem do ciasta! - Reinmar schował twarz w dłoniach.
- Wiesz jaka ona jest... przewrażliwiona i porywcza! Ale za to ją kocham... - rozmarzył się.
- Nie przesadzaj, może nie będzie tak źle! Przypomnij sobie co Rixa zrobiła z Hornem, a właściwie nic jej się nie stało. Trzeba znaleźć dobre strony tej sytuacji! - Mówił demeryt.
- O jakich dobrych stronach ty pieprz*sz! Tu nie ma dobrych stron! Jutta mnie zabije... Boże... To na pewno z tą Węgierką, na pewno... Albo z Hedwiśką... Albo... NIE WIEM!!! Pomocy!
- Dobra. Teraz i tak nic nie wymyślisz. Wracajmy...
Odeszli od grobu Adeli. Reynevan ze spuszczoną głową i Szarlej wyraźnie rozbawiony rozpaczą przyjaciela. Za rogiem zobaczyli Agnes i Horna rzucających sobie ukradkowe spojrzenia w stylu "nie patrzcie tak na nas, tu nic nie zaszło...!".
-Mój Boże!!! Horn, coś ty zrobił?! - krzyknął Bielawa, widząc nieco zmiętą suknię Zielonej Damy i połamane gałązki w pobliskich krzaczkach. - Coś ty zrobił! A tak się zarzekałeś...!
- Hahahahahaahahahah!!! - To Szarlej wybuchnął nieopanowanym śmiechem. - Ahahahaha!!! Horn! Ja wiedziałem! Wiedziałem że tak bęęęęęę... - Niestety nie dokończył, bo Urban rzucił się na niego z impetem. Zrobiło się zamieszanie, Agnes krzyczała, demeryt i Horn bili się (no, właściwie, to tylko tak dla zabawy), a Reynevan... Reynevana nigdzie nie było... Korzystając z chwilowej nieuwagi przyjaciół wrócił na grób Adeli i tam...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 23:36, 14 Sty 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i uklęknął.
- Kişinin katıldığı büyük bir miting yapıldı! - wymruczał zaklęcie, rozsypując dokoła niezbędne zioła i insze ingrediencje. - Yhdysvaltalainen näyttelijä !!!
Powiało, zaszumiało, nad grobem pojawiła się chmura jaskraworóżowego dymu. Zaczęła jarzyć się różnymi kolorami. Już to odcieniami bieli, srebra, już to fioletu i brązu.
Reynevan westchnął z niedowierzaniem, gdy z chmury wyleciało stadko kolorowych ptaszków i motylków.
Obłok rozpłynął się, ukazując kobietę w długiej czarnej szacie.
Adela de Stercza uniosła głowę.
Reynevan głośno przełknął ślinę. Długie, ciemne włosy, rozczochrane i potargane, osłaniały jej twarz. Długą, szczupłą, białą dłonią odsunęła je, ukazując śmiertelnie blade lico. Oczy, niegdyś piękne, błękitne i błyszczące, stały się martwe i prawie czarne. Usta, niegdyś karminowe, teraz blade. Widać było, jak strasznie wychudła. Mimo wszystko, nadal pozostawała piękną kobietą.
Reynevan gapił się na nią, jak osłupiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Reinmarze - wyszeptała Adela, wyciągając wychudłe ręce w jego stronę. - Mon magicien... Przybyłeś, tak jak cię wzywałam... Wybacz mi...
- Adelo - Reynevan odsunął się lekko . - Adelo, ja już ci dawno wybaczyłem. Powiedz, dlaczego mnie tu ściągnęłaś, czego sobie życzysz?
- Pragnę... byś... byś... ukoił mój ból...
- Ale jak mogę to zrobić?
Po policzku Francuzki potoczyła się łza.
- Reinmarze... Chcę, aby moje imię nie zostało zapomniane... Nadaj je swojej córce...
- Ale... Ja nie mam córki. - jęknął Reynevan, spoglądając na Adelę ze współczuciem i żalem.
- Że jak?! - Omal nie krzyknął. - Ooonnna jessstt w ciąąży? Chwila. Która jest w ciąży?
Adela spojrzała na niego wymownym wzrokiem.
- Chwila. Tak: ty odpadasz, te dwie Czeszki odpadają, Pani Pospichalova też, jedna Węgierka... A, to było już dawno. Te trzy Polki to być nie może... O matko, córko i teściowo! Eliszka, Jutta czy jej napalona matka? Może ja nie pamiętam jak mnie...
- Widzę, że moja pomoc Ci już niee jst potrzebna. Ale nazwij ją Adelą. Pamiętaj. Pamiętaj, Reinmarze. Pamięęęętaaaj! - Powiedziało widmo, po czym zniknęło zupełnie.
Reynevan nawet nie zauważył, kiedy przyszedł Szarlej. Nadal zajęty był wyliczaniem, czy jeszcze jakiejś przechędożonej nie pominął.
- Reinmarze - pochylił się nad nim Szarlej. - Ty źle wyglądasz...
- Jezu, a tamta ruda Maryśka, co żem się z nią jakiś czas temu widział? Chryste, albo tamta węgierka... Jak jej tam... Viktoria? A może to była Erzsebet? A tamte dwie Polki... I ta śliczna, długonoga Niemka... O Boże - chwycił się za głowę.
- Reinmarze! - upomniał go Szarlej. - Ty znowu o babach?
- Ale to nie mogła być ona! - Reynevan obgryzał paznokcie. - Chyba że... Chyba że Hedwiśka von Kolditz, ta z tymi pięknymi oczami...
Nagle spostrzegł przyjaciela, który stał nad nim i z politowaniem kiwał głową.
- Eee, wybacz. - przełknął ślinę. - Ja... Widzisz... Mam kłopot.
- Ach, kłopot? Znowu?
- No, okazuje się... Że będę miał... - głos ugrzązł mu w gardle. - Córkę. Taak. Tak. Córkę.
- Znowu to samo. - westchnął Szarlej.
- Ale ja nie wiem z kim! Nie wiem, z którą! Może nawet... Może z... eee, kilkoma.
- I czymże się przejmujesz? Jak się córka urodzi, to jej matka sama się do ciebie zgłosi.
- Ale Jutta... Jeżeli Jutta się dowie... To... To... To chyba zabije mnie wałkiem do ciasta! - Reinmar schował twarz w dłoniach.
- Wiesz jaka ona jest... przewrażliwiona i porywcza! Ale za to ją kocham... - rozmarzył się.
- Nie przesadzaj, może nie będzie tak źle! Przypomnij sobie co Rixa zrobiła z Hornem, a właściwie nic jej się nie stało. Trzeba znaleźć dobre strony tej sytuacji! - Mówił demeryt.
- O jakich dobrych stronach ty pieprz*sz! Tu nie ma dobrych stron! Jutta mnie zabije... Boże... To na pewno z tą Węgierką, na pewno... Albo z Hedwiśką... Albo... NIE WIEM!!! Pomocy!
- Dobra. Teraz i tak nic nie wymyślisz. Wracajmy...
Odeszli od grobu Adeli. Reynevan ze spuszczoną głową i Szarlej wyraźnie rozbawiony rozpaczą przyjaciela. Za rogiem zobaczyli Agnes i Horna rzucających sobie ukradkowe spojrzenia w stylu "nie patrzcie tak na nas, tu nic nie zaszło...!".
-Mój Boże!!! Horn, coś ty zrobił?! - krzyknął Bielawa, widząc nieco zmiętą suknię Zielonej Damy i połamane gałązki w pobliskich krzaczkach. - Coś ty zrobił! A tak się zarzekałeś...!
- Hahahahahaahahahah!!! - To Szarlej wybuchnął nieopanowanym śmiechem. - Ahahahaha!!! Horn! Ja wiedziałem! Wiedziałem że tak bęęęęęę... - Niestety nie dokończył, bo Urban rzucił się na niego z impetem. Zrobiło się zamieszanie, Agnes krzyczała, demeryt i Horn bili się (no, właściwie, to tylko tak dla zabawy), a Reynevan... Reynevana nigdzie nie było... Korzystając z chwilowej nieuwagi przyjaciół wrócił na grób Adeli i tam przysiadł na skraju nagrobka, nadal intensywnie myśląc.
- Oj, Adelo, cóż za utrapienie mi przynosisz - zajęczał. - jak ja spojrzę Jutcie w oczy...
- Reinmarze, wynosimy się już stąd! - usłyszał donośny krzyk Szarleja. Podniósł się i odszedł, powłócząc nogami.
Nie zauważył niepokojących pęknięć, które pojawiły się na środku nagrobka.
I zaczęły się powiększać.
***
- To nie ja, to ona chciała mnie znów zgwałcić! - wrzeszczał do reszty rozzłoszczony Horn do Szarleja.
- Nieprawda! To ten zboczeniec i zbereźnik! - piekliła się Agnes.
Reinmar zatkał uszy, by ich nie słyszeć. Może także po to, by (bezskutecznie) próbować zagłuszyć rosnący z każdą chwilą strach. I okropne uczucie beznadziejności, ogarniające go zewsząd.
Miał wielką ochotę coś zniszczyć. Zdewastować. Zmieść z powierzchni Ziemi. Przeklinał samego siebie, że był kiedyś taki głupi i w swym życiu miał tyle panienek, które - dosadnie mówiąc - wychędożył, ot co. Nie wiedział, co zrobić.
- Dalibyście sobie spokój - powiedział głośno do Horna i Agnes. - Wiesz, na twoim miejscu wolałbym Rixę - powiedział ciszej do Urbana.
- Ja też! - warknął Horn.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 10:49, 15 Sty 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i uklęknął.
- Kişinin katıldığı büyük bir miting yapıldı! - wymruczał zaklęcie, rozsypując dokoła niezbędne zioła i insze ingrediencje. - Yhdysvaltalainen näyttelijä !!!
Powiało, zaszumiało, nad grobem pojawiła się chmura jaskraworóżowego dymu. Zaczęła jarzyć się różnymi kolorami. Już to odcieniami bieli, srebra, już to fioletu i brązu.
Reynevan westchnął z niedowierzaniem, gdy z chmury wyleciało stadko kolorowych ptaszków i motylków.
Obłok rozpłynął się, ukazując kobietę w długiej czarnej szacie.
Adela de Stercza uniosła głowę.
Reynevan głośno przełknął ślinę. Długie, ciemne włosy, rozczochrane i potargane, osłaniały jej twarz. Długą, szczupłą, białą dłonią odsunęła je, ukazując śmiertelnie blade lico. Oczy, niegdyś piękne, błękitne i błyszczące, stały się martwe i prawie czarne. Usta, niegdyś karminowe, teraz blade. Widać było, jak strasznie wychudła. Mimo wszystko, nadal pozostawała piękną kobietą.
Reynevan gapił się na nią, jak osłupiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Reinmarze - wyszeptała Adela, wyciągając wychudłe ręce w jego stronę. - Mon magicien... Przybyłeś, tak jak cię wzywałam... Wybacz mi...
- Adelo - Reynevan odsunął się lekko . - Adelo, ja już ci dawno wybaczyłem. Powiedz, dlaczego mnie tu ściągnęłaś, czego sobie życzysz?
- Pragnę... byś... byś... ukoił mój ból...
- Ale jak mogę to zrobić?
Po policzku Francuzki potoczyła się łza.
- Reinmarze... Chcę, aby moje imię nie zostało zapomniane... Nadaj je swojej córce...
- Ale... Ja nie mam córki. - jęknął Reynevan, spoglądając na Adelę ze współczuciem i żalem.
- Że jak?! - Omal nie krzyknął. - Ooonnna jessstt w ciąąży? Chwila. Która jest w ciąży?
Adela spojrzała na niego wymownym wzrokiem.
- Chwila. Tak: ty odpadasz, te dwie Czeszki odpadają, Pani Pospichalova też, jedna Węgierka... A, to było już dawno. Te trzy Polki to być nie może... O matko, córko i teściowo! Eliszka, Jutta czy jej napalona matka? Może ja nie pamiętam jak mnie...
- Widzę, że moja pomoc Ci już niee jst potrzebna. Ale nazwij ją Adelą. Pamiętaj. Pamiętaj, Reinmarze. Pamięęęętaaaj! - Powiedziało widmo, po czym zniknęło zupełnie.
Reynevan nawet nie zauważył, kiedy przyszedł Szarlej. Nadal zajęty był wyliczaniem, czy jeszcze jakiejś przechędożonej nie pominął.
- Reinmarze - pochylił się nad nim Szarlej. - Ty źle wyglądasz...
- Jezu, a tamta ruda Maryśka, co żem się z nią jakiś czas temu widział? Chryste, albo tamta węgierka... Jak jej tam... Viktoria? A może to była Erzsebet? A tamte dwie Polki... I ta śliczna, długonoga Niemka... O Boże - chwycił się za głowę.
- Reinmarze! - upomniał go Szarlej. - Ty znowu o babach?
- Ale to nie mogła być ona! - Reynevan obgryzał paznokcie. - Chyba że... Chyba że Hedwiśka von Kolditz, ta z tymi pięknymi oczami...
Nagle spostrzegł przyjaciela, który stał nad nim i z politowaniem kiwał głową.
- Eee, wybacz. - przełknął ślinę. - Ja... Widzisz... Mam kłopot.
- Ach, kłopot? Znowu?
- No, okazuje się... Że będę miał... - głos ugrzązł mu w gardle. - Córkę. Taak. Tak. Córkę.
- Znowu to samo. - westchnął Szarlej.
- Ale ja nie wiem z kim! Nie wiem, z którą! Może nawet... Może z... eee, kilkoma.
- I czymże się przejmujesz? Jak się córka urodzi, to jej matka sama się do ciebie zgłosi.
- Ale Jutta... Jeżeli Jutta się dowie... To... To... To chyba zabije mnie wałkiem do ciasta! - Reinmar schował twarz w dłoniach.
- Wiesz jaka ona jest... przewrażliwiona i porywcza! Ale za to ją kocham... - rozmarzył się.
- Nie przesadzaj, może nie będzie tak źle! Przypomnij sobie co Rixa zrobiła z Hornem, a właściwie nic jej się nie stało. Trzeba znaleźć dobre strony tej sytuacji! - Mówił demeryt.
- O jakich dobrych stronach ty pieprz*sz! Tu nie ma dobrych stron! Jutta mnie zabije... Boże... To na pewno z tą Węgierką, na pewno... Albo z Hedwiśką... Albo... NIE WIEM!!! Pomocy!
- Dobra. Teraz i tak nic nie wymyślisz. Wracajmy...
Odeszli od grobu Adeli. Reynevan ze spuszczoną głową i Szarlej wyraźnie rozbawiony rozpaczą przyjaciela. Za rogiem zobaczyli Agnes i Horna rzucających sobie ukradkowe spojrzenia w stylu "nie patrzcie tak na nas, tu nic nie zaszło...!".
-Mój Boże!!! Horn, coś ty zrobił?! - krzyknął Bielawa, widząc nieco zmiętą suknię Zielonej Damy i połamane gałązki w pobliskich krzaczkach. - Coś ty zrobił! A tak się zarzekałeś...!
- Hahahahahaahahahah!!! - To Szarlej wybuchnął nieopanowanym śmiechem. - Ahahahaha!!! Horn! Ja wiedziałem! Wiedziałem że tak bęęęęęę... - Niestety nie dokończył, bo Urban rzucił się na niego z impetem. Zrobiło się zamieszanie, Agnes krzyczała, demeryt i Horn bili się (no, właściwie, to tylko tak dla zabawy), a Reynevan... Reynevana nigdzie nie było... Korzystając z chwilowej nieuwagi przyjaciół wrócił na grób Adeli i tam przysiadł na skraju nagrobka, nadal intensywnie myśląc.
- Oj, Adelo, cóż za utrapienie mi przynosisz - zajęczał. - jak ja spojrzę Jutcie w oczy...
- Reinmarze, wynosimy się już stąd! - usłyszał donośny krzyk Szarleja. Podniósł się i odszedł, powłócząc nogami.
Nie zauważył niepokojących pęknięć, które pojawiły się na środku nagrobka.
I zaczęły się powiększać.
***
- To nie ja, to ona chciała mnie znów zgwałcić! - wrzeszczał do reszty rozzłoszczony Horn do Szarleja.
- Nieprawda! To ten zboczeniec i zbereźnik! - piekliła się Agnes.
Reinmar zatkał uszy, by ich nie słyszeć. Może także po to, by (bezskutecznie) próbować zagłuszyć rosnący z każdą chwilą strach. I okropne uczucie beznadziejności, ogarniające go zewsząd.
Miał wielką ochotę coś zniszczyć. Zdewastować. Zmieść z powierzchni Ziemi. Przeklinał samego siebie, że był kiedyś taki głupi i w swym życiu miał tyle panienek, które - dosadnie mówiąc - wychędożył, ot co. Nie wiedział, co zrobić.
- Dalibyście sobie spokój - powiedział głośno do Horna i Agnes. - Wiesz, na twoim miejscu wolałbym Rixę - powiedział ciszej do Urbana.
- Ja też! - warknął Horn trochę za głośno.
-Co ty też, co ty też?! - krzyknęła Zielona Dama. - Czego ja nie wiem?! Zabierzcie go ode mnieeeee!!!
- SPOKÓJ!!!! - Wrzasnął Szarlej. - MOŻECIE W KOŃCU PRZESTAĆ?!?!?! CZŁOWIEKOWI USZY PUCHNĄ OD TEGO WASZEGO JAZGOTUU!!!!
- No już dobrze, dobrze. Nie krzycz tak. - Horn próbował załagodzić sytuację, którą, jakby nie było, sam wywołał. Natomiast Agnes... O... Ona krzyczała nadal.
- Chodźmy stąd. - demeryt zwrócił się do Reynevana - Oni się muszą sami uspokoić. Może jak odejdziemy, coś się zmieni... - Reinmar obojętny na wszystko, poszedł za przyjacielem, nadal pogrążony w rozpaczy.
- Heej, nie martw się tak. Z gorszych tarapatów cię wyciągałem, na to też coś poradzimy! W końcu to tylko jakiś dzieciak, który... - Ale Reinmar już do nie słuchał. Szarlej, co prawda, kontynuował swój monolog, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jest kompletnie ignorowany. A Bielawa myślami był daleko, daleko... Obydwaj nie zauważyli nawet, kiedy dołączył do nich Horn i biegnąca za nim Agnes. Już w pełnym składzie doszli do granic miasta. I stanęli jak wryci.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 19:39, 27 Sty 2007  
Milva
Córka Piasta
Córka Piasta


Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z szafy


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i uklęknął.
- Kişinin katıldığı büyük bir miting yapıldı! - wymruczał zaklęcie, rozsypując dokoła niezbędne zioła i insze ingrediencje. - Yhdysvaltalainen näyttelijä !!!
Powiało, zaszumiało, nad grobem pojawiła się chmura jaskraworóżowego dymu. Zaczęła jarzyć się różnymi kolorami. Już to odcieniami bieli, srebra, już to fioletu i brązu.
Reynevan westchnął z niedowierzaniem, gdy z chmury wyleciało stadko kolorowych ptaszków i motylków.
Obłok rozpłynął się, ukazując kobietę w długiej czarnej szacie.
Adela de Stercza uniosła głowę.
Reynevan głośno przełknął ślinę. Długie, ciemne włosy, rozczochrane i potargane, osłaniały jej twarz. Długą, szczupłą, białą dłonią odsunęła je, ukazując śmiertelnie blade lico. Oczy, niegdyś piękne, błękitne i błyszczące, stały się martwe i prawie czarne. Usta, niegdyś karminowe, teraz blade. Widać było, jak strasznie wychudła. Mimo wszystko, nadal pozostawała piękną kobietą.
Reynevan gapił się na nią, jak osłupiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Reinmarze - wyszeptała Adela, wyciągając wychudłe ręce w jego stronę. - Mon magicien... Przybyłeś, tak jak cię wzywałam... Wybacz mi...
- Adelo - Reynevan odsunął się lekko . - Adelo, ja już ci dawno wybaczyłem. Powiedz, dlaczego mnie tu ściągnęłaś, czego sobie życzysz?
- Pragnę... byś... byś... ukoił mój ból...
- Ale jak mogę to zrobić?
Po policzku Francuzki potoczyła się łza.
- Reinmarze... Chcę, aby moje imię nie zostało zapomniane... Nadaj je swojej córce...
- Ale... Ja nie mam córki. - jęknął Reynevan, spoglądając na Adelę ze współczuciem i żalem.
- Że jak?! - Omal nie krzyknął. - Ooonnna jessstt w ciąąży? Chwila. Która jest w ciąży?
Adela spojrzała na niego wymownym wzrokiem.
- Chwila. Tak: ty odpadasz, te dwie Czeszki odpadają, Pani Pospichalova też, jedna Węgierka... A, to było już dawno. Te trzy Polki to być nie może... O matko, córko i teściowo! Eliszka, Jutta czy jej napalona matka? Może ja nie pamiętam jak mnie...
- Widzę, że moja pomoc Ci już niee jst potrzebna. Ale nazwij ją Adelą. Pamiętaj. Pamiętaj, Reinmarze. Pamięęęętaaaj! - Powiedziało widmo, po czym zniknęło zupełnie.
Reynevan nawet nie zauważył, kiedy przyszedł Szarlej. Nadal zajęty był wyliczaniem, czy jeszcze jakiejś przechędożonej nie pominął.
- Reinmarze - pochylił się nad nim Szarlej. - Ty źle wyglądasz...
- Jezu, a tamta ruda Maryśka, co żem się z nią jakiś czas temu widział? Chryste, albo tamta węgierka... Jak jej tam... Viktoria? A może to była Erzsebet? A tamte dwie Polki... I ta śliczna, długonoga Niemka... O Boże - chwycił się za głowę.
- Reinmarze! - upomniał go Szarlej. - Ty znowu o babach?
- Ale to nie mogła być ona! - Reynevan obgryzał paznokcie. - Chyba że... Chyba że Hedwiśka von Kolditz, ta z tymi pięknymi oczami...
Nagle spostrzegł przyjaciela, który stał nad nim i z politowaniem kiwał głową.
- Eee, wybacz. - przełknął ślinę. - Ja... Widzisz... Mam kłopot.
- Ach, kłopot? Znowu?
- No, okazuje się... Że będę miał... - głos ugrzązł mu w gardle. - Córkę. Taak. Tak. Córkę.
- Znowu to samo. - westchnął Szarlej.
- Ale ja nie wiem z kim! Nie wiem, z którą! Może nawet... Może z... eee, kilkoma.
- I czymże się przejmujesz? Jak się córka urodzi, to jej matka sama się do ciebie zgłosi.
- Ale Jutta... Jeżeli Jutta się dowie... To... To... To chyba zabije mnie wałkiem do ciasta! - Reinmar schował twarz w dłoniach.
- Wiesz jaka ona jest... przewrażliwiona i porywcza! Ale za to ją kocham... - rozmarzył się.
- Nie przesadzaj, może nie będzie tak źle! Przypomnij sobie co Rixa zrobiła z Hornem, a właściwie nic jej się nie stało. Trzeba znaleźć dobre strony tej sytuacji! - Mówił demeryt.
- O jakich dobrych stronach ty pieprz*sz! Tu nie ma dobrych stron! Jutta mnie zabije... Boże... To na pewno z tą Węgierką, na pewno... Albo z Hedwiśką... Albo... NIE WIEM!!! Pomocy!
- Dobra. Teraz i tak nic nie wymyślisz. Wracajmy...
Odeszli od grobu Adeli. Reynevan ze spuszczoną głową i Szarlej wyraźnie rozbawiony rozpaczą przyjaciela. Za rogiem zobaczyli Agnes i Horna rzucających sobie ukradkowe spojrzenia w stylu "nie patrzcie tak na nas, tu nic nie zaszło...!".
-Mój Boże!!! Horn, coś ty zrobił?! - krzyknął Bielawa, widząc nieco zmiętą suknię Zielonej Damy i połamane gałązki w pobliskich krzaczkach. - Coś ty zrobił! A tak się zarzekałeś...!
- Hahahahahaahahahah!!! - To Szarlej wybuchnął nieopanowanym śmiechem. - Ahahahaha!!! Horn! Ja wiedziałem! Wiedziałem że tak bęęęęęę... - Niestety nie dokończył, bo Urban rzucił się na niego z impetem. Zrobiło się zamieszanie, Agnes krzyczała, demeryt i Horn bili się (no, właściwie, to tylko tak dla zabawy), a Reynevan... Reynevana nigdzie nie było... Korzystając z chwilowej nieuwagi przyjaciół wrócił na grób Adeli i tam przysiadł na skraju nagrobka, nadal intensywnie myśląc.
- Oj, Adelo, cóż za utrapienie mi przynosisz - zajęczał. - jak ja spojrzę Jutcie w oczy...
- Reinmarze, wynosimy się już stąd! - usłyszał donośny krzyk Szarleja. Podniósł się i odszedł, powłócząc nogami.
Nie zauważył niepokojących pęknięć, które pojawiły się na środku nagrobka.
I zaczęły się powiększać.
***
- To nie ja, to ona chciała mnie znów zgwałcić! - wrzeszczał do reszty rozzłoszczony Horn do Szarleja.
- Nieprawda! To ten zboczeniec i zbereźnik! - piekliła się Agnes.
Reinmar zatkał uszy, by ich nie słyszeć. Może także po to, by (bezskutecznie) próbować zagłuszyć rosnący z każdą chwilą strach. I okropne uczucie beznadziejności, ogarniające go zewsząd.
Miał wielką ochotę coś zniszczyć. Zdewastować. Zmieść z powierzchni Ziemi. Przeklinał samego siebie, że był kiedyś taki głupi i w swym życiu miał tyle panienek, które - dosadnie mówiąc - wychędożył, ot co. Nie wiedział, co zrobić.
- Dalibyście sobie spokój - powiedział głośno do Horna i Agnes. - Wiesz, na twoim miejscu wolałbym Rixę - powiedział ciszej do Urbana.
- Ja też! - warknął Horn trochę za głośno.
-Co ty też, co ty też?! - krzyknęła Zielona Dama. - Czego ja nie wiem?! Zabierzcie go ode mnieeeee!!!
- SPOKÓJ!!!! - Wrzasnął Szarlej. - MOŻECIE W KOŃCU PRZESTAĆ?!?!?! CZŁOWIEKOWI USZY PUCHNĄ OD TEGO WASZEGO JAZGOTUU!!!!
- No już dobrze, dobrze. Nie krzycz tak. - Horn próbował załagodzić sytuację, którą, jakby nie było, sam wywołał. Natomiast Agnes... O... Ona krzyczała nadal.
- Chodźmy stąd. - demeryt zwrócił się do Reynevana - Oni się muszą sami uspokoić. Może jak odejdziemy, coś się zmieni... - Reinmar obojętny na wszystko, poszedł za przyjacielem, nadal pogrążony w rozpaczy.
- Heej, nie martw się tak. Z gorszych tarapatów cię wyciągałem, na to też coś poradzimy! W końcu to tylko jakiś dzieciak, który... - Ale Reinmar już do nie słuchał. Szarlej, co prawda, kontynuował swój monolog, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jest kompletnie ignorowany. A Bielawa myślami był daleko, daleko... Obydwaj nie zauważyli nawet, kiedy dołączył do nich Horn i biegnąca za nim Agnes. Już w pełnym składzie doszli do granic miasta. I stanęli jak wryci. Bo Agnes jęknęła, zrobiła cierpiętniczą minę, a potem zemdlała. Reynevan odruchowo uklęknął, aby zająć się omdlałą. Nie zdążył nawet przyłożyć dłoni do jej czoła. Ujrzał tylko przed sobą otwarte oczy barwy bezchmurnego nieba.
- Mon amour! - oplotła mu szyję ramionami i pociągnęła na siebie.
Reynevan odpychał ją, bronił się, jak tylko mógł, ale nie na wiele by się ta obrona zdała, gdyby nie przyjaciele. Horn ukrył się za Samsonem i zza jego ramienia, zerkał na rozgrywające się wydarzenia.
Szarlej chwycił Reynevana za ramiona i mocno szarpnął. A Agnes usilnie starała się dotrzeć do ust Reinmara.
- Och, najdroższy, czemuż mnie nie chcesz?
Z pomocą musiał przyjść Samson. Jego interwencja i siła ramion ostatecznie rozwiązała sprawę.
Reynevan, roztrzęsiony i nieco pobladły, poszedł za przykładem Horna i ukrył się za Samsonem.
A tymczasem, wokoło zebrał się tłum gapiów, którzy z wielkim zainteresowaniem przyglądali się incydentowi.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 19:58, 27 Sty 2007  
Almare
Awanturnik
Awanturnik


Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zamek Królewski na Wawelu


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i uklęknął.
- Kişinin katıldığı büyük bir miting yapıldı! - wymruczał zaklęcie, rozsypując dokoła niezbędne zioła i insze ingrediencje. - Yhdysvaltalainen näyttelijä !!!
Powiało, zaszumiało, nad grobem pojawiła się chmura jaskraworóżowego dymu. Zaczęła jarzyć się różnymi kolorami. Już to odcieniami bieli, srebra, już to fioletu i brązu.
Reynevan westchnął z niedowierzaniem, gdy z chmury wyleciało stadko kolorowych ptaszków i motylków.
Obłok rozpłynął się, ukazując kobietę w długiej czarnej szacie.
Adela de Stercza uniosła głowę.
Reynevan głośno przełknął ślinę. Długie, ciemne włosy, rozczochrane i potargane, osłaniały jej twarz. Długą, szczupłą, białą dłonią odsunęła je, ukazując śmiertelnie blade lico. Oczy, niegdyś piękne, błękitne i błyszczące, stały się martwe i prawie czarne. Usta, niegdyś karminowe, teraz blade. Widać było, jak strasznie wychudła. Mimo wszystko, nadal pozostawała piękną kobietą.
Reynevan gapił się na nią, jak osłupiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Reinmarze - wyszeptała Adela, wyciągając wychudłe ręce w jego stronę. - Mon magicien... Przybyłeś, tak jak cię wzywałam... Wybacz mi...
- Adelo - Reynevan odsunął się lekko . - Adelo, ja już ci dawno wybaczyłem. Powiedz, dlaczego mnie tu ściągnęłaś, czego sobie życzysz?
- Pragnę... byś... byś... ukoił mój ból...
- Ale jak mogę to zrobić?
Po policzku Francuzki potoczyła się łza.
- Reinmarze... Chcę, aby moje imię nie zostało zapomniane... Nadaj je swojej córce...
- Ale... Ja nie mam córki. - jęknął Reynevan, spoglądając na Adelę ze współczuciem i żalem.
- Że jak?! - Omal nie krzyknął. - Ooonnna jessstt w ciąąży? Chwila. Która jest w ciąży?
Adela spojrzała na niego wymownym wzrokiem.
- Chwila. Tak: ty odpadasz, te dwie Czeszki odpadają, Pani Pospichalova też, jedna Węgierka... A, to było już dawno. Te trzy Polki to być nie może... O matko, córko i teściowo! Eliszka, Jutta czy jej napalona matka? Może ja nie pamiętam jak mnie...
- Widzę, że moja pomoc Ci już niee jst potrzebna. Ale nazwij ją Adelą. Pamiętaj. Pamiętaj, Reinmarze. Pamięęęętaaaj! - Powiedziało widmo, po czym zniknęło zupełnie.
Reynevan nawet nie zauważył, kiedy przyszedł Szarlej. Nadal zajęty był wyliczaniem, czy jeszcze jakiejś przechędożonej nie pominął.
- Reinmarze - pochylił się nad nim Szarlej. - Ty źle wyglądasz...
- Jezu, a tamta ruda Maryśka, co żem się z nią jakiś czas temu widział? Chryste, albo tamta węgierka... Jak jej tam... Viktoria? A może to była Erzsebet? A tamte dwie Polki... I ta śliczna, długonoga Niemka... O Boże - chwycił się za głowę.
- Reinmarze! - upomniał go Szarlej. - Ty znowu o babach?
- Ale to nie mogła być ona! - Reynevan obgryzał paznokcie. - Chyba że... Chyba że Hedwiśka von Kolditz, ta z tymi pięknymi oczami...
Nagle spostrzegł przyjaciela, który stał nad nim i z politowaniem kiwał głową.
- Eee, wybacz. - przełknął ślinę. - Ja... Widzisz... Mam kłopot.
- Ach, kłopot? Znowu?
- No, okazuje się... Że będę miał... - głos ugrzązł mu w gardle. - Córkę. Taak. Tak. Córkę.
- Znowu to samo. - westchnął Szarlej.
- Ale ja nie wiem z kim! Nie wiem, z którą! Może nawet... Może z... eee, kilkoma.
- I czymże się przejmujesz? Jak się córka urodzi, to jej matka sama się do ciebie zgłosi.
- Ale Jutta... Jeżeli Jutta się dowie... To... To... To chyba zabije mnie wałkiem do ciasta! - Reinmar schował twarz w dłoniach.
- Wiesz jaka ona jest... przewrażliwiona i porywcza! Ale za to ją kocham... - rozmarzył się.
- Nie przesadzaj, może nie będzie tak źle! Przypomnij sobie co Rixa zrobiła z Hornem, a właściwie nic jej się nie stało. Trzeba znaleźć dobre strony tej sytuacji! - Mówił demeryt.
- O jakich dobrych stronach ty pieprz*sz! Tu nie ma dobrych stron! Jutta mnie zabije... Boże... To na pewno z tą Węgierką, na pewno... Albo z Hedwiśką... Albo... NIE WIEM!!! Pomocy!
- Dobra. Teraz i tak nic nie wymyślisz. Wracajmy...
Odeszli od grobu Adeli. Reynevan ze spuszczoną głową i Szarlej wyraźnie rozbawiony rozpaczą przyjaciela. Za rogiem zobaczyli Agnes i Horna rzucających sobie ukradkowe spojrzenia w stylu "nie patrzcie tak na nas, tu nic nie zaszło...!".
-Mój Boże!!! Horn, coś ty zrobił?! - krzyknął Bielawa, widząc nieco zmiętą suknię Zielonej Damy i połamane gałązki w pobliskich krzaczkach. - Coś ty zrobił! A tak się zarzekałeś...!
- Hahahahahaahahahah!!! - To Szarlej wybuchnął nieopanowanym śmiechem. - Ahahahaha!!! Horn! Ja wiedziałem! Wiedziałem że tak bęęęęęę... - Niestety nie dokończył, bo Urban rzucił się na niego z impetem. Zrobiło się zamieszanie, Agnes krzyczała, demeryt i Horn bili się (no, właściwie, to tylko tak dla zabawy), a Reynevan... Reynevana nigdzie nie było... Korzystając z chwilowej nieuwagi przyjaciół wrócił na grób Adeli i tam przysiadł na skraju nagrobka, nadal intensywnie myśląc.
- Oj, Adelo, cóż za utrapienie mi przynosisz - zajęczał. - jak ja spojrzę Jutcie w oczy...
- Reinmarze, wynosimy się już stąd! - usłyszał donośny krzyk Szarleja. Podniósł się i odszedł, powłócząc nogami.
Nie zauważył niepokojących pęknięć, które pojawiły się na środku nagrobka.
I zaczęły się powiększać.
***
- To nie ja, to ona chciała mnie znów zgwałcić! - wrzeszczał do reszty rozzłoszczony Horn do Szarleja.
- Nieprawda! To ten zboczeniec i zbereźnik! - piekliła się Agnes.
Reinmar zatkał uszy, by ich nie słyszeć. Może także po to, by (bezskutecznie) próbować zagłuszyć rosnący z każdą chwilą strach. I okropne uczucie beznadziejności, ogarniające go zewsząd.
Miał wielką ochotę coś zniszczyć. Zdewastować. Zmieść z powierzchni Ziemi. Przeklinał samego siebie, że był kiedyś taki głupi i w swym życiu miał tyle panienek, które - dosadnie mówiąc - wychędożył, ot co. Nie wiedział, co zrobić.
- Dalibyście sobie spokój - powiedział głośno do Horna i Agnes. - Wiesz, na twoim miejscu wolałbym Rixę - powiedział ciszej do Urbana.
- Ja też! - warknął Horn trochę za głośno.
-Co ty też, co ty też?! - krzyknęła Zielona Dama. - Czego ja nie wiem?! Zabierzcie go ode mnieeeee!!!
- SPOKÓJ!!!! - Wrzasnął Szarlej. - MOŻECIE W KOŃCU PRZESTAĆ?!?!?! CZŁOWIEKOWI USZY PUCHNĄ OD TEGO WASZEGO JAZGOTUU!!!!
- No już dobrze, dobrze. Nie krzycz tak. - Horn próbował załagodzić sytuację, którą, jakby nie było, sam wywołał. Natomiast Agnes... O... Ona krzyczała nadal.
- Chodźmy stąd. - demeryt zwrócił się do Reynevana - Oni się muszą sami uspokoić. Może jak odejdziemy, coś się zmieni... - Reinmar obojętny na wszystko, poszedł za przyjacielem, nadal pogrążony w rozpaczy.
- Heej, nie martw się tak. Z gorszych tarapatów cię wyciągałem, na to też coś poradzimy! W końcu to tylko jakiś dzieciak, który... - Ale Reinmar już do nie słuchał. Szarlej, co prawda, kontynuował swój monolog, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jest kompletnie ignorowany. A Bielawa myślami był daleko, daleko... Obydwaj nie zauważyli nawet, kiedy dołączył do nich Horn i biegnąca za nim Agnes. Już w pełnym składzie doszli do granic miasta. I stanęli jak wryci. Bo Agnes jęknęła, zrobiła cierpiętniczą minę, a potem zemdlała. Reynevan odruchowo uklęknął, aby zająć się omdlałą. Nie zdążył nawet przyłożyć dłoni do jej czoła. Ujrzał tylko przed sobą otwarte oczy barwy bezchmurnego nieba.
- Mon amour! - oplotła mu szyję ramionami i pociągnęła na siebie.
Reynevan odpychał ją, bronił się, jak tylko mógł, ale nie na wiele by się ta obrona zdała, gdyby nie przyjaciele. Horn ukrył się za Samsonem i zza jego ramienia, zerkał na rozgrywające się wydarzenia.
Szarlej chwycił Reynevana za ramiona i mocno szarpnął. A Agnes usilnie starała się dotrzeć do ust Reinmara.
- Och, najdroższy, czemuż mnie nie chcesz?
Z pomocą musiał przyjść Samson. Jego interwencja i siła ramion ostatecznie rozwiązała sprawę.
Reynevan, roztrzęsiony i nieco pobladły, poszedł za przykładem Horna i ukrył się za Samsonem.
A tymczasem, wokoło zebrał się tłum gapiów, którzy z wielkim zainteresowaniem przyglądali się incydentowi.Szarlej, wyraźnie podenerwowany, zaczął rozpędzać motłoch.
-I co się gapicie, suki*syny?! Spiepr*ać mi stąd! Nic ciekawego się nie dzieje! Do domów, już!
Dla lepszego efektu rzucił na chybił-trafił kamieniem. Ktoś dostał w głowę. Ktoś inny (tym samym kamieniem) w stopę. Zrobiło się nieprzyjemnie. Ludzie rzucili się na niego, oraz, siłą rzeczy, na całą resztę. I stała się rzecz niespodziewana. Kiedy któryś z atakujących mieszczan zamierzył się na Reynevana, Agnes wstała z ziemi, obróciła, wykonała masę skomplikowanych ruchów i kopnęła chłopa prosto między nogi.
-Odczep się od mojego chłopca!!! Jak śmiesz robić mu cokolwiek? - Krzyczała Zielona Dama, z rozczochranymi włosami i w podartej sukni. Ten widok wywołał salwy śmiechu nawet u mało rozgarniętego ludu. Rozbawienie było tak wielkie, że tłum rozszedł się na wszystkie strony, dyskutując z ożywieniem. Reinmar natomiast miał problem...
-Och, mon amour, boski chłopcze... Och, ooooochh, ooooooooooch!!! -Wbrew pozorom, Zielona Dama wcale nie zaciągnęła Reynevana w krzaczki. Nagle upadła i zaczęła się zwijać w konwulsjach, przeciągle jęcząc. Dodajmy, jęcząc aż nadto znajomo.
-Adela - pomyślał Bielawa - na pewno Adela. - Nie pomylił się. Wyglądało to na zwyczajne opętanie.
-Ale dlaczego Adela miałaby opętać Agnes? O co chodzi? - zastanawiał się.
Gdy Reynevan pochłonięty był roztrząsaniem motywów, hm, 'zbrodni', reszta kompani...
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 17:24, 30 Sty 2007  
Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Młodszy adept magii


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy


Miasto budziło się do życia. Bijące dzwony obwieszczały wschód słońca. Szczekały już psy, gdzieś piał kogut, na podgrodziu głośno ryczała krowa, słychać było krzyki. Otwierano bramy miejskie. Gościńcem wędrował jakiś orszaczek.
Reynevan westchnął.
Trzeba to szybko załatwić, pomyślał, obserwując jak wieży kościelnej wzbija się chmara ptaków. Szybko załatwić i raz na zawsze zakończyć dawne sprawy. Zamknąć ten rozdział życia...
Odwrócił się.
- Reinmarze - ziewnął Szarlej, który wstał już i właśnie zabierał się za rozpalanie ogniska - zjesz coś? Chyba nigdzie się nam nie śpieszy, a małe śniadanko nie zaszkodzi? A Blażena tu nam takich pyszności napakowała, że żal byłoby pozwolić im się zmarnować... Są nawet jajka z selerem, hehe.
- Nie jestem głodny. - mruknał Reynevan.
- Oj, coś ty taki burkliwy? Dajże spokój! Jeszcze niedawno to pierwszy gnałeś do Ziębic, by ratować...
- To ty daj spokój! Nie będę na ten temat rozmawiać. - warknął Reinmar. - Chcę to już mieć za sobą.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Zjemy co nieco i jedziemy...
Reinmar burknął, zawarczał i niechętnie zawrócił. Szarlej nie pozostał na to obojętny.
- Coś ostatnio dziwny się zrobiłeś, Reinmarze. Taki ponury i bez zapału do czegokolwiek. Może jak już załatwimy to, co cię dręczy, będziesz miał spokój, wrócisz do Jutty i będzie koniec problemów... Na razie masz rację, pospieszmy się. Marzy mi się ciepła jajecznica z selerem... To nie to samo, co zimna... Ech...
Reynevan nie wytrzymał i zarechotał bardzo głośno.
- Ha. - podsumował Szarlej. - Już widzę poprawę. A więc w drogę, druhu!
Dotarli z powrotem pod drzewo, gdzie obozowali. Horn i Agnes byli już na nogach. Siedzieli z dala od siebie, jedząc śniadanie. Łypali na siebie groźnie.
- Zaprzestańmy wszelkich kłótni! Zaniechajmy wszelkich waśni! - Dodał ironicznie rozbawiony Szarlej. - Ruszamy, by jak najszybciej wrócić tam, gdzie oczekują nas przyjaciele.
- Pierwsze zjemy śniadanie - dodał Reinmar.
- Ot, i na to czekałem. - wyszczerzył zęby Szarlej.
Po zjedzeniu skromnego posiłku wyruszyli pod bramy miasta. W doskonałych humorach. Reinmar zagrzechotał sakiewką.
- Po cóż to? - zdziwił się Horn.
- Wiesz... Jakoś musimy dowiedzieć się, gdzie jest grób Adeli - odparł Reynevan. - Trzeba odnaleźć kogoś, kto będzie wiedział...
- Myślę, że po tej aferze, każdy mieszkaniec miasta będzie wiedział. - westchnął Szarlej.
- O ile w ogóle istnieje jakiś grób. - mruknął Horn. - Mogli ją do rynsztoka wrzucić... Albo i spalić ciało. Różne rzeczy robi się z samobójcami.
- Miejmy nadzieję, że zachowali odrobinę przyzwoitości. - mruknął Reynevan.

***

Wmieszali się w tłum wieśniaków wchodzących do miasta przez otwartą niedawno bramę Paczkowską.
Kiedy tylko znaleźli się w obrębie murów, podążyli w stronę ziębickiego zamku. Zamku, na którym nie rządził już żaden Piast.
Na myśl o niezbyt przyjemnych, turniejowych wydarzeniach lata roku 1425, Reynevan poczuł, że robi mu się zimno. Ale szybko ochłonął i podążył za resztą kompanii.
Główne wrota zamku były strzeżone. Kilku żołdaków z gizarmami usilnie starało się sprawiać wrażenie groźnych i czujnych. Starania nie na wiele się zdały. Na widok zbliżającej się grupki, dość niezwykłej grupki, ludzi, cała ich odwaga zupełnie się załamała. Zerkali na przybyszów z lekkim niepokojem.
Oj, pomyślał Reynevan, mamy szczęście. Nie wyglądają oni na takich, których ciężko będzie przekupić.
- Dzielni wojacy! - okrzyknął ich Szarlej. - Czy chcielibyście podjąć z nami współpracę?
- W...w..współpracę? - przełknął ślinę najniższy z knechtów.
- Owszem. - wyszczerzył zęby demeryt. - Wy wyświadczycie nam małą przysługę, a raczej podacie informację, a my...
Reynevan sięgnął za połę płaszcza. Zbrojni pobledli, ale, ku ich uldze, okazało się, że w ręku przybysza pojawiła się nie broń, tylko sakiewka. Reynevan wyciągnął mieszek w ich stronę, uśmiechając się zachęcająco.
- To jak? Zechcecie pomóc? - zapytał.
Niski, najwyraźniej przywódca, znów przełknął ślinę. W oczach pojawił się błysk. I oblizał się.
- A więc... Jakiej konkretnie informacji... panowie sobie życzą? - spytał ochrypłym głosem, spoglądając znacząco na sakiewkę.
- A więc... Życzymy sobie wiedzieć... - zaczął Szarlej, przejmując sprawę w swoje ręce, oraz naśladując ton i słowa przedmówcy. - Dość dawno temu... Będzie kilka lat... Pan na owym zamku, Jan, więził w lochach pewną piękną damę.
Knechci za plecami swojego przywódcy zarechotali.
- O, widzę, że panowie w lot zrozumieli, o kogo chodzi. - powiedział Szarlej. - Pani Adela de Stercza. A my potrzebujemy koniecznie wiedzieć, gdzie... owa pani została pochowana?
- A na cóż to? - zdziwił się jeden z nich.
- Nie ważne! - szturchnął go inny. - popatrz, oto i godziwa nasza zapłata będzie...
- Dosyć, panowie - uciszył ich ten największy. - Zaraz, zaraz... Ach, już pamiętam. Tak, tak. Nieprawdaż, druhowie? Pamiętacie? Zakopali ją zaraz koło kościoła św. Jana...
- Świetnie - ucieszył się Reynevan - Dalej sobie poradzimy. Dziękujemy panom. - rzucił sakiewkę najniższemu z typków. Ten zaś, najwidoczniej nie grzesząc zręcznością, nie zdażył chwycić mieszka, który upadł, a monety wysypały się na ziemię. Strażnicy rzucili się na kolana i w pośpiechu poczęli zbierać rozsypane pieniądze.
- Aha, jeszcze jedno - odwrócił się Horn. - Nas tutaj nie było, rozumiecie? Nigdy nie wiedziliście nas na oczy, jasne?
- Ano, czegoż mielibyśmy nie rozumieć! - uniósł głowę i wyszczerzył poczerniałe zęby dryblas z kuszą na plecach - Hehe, myśmy są zwykłe, proste chłopy, nam się nie mieszać do waszych spraw, panie dobry.O niczym żeśmy nie wiedzieli...
- I tak trzymać.
Oddalili się szybkim krokiem, a knechci zaczęli krzyczeć i głośno się sprzeczać.
- Za dużo wziąłeś! Złodziej! Oszust! Chcesz mnie, ku*wa, zdenerwować, stary ćwoku?! Dawaj to! Podzielmy się po równo! To moje!!! Oddawaj, skur*ysynu!
Jako że miasto wszyscy znali bardzo dobrze, nie było problemu z odnalezieniem kościoła św. Jana, którego wieża wzbijała się ponad dachy domów.
Dojście do celu nie zajęło im dużo czasu. W 10 minut byli na miejscu. Tam Reynevan poprosił przyjaciół, żeby zostawili go samego. Jak można się domyślić, Szarlej miał pewne wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, ale w końcu wszyscy odeszli kawałek dalej.
Reinmar poszedł szukać grobu Adeli. Krążył wokół kościoła szukając jakiegokolwiek śladu, poszlaki i czegokolwiek innego. Bezskutecznie. W jego głowie zrodziła się myśl, czy aby strażnik, z czystej chciwości, nie wpuścili go w maliny. W tym momencie potknął się o coś... Coś dużego i twardego... Coś jakby... Kamień nagrobny!!! O mało nie krzyknął. Napis na nagrobku głosił bowiem:

ADELA DE STERCZA

Bielawa, zaskoczony, bo kto w ogóle stawia nagrobki samobójcom(?!), rozłożył swoje 'narzędzia' i uklęknął.
- Kişinin katıldığı büyük bir miting yapıldı! - wymruczał zaklęcie, rozsypując dokoła niezbędne zioła i insze ingrediencje. - Yhdysvaltalainen näyttelijä !!!
Powiało, zaszumiało, nad grobem pojawiła się chmura jaskraworóżowego dymu. Zaczęła jarzyć się różnymi kolorami. Już to odcieniami bieli, srebra, już to fioletu i brązu.
Reynevan westchnął z niedowierzaniem, gdy z chmury wyleciało stadko kolorowych ptaszków i motylków.
Obłok rozpłynął się, ukazując kobietę w długiej czarnej szacie.
Adela de Stercza uniosła głowę.
Reynevan głośno przełknął ślinę. Długie, ciemne włosy, rozczochrane i potargane, osłaniały jej twarz. Długą, szczupłą, białą dłonią odsunęła je, ukazując śmiertelnie blade lico. Oczy, niegdyś piękne, błękitne i błyszczące, stały się martwe i prawie czarne. Usta, niegdyś karminowe, teraz blade. Widać było, jak strasznie wychudła. Mimo wszystko, nadal pozostawała piękną kobietą.
Reynevan gapił się na nią, jak osłupiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Reinmarze - wyszeptała Adela, wyciągając wychudłe ręce w jego stronę. - Mon magicien... Przybyłeś, tak jak cię wzywałam... Wybacz mi...
- Adelo - Reynevan odsunął się lekko . - Adelo, ja już ci dawno wybaczyłem. Powiedz, dlaczego mnie tu ściągnęłaś, czego sobie życzysz?
- Pragnę... byś... byś... ukoił mój ból...
- Ale jak mogę to zrobić?
Po policzku Francuzki potoczyła się łza.
- Reinmarze... Chcę, aby moje imię nie zostało zapomniane... Nadaj je swojej córce...
- Ale... Ja nie mam córki. - jęknął Reynevan, spoglądając na Adelę ze współczuciem i żalem.
- Że jak?! - Omal nie krzyknął. - Ooonnna jessstt w ciąąży? Chwila. Która jest w ciąży?
Adela spojrzała na niego wymownym wzrokiem.
- Chwila. Tak: ty odpadasz, te dwie Czeszki odpadają, Pani Pospichalova też, jedna Węgierka... A, to było już dawno. Te trzy Polki to być nie może... O matko, córko i teściowo! Eliszka, Jutta czy jej napalona matka? Może ja nie pamiętam jak mnie...
- Widzę, że moja pomoc Ci już niee jst potrzebna. Ale nazwij ją Adelą. Pamiętaj. Pamiętaj, Reinmarze. Pamięęęętaaaj! - Powiedziało widmo, po czym zniknęło zupełnie.
Reynevan nawet nie zauważył, kiedy przyszedł Szarlej. Nadal zajęty był wyliczaniem, czy jeszcze jakiejś przechędożonej nie pominął.
- Reinmarze - pochylił się nad nim Szarlej. - Ty źle wyglądasz...
- Jezu, a tamta ruda Maryśka, co żem się z nią jakiś czas temu widział? Chryste, albo tamta węgierka... Jak jej tam... Viktoria? A może to była Erzsebet? A tamte dwie Polki... I ta śliczna, długonoga Niemka... O Boże - chwycił się za głowę.
- Reinmarze! - upomniał go Szarlej. - Ty znowu o babach?
- Ale to nie mogła być ona! - Reynevan obgryzał paznokcie. - Chyba że... Chyba że Hedwiśka von Kolditz, ta z tymi pięknymi oczami...
Nagle spostrzegł przyjaciela, który stał nad nim i z politowaniem kiwał głową.
- Eee, wybacz. - przełknął ślinę. - Ja... Widzisz... Mam kłopot.
- Ach, kłopot? Znowu?
- No, okazuje się... Że będę miał... - głos ugrzązł mu w gardle. - Córkę. Taak. Tak. Córkę.
- Znowu to samo. - westchnął Szarlej.
- Ale ja nie wiem z kim! Nie wiem, z którą! Może nawet... Może z... eee, kilkoma.
- I czymże się przejmujesz? Jak się córka urodzi, to jej matka sama się do ciebie zgłosi.
- Ale Jutta... Jeżeli Jutta się dowie... To... To... To chyba zabije mnie wałkiem do ciasta! - Reinmar schował twarz w dłoniach.
- Wiesz jaka ona jest... przewrażliwiona i porywcza! Ale za to ją kocham... - rozmarzył się.
- Nie przesadzaj, może nie będzie tak źle! Przypomnij sobie co Rixa zrobiła z Hornem, a właściwie nic jej się nie stało. Trzeba znaleźć dobre strony tej sytuacji! - Mówił demeryt.
- O jakich dobrych stronach ty pieprz*sz! Tu nie ma dobrych stron! Jutta mnie zabije... Boże... To na pewno z tą Węgierką, na pewno... Albo z Hedwiśką... Albo... NIE WIEM!!! Pomocy!
- Dobra. Teraz i tak nic nie wymyślisz. Wracajmy...
Odeszli od grobu Adeli. Reynevan ze spuszczoną głową i Szarlej wyraźnie rozbawiony rozpaczą przyjaciela. Za rogiem zobaczyli Agnes i Horna rzucających sobie ukradkowe spojrzenia w stylu "nie patrzcie tak na nas, tu nic nie zaszło...!".
-Mój Boże!!! Horn, coś ty zrobił?! - krzyknął Bielawa, widząc nieco zmiętą suknię Zielonej Damy i połamane gałązki w pobliskich krzaczkach. - Coś ty zrobił! A tak się zarzekałeś...!
- Hahahahahaahahahah!!! - To Szarlej wybuchnął nieopanowanym śmiechem. - Ahahahaha!!! Horn! Ja wiedziałem! Wiedziałem że tak bęęęęęę... - Niestety nie dokończył, bo Urban rzucił się na niego z impetem. Zrobiło się zamieszanie, Agnes krzyczała, demeryt i Horn bili się (no, właściwie, to tylko tak dla zabawy), a Reynevan... Reynevana nigdzie nie było... Korzystając z chwilowej nieuwagi przyjaciół wrócił na grób Adeli i tam przysiadł na skraju nagrobka, nadal intensywnie myśląc.
- Oj, Adelo, cóż za utrapienie mi przynosisz - zajęczał. - jak ja spojrzę Jutcie w oczy...
- Reinmarze, wynosimy się już stąd! - usłyszał donośny krzyk Szarleja. Podniósł się i odszedł, powłócząc nogami.
Nie zauważył niepokojących pęknięć, które pojawiły się na środku nagrobka.
I zaczęły się powiększać.
***
- To nie ja, to ona chciała mnie znów zgwałcić! - wrzeszczał do reszty rozzłoszczony Horn do Szarleja.
- Nieprawda! To ten zboczeniec i zbereźnik! - piekliła się Agnes.
Reinmar zatkał uszy, by ich nie słyszeć. Może także po to, by (bezskutecznie) próbować zagłuszyć rosnący z każdą chwilą strach. I okropne uczucie beznadziejności, ogarniające go zewsząd.
Miał wielką ochotę coś zniszczyć. Zdewastować. Zmieść z powierzchni Ziemi. Przeklinał samego siebie, że był kiedyś taki głupi i w swym życiu miał tyle panienek, które - dosadnie mówiąc - wychędożył, ot co. Nie wiedział, co zrobić.
- Dalibyście sobie spokój - powiedział głośno do Horna i Agnes. - Wiesz, na twoim miejscu wolałbym Rixę - powiedział ciszej do Urbana.
- Ja też! - warknął Horn trochę za głośno.
-Co ty też, co ty też?! - krzyknęła Zielona Dama. - Czego ja nie wiem?! Zabierzcie go ode mnieeeee!!!
- SPOKÓJ!!!! - Wrzasnął Szarlej. - MOŻECIE W KOŃCU PRZESTAĆ?!?!?! CZŁOWIEKOWI USZY PUCHNĄ OD TEGO WASZEGO JAZGOTUU!!!!
- No już dobrze, dobrze. Nie krzycz tak. - Horn próbował załagodzić sytuację, którą, jakby nie było, sam wywołał. Natomiast Agnes... O... Ona krzyczała nadal.
- Chodźmy stąd. - demeryt zwrócił się do Reynevana - Oni się muszą sami uspokoić. Może jak odejdziemy, coś się zmieni... - Reinmar obojętny na wszystko, poszedł za przyjacielem, nadal pogrążony w rozpaczy.
- Heej, nie martw się tak. Z gorszych tarapatów cię wyciągałem, na to też coś poradzimy! W końcu to tylko jakiś dzieciak, który... - Ale Reinmar już do nie słuchał. Szarlej, co prawda, kontynuował swój monolog, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jest kompletnie ignorowany. A Bielawa myślami był daleko, daleko... Obydwaj nie zauważyli nawet, kiedy dołączył do nich Horn i biegnąca za nim Agnes. Już w pełnym składzie doszli do granic miasta. I stanęli jak wryci. Bo Agnes jęknęła, zrobiła cierpiętniczą minę, a potem zemdlała. Reynevan odruchowo uklęknął, aby zająć się omdlałą. Nie zdążył nawet przyłożyć dłoni do jej czoła. Ujrzał tylko przed sobą otwarte oczy barwy bezchmurnego nieba.
- Mon amour! - oplotła mu szyję ramionami i pociągnęła na siebie.
Reynevan odpychał ją, bronił się, jak tylko mógł, ale nie na wiele by się ta obrona zdała, gdyby nie przyjaciele. Horn ukrył się za Samsonem i zza jego ramienia, zerkał na rozgrywające się wydarzenia.
Szarlej chwycił Reynevana za ramiona i mocno szarpnął. A Agnes usilnie starała się dotrzeć do ust Reinmara.
- Och, najdroższy, czemuż mnie nie chcesz?
Z pomocą musiał przyjść Samson. Jego interwencja i siła ramion ostatecznie rozwiązała sprawę.
Reynevan, roztrzęsiony i nieco pobladły, poszedł za przykładem Horna i ukrył się za Samsonem.
A tymczasem, wokoło zebrał się tłum gapiów, którzy z wielkim zainteresowaniem przyglądali się incydentowi.Szarlej, wyraźnie podenerwowany, zaczął rozpędzać motłoch.
-I co się gapicie, suki*syny?! Spiepr*ać mi stąd! Nic ciekawego się nie dzieje! Do domów, już!
Dla lepszego efektu rzucił na chybił-trafił kamieniem. Ktoś dostał w głowę. Ktoś inny (tym samym kamieniem) w stopę. Zrobiło się nieprzyjemnie. Ludzie rzucili się na niego, oraz, siłą rzeczy, na całą resztę. I stała się rzecz niespodziewana. Kiedy któryś z atakujących mieszczan zamierzył się na Reynevana, Agnes wstała z ziemi, obróciła, wykonała masę skomplikowanych ruchów i kopnęła chłopa prosto między nogi.
-Odczep się od mojego chłopca!!! Jak śmiesz robić mu cokolwiek? - Krzyczała Zielona Dama, z rozczochranymi włosami i w podartej sukni. Ten widok wywołał salwy śmiechu nawet u mało rozgarniętego ludu. Rozbawienie było tak wielkie, że tłum rozszedł się na wszystkie strony, dyskutując z ożywieniem. Reinmar natomiast miał problem...
-Och, mon amour, boski chłopcze... Och, ooooochh, ooooooooooch!!! -Wbrew pozorom, Zielona Dama wcale nie zaciągnęła Reynevana w krzaczki. Nagle upadła i zaczęła się zwijać w konwulsjach, przeciągle jęcząc. Dodajmy, jęcząc aż nadto znajomo.
-Adela - pomyślał Bielawa - na pewno Adela. - Nie pomylił się. Wyglądało to na zwyczajne opętanie.
-Ale dlaczego Adela miałaby opętać Agnes? O co chodzi? - zastanawiał się.
Gdy Reynevan pochłonięty był roztrząsaniem motywów, hm, 'zbrodni', reszta kompanii gapiła się na całe zajście w osłupieniu.
Zielona Dama zaczęła jęczeć, bynajmniej nie z rozkoszy. Zwijała się z bólu. Reinmar już wiedział, co się stało. Z najgłębszych zakamarków pamięci wydobył odpowiednie zaklęcia, a ze swojej bezcennej szkatułki amulet. Już miał zacząć czary, kiedy Agnes zastygła w bezruchu.
Przejmująca cisza ogarnęła ich zewsząd.
Pani de Apolda nie dała się opętać. Nie docenił jej. Była silna. Adela się poddała.
Towarzysze Reynevana nagle drgnęli, jakby wybudzili się ze snu. Przecierając oczy, Szarlej i Horn rozejrzeli się, nie wiedząc, co się dzieje...
Wtedy Reinmar też to zobaczył. Miasto zniknęło. Niebo zrobiło się różowe. Uderzył w nich porywisty wiatr.
Ktoś czarował. Ktoś chciał się ich pozbyć. Wkrótce ujrzeli, kto był sprawcą.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Świat mistrza ASa -> Alternatywne zakończenie. Teraz Verden. [N] Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 6 z 10  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin